Reklama

Czas bić na alarm? Kolejny dołek Liverpoolu

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

08 września 2022, 15:13 • 9 min czytania 10 komentarzy

Do tej pory można było mieć jeszcze wątpliwości, ale po środowym występie angielskiej drużyny na Stadio Diego Armando Maradona wypada nazywać rzeczy po imieniu – Liverpool jest w kryzysie. The Reds dostali łomot od Napoli 1:4, co jest ich najwyższą porażką w europejskich pucharach od… 1966 roku. Tym razem nie da się już tego wszystkiego zrzucić na kontuzje ani na pracę sędziów, co zwykle z wielką pasją robi Juergen Klopp. Skoro nie to jest przyczyną wręcz komicznej postawy wicemistrzów Anglii, to co nią jest? 

Czas bić na alarm? Kolejny dołek Liverpoolu

Liverpool rozegrał w tym sezonie osiem oficjalnych spotkań. Zaczęło się niezwykle obiecująco, bo od pewnej wygranej 3:1 z Manchesterem City w meczu o Tarczę Wspólnoty. Później zaczęły się kłopoty. Na starcie Premier League dwa remisy i porażka, co bardzo dawno nie przydarzyło się The Reds. Wtedy jednak przyszło nagłe otrzeźwienie i zwycięstwo aż 9:0 z Bournemouth. Wydawało się, że to jest jasna i klarowna odpowiedź, która zapowiada zmiany. Jednak w środę, po dwóch całkiem niezłych meczach z Newcastle i Evertonem, kibice z Anfield dostali kolejny cios…

Nie ma znaczenia liga, a samoświadomość. Dlaczego „Lewy” i Haaland dalej strzelają?

Poważny kryzys Liverpoolu

Braki kadrowe? Nie przesadzajmy

Thiago, Diogo Jota, Joel Matip, Jordan Henderson, Ibrahima Konate, Naby Keita, Alex Oxlade-Chamberlain, Curtis Jones – to lista zawodników Liverpoolu, którzy pauzowali już lub pauzują nadal z powodu kontuzji. Trzeba przyznać, że to całkiem zacne grono, które z małymi dostawkami mogłoby utworzyć solidną “jedenastkę”. Nie da się więc ukryć, że urazy są pewnym problemem w drużynie Juergena Kloppa i to zresztą nie po raz pierwszy w trakcie jego pracy na Anfield. Ale przecież nie po to niemiecki szkoleniowiec przez lata poszerzał swoją kadrę, żeby nie mieć ich kim zastąpić.

Reklama

Szczególnie że jedynym kluczowym zawodnikiem z tego grona, który w pełni zdrowia byłby pewniakiem do pierwszego składu Liverpoolu jest Thiago. Pozostali oczywiście mogliby aspirować do tego grona, ale nie można powiedzieć, że byli oni największymi gwiazdami drużyny Kloppa. Trzon zespołu został zachowany, więc Niemcowi wcale nie posypała się cała układanka. Przypomnijmy, że w poprzednim sezonie komentatorzy rozpływali się nad tym, jak szeroką kadrę mają The Reds i to właśnie miało sprawić, że będą jeszcze silniejsi. Nawet przed tym sezonem na Wyspach mówiono, że jest znacznie szersza od tej Manchesteru City, którą w letnim okienku opuściło kilku zawodników.

Dzisiejszej sytuacji nie da się porównać do tej z sezonu 2020/2021, czyli jedynego w ostatnich latach, kiedy Liverpool nie walczył o mistrzostwo Anglii. Wtedy na środku obrony musiał występować Fabinho, a kiedy nawet on doznał urazu, to kibice byli zmuszeni do oglądania fantastycznego duetu Ozan Kabak – Nathaniel Phillips. Sytuacja rzeczywiście była fatalna, bo inni zawodnicy byli pod formą i wszystko się sypało. Jednak braki w obronie zawsze udawało się w jakiś sposób nadrabiać dobrą postawą w przodzie, gdzie brylowali Sadio Mane i Mohammed Salah. Dziś tego pierwszego już nie ma, a drugi za wszelką cenę stara się nawiązać do czasów, kiedy był zawodnikiem Chelsea.

To już nie Szkocja. Bolesna weryfikacja Stevena Gerrarda

Brak środka pola

Kontuzje nie są największym zmartwieniem Liverpoolu w tym sezonie, choć na pewno pogłębiają inne problemy, o których wiadomo już od dawna. O brakach w środku pola The Reds mówiło się zawsze i ten temat jest poruszany w zasadzie przed każdym sezonem. Oczywiście jeżeli wszyscy są zdrowi, to nie wygląda to tak źle, ale trudno sobie przypomnieć moment, kiedy wszyscy zawodnicy drugiej linii faktycznie byli w pełni sił.

Naby Keita i Alex Oxlade-Chamberlain są kontuzjowani w zasadzie bez przerwy, więc trudno traktować ich poważnie. Thiago także nie jest okazem zdrowia, Jordan Henderson i James Milner młodsi już nie będą, więc śmiało można podejrzewać, że urazy będą ich nawiedzały coraz częściej. A początek sezonu pokazał, że póki co nie można liczyć jeszcze w stu procentach na Harveya Elliotta, którego Klopp jest wielkim fanem. Oczywiście 19-latek ma wielki talent i przed nim fantastyczna kariera, ale nie jest to zawodnik, na którym można opierać grę w środku pola. To samo dotyczy Fabio Carvalho.

Reklama

Pozostaje więc jedynie Fabinho, który jednak bez odpowiedniego wsparcia wygląda jak cień samego siebie. Ten zawodnik w pojedynkę nie wygra boju o środek pola, co idealnie pokazał środowy mecz z Napoli. Brazylijczyk nie jest wystarczająco kreatywnym i dobrze operującym piłką zawodnikiem, przez co Liverpool miał ogromne problemy z przesuwaniem się do przodu. W dodatku jego postawa w defensywie pozostawia ostatnio wiele do życzenia.

Cieszyć może na pewno to, że Juergen Klopp zdał sobie sprawę z tego, jak ogromne ma problemy w środku pola i nie da się wiecznie zakłamywać rzeczywistości. – Tak, to ja powiedziałem, że nie potrzebujemy nowego pomocnika. Jednak to wy mieliście rację, a ja się myliłem. Zrobimy coś, ale musi to być właściwe – powiedział Juergen Klopp na jednej z ostatnich konferencji prasowych. Problem w tym, że było to kilka dni przed zamknięciem okienka transferowego, więc w tak krótkim czasie trudno znaleźć odpowiedniego zawodnika. Ostatecznie trafiło więc na… Arthura Melo, który wcześniej odbił się od FC Barcelony i Juventusu, a na dodatek również nie cieszy się końskim zdrowiem. Przepis na katastrofę.

„Lisy” przestały gryźć. Dlaczego Leicester City tak słabo zaczęło sezon?

Katastrofa w obronie

Środowy mecz z Napoli był jednak przede wszystkim prawdziwym popisem w defensywie ekipy Juergena Kloppa. Liverpool miewał już pod tym względem gorsze okresy, ale czegoś takiego jak na Stadio Diego Maradona jeszcze nie było. Piłkarze Azzurrich w zasadzie robili, co chcieli. Chwicza Kwaracchelia jeszcze bardzo długo będzie się śnił po nocach Joe Gomezowi i Trentowi Alexandrowi-Arnoldowi, którzy zaliczyli być może najgorszy mecz odkąd występują w barwach The Reds. O ile w przypadku tego drugiego nie jest to nic nowego, to dziwi aż tak słaba postawa Gomeza.

Anglik kilkukrotnie zachował się jak absolutny amator i dał się ograć czy to wspomnianemu Kwaracchelii i czy chociażby Osimhenowi. Taki stan rzeczy może mieć jednak sporo wspólnego z równie słabą postawą dotychczasowej opoki obrony Liverpoolu, czyli Virgila van Dijka, który spisuje się niewiele lepiej. W meczu z Napoli również był ciągle spóźniony i w dodatku sprokurował głupiego karnego. Po meczu z Manchesterem United, po którym posypały się na niego gromy, wydawało się, że gorzej być nie może. A jednak.

To właśnie gorsza postawa van Dijka może sprawiać, że cała obrona spisuje się słabo. Holender dotychczas dyrygował swoimi kolegami, dodawał im pewności siebie, przez co potrafili wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. Defensywa Liverpoolu posypała się dokładnie tak samo we wspominanym już sezonie 2020/2021, kiedy 31-latek nie mógł grać z powodu kontuzji. Jeżeli nie ma van Dijka w pełni formy, nie ma pozostałych zawodników w obronie The Reds. 

Do tego należy też dodać, że sporo wspólnego z tym ma wspomniany środek pola. Brakuje tam kogoś, kto wspierałby obrońców. Do tej pory pewien bufor przed linią defensywną stanowił przede wszystkim Fabinho, ale jak już wspominaliśmy nie dość, że jest pod formą, to pod nieobecność Thiago czy Hendersona musi próbować rozgrywać piłkę, co też nie wychodzi mu najlepiej. W środę kimś takim próbował być waleczny James Milner, ale nie jest to już ten sam zawodnik, co kiedyś. Doświadczony Anglik nie miał szans w pojedynkach ze znakomitym Anguissą, od którego tylko boleśnie się odbijał.

Czy Bournemouth zostanie nowym Norwich?

Brak pressingu, intensywności i Salaha

Kiedy patrzy się dzisiaj na grę Liverpoolu, to jedną z pierwszych rzeczy, na którą można zwrócić uwagę, jest brak tej charakterystycznej intensywności. Drużyna Juergena Kloppa zawsze bazowała na wybieganiu, wysokim pressingu i to zawsze był ten słynny heavy metal. W tym sezonie zupełnie tego nie widać. The Reds mają ogromny problem z odbieraniem piłki, nie mówiąc już o tym, żeby robić to na połowie rywala. W tym elemencie widać idealnie brak Sadio Mane, który to właśnie zwykle jako pierwszy dawał kolegom sygnał do pressingu. Teraz tego nie ma i choć Luis Diaz stara się, jak może, to w tym elemencie ma jeszcze sporo do poprawy.

W ogóle Kolumbijczyk to na ten moment jedyny pozytywny element gry ofensywnej Liverpoolu. Firmino zaliczył w środę kolejny całkowicie bezbarwny występ, udowadniając znów, że jego koniec na Anfield jest bliżej niż dalej. I nawet fantastyczny występ przeciwko Bournemouth tego nie zmieni. Nie potrafi wygrać żadnego pojedynku, często brakuje go w polu karnym, bo nie jest to przykład typowej “dziewiątki”. Na nim nie da się oprzeć działań ofensywnych zespołu. A na kimś trzeba, bo całkowicie pod formą jest Mohammed Salah.

No właśnie… Salah. Egipcjanin jest chyba główną przyczyną całkowitej impotencji Liverpoolu w ofensywie. Od samego początku sezonu jest najgorszą wersją siebie. Zupełnie niewidoczny, przyklejony gdzieś do linii, niepotrafiący wygrać pojedynku z żadnym obrońcą – nawet z Bournemouth. W Premier League zaliczył jak do tej pory dwa trafienia, ale umówmy się, że nie były to raczej żadne przebłyski jego geniuszu. Zmarnował za to kilka doskonałych okazji, które mogły dać ważne punkty, jak chociażby w ostatnim spotkaniu z Evertonem. Brakuje mu zdecydowanie tej przebojowości, którą charakteryzował się do tej pory i którą prezentuje obecnie przynajmniej Luis Diaz.

Dopiero dziś widać dokładnie, jak wiele zawsze zależało w Liverpoolu od Mane i Salaha. Kiedy jeden jest całkowicie pod formą, a drugiego nie ma w ogóle w klubie, wszystko nie działa tak, jak powinno. Znamienne są słowa Juergena Kloppa po meczu z Napoli. Niemiec otwarcie mówi już o tym, że The Reds muszą w zasadzie wymyślić się na nowo, opracować nowy sposób gry. Pytanie tylko, czy nie dało się przewidzieć tego znacznie wcześniej? Może formuła niemieckiego szkoleniowca zaczyna się wyczerpywać i zbliżamy się powoli do końca jego ery na Anfield? Nie można wyciągać jeszcze pochopnych wniosków, bo trener Liverpoolu udowodnił już nie raz, że zasługuje na zaufanie, ale sytuacja niebezpiecznie zaczyna przypominać tę z jego ostatniego sezonu w Borussii. A jak on się skończył, wszyscy pamiętamy.

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

10 komentarzy

Loading...