Reklama

Pogoń gasi światło. Jak wyglądało otwarcie szczecińskiego stadionu?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

03 października 2022, 09:18 • 10 min czytania 119 komentarzy

Kiedy w polskim klubie ktoś gasi światło – a polska piłka zjadła zęby na takich historiach – oznacza to zwykle smutny upadek zasłużonej marki. Do podobnej sytuacji doszło zresztą także w stolicy zachodniopomorskiego, gdy po sezonie 06/07 naszpikowana Brazylijczykami drużyna spadła z ligi, a później zwyczajnie się rozwiązała. Pogoń Szczecin, a w zasadzie to Pogoń Szczecin Nowa, odbudowywała się od czwartej ligi. W sobotę po raz drugi w swoich dziejach zgasiła światło. Tym razem nie oznaczało to spektakularnego bankructwa klubu. Oznaczało to wejście w zupełnie nową erę.

Pogoń gasi światło. Jak wyglądało otwarcie szczecińskiego stadionu?

Pogoń Szczecin. Relacja z otwarcia stadionu

Polscy kibice oglądający z trybun ostatni mecz Ligi Narodów byli zachwyceni grą świateł, jaką zaprezentowano na stadionie w Cardiff. Jeszcze wcześniej zaczęły docierać do nas obrazki iluminacji, które przygotowało dla swoich fanów amerykańskie Charlotte FC. – Nie byłem nigdy na finale Ligi Mistrzów, ale tak właśnie go sobie wyobrażam – mówił nam Kamil Jóźwiak, gdy odwiedzaliśmy go w Stanach Zjednoczonych tworząc treści dla „Kwartalnika Sportowego”. Po tych bodźcach polscy kibice w naturalny sposób zaczęli się zastanawiać, dlaczego u nas jeszcze nikt nie zrobił czegoś podobnego. Przecież mamy świetne stadiony. Na frekwencję mimo wszystko nie możemy narzekać. Na futbol łoży się ogromne pieniądze, kluby na wiele sposobów walczą o kibica.

Dlaczego nikt nie wpadł jeszcze na to, by zrobić akurat takie show? 

Reklama

Oczywiście to nie Walia czy Charlotte było inspiracją dla Pogoni, która buduje swój stadion od 2019 roku. Mniej więcej wtedy, a w zasadzie to jeszcze wcześniej – już na etapie projektu – zaplanowano iluminacje świetlne, które dodały uroku nie tylko meczowi otwarcia, ale będą uświetniać także każde inne spotkanie ligowe. W Szczecinie wielokrotnie dało się usłyszeć, że na pierwsze spotkanie przy czterech trybunach szykowane jest coś specjalnego. Coś ekstra. Coś, co zostanie zapamiętane na dłużej. Coś, co będzie flagową atrakcją nowej areny.

Saperzy, drony i kontener. Jak wyglądała budowa stadionu Pogoni?

Gdy zgasło światło

Zaczęło się jakieś pół godziny przed meczem. Najpierw przygasły poszczególne jupitery. Na stadionie zapanował półmrok. Kibice otrzymali sygnał: oho, zaraz się będzie dziać. Zanim wszyscy przyzwyczaili się do nieznanych dotąd okoliczności wizualnych, zapadła ciemność. Widoczne były tylko światełka rozstawione po wszystkich sektorach, z których ochoczo skorzystali kibice. Można się było poczuć jak na koncercie, na którym przy melancholijnym utworze gasną wszystkie lampy, a publika włącza latarki w telefonach i odpala zapalniczki.

Gdy wjeżdża muzyka elektroniczna, czuję się jakbym był w Cardiff albo Charlotte. Światło, jak w teatrze, pada na dwa konkretne sektory. Za pół sekundy – na kolejne dwa. Za kolejne – na stojącą obok trybunę. Za chwilę atakuje konkretne części trybun niemalże jak popadnie, kompulsywnie, chaotycznie, jak na imprezie techno przy szlagierowym przeboju Scootera. Raz jest oświetlony cały stadion, raz zapada ciemność. Raz jest półmrok, raz światło pada na murawę, raz na jakiś konkretną część trybun. Wszystko w rytm muzyki. Publika naprawdę może się poczuć jak na koncercie światowej gwiazdy pop. W Polsce jeszcze nigdy nikt nie zaprezentował kibicom czegoś takiego.

Przy budowie systemu oświetleniowego „Portowcy” skorzystali z amerykańskich rozwiązań. Wiele z nich zaprezentowali podczas inauguracyjnego meczu, ale mają w zanadrzu jeszcze trochę opcji. Klub może programować oprawę świetlną pod konkretne piosenki. Obsługą tego systemu zajmuje się zewnętrzna firma. Sama Pogoń chciałaby w przyszłości rozwijać ten sektor, regularnie dostarczać kibicom nowych, okolicznościowych iluminacji. Czy to tania zabawa? Absolutnie nie. Ale czy unikalna? Jak najbardziej. 

Piłkarze wychodzą na murawę w ciemności, co dodatkowo buduje klimat, a iluminacje oglądamy też po golach. Nawet jeśli oglądając mecz w telewizji można było odczuć po bramkach lekkie zakłopotanie – w końcu chcesz zobaczyć radość strzelca bramki, a gdzieś w tle mieni się światło, Almqvist raz jest jasny, raz ciemny – to z perspektywy stadionu cały pokaz robi naprawdę duże wrażenie. Niewiele klubów ma do zaoferowania w swoim scenariuszu coś tak jedynego w swoim rodzaju.

Reklama

Zabawa światłem stanie się stałym, niezwykle charakterystycznym punktem programu.

Znakiem rozpoznawczym. Momentem, na który się czeka.

Momentem będącym powodem do dumy.

Boniek przecinał wstęgę

Zdarzyli się oczywiście tacy, którym sam pokaz świateł nie zapewnił wystarczających wrażeń. Chcieli wejść półkę wyżej i panującą ciemność potraktowali jak okazję do wbiegnięcia na murawę. Choć atencji publiki nie zdobyli, to nie przeszli uwadze ochroniarzy, którzy sprawnie ich wyłapali. Klimatu dodali później także kibice, którzy stworzyli efektowną kartoniadę z żółtym napisem „Pogoń”. Mniej więcej takim, jaki przebija się przez antracytowe krzesełka, gdy stadion nie jest zapełniony. Na początku drugiej połowy zobaczyliśmy także racowisko, po którym nad murawą długo unosił się szary dym.

Na meczu jest dużo przypadkowych osób, nie ma takiego klimatu – lekko narzeka jeden z kibiców. – Petarda będzie dopiero na następnych meczach, gdy będą już przychodzić głównie ci, którzy mają przyjść – dodaje. – Niewielu z nas wierzyło, że to się wydarzy. Tyle atrakcji… Pamiętam, jak się oglądało kiedyś mecze na starym stadionie. Przychodziliśmy wcześniej i graliśmy w karty. To była jedyna atrakcja – dzieli się spostrzeżeniem kolejny. W odniesieniu do stadionu często przewija się określenie „taki w sam raz”. Ani za duży, ani za mały. Ani nie epatuje zbytecznym przepychem, ani niczego mu nie brakuje.

Kiedy Zbigniew Boniek zaliczył premierowe kopnięcie piłki, zapanowała wrzawa. Zachwytu tym faktem nie potrafili współodczuć jedynie kibice Lechii, którzy opuszczającego murawę wiceprezesa UEFA pożegnali gromkim „wypierdalaj”. Boniek szeroko się uśmiechnął i pozdrowił ręką krewki sektor gości. Wcześniej na środku boiska zrobił sobie selfie z Kamilem Grosickim.

Choć naturalne wydaje się, by w takiej sytuacji wstęgę przecinał prezes PZPN, zaproszenie dla Bońka nie było przypadkowe. Jarosław Mroczek jako jeden z nielicznych działaczy polskich klubów głośno narzekał na jakość kampanii przy ubiegłorocznych wyborach na stanowisko sternika federacji piłkarskiej. Boniek z kolei – występujący oficjalnie z ramienia UEFA – odegrał swoją rolę przy budowaniu mostów, jakich brakowało pomiędzy „Portowcami” a władzami miejskimi. Temat budowy stadionu długo się przeciągał. W klubie nie potrafili doszukać się w działaniach miasta dobrej woli. Także i samo miasto niekoniecznie chciało budować stadion w takiej formie, w jakiej ostatecznie powstał. W dyskusjach przewijały się głównie inne, bardziej budżetowe pomysły. Każdy ciągnął linę w swoją stronę. 

Gdy obie strony nie mogły się dogadać, w rolę mediatora wcielił się właśnie Zbigniew Boniek, który zaprosił do Warszawy prezydenta Szczecina. – Mieliśmy się spotkać, porozmawiać i przekonać się, że tak naprawdę więcej nas łączy niż dzieli. Usiedliśmy w pokoju w Sheratonie. Na początku rozmowę prowadził Zbyszek. W pewnym momencie poprosiłem go, by zostawił nas samych. Z prezydentem uznaliśmy, że możemy rozmawiać w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania – wspominał Mroczek w „Przeglądzie Sportowym”.

Od tamtej pory najważniejsza osoba w klubie i najważniejsza osoba w mieście zaczęły mówić wspólnym głosem. Tak zostało aż do dziś. Wstęgi przecięła cała trójka – Boniek, Mroczek oraz Krzystek.

Po chwili grantowe, żółte i bordowe balony wypełnione helem powędrowały ku niebu.

„Nie wiem”

W Pogoni przed meczem krygowali się, że inauguracja będzie miała parapetówkowy klimat. Klub nawet nie przeniósł się jeszcze na oddaną do użytku trybunę północną. Wiele zakamarków nie doznało wciąż zaszczytu umeblowania. Przestrzeń użytkowa jest w wielu miejscach prowizoryczna. Nawet tunel, którym piłkarze wychodzą na boisko, dzień przed spotkaniem nie budził żadnych emocji. Bo jakie wrażenie mają niby robić gołe ściany?

W dniu meczu? W dniu meczu już jak najbardziej.

Ściany zostały zalane granatowo-bordowym światłem oraz hologramami przedstawiającymi herb klubu i napis „otwarcie stadionu”. To kolejny świetnie wyglądający w obrazku motyw, nieznany na polskich stadionach, którym zaskoczyli „Portowcy”. Jeszcze nie wiadomo, czy podobna gra światłem będzie ozdabiać tunel stadionu im. Floriana Krygiera na każdym meczu. W klubie wciąż toczą się na ten temat dyskusje.

Wszystko wyglądało więc jak perfekcyjnie dopracowany plan, a nie żadna parapetówka. Klimat spontaniczności panował natomiast z pewnością wśród służb porządkowych, dla których praca na nowym obiekcie – bez wcześniejszego przećwiczenia schematów działania, wymagająca improwizacji – była swego rodzaju zaskoczeniem. Panował lekki chaos organizacyjny. Najpopularniejszą, a w zasadzie jedyną odpowiedzią na wszelkie pytania było „nie wiem”, ewentualnie „niech pan zapyta kolegi”. Którędy wchodzą dziennikarze? Nie wiem. Jak dostanę się do pokoju dla mediów? Nie wiem. Którędy wyjdę na murawę? Niech pan zapyta kolegi w czerwonej kurtce, jest koordynatorem. Panie koordynatorze, którędy wyjdę na murawę? Nie wiem.

To rzeczy, które w Szczecinie zostaną jeszcze wypracowane wraz z kolejnymi meczami, bo przecież nie da się przeszkolić kilkuset osób obsługujących spotkanie z ramienia zewnętrznej firmy. Ten chaos udzielał się także piłkarzom. Gdy rozgrzewający się Luka Zahović chciał skorzystać z toalety, musiał poprosić jednego z pracowników o podprowadzenie, w obawie, że się nie odnajdzie. W końcu wcześniej korzystał z klubowych pomieszczeń tylko na jednym treningu.

– Podobno mamy siedzieć do 3, masakra – mówi jedna z trzech osób pracujących przy obsłudze gastronomicznej, dołączających do wspólnej podróży windą.

– Nie narzekaj, ja jestem tu od dziesiątej – kontruje druga.

– A ja od wtorku – przebija trzeci.

Dla wielu osób pracujących przy Pogoni to niezwykle intensywny czas. Równie zapracowany wieczór przeżywali taksówkarze, których przerosło zainteresowanie meczem. Czas oczekiwania na przejazd przy zamówieniu złożonym godzinę po spotkaniu? Więcej niż 60 minut.

Pizza napoletana czy bułka z szarpaną wołowną?

Chcesz zjawić się na stadionie dwie godziny przed meczem? Możesz, ale po co? Na większości polskich obiektów nie będziesz miał co robić. Wielu kibiców zaczyna mecz na długo przed pierwszym gwizdkiem. Bo mecz to także piwko w knajpie ze znajomymi. Flaszka rozlewana na parkowej ławce. Pizza jedzona w szaliku na mieście. Zwykle gdzieś w okolicy stadionu, ale jednak nie na jego terenie, gdzie możesz co najwyżej zjeść mrożoną zapiekankę bądź postać w ciągnącej się kolejce po piwo.

Na Pogoni? Atrakcji w tym dniu było ciut więcej. Przygotowano je przede wszystkim z myślą o dzieciach. Dmuchana zjeżdżalnia. Dmuchane boisko. Miejsce na strzelanie karnych. Stoisko z dziecięcymi tatuażami. Stoisko z balonami. Stoisko z cukierkami. Dart. Piłkarzyki. Dla tych nieco większych dzieci – piwko i dużo ławeczek, przy których można spocząć oraz liczne food trucki z przeróżnym jedzeniem, które robiły klimat niemalże jak na St. Pauli. Repertuar był znacznie większy niż gięta z musztardą i keczupem.

Pierogi w wielu wariantach: ruskie, z mięsem, kapustą i grzybami, kaszą i soczewicą.

Pampuchy, zupa wonton, barszcz czerwony.

Szaszłyk, bigos, fasolka, chleb ze smalcem, ogórek w ramach przystawki.

Frytki belgijskie, zestaw sosów do wyboru.

Czipsy podawane na patyku, popcorn.

Gofry w przeróżnej postaci: ze śmietaną, z polewą, z marmoladą, z nutellą.

Klasyczne burgery i hot-dogi.

Wrapy z kurczakiem czy halloumi, quesadilla z tuńczykiem, bułki z szarpanym mięsem.

I prawdziwy hit: pizza napoletana. Pod stadionem. Można? Można.

To miła odskocznia od cateringu na samym stadionie, który akurat banku nie rozbija. Kiełbasa za 19 złotych szału nie robi, alternatywą dla niej jest hot dog. Jeśli chcesz się najeść, to raczej przed stadionem, gdzie można było wziąć udział także w innych atrakcjach. Festiwalu piłkarskim dla dzieci, który prowadzili trenerzy akademii. Turnieju dzieciaków z rocznika 2013. Spotkaniu z byłymi, zasłużonymi piłkarzami Pogoni. Scenariusz zaproponowany przez Pogoń nie jest rzecz jasna Himalajami kreatywności, nie trzeba być wizjonerem pokroju Elona Muska, by go wymyślić. Tym bardziej jednak dziwne, że niewiele klubów dba o swój dzień meczowy, wychodząc jakby z założenia, że kibice i tak się nie zjawią, jeśli zaoferuje im się jakąś formę spędzania czasu. A może jednak by przyszli, ale przyzwyczaili się przez lata, że pod stadionami niewiele się dzieje. I tak błędne koło się zamyka. 

Ci ze Szczecina jednak się zjawili.

I ochoczo korzystali z wszelkich atrakcji.

Zachwyt Almqvistem

– Gdybyśmy wciąż byli na starym stadionie, myślę, że nie mielibyśmy szans, by namówić Pontusa Almqvista na grę dla Pogoni – mówił w naszym sobotnim tekście Dariusz Adamczuk. Zawodnicy nie przychodzili do Szczecina dla infrastruktury, a pomimo jej. Szwedzki napastnik był pierwszym piłkarzem, który zajarał się stadionem do tego stopnia, że okazało się to ważnym czynnikiem przy podjęciu decyzji o przeprowadzce.

To Almqvist strzelił głową po rzucie rożnym na 1:1. To on błyskawicznie zebrał się z murawy po starciu z Tobersem, okiwał Kuciaka i wystawił Grosickiemu do pustaka.

Jakie to symboliczne, że to właśnie ten piłkarz stał się bohaterem meczu otwarcia.

Jego historia to jeden z przykładów tego, ile długofalowo da Pogoni nowy obiekt. Ale wczoraj, nawet gdy Almqvist pakował piłkę do siatki, nikt w Szczecinie nie myślał o przyszłości. Wczoraj każdy żył chwilą. Chwilą, w którą trudno było uwierzyć jeszcze trzy lata temu, stojąc w przerwie meczu w kolejce do toi-toia, a nie nowoczesnej toalety.

WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN: 

Fot. własne

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

119 komentarzy

Loading...