Kiedy w wieku dwunastu lat poznał diagnozę, zdał sobie sprawę, że będzie musiał zrezygnować z ulubionych słodkości. Nie wiedział też, czy w ogóle dane mu będzie zostać sportowcem. Z czasem zrozumiał jednak, że cukrzyca nie jest żadną przeszkodą. Nie robiły na nim wrażenia złośliwości rówieśników i w końcu zaczął zdobywać medale MŚ i ME. Poznajcie historię Mateusza Rudyka z Grupy Sportowej ORLEN, czołowego polskiego kolarza torowego.
Od początku wiedziałeś, że z cukrzycą możesz odnosić sportowe sukcesy? Czy potrzebowałeś czasu, żeby sobie to uświadomić?
Przede wszystkim, kiedy otrzymałem diagnozę, sport kompletnie zszedł na drugi plan. Na początku musiałem poznać tę chorobę. Więc wtedy nawet nie myślałem, czy uprawianie kolarstwa będzie możliwe. Nie mówiąc nawet o jakichś medalach.
Ale faktycznie – do pewnego momentu raczej nie wierzyłem, że będę w stanie wejść na ten najwyższy poziom. Z czasem jednak wiedza na temat cukrzycy się zwiększyła, pojawiły się nowinki technologiczne. To pozwoliło mi dojść do poziomu światowego i ścigać się na największych imprezach.
Diagnozę poznałeś, jak miałeś dwanaście lat.
Dokładnie, w 2007 roku. Mówimy o okresie dziecięcym. Nawet nie wiedziałem na sto procent, że w przyszłości zostanę sportowcem, kolarzem. Treningi traktowałem jako fajną przygodę. Dopiero parę lat później wiedziałem, że coś może się z tego urodzić.
Tak więc wtedy pojawienie się cukrzycy przede wszystkim wiązało się dla ciebie z tym, że nie będziesz mógł jeść słodyczy.
Tak! Oznaczało to niemal koniec z napojami słodzonymi, koniec z czekoladą oraz batonami, które bardzo lubiłem. Więc tutaj na pewno pojawiło się spore wyzwanie (śmiech). No ale musiałem zrozumieć, dlaczego muszę się od tych słodkości odciąć. Musiałem szybko dorosnąć i mieć świadomość, co mogę, a czego nie mogę robić. Dla swojego zdrowia, czy po prostu życia.
Profesjonalną dietę masz zatem od kilkunastu lat.
Może nie profesjonalną, ale owszem, od dwunastego roku życia niewiele jest w moim menu słodkich czy niezdrowych rzeczy, właśnie czekolad czy słodkich napojów. Choć zdarza się, że sobie na nie pozwolę. Od czasu do czasu.
W przerwach między wyścigami na zawodach musisz kontrolować poziom cukru.
W mojej koronnej konkurencji, czyli sprincie, często jest tak, że biorę udział w jednym biegu na torze, a potem z niego schodzę i mam dziesięć, piętnaście minut na to, by odpocząć, przygotować się do kolejnego startu. I jeszcze dochodzi kwestia mojej cukrzycy – muszę właśnie w trakcie tego okienka sprawdzić poziom cukru.
Wszystko jest okej, kiedy jest on w normie. Schody się zaczynają – a tak jest najczęściej – kiedy poziom cukru świruje. Kiedy idzie w górę, muszę szybko dostrzyknąć insuliny. A kiedy jest trochę za niski, muszę napić się słodkiego napoju, zjeść coś słodkiego.
Przez tyle lat nauczyłem się jednak, jak mój organizm reaguje na dany wysiłek fizyczny. I wiem, często nawet bez mierzenia, czy mój poziom cukru jest niski czy wysoki. Początki były trudne, ale zacząłem to ogarniać.
Uzupełnienie cukru to zło konieczne? Czy napicie się tego słodkiego napoju albo zjedzenie czegoś nie przeszkadza ci parę minut później na torze?
Nie, to nie przeszkadza. Choć zaznaczę, że kiedy mam takie krótkie okienko, to bardziej staram się napić, niż coś zjeść. Szczególnie że i tak po wysiłku fizycznym musisz uzupełnić płyny. To jest normalne. Nie robi mi różnicy, czy wypiję izotonik przygotowany przez fizjoterapeutę, czy sto mililitrów przysłowiowej coca coli. Czasem zdarza się też, że zjem żel energetyczny, który ma w sobie trochę węglowodanów.
U innych kolarzy pojawia się ciekawość? Reagują na zasadzie: co ty właściwie robisz?
Na początku tak faktycznie było. Mówię o czasach sprzed kilku lat, kiedy zacząłem się ścigać z zawodnikami z zagranicy, brać w udział w zawodach jak Puchar Świata, mistrzostwa świata, czy mistrzostwa Europy. Traktowano to jako coś nowego. Że mierzyłem poziom cukru, czy szedłem na szybko do łazienki, żeby nie wstrzykiwać insuliny przy wszystkich – bo jednak trochę się tego wstydziłem.
No a jak ktoś miał boks obok naszego, to jasne, że go to intrygowało. Szczególnie że wiemy jak w kolarstwie wygląda sprawa z dopingiem. Co prawda nie podejrzewano mnie o to, że robię coś niedozwolonego. Ale po prostu pojawiała się ciekawość. Tylko no właśnie, to było kilka lat temu. Teraz wszyscy doskonale wiedzą, że ścigam się mając cukrzycę.
A pojawiały się swego czasu jakieś uszczypliwości ze strony rywali?
Tak, choć bardziej w Polsce, kiedy zdobywałem pierwsze medale mistrzostw kraju w kategoriach juniorskich. Zdarzały się komentarze ze strony rówieśników. Oczywiście nie bezpośrednio do mnie, raczej obrabiano mnie za plecami.
Dochodziły mnie słuchy, że ktoś gadał, że się „dopinguję”. Dlaczego ja w ogóle startuję? Jak oni mnie dopuścili? Co to ma być? Gość na pewno wymyślił sobie tę chorobę. I tak dalej. Zdarzali się i tacy ludzie. Ale myślę, że utarłem im nosa. I pokazałem, że zastrzyki insulinowe mi wcale nie pomagają, tylko są dla mnie niezbędne do życia.
I wcale nie są dla ciebie czymś uciążliwym.
Na pewno oswoiłem się z cukrzycą, żyję z nią tyle lat. Moją misją stało się pokazywanie ludziom na świecie i w Polsce, że z tą chorobą można robić naprawdę wszystko. Że to nie jest żaden wyrok. Często rozmawiam z dzieciakami, które mają cukrzycę i nie wiedzą, co dalej. I staram się je uświadomić, że mogą zostać sportowcami czy robić inne ekscytujące rzeczy. Dołączyłem też do teamu Novo Nordisk, w którym ścigają się sami kolarze z cukrzycą. Edukujemy społeczeństwo, że nie jest ona żadnym wyrokiem.
Słyszałem, że twoją inspiracją w świecie sportu jest Robert Kubica.
Na pewno Robert jest pewnego rodzaju inspiracją nie tylko dla mnie, ale wszystkich sportowców. Miał bardzo groźny wypadek. Nie ukrywajmy: nikt mu nie dawał szans do jakiegokolwiek powrotu za kierownicę. A on dzięki swojej determinacji powrócił nie tylko do ścigania, ale również do bolidu Formuły 1. Myślę zatem, że jest wzorem w pokazywaniu ludziom, że nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba wierzyć i dążyć do tego, co chce się osiągnąć.
Masz dwóch braci, którzy też uprawiają sport. Motywujecie się nawzajem?
Na pewno mnie to cieszy, że mój trzy lata młodszy brat Bartosz też jest w kadrze i mogę się z nim spotkać na zgrupowaniach. Choć on akurat nie jest sprinterem, tylko jeździ na średnich dystansach. Widzimy się na Pucharach Świata, mistrzostwach Europy. Spędzamy ze sobą sporo czasu. A mój najmłodszy brat – Kuba – w lipcu na torze w Pruszkowie miał ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży. Też mu wtedy pomagałem. Fajnie się na to patrzy, że rodzeństwo poszło w moje ślady. A nawet nie tyle moje, co naszego taty, który też był kolarzem.
Co ciekawe – zdradziłeś mi wcześniej, że na co dzień… za bardzo nie śledzisz kolarstwa.
Trochę śledzę, ale nie za często. Jak trwa Tour de France, to zdarza się, że obejrzę z trzy najciekawsze etapy. W tym roku też byłem na mecie naszego narodowego wyścigu, czyli Tour de Pologne. Tak więc kompletnym laikiem nie jestem, ale są też inne fajne sporty, czy w ogóle inne fajne rzeczy, którymi można się zajmować.
Czasem jednak kolarstwo musi być głównym punktem dnia. Niedawno brałeś udział w mistrzostwach Europy. W drużynówce niewiele zabrakło wam do medalu, zajęliście czwarte miejsce.
Tak, w sprincie drużynowym byliśmy tuż za podium. To i tak bardzo dobry rezultat. Nie spodziewaliśmy się, że będzie tak blisko medalu. Choć ostatecznie oczywiście czuliśmy niedosyt. Bo zabrakło niewiele. W sprincie indywidualnym zająłem za to piąte miejsce. Bywało lepiej. Ale jednak tor też był przeszkodą. Wybudowano go specjalnie na mistrzostwa. Miał dwieście metrów, nie dwieście pięćdziesiąt – czyli tyle ile zazwyczaj. Zmieniły się przez to wszystkie konkurencje, wszystkie dystanse. Stanowiło to pewne utrudnienie, choć czwarte i piąte miejsce to nie tragedia.
Będziesz mógł powalczyć o lepszy rezultat na mistrzostwach świata we Francji, które odbędą się w październiku. Trzy lata temu na imprezie tej rangi zdobyłeś brązowy medal.
Tak, to w mojej dotychczasowej karierze największe osiągniecie. Cały czas staram się je powtórzyć. Na MŚ w Berlinie zabrakło niewiele do medalu. Potem pojawiła się pandemia, która mocno pokrzyżowała wszystkie plany i przygotowania. A na co liczę w październiku? Na pewno chcę wejść do czołowej ósemki w sprincie indywidualnym. Nie ukrywam, że chcę też być blisko pozycji medalowej, ale staram się niczego nie obiecywać, ani nic zakładać. Wiem, że stać mnie na TOP8. Jestem dobrze przygotowany, ale poczekajmy do imprezy w Paryżu.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl