Zawsze przyjemnie jest obejrzeć starcie, w którym mierzą się dwie niezwykle utalentowane i wciąż młode tenisistki. A w całej pierwszej trzydziestce światowego rankingu są tylko dwie zawodniczki młodsze od Igi Świątek (nie licząc Amandy Anisimowej, która jest z tego samego rocznika). Coco Gauff oraz Qinwen Zheng. Dzisiaj Polka mierzyła się z tą drugą. I choć musiała się trochę namęczyć, zdołała awansować do ćwierćfinału zawodów WTA w San Diego.
To nie tajemnica, że dzisiejsza przeciwniczka Igi ma przed sobą świetlaną przyszłość. Chinka co prawda nigdy nie była wymieniana jako zawodniczka na tym poziomie co właśnie Iga czy choćby parę lat temu Naomi Osaka, ale zdążyła już rozgościć się na salonach WTA. Niedawno awansowała na 28. pozycję w światowym rankingu, co jak na zawodniczkę z rocznika 2002 musi robić wrażenie.
Swoją wartość udowadniała również w wielkoszlemowych turniejach. Z drabinki Roland Garros wyrzuciła ją bowiem… właśnie nasza tenisistka. Zheng zresztą napsuła jej sporo krwi, ale po wygranym pierwszym secie znacząco obniżyła poziom gry. W Wimbledonie natomiast Zheng też trafiła na późniejszą triumfatorkę, czyli Elenę Rybakinę. I przegrała, choć nie bez walki (dwa wyrównane sety).
Tak więc – choć Zheng nie zgarnęła jeszcze żadnego turnieju rangi WTA (była w jednym finale), to jej nazwisko warto zapamiętać. Ma wszystko, żeby w przyszłości zameldować się w ścisłej światowej czołówce. Dobre warunki fizyczne (178 cm wzrostu) oraz serwis, a także wszechstronny styl gry.
Nie tak łatwo
Zanim Iga oraz Qinwen mogły rozpocząć rywalizację, trzeba było chwilę poczekać. Ba, dłuższą chwilę. Wszystko z powodu opadów deszczu. Tenisistki dostawały sprzeczne komunikaty. Że mogą przystąpić do rywalizacji, a potem, że muszą opuścić kort. I tak w kółko. Aż dopiero, za czwartym razem, wszystko było gotowe. I mecz się rozpoczął.
Początkowo oglądaliśmy bardzo wyrównaną grę. Obie tenisistki trzymały własne podanie. Choć można było zauważyć, że Iga znacznie lepiej radziła sobie przy drugim serwisie. I czuła się pewniej w dłuższych wymianach. To zaprocentowało przy stanie 4:4 w gemach. Polka przełamała rywalkę, a następnie z łatwością i w efektowny sposób (kapitalny forehand przy linii) zamknęła seta.
W kolejnej partii wszystko zdawało się iść w kierunku tego samego scenariusza. Zheng oczywiście grała swoje, nie dała się zdominować, ale Iga – nawet przy break poincie rywalki – potrafiła wychodzić z opresji. I przy stanie 4:4 miała sporo okazji na przełamanie. Ale wówczas Chinka wrzuciła wyższy bieg i grała naprawdę kapitalnie. Byliśmy świadkami nietypowych obrazków – Iga nie była w stanie wykorzystać licznych (aż siedmiu!) break pointów, co widocznie ją frustrowało. A potem w końcu to Zheng wygrała gema.
I doszło do niespodzianki. Bo chińska tenisistka poszła za ciosem, po chwili przełamując Polkę i wyrównując stan rywalizacji w setach.
Powtórka z rozrywki
Zheng wyglądała na podbudowaną wygraną partią. W trzecim secie początkowo grała znakomicie, wciąż stawiając czoła Świątek w dłuższych wymianach. Tylko że po chwili… osłabła. I po jeszcze w miarę zaciętym gemie przy stanie 1:1 zaczęła przegrywać akcję za akcją. A więc mecz, który wcześniej dostarczał naprawdę niezłych emocji, zaczął nieubłaganie zmierzać ku końcowi. Iga wygrała aż pięć gemów z rzędu, kompletnie dominując przeciwniczkę. A nam przypomniał się jej poprzedni pojedynek z Zheng, w którym również Chinka pokazała swoje dwie strony.
Nie ma co ukrywać, że przygotowanie fizyczne to element, nad którym musi popracować. Bo o ile przy swoim najwyższym poziomie gra z pierwszą rakietą świata jak równy z równym, tak potrafi się błyskawicznie posypać. Tak było w Paryżu, tak było w San Diego.
To jednak oczywiście nie problem Igi Świątek. Nasza tenisistka rozpoczęła zawody w Stanach Zjednoczonych od wymagającego starcia. I nie będziemy zaskoczeni, jeśli to wpłynie na nią tylko pozytywnie w kontekście kolejnych rund. No i co też istotne – po niedawnej porażce z Barborą Krejcikovą Polka wróciła już na zwycięską ścieżkę.
Iga Świątek – Qinwen Zheng 6:4, 4:6, 6:1
Fot. Newspix.pl