Rozkręcała się Iga Świątek w czasie trwania tego turnieju. Kluczowy moment – tak się wydaje – nadszedł, gdy pokonała Jule Niemeier w IV rundzie, bo to ewidentnie tenisistka, której styl leżał Polce najmniej. A potem już poszło. Choć z Jessicą Pegulą nie grała idealnie, to mecz zamknęła w dwóch setach. Z Aryną Sabalenką zaliczyła za to fantastyczny powrót w III partii. I doszła do finału. A w nim rozegrała znakomite spotkanie z Ons Jabeur i wygrała cały turniej. Polka po raz trzeci w karierze została mistrzynią wielkoszlemową!
Spis treści
Walka o historię
O co walczyła Jabeur napisać łatwo – żadna kobieta, ba, żadna osoba z Tunezji nie wygrała do tej pory turnieju wielkoszlemowego. Ons od dawna pisze historię swojego kraju i sprawia, że tenis w ostatnich latach jest tam jednym z najpopularniejszych sportów, a setki czy nawet tysiące dzieciaków chcą iść w jej ślady. Każdy jej kolejny sukces jest czymś “pierwszym”. Była pierwszą Arabką w TOP rankingu WTA. Pierwszą, która wygrała turniej WTA. Pierwszą, która znalazła się w finale imprezy WTA 1000 – drugiej największej po szlemach – i pierwszą, która w takiej triumfowała. Wreszcie też pierwszą w wielkoszlemowym finale, ale nie w US Open, a na Wimbledonie.
Pozostały jej właściwie dwie “pierwsze” rzeczy – pozycja liderki rankingu, na ten moment niemożliwa do zdobycia, bo Iga Świątek przewagę ma ogromną. I zwycięstwo w Wielkim Szlemie. Bo na Wimbledonie się nie udało, tam pokonała ją Jelena Rybakina, zostając… pierwszą w historii reprezentantką Kazachstanu z takim sukcesem na koncie.
O jaką historię grała w dzisiejszym finale Iga? Właściwie było ich kilka. Przede wszystkim US Open pozostawało jedynym turniejem wielkoszlemowym, którego nie wygrał jeszcze nikt z Polski. Czy to w singlu, czy w deblu, czy w mikście. Po drugie, od 2016 roku – gdy zrobiła to Angelique Kerber – żadnej zawodniczce nie udawało się triumfować w dwóch turniejach wielkoszlemowych. Iga próbowała tę serię przerwać. No i mogła też zdobyć trzeci tytuł tej rangi w karierze, zrównując się właśnie z Kerber, ale też z takimi zawodniczkami jak Lindsay Davenport czy Jennifer Capriati.
Obie więc walczyły o to, by zapisać się w tenisowych kronikach. Ale wygrać mogła tylko jedna.
Faworytka? Trudno wskazać
Gdybyśmy mieli przed spotkaniem pozostawić za sobą wszelkie sympatie, to… i tak trudno byłoby wskazać nam faworytkę. Bo moglibyśmy postawić na Igę, oczywiście, ale równocześnie i pieniądze włożone na wygraną Ons nie byłyby głupią inwestycją. To w końcu Jabeur lepiej prezentowała się na przestrzeni tego turnieju, miała za sobą też genialny półfinał. Poznała już również presję związaną z grą w wielkoszlemowym finale, można się było spodziewać, że tym razem będzie jej łatwiej. Paradoksalnie tym bardziej, że grała z zawodniczką, która ten sezon zdominowała – a więc wielu mimo wszystko to przede wszystkim od Świątek oczekiwało na korcie genialnych rzeczy.
Co stało za Igą? Dwa wygrane wielkoszlemowe turnieje, to na pewno. Również coraz lepsza gra w miarę trwania turnieju, bo to z Aryną Sabalenką w półfinale zaliczyła swoje najlepsze spotkanie na US Open. I świadomość, że właściwie nic się nie musi – finał, w stosunku do oczekiwań sprzed turnieju związanych z jej słabszą formą, już był u Świątek wynikiem lepszym, niż zakładano. No i jeszcze – a może przede wszystkim – niesamowita umiejętność Igi do gry w finałach. Do tej pory w WTA wystąpiła w dziesięciu.
Wygrała dziewięć z nich. Przegrała tylko w pierwszym w karierze.
W najważniejszych momentach Polka jest więc w stanie trzymać nerwy na wodzy. Pokazała to zresztą i w tym turnieju – czy to w IV rundzie z Niemeier, czy w tie-breaku ćwierćfinału z Pegulą, czy w półfinale z Sabalenką. Udowodniła też coś, co dało się zaobserwować u niej na przykład na początku roku, w czasie Australian Open – że potrafi wygrywać spotkania nawet wtedy, gdy jej nie idzie. Tyle że w Australii, zmordowana po dwóch maratonach, odpadła w półfinale. W Nowym Jorku doszła aż do finału, nie będąc przy tym w najwyższej formie. A to cecha największych na świecie, dzięki której wygrywają oni najważniejsze turnieje.
Na początek miazga
Jeśli spodziewaliśmy się wyrównanego meczu, to w pierwszym secie dostaliśmy taki… przez pierwsze cztery gemy. Wtedy Ons Jabeur jeszcze była w stanie z Igą powalczyć. Potem? Potem to były co najwyżej pojedyncze zrywy Tunezyjki, za sprawą których potrafiła załapać się na grę w niektórych gemach. Ale dominowała Polka. Od samego początku do końca. I właściwie ani przez moment nie denerwowaliśmy się o to, czy wygra tę pierwszą partię. To była ta wersja Igi Świątek, którą znamy doskonale z rozgrywanych przez nią finałów.
Właściwie z każdą kolejną wymianą wydawało się, że Polka wysysa z Ons kolejne siły. Tunezyjka wcale nie grała źle, serio. Najpewniej gdyby stanęła naprzeciw którejkolwiek z sześciu poprzednich rywalek z tego turnieju, to z taką postawą by je ograła. Ale Iga weszła na swój najwyższy poziom, a gdy to robi, to reszta zawodniczek może właściwie tylko modlić się o to, by nie była w stanie utrzymać go przez całe spotkanie.
Z kolei my mieliśmy nadzieję, że będzie tak jak w jej poprzednich finałach – bo to jeszcze jedna rzecz, która u Polki jest niesamowita. Nie tylko wygrała dziewięć finałów turniejów WTA z rzędu, ale w żadnym z nich nie oddała przeciwniczce seta. Ba, tylko raz rywalka urwała jej więcej niż cztery gemy. Zrobiła to Maria Sakkari w finale w Indian Wells. Ugrała wtedy… pięć małych partii.
Iga, gdy przychodzi do gry o trofea, jest po prostu najlepsza.
Jabeur się stawia
Dziś jednak Ons ostatecznie postarała się o emocje. Choć długo wydawało się, że tak nie będzie. Iga dominowała też na początku drugiego seta. Doskonale wręcz funkcjonował jej serwis – z którym miewała problemy w poprzednich spotkaniach – do tego fantastycznie broniła się i kontrowała backhandem, a z forehandu, gdy tylko dostała ku temu okazję, kończyła wymiany. Do tego potrafiła też pójść do siatki i w ten sposób zaskoczyć rywalkę. Generalnie czegokolwiek by nie zrobiła, to wychodziło. A u Ons wręcz przeciwnie.
Ale w miarę trwania meczu Tunezyjka zaczęła się budzić.
Najpierw były to pojedyncze zagrania, wymiany, w których pokazywała, że wiceliderką rankingu zostanie jutro ponownie nie z przypadku. Potem znajdowała ich coraz więcej. Przede wszystkim zaczęła pokazywać dwie rzeczy, z których słynie – umiejętność zmieniania rytmu, wybijania rywalek z uderzenia, oraz doskonałą wręcz defensywę. O ile w pierwszej partii to Iga była jak ściana i właściwie wszystkie zagrania, które otrzymywała, zwracała na stronę rywalki, o tyle w drugiej coraz częściej ścianą wydawała się być Jabeur.
A Świątek nieco spuściła z tonu. Słabiej funkcjonował jej serwis, częściej wyrzucała proste zagrania. Nie grała co prawda bardzo źle, ale nie dominowała tak, jak miało to miejsce w pierwszym secie. Dwukrotnie wychodziła na prowadzenie z przewagą przełamania, ale dwukrotnie od razu je traciła. Nie była już tak skuteczna, ale Iga znów pokazała to, o czym już pisaliśmy – że potrafi już grać nawet wtedy, gdy zaczyna iść jej gorzej. Sama zresztą wspominała niedawno, że rok temu pewnie by się podłamywała tym, że nie jest perfekcyjna. Teraz szuka rozwiązań, stara się coś zmienić i często jej się to udaje.
I tak też było w tym meczu.
Dwa kluczowe gemy
Najpierw był ten przy stanie 4:4 w II secie. Iga rozpoczęła go słabo, Ons za to znakomicie spisywała się na returnie. Szybko zrobiło się 15:40 i stało się oczywiste, że jeśli Polka straci podanie, to nakręci tym nie tylko rywalkę, ale i… mnóstwo fanów Jabeur, którzy siedzieli na trybunach. Kibice zresztą denerwowali dziś obie zawodniczki. Raz, że często odzywali się w trakcie wymiany, wywoływali auty, których nie było i przeszkadzali w skutecznych zagraniach. Dwa, że potrafili nie tylko krzyknąć, ale nawet zagwizdać w momencie, gdy któraś z tenisistek szykowała się do podania.
Inna sprawa, że Iga zachowywała spokój, Ons momentami pokazywała, jak bardzo ją to drażni.
I tego spokoju zabrakło jej też w kluczowych momentach. Nie zdołała wykorzystać swoich szans na przełamanie Polki, z jednej strony dlatego, że ta grała naprawdę dobrze, ale z drugiej przez własne błędy. Zwłaszcza przy pierwszym break poincie miała świetną sytuację, Igę w dalekiej defensywie, ale wpakowała piłkę w siatkę. Potem Iga już swoje ugrała i wyszła na prowadzenie 5:4. Utrzymała podanie w kluczowym momencie, widać było gołym okiem, że zyskała na pewności siebie.
Drugim z kluczowych gemów okazał się tie-break. Przed nim obie prezentowały coraz lepszą grę, a atutem Ons stał się – wcześniej niezbyt dobrze funkcjonujący – serwis. Specjalistkami od tie-breaków są jednak obie. W tym sezonie Świątek miała do tej pory bilans 7-1, a Jabeur 10-4. I to Tunezyjka zaatakowała jako pierwsza, fantastycznym backhandem po linii zdobywając małe przełamanie. Iga szybko jednak odpowiedziała dobrym, głębokim returnem. I Ons wyrzuciła. A potem zrobiła to jeszcze raz. Błąd był zresztą ogromny. Nerwy wyraźnie robiły u Tunezyjki swoje, bo doskonałe zagrania przeplatała tymi fatalnymi. Po jednym z tych ostatnich zresztą wykopała piłkę w trybuny.
https://twitter.com/WTA/status/1568723958064902144
A Iga wciąż była spokojna. Choć i ona popełniała błędy. Rękę do Ons “wyciągnęła” dwoma pomyłkmi – forehandem w siatkę i minimalnie wyrzuconym backhandem po linii. A potem uratowała ją… net. Bo Jabeur zaserwowała asa, po którym miałaby dwie piłki setowe, tyle że piłka minimalnie dotknęła siatki. Gdy punkt powtórzono, to Świątek zdobyła punkt fantastycznym forehandem. Chwilę później Ons trafiła w siatkę. Było 6:5 dla Polki i to ona serwowała.
Tej szansy już z rąk nie wypuściła. Wygrała gema, seta, mecz i cały turniej.
– Nie miałam dużych oczekiwań przed turniejem. Za mną trudny sezon, ten turniej też był trudny. Jesteśmy w Nowym Jorku, atmosfera jest tu szalona, jest bardzo głośno. (śmiech) To miasto jest niesamowite, poznałam tu wielu wspaniałych ludzi. Cieszę się, że wytrzymałam mentalnie. Ons za tobą świetny sezon, niesamowity turniej. Mamy fajną rywalizację, jestem przekonana, że wiele razy mnie jeszcze pokonasz, nie przejmuj się. Gratulacje też dla twojego zespołu – powiedziała Iga już po meczu. Meczu, który zrobił z nią mistrzynię US Open.
Napiszmy to na koniec dużymi literami. Ot, żeby to potwierdzić i uwierzyć w to, co właśnie się stało.
IGA ŚWIĄTEK WYGRAŁA WIELKOSZLEMOWE US OPEN!
Iga Świątek – Ons Jabeur 6:2, 7:6(5)
Fot. Newspix