Jak co roku firma Deloitte we współpracy z Ekstraklasą przygotowała raport dotyczący przychodów klubów w najwyższej klasy rozgrywkowej. Zaskoczenia nie ma – najwięcej w poprzednim sezonie zarobiła Legia Warszawa, co tylko dowodzi, że gra w pucharach wiąże się z zielonym Excelem. Gołym okiem widać też, że odbiło wahadło pandemiczne i kluby po okresie zamkniętych stadionów odkuły się na dniu meczowym.
Oczywiście musimy zaznaczyć, że raport Deloitte pokazuje tylko tę jaśniejszą stronę finansów, czyli przychody. Kluby nie dzielą się w nim wydatkami, zatem poznajemy tylko liczby dotyczące wpływów do ekstraklasowych budżetów. Możemy sobie oszacować bilans zysków i strat, możemy uwzględnić tutaj podstawowe źródło wydatków (czyli pensje) i wyznaczyć mniej więcej kluby zdrowo funkcjonujące i te żyjące na wariackich papierach, ale ostatecznie twarde dane dostajemy tylko w kwestii przychodów.
Tak czy siak – warto się nad tym raportem pochylić, bo to chyba najrzetelniejsze źródło w kwestii finansów ekstraklasowych klubów.
Co wiemy? Przede wszystkim – Jest lepiej niż rok temu. A rok temu było lepiej niż dwa lata temu. I dwa lata temu było lepiej niż trzy lata temu. Liga pod względem finansowym i pozyskiwania pieniędzy robi krok po kroku progres. W sezonie 2021/22 kluby zarobiły łącznie 715 milionów złotych z przychodów podstawowych (bez transferów), gdzie w sezonie wcześniejszym łączna suma przychodów podstawowych wyniosła 627 milionów. Różnica wynosi zatem 87,9 mln złotych. Nieco mniejsza różnica jest między przychodami całkowitymi (z uwzględnieniem transferów), bo wówczas mamy różnicę między 861 mln z poprzedniego sezonu i 833 mln z przedostatniego sezonu. Ale musimy pamiętać o tym, że sezon 2020/21 obfitował w rekordowe zyski transferowe (206 mln zł). W poprzednim roku kluby zanotowały dopiero czwarty najwyższy wynik jeśli chodzi o przychody transferowe – 146 mln złotych, czyli mniej niż w 2020/21 (206 mln), 2019 (156 mln) i 2017 (153 mln).
Rekord przychodów wynika jednak w głównej mierze z dwóch aspektów – kontraktu za prawa telewizyjne (321 mln zł, o 19 mln więcej niż rok temu) i z rekordowego w historii przychodu z dnia meczowego (103 mln zł). Zyski z biletów czy karnetów są bardzo dobre, ale – jak twierdzą autorzy raportu – mogą być znacznie wyższe. Wciąż widać spore rezerwy w kwestii zapełnienia stadionu. W nocie czytamy: – Możliwości wzrostu przychodów można upatrywać w źródle przychodów z dnia meczowego. Z naszej analizy wynika, że przy zapełnieniu stadionów w 80%, możliwe jest zwiększenie przychodów z tego źródła o ok. 76 mln zł.
A cel Ekstraklasy jest klarowny w kontekście finansów. Tym celem jest przebicie granicy miliarda złotych przychodów na przestrzeni sezonu. Złożyć na to musiałoby się kilka czynników – przynajmniej jeden (a najlepiej dwa lub więcej) klubów w fazie grupowej europejskich pucharów, udany rok transferowy w kwestii sprzedaży i progres pod względem zarówno przychodów komercyjnych i z dnia meczowego.
– Według naszych przewidywań możliwe jest, aby kluby Ekstraklasy osiągnęły powyżej 1 miliarda zł przychodów z uwzględnieniem transferów już w sezonie 2023/2024. Jest to zależne od polityki transferowej oraz od ich obecności w fazie grupowej europejskich pucharów. Pozytywnie na finanse klubów powinien też zadziałać nowy kontrakt telewizyjny Ekstraklasy. Niewiadomą pozostaje na ten moment skala wpływów z Programu Wsparcia Mistrzów. Beneficjentami mają być przedstawiciele Polski w europejskich pucharach, ale oddzielna pula wsparcia ma być kierowana na dotacje celowe dotyczące rozwoju infrastruktury – mówi Karol Furmanek, starszy menedżer, ekspert Sports Business Group, Deloitte.
Legia pokazuje ile znaczą puchary
Największe przychody w poprzednim sezonie zanotowała Legia Warszawa. Może to dziwić tych, którzy postrzegają rywalizację na szczycie ligi finansów przez pryzmat wyników w Ekstraklasie, ale te mają małe znaczenie – kluczowe są tutaj zyski z pucharów i z transferów.
A że Legia grała w Lidze Europy, to nie jesteśmy zszokowani tym, że legioniści zajęli pierwsze miejsce w tym rankingu. Warszawski klub zanotował o ponad 30 mln złotych większe przychody z transmisji niż w roku poprzednim (65,7 mln do 38,8 mln) i o ponad 26 mln większe przychody z dnia meczowego. Dość powiedzieć, że do kasy Legii spłynęło 36,3 mln zł z dnia meczowego, co jest – uwaga – ponad 1/3 przychodów całej ligi w tym aspekcie. Czyli mniej więcej co trzecia złotówka przytulona przez polskie kluby w zeszłym sezonie z biletów czy karnetów trafiała do budżetu Legii. Cytując klasyka – robi wrażenie.
Przewaga Legii nad resztą stawki w kontekście podstawowych przychodów jest imponująca. Wyniosła ona bowiem ponad 75 mln złotych nad drugim w zestawieniu Lechem. Mało tego – Raków (trzeci w zestawieniu) i Lech razem zanotowali niższe przychody podstawowe (bez transferów) niż Legia.
Lech drugi, Raków trzeci – ale z pewnym zastrzeżeniem
Lech pewnie byłby bliżej Legii, ale sporo kosztował go brak udziału w fazie grupowej europejskich pucharów. Kolejorz przecież zanotował w zeszłym roku wyraźny skok w kwestii przychodów komercyjnych (więcej o 8 mln złotych) i w dniu meczowym (więcej o ponad 14 mln złotych), ale zanotował wzrost przychodów podstawowych tylko o 4,6 mln. Powód? Wyraźnie mniejsze przychody z praw telewizyjnych z tytułu gry w Europie – w sezonie pucharowym 2020/21 było to prawie 50 mln złotych, rok temu „tylko” 32,2 mln złotych. Lech też nie obłowił się na rynku transferowym. Tak jak rok 2020/21 był bardzo udany (Moder, Jóźwiak, Gumny odeszli za spore pieniądze), tak w zeszłym roku wysoko udało się spieniężyć tylko Tymoteusza Puchacza. Widać to po przychodach transferowych – Lech zaksięgował 15,7 mln złotych, czyli mniej od Legii, Pogoni i Wisły Kraków. Trzeba jednak pamiętać, że Lech – jak zdecydowana większość polskich klubów – sprzedaje zawodników na raty, więc transfery Modera czy Puchacza będą przynosiły przychody również w kolejnych raportach.
Ciekawym przykładem jest trzeci w zestawieniu przychodów podstawowych Raków. Częstochowianie zanotowali zysk pod każdym z trzech aspektów – komercyjnych, praw TV i dnia meczowego. I progres widać po zajmowanych miejscu w rankingu Deloitte. Po awansie do ESA zajął czternaste miejsce, w drugim sezonie siódmą lokatę, a teraz jest na podium. Wciąż jednak w wykazie przychodów podstawowych ma ponad 30 mln mniej od Lecha, a Legia księgowała ponad 300% tego, co Raków. Powód? Tutaj częstochowian ograniczać będzie z pewnością stadion. Gdy Legia z dnia meczowego zarobiła 36 mln zł, a Lech 19 mln zł, to Raków zaledwie 3,6 mln zł. Średnia frekwencja w sezonie 2021/22 była lepsza tylko od siedmiu klubów w lidze. Łącznie na stadion Rakowa (z uwzględnieniem pucharów) przyszło niespełna 78 tysięcy ludzi. Dla przykładu – na Legię 419 tysięcy, na Lecha 383 tysiące, na Wisłę Kraków 259 tysięcy.
Raków też wciąż nie notuje kasowych transferów wychodzących. W poprzednim sezonie z tytułu sprzedaży piłkarzy zarobił tylko 2,3 mln złotych, czyli mniej od Górnika Zabrze, Śląska Wrocław, Piasta Gliwice czy Jagiellonii Białystok. I tylko niewiele więcej od Warty Poznań. Dość powiedzieć, że jeśli do przychodów podstawowych doliczymy przychody wynikające z transferów, wówczas Raków w zestawieniu Deloitte wypada spoza podium i ląduje na szóstym miejscu w lidze – za Pogonią, Wisłą i Lechią.
Tutaj warto dostrzec „efekt Kozłowskiego” w tabeli przychodów całkowitych. Pogoń dzięki sprzedaży swojego wychowanka do Brighton podwoiła swój budżet za poprzedni sezon. Żaden inny klub nie przekroczył 50% udziału w budżecie całkowitym przychodów w transferów. Dość powiedzieć, że sam Kozłowski przyniósł więcej pieniędzy do budżetu Pogoni, niż wynosi całkowity budżet Warty Poznań i Wisły Płock.
Wisła spadła, choć zarobiła. Współczynnik wynagrodzeń niektórych przeraża
Z rzeczy, które jeszcze rzuciły nam się w oczy – czwartym największy budżet za poprzedni rok zgromadziła Wisły Kraków. My wiemy, że tam jest jeszcze sporo długów do spłaty, pisaliśmy o tym większy tekst z analizą, ale jest coś wymownego w tym, że klub zarabiający prawie 44 mln złotych z przychodów podstawowych i 19 mln zł z transferów (Yeboah, Lis, Aschraf) zleciał z Ekstraklasy.
Ciekawy jest też aspekt przychodów transferowych, bo według raportu Deloitte rynek krajowy dostarcza jedynie 7% przychodów. Rynek wewnętrzy Ekstraklasy leży, a jeśli będziemy ujmować to w 150 i więcej milionach złotych zarabianych na rynkach zagranicznych, to dostajemy ledwie malutki ułamek całości transferów międzyklubowych w Ekstraklasie.
Niezbyt optymistycznie dla kilku klubów wygląda wskaźnik wynagrodzeń. Przyjmuje się, że ten optymalny wskaźnik wynosi 60% wydatków na pensje do przychodów. W Ekstraklasie średni wynosi on 58%, ale gdy spojrzy się na wskaźniki Śląska, Wisły Płock czy Zagłębia, to można złapać się za głowę. Na poniższych screenie widzicie budżety po uwzględnieniu w nich przychodów transferowych.
Zawsze w tym raporcie ciekawy jest też wykres opisujący ile kosztuje każdy klub zdobycie jednego punktu w Ekstraklasie. Legia z uwagi na wysoki budżet i niskie miejsce jest tutaj oczywiście niechlubnym liderem, ale widać też, że Śląsk Wrocław, a już na pewno Wisła Kraków były bardzo daleko od optymalnego punktowania względem kasy, jaką oba kluby dysponowały.
Puentując – co roku możemy wysnuć podobne wnioski z tego raportu finansowego. Pod względem przychodów jest z roku na rok coraz lepiej, choć widać rezerwy w aspektach powiększania zysków gry w Europie czy z dnia meczowego. W kwestii praw telewizyjnych jesteśmy jako liga europejską czołówką i pozytywny trend jest podtrzymywany. Szkoda tylko, że progres na polu finansowym nijak nie przekłada się na coraz wyższe miejsce w rankingu UEFA czy coraz więcej polski drużyn w fazie grupowej europejskich pucharów.
Cały raport Deloitte do pobrania jest – TUTAJ.
WIĘCEJ O POLSKIM FUTBOLU:
- Pierwszy rok Kuleszy za sterami PZPN. Plusy i minusy ostatnich 12 miesięcy
- Wiceprezes PZPN: – Unikam mediów, bo w nich jest zbyt wielu ekspertów od szkolenia
- PZPN zmienia przepisy. Lech Poznań mocno na tym skorzysta
- Znamy główne założenia Centrum VAR i planowany wstępny termin otwarcia
- Powstanie piątej ligi. Dwie grupy czwartej ligi. Czy w niższych ligach jest chaos organizacyjny?