Sosnowiec. Wtorek. Godzina 14:30. W takich okolicznościach nie mogło się wydarzyć nic ciekawego i się nie wydarzyło. Zagłębie Sosnowiec przegrało 0:1 z Rakowem Częstochowa w spotkaniu 1/16 Pucharu Polski, ale trzeba przyznać, że starało się utrudnić życie obrońcom tytułu, jak tylko mogło. Podopieczni Marka Papszuna męczyli się przeraźliwie, ale zrobili pierwszy krok w kierunku trzeciego Pucharu Polski z rzędu.
Faworyt spotkania w Sosnowcu mógł być tylko jeden i był nim Raków Częstochowa. W końcu jest to wicemistrz Polski i zdobywca Pucharu Polski z dwóch ostatnich sezonów. Na dodatek podopieczni Marka Papszuna są obecnie liderami Ekstraklasy i prezentują ostatnio naprawdę solidną formę.
Mało kto stawiał więc na Zagłębie, które może miało atut własnego boiska, ale w hierarchii jest obecnie daleko za częstochowianami. Dopiero siódme miejsce w pierwszej lidze i zaledwie siedem punktów w sześciu ostatnich meczach nie robiło na nikim wrażenia. Obie drużyny dokonały sporo zmian w stosunku do tego, co widzieliśmy w weekendowych spotkaniach ligowych. Trener Papszun wymienił sześciu, a trener Skowronek pięciu zawodników. Ten drugi zmienił także ustawienie, bo tym razem posłał w bój aż trzech środkowych obrońców. I choć ostatecznie dało to niewiele, to długo zdawało egzamin.
Zagłębie Sosnowiec – Raków Częstochowa 0:1. Mecz bez historii.
Można się było spodziewać, że plan drużyny Artura Skowronka na środowe spotkanie będzie jasny – przeszkadzać Rakowowi, jak tylko się da i liczyć na tę jedną kontrę. I tak rzeczywiście było. Na początku spotkania sosnowiczanie podeszli kilka razy nieco odważniej, ale tylko i wyłącznie dzięki spokojnej postawie gości, którzy najwidoczniej chcieli dać się wyszumieć przeciwnikom. Ci nie stworzyli jednak większego zagrożenia pod bramką Kacpra Trelowskiego i spotkanie w końcu zaczęło wyglądać tak, jak powinno.
Wicemistrzowie Polski zaczęli zyskiwać przewagę. Dużo działo się na skrzydłach, przez co mieliśmy sporo dośrodkowań w pole karne Zagłębia. Zagrożenie było jednak za każdym razem oddalane przede wszystkim przez świetnie dysponowanego Dominika Jończego. 25-letni stoper przez całe spotkanie doskonale radził sobie z napastnikami Rakowa – zarówno z Gutkovskisem, jak i Fabianem Piaseckim. Przez to obaj nie potrafili nawet dojść do strzału.
Częstochowianom brakowało konkretów w ostatniej fazie działań ofensywnych, ale za to świetnie radzili sobie w obronie. Rozbijali bez większych problemów wszystkie próby kontrataków Zagłębia. Trudno wyróżnić nawet jakieś stuprocentowe okazje po obu stronach. Obrońcy tytułu byli blisko w 67. minucie, kiedy to po zamieszaniu w polu karnym strzał z bliska oddał Sorescu. Świetną interwencją popisał się jednak były bramkarz Rakowa – Mateusz Kos.
W ogóle przez cały regulaminowy czas gry nie obejrzeliśmy zbyt wielu celnych strzałów. Oprócz wspomnianego uderzenia Sorescu żaden nie sprawił większych problemów golkiperom. Rumun zresztą stwarzał najwięcej zagrożenia, bo mógł uradować wszystkich pod Jasną Górą także w doliczonym czasie gry, ale po dograniu Kuna uderzył tylko w boczną siatkę.
Dogrywka wydawała się więc nieunikniona, ale Raków konsekwentnie zaciskał pętlę wokół pola karnego Zagłębia i w końcu się udało. Obrońcy gospodarzy nieco przysnęli i zostawili niepilnowanego Koczergina przed polem karnym. Piłkę do Ukraińca wycofał więc Bartosz Nowak, a ten popisał się efektownym strzałem. Trzeba mu przyznać, że to potrafi doskonale. Kos był bez szans, więc Papszun mógł odetchnąć z ulgą. 1:0 i pierwszy krok w kierunku trzeciego Pucharu zrobiony.
Zagłębie Sosnowiec – Raków Częstochowa 0:1 (0:0)
Koczergin 90+5′
Czytaj więcej o polskiej piłce:
- Przyszły kapitan Legii. Historia Kacpra Tobiasza
- Biegański: Nadal nie wiem, dlaczego trener Kaczmarek nie dał mi szansy
- Mokry: Widzę w Miedzi optymizm i poczucie odpowiedzialności za obecną sytuację
Fot. Newspix