Dlaczego kiedyś przesypiał całe dnie? Jak to możliwe, że nie doceniali go w Holandii, choć sam twierdzi, że był dziesięć razy lepszy od rówieśników? Dlaczego nie szuka idoli wśród holenderskich piłkarzy i już nie chce mieć nic wspólnego z piłką nożną w tym kraju? Co imponowało mu w post-radzieckich budynkach na Litwie? Co podziwia w Mateuszu Matrasie, a co w Mikaelu Ishaku? Czy spodziewał się, że będzie błyszczał w Ekstraklasie? Na te i na inne pytania w barwnej rozmowie z nami odpowiedział piłkarz Stali Mielec, Said Hamulić. Zapraszamy.
Ile godzin dziennie poświęcasz na sen?
Nie kładę się do łóżka z zegarkiem w dłoni. Nie podam konkretnej liczby godzin, ale wiem, że śpię długo.
Klasyczne osiem godzin?
Stanowczo dłużej niż osiem godzin.
Zbliżamy się do jakiejś prawdy.
Niech będzie, że śpię dziesięć godzin.
Sen jest ważną składową trybu dnia profesjonalnego piłkarza?
Jest cholernie ważny. Potrafi być rozwiązaniem wielu problemów. Wpływa na regenerację, na mięśnie, na samopoczucie. Od jego jakości zależy funkcjonowanie całego organizmu.
Najtrudniej zasnąć po meczu?
Nie wiem, co dokładnie dzieje się z moim ciałem w pomeczowe noce, ale naprawdę mam trudności ze zmrużeniem oczu. Wcześniej umysł chodzi na najwyższych obrotach, ciało jest spięte, cały jestem taki przesadnie skoncentrowany i skupiony, później trudno zejść z tego poziomu i spokojnie zasnąć.
No i co wtedy?
Nie znalazłem jeszcze żadnego sposobu. Jeśli ktoś ma jakieś rozwiązanie, śmiało może się do mnie odezwać.
Na mnie nie licz.
Spokojnie, nawet nie liczyłem.
Nie ma przypadku w tej gadce o śnie. Ponoć jeszcze niedawno potrafiłeś przesypiać całe dnie.
Taka prawda, kiedy przez dłuższy czas nie mogłem znaleźć klubu w Holandii, non stop spałem i spałem, aż długi sen stał się rutyną mojego dnia.
Trochę nudziarskie.
Wierzę, że ścieżka na piłkarski szczyt jest bardzo samotną i bardzo nudą drogą.
Ale chyba nie polega na przelegiwaniu w łóżku.
Ale wcale nie przelegiwałem w łóżku. Spałem. Wstawałem. Jadłem śniadanie. Chwilę odpoczywałem. I na siłownię. Nie miałem jeszcze dwudziestu lat, moi rówieśnicy imprezowali, a ja żyłem jak profesjonalista, choć nie mogłem znaleźć klubu i coraz częściej przez moją głowę przechodziły defetystyczne myśli: „dla kogo właściwie to robię?”.
Dlaczego miałeś problemy ze znalezieniem pracodawcy w Holandii?
Po naprawdę niezłym sezonie w Go Ahead Eagles U-19 przez rok nie mogłem znaleźć nowego klubu. Trenowałem w pocie czoła, trzymałem się pionu, dbałem o sylwetkę, ale możliwości nie przychodziły. Momentami dobijało mnie rosnące przeświadczenie, że może ten cały futbol jednak nie jest dla mnie, ale zaraz brałem się w garść i na koniec każdego dnia powtarzałem sobie w myślach, że w sumie to jestem szczęśliwy i moja cierpliwość na pewno niedługo mnie wynagrodzi.
Nie doceniali cię, bo byłeś za słaby?
Holandia jest krajem zakochanym w piłce nożnej. Rodzi się w niej mnóstwo talentów. Tamtejsze kluby mogą przebierać w diamencikach. Nie znaczy to jednak, że rozumiem, dlaczego nigdy nie zostałem dostrzeżony i doceniony. Dwa lata temu byłem dużo bardziej technicznym piłkarzem niż jestem teraz. Myślę więc, że w tym wszystkim nie mogło chodzić o moje umiejętności.
Jeśli nie chodziło o umiejętności, to może o pracowitość?
Zawsze stuprocentowo poświęcałem się piłce nożnej, nie można mi zarzucić braku profesjonalizmu. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego żaden holenderski klub nie chciał mnie zatrudnić. Na rocznym bezrobociu chodziłem po amatorskich drużynach z piątej i szóstej ligi. Błagałem trenerów i prezesów o choćby najmniejszą szansę.
– Nie chcę żadnej kasy – przekonywałem.
Wymigiwali się na miliony różnych sposobów. Nie, bo drużyna jest przepełniona. Nie, bo nie jesteś wystarczająco dobry. Nie, bo nic o tobie wiemy. Nie, bo nie. Paranoicznie trudne chwile.
Szukałeś sobie jakichś alternatyw? Dorywczej pracy? Kierunku studiów?
Nie.
Dlaczego?
Nie skończyłem szkoły. Nigdy wcześniej nie pracowałem w normalnej pracy. Nawet jakbym szukał roboty, nikt nie zdecydowałby się mnie zatrudnić, bo większość firm szuka gości z doświadczeniem w branży. Dla mnie priorytetem zawsze był futbol. I nic więcej.
Jak na tak postawioną sprawę reagowała rodzina?
Rodzina nie pochwalała mojej postawy. Mówili mi: „ucz się”. Radzili: „skończ szkołę”. Przekonywali: „nic nie jest ważniejsze od edukacji”. Tymczasem kierowałem się zupełnie przeciwnym podejściem. Kosztowało mnie to wiele dyskusji, kłótni, stresujących sytuacji, ale nieustannie powtarzałem sobie, że udowodnię im, że mam rację, a oni się mylą. To była długa droga udowadniania własnej wartości, ale dzięki temu mam w sobie jakiś taki ogień, który wznieciły tamte dni i który wzrasta za każdym razem, kiedy tylko wychodzę na murawę.
Nigdy nie pomyślałeś, że możesz nie mieć racji w kłótni z rodzicami?
Szczerze? Nie. Jeśli byłbym po prostu lepszym piłkarzem od moich rówieśników z Holandii, schowałbym dumę do kieszeni i poszedłbym do szkoły z myślą, że poważna kariera nie jest mi pisana. Ale patrzyłem na sprawę logicznie: nie byłem po prostu lepszym piłkarzem od moich rówieśników z Holandii. Byłem znacznie, znacznie lepszym piłkarzem od moich rówieśników z Holandii. Może nawet dziesięć razy lepszym, a oni wciąż tego nie dostrzegali, więc wpieniało mnie to niemiłosiernie. Cały czas zastanawiałem się, dlaczego oni tego nie widzą. Nie mogłem w to uwierzyć, ale zawsze wierzyłem, że prawda w końcu wyjdzie na jaw i dostanę swoją szansę, a kiedy to już się stanie, nie zmarnuję sposobności do pokazania wszystkim, jak bardzo się mylili.
Mówisz, że byłeś dziesięć razy lepszy od swoich rówieśników, a jednak nie przebiłeś się na poziom Eredivisie, choć w tej lidze aż roi się od młodych talentów.
Dla Go Ahead Eagles U-19 zagrałem w dziesięciu meczach, w których strzeliłem siedem goli i zaliczyłem dwie asysty, ale w klubie powiedzieli mi, że zaliczam nieprzekonujące liczby i nie jestem wystarczająco dobry, żeby przebić się wyżej. Poszedłem do trenera U-19, Jana Kromkampa, byłego reprezentanta Holandii. Powiedział, że widzi we mnie potencjał i nie rozumie decyzji klubowych władz. Polecił mi skupić się na pracy. „Niewykluczone, że któregoś dnia osiągniesz swoje”, dodał, a ja wziąłem sobie do serca, choć nie rozumiałem decyzji Go Ahead Eagles, tak jak nie rozumiałem decyzji Quick Boys i innych moich holenderskich klubów, które nie chciały dać mi poważnej szansy. Nie strzelałbym goli? Okej, mógłbym spadać. Inni byliby lepsi? Okej, poszukałbym sobie czegoś innego. Ale ja naprawdę byłem znacznie lepszy od reszty. Chyba już nigdy nie dowiem się, dlaczego nie przebiłem się w Holandii.
Próbowałeś swoich sił w Portugalii, ale w Bradze też się na tobie nie poznali.
Tu jest prostsza sprawa: jako nastolatek okazałem się za słaby na warunki rezerw Bragi. Postawili sprawę jasno, a ja nawet nie zamierzałem polemizować, bo sam to czułem.
Masz jakieś idola spośród holenderskich piłkarzy?
Nie.
Idole potrafią inspirować, a sam mówiłeś, że Holandia to kraj, który kocha futbol.
Kiedy opuściłem Holandię, przestałem oglądać mecze holenderskich klubów i holenderskiej reprezentacji.
Aż tak?
Bo mnie nie lubili, bo mnie odrzucili, więc nie jestem nimi już zainteresowany. Nie tak dawno, już po występach w lidze litewskiej, miałem propozycje od jednego z mniejszych klubów z Eredivisie, ale odmówiłem, choć agent nazwał moją decyzję szaloną i przekonywał, że to świetna oferta.
– Nie, nie chcę grać w Holandii.
I trzymam się swego.
Twoi rodzice emigrowali z Bośni i Hercegowiny do Holandii. Czujesz jakiś związek ze swoim bałkańskim pochodzeniem?
Część mojej rodziny wciąż mieszka w Bośni i Hercegowinie. Przynajmniej raz w roku staram się odwiedzać ten kraj, czuję związek ze swoimi korzeniami. Czasami myślę nawet, że chciałbym grać dla tamtejszej reprezentacji narodowej…
Co stoi na przeszkodzie?
Mam paszport. Kilka miesięcy temu złożyłem wniosek. Jeśli bośniacka federacja się do mnie zgłosi, jestem otwarty na wszelkiego rodzaju rozmowy, nigdy nie mów nigdy.
Nie odnalazłeś się w Holandii, ale wybiłeś się na Litwie, gdzie podobno najbardziej zachwycił cię wszechobecny spokój.
Olita i Mariampol to małe, ciche i spokojne miasta. Nic mnie nie rozpraszało. Łatwo było o narzucenie sobie rygoru. Przychodziłeś na zajęcia. Bardzo ciężko trenowałeś. Wracałeś do domu. Szedłeś spać. Wstawałeś. Jadłeś. Relaksowałeś się. Przychodziłeś na zajęcia. I schemat się powtarzał. Nic dodać, nic ująć z takiego trybu życia.
Zdziwiły cię jakieś elementy litewskiej kultury?
Koledzy opowiadali mi o litewsko-rosyjskiej tradycji, a mi imponowały post-radzieckie budynki, które wręcz oddychały historią. To było coś innego, coś nowego, coś wartego uwagi, nawet jeśli nie było w tym piękna w klasycznej definicji znaczenia tego słowa.
Futbol na Litwie nie stoi na wysokim poziomie.
Wielu nie docenia poziomu tamtejszej A Lygi. W klubach z czołówki potrafili występować bardzo dobrzy piłkarze, choćby taki Ogenyi Onazi z Żalgirisu Wilno, którego wcześniej Trabzonspor kupował za 3,5 miliona euro z Lazio, w którym zagrał ponad sto meczów.
To czterdziesta pierwsza liga według rankingu UEFA.
Ale to nie są tak słabe rozgrywki, jak wielu myśli, czasami sam byłem tym zdziwiony.
Strzeliłeś dwadzieścia dwa gole w czterdziestu dziewięciu meczach na Litwie.
Pozytywnie mnie to zaskoczyło, bo początkowo wcale nie miałem łatwo. DFK Dainava trenował Fabio Mazzone, włoski trener nastawiony na grę defensywną, który wystawiał mnie na lewej obronie i karcił za każdym razem, kiedy gnałem do przodu.
– Nie jestem lewym obrońcą – mówiłem mu.
– Skup się na obronie. Jeśli ruszysz do ataku, zmienię cię – odpowiadał.
Był rygorystyczny, zasadniczy i nieprzebłagany. Nie strzelałem goli, nie notowałem asyst, nie grałem nawet dobrze, ale nie wygrywaliśmy, więc Mazzone szybko stracił pracę. W jego miejsce przyszedł Tomas Razanauskas z nowym przekazem: „nie jesteś lewym obrońcą, jesteś lewoskrzydłowym”. Zdobyłem bramkę przeciwko Żalgirisowi. I błyskawicznie policzyłem, że zostało jeszcze dwadzieścia sześć meczów do końca sezonu. Jeśli reprezentujesz drużynę, która broni się przed spadkiem i skupia się na ciągłym bronieniu, naprawdę trudno walnąć kilkanaście goli w zaledwie tylu spotkaniach, ale udało mi się to – pokonywałem bramkarzy aż szesnaście razy, prawie zostałem królem strzelców.
Dorobiłeś się tam statusu gwiazdora?
Nie mogę przesądzać, czy byłem gwiazdą, czy nie byłem gwiazdą, to zbyt krępujące. Wykręcałem bardzo dobre statystyki, grałem bardzo dobre mecze, taka jest prawda, ale niech ludzie koronują swoich ulubieńców.
Na Litwę regularnie przychodziły zapytania i oferty z poważniejszych lig?
Po pierwszym sezonie dostałem mnóstwo ofert. Momentami byłem nawet sfrustrowany tą mnogością wyborów: ten klub, ten klub, ten klub i jeszcze ten klub. Czasami tak jest, że od nadmiaru zaczyna boleć głowa, a na koniec dnia chciałbyś, żeby długa i rozwlekła historia przemieniała się w krótki i zwięzły konkret. Ostatecznie zdecydowałem się ruszyć do Bułgarii w trybie last minute.
To był błąd, prawda?
Tak, to był wielki błąd.
Trener Botewa Płowdiw nie chciał cię w klubie.
Włodarze Botewa przekonywali mnie, że mają mnie za dobrego piłkarza, złożyli korzystną propozycję, ale zastrzegli, że obowiązuje ona tylko przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny i w tym czasie mam stawić się w Sofii. Poleciałem do Bułgarii. Pojawiłem się w klubie, udałem się na pogawędkę z trenerem Azrudinem Valenticiem i nagle okazało się, że nie robią na nim wielkiego wrażenia moje liczby z ligi litewskiej. Nie znał mnie i nie chciał mnie poznać. Ten ruch przeprowadzono całkowicie bez jego wiedzy. Mało? Zaledwie po jednym treningu Valentić stwierdził, że nie pasuję do jego drużyny i zapowiedział, że czekają mnie ciężkie miesiące. Jeśli zaś trener mówi, że „czekają cię ciężkie miesiące”, jedynym sposobem na zmienienie jego negatywnego poglądu jest strzelenie hat-tricka w najbliższym spotkaniu ligowym, choćbyś nawet dostał tylko kwadrans z ławki. Jeśli jednak trener mówi, że „czekają cię ciężkie miesiące” i nie planuje dać ci jakiejkolwiek meczowej lidze, zmykaj czym prędzej, gdzie pieprz rośnie. I tak też zrobiłem.
Dziwnie dużo podobnie złych momentów w twojej krótkiej karierze.
Holandia? Powtórzę: po dziś dzień nie wiem, o co tam poszło, nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Bułgaria? Jeśli klub podpisuje z piłkarzem kontrakt bez znajomości jego profilu i potencjału, jest to zły moment dla klubu, a nie dla piłkarza. Cóż, bywa jak bywa, jest jak jest, jak to mówią.
Spodziewałeś się, że zaliczysz wejście smoka do Ekstraklasy?
Trudne pytanie. I tak, i nie. Spodziewałem się, że będę dobrym piłkarzem na warunki Ekstraklasy. Takim, który może się wyróżniać i robić różnicę. Ale nie przypuszczałem, że będę zaliczał tak niesamowite momenty.
Co uważasz o polskiej lidze?
Otoczka jest kapitalna.
Co masz na myśli?
Stadiony i bazy, medialność i organizacja, taki wielopoziomowy profesjonalizm. Poziom piłkarski jest naprawdę wysoki, mecze odbywają się na dużej intensywności. W Ekstraklasie rozwija się dużo młodych talentów, które później radzą sobie w zagranicznych ligach albo zostają światowymi gwiazdami, jak Robert Lewandowski, który z Lecha Poznań trafił do Borussii Dortmund. To są naprawdę mocne rozgrywki, bardzo dobra liga. I to pod każdym względem – taktycznym, technicznym, fizycznym.
Polskę postrzegasz tak jak Holandię w kwestii zakochania w piłce nożnej?
Tak, krótko: Polska znajduje się w pierwszej dwudziestce piłkarskich krajów świata.
Powiedziałeś kiedyś, że na boisku chcesz sprawiać, żeby rywale wyglądali przy tobie na pijanych.
Kiedy na Litwie występowałem na lewym skrzydle, bawiłem się w boiskowego magika, byłem typem doskonale wyszkolonego technicznie dryblera. Nieustannie wchodziłem w pojedynki, szukałem sposobności do kiwania się, chciałam sprawiać, żeby prawi obrońcy drużyn przeciwnych wyglądali na naprutych. W Stali jestem napastnikiem, zmieniłem myślenie i styl gry, jestem nastawiony na prostsze środki i prostsze rozwiązania, „upijanie” przeciwników to nie jest mój cel.
Jaki jest nowy cel?
Wykonywać polecenia trenera.
Taka ciekawa rozmowa, a tu pierwszy banał.
Taka jest prawda. Pracuję dla zespołu.
Jak układa ci się współpraca z Adamem Majewskim?
Adam Majewski doskonale opanował sztukę dogadywania się z szatnią, znalazł wspólny język ze wszystkimi swoimi piłkarzami, a to naprawdę rzadkie, podziwiam go za to. Ma bardzo dobry warsztat, dużą wiedzę i potrafi ją przekazywać. Wie, co mówi i co chce powiedzieć. Znałem szkoleniowców, którzy gadali, gadali, gadali i gadali, a na końcu nikt nie wiedział, co dokładnie chcieli przekazać. U trenera Majewskiego wszystko jest jasne i klarowne.
Stal Mielec, która nie jest najbardziej rozwiniętym i najlepiej zorganizowanym klubem w kraju, wyciąga wyniki ponad stan, też masz takie wrażenie?
Szczerze? Nie mogę powiedzieć złego słowa o Stali Mielec.
Którego z drużynowych kolegów cenisz najwyżej?
Nie jestem człowiekiem, któremu łatwo zaimponować. Bardzo lubię Mateusza Matrasa. Silny jak byk. Doświadczony jak weteran. Często gram przeciwko niemu na treningach. Ścieramy się, on jako stoper, ja jako napastnik. Rozwijam się przy tym.
Spodobał ci się ktoś z innych ekstraklasowych klubów?
Mikael Ishak z Lecha Poznań. Nie, że się nim jakoś specjalnie zachwycam, ale doceniam jego umiejętności, podoba mi się jego styl. Mądrze porusza się po boisku. Wie, gdzie i jak się ustawić, żeby znaleźć się w sytuacji strzeleckiej. Czasami wpisuję jego nazwisko w wyszukiwarkę na Youtube i staram się podpatrywać jego zachowania na murawie.
W niedalekiej przyszłości chcesz zostać najlepszym napastnikiem w Ekstraklasie?
Jeśli mam zostać najlepszym napastnikiem czy piłkarzem Ekstraklasy, pokażę to na boisku, bo same słowa nic za sobą nie poniosą.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Z nieba do piekła. Podsumowanie kadencji Wojciecha Łobodzińskiego
- Gorgon: Był wielki strach, że to wszystko skończy się kalectwem
Fot. Newspix