Reklama

„Lisy” przestały gryźć. Dlaczego Leicester City tak słabo zaczęło sezon?

Kacper Zieliński

Autor:Kacper Zieliński

02 września 2022, 13:14 • 12 min czytania 4 komentarze

Po pięciu kolejkach nowego sezonu Leicester City ma na swoim koncie jeden punkt. Taki dorobek bez dwóch zdań wygląda mizernie. Zwłaszcza w przypadku klubu, który jeszcze niedawno był blisko awansu do Ligi Mistrzów. Co zatem stoi za tak słabym początkiem sezonu w wykonaniu podopiecznych Brendana Rodgersa? Czy rzeczywiście na King Power Stadium dzieje się aż tak źle, jak mówią o tym ostatnie wyniki? A może to wyłącznie pozory?

„Lisy” przestały gryźć. Dlaczego Leicester City tak słabo zaczęło sezon?

Nie sposób w kilku zdaniach odpowiedzieć na postawione powyżej pytania. Jednak już na wstępie można potwierdzić, że uzyskane dotychczas rezultaty poniekąd oddają obecny stan rzeczy w zespole „The Foxes”. Na domiar złego ta niekorzystna dla Leicester City sytuacja może utrzymywać się znacznie dłużej, niż przez kilka następnych tygodni.

Sfrustrowany Brendan Rodgers

Trudno byłoby być spokojnym na miejscu szkoleniowca „Lisów”. Rodgers od ponad dwóch lat chce, aby jego zespół na dobre zachwiał równowagę „wielkiej szóstki”. Nie na sezon czy dwa, jak miało to miejsce wcześniej, a na dłużej. Znacznie dłużej. Nie pomaga mu w tym za to sposób budowania zespołu przez zarząd, czego efektem jest brak gry w tegorocznej edycji europejskich pucharów oraz wspomniany falstart nowego sezonu.

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że na przestrzeni ostatnich siedmiu okienek transferowych działacze spełniali zachcianki Rodgersa. No bo przecież odkąd szkoleniowiec trafił na Filbert Way, klub wydał na wzmocnienia 248 milionów euro. Ale takie stwierdzenie mocno nagina rzeczywistość.

Reklama

Tak, wspomniane 248 milionów euro to pokaźna suma, lecz jak na standardy Premier League nie robi ona wielkiego wrażenia. Dla porównania beniaminek ligi – Nottingham Forrest w tym okienku sprowadził zawodników za 160 milionów euro. Co więcej, zestawienie wydatków drużyn z „Big Six”, z którymi Leicester tak bardzo chciałoby konkurować, na przestrzeni ostatnich czterech sezonów wygląda następująco:

  • Arsenal – 546 milionów euro
  • Chelsea 689 milionów euro
  • Liverpool 271 milionów euro
  • Manchester City 607 milionów euro
  • Manchester United – 697 milionów euro
  • Tottenham Hotspur – 526 milionów euro

Jak widać tylko Liverpool wydał podobną kwotę do Leicester City. Jednak „The Reds” już wcześniej posiadali w swojej kadrze takie gwiazdy jak Sadio Mane czy Mohamed Salah. Znacznie łatwiej było im także sięgnąć po klasowych piłkarzy w przystępnej cenie, bo mogli skusić ich o wiele lepszymi warunkami niż Leicester. Zarówno finansowymi, jak i przede wszystkim sportowymi. Idealnym przykładem tego jest Thiago Alcantara, który zasilił ekipę Jurgena Kloppa latem 2020 roku za 22 miliony euro. Taka cena za tak genialnego zawodnika brzmiała niczym promocja. Ale czy „The Foxes” byliby w stanie realnie  włączyć się do walki o takiego piłkarza? No pewnie, że nie.

Zapewne tak czy inaczej znajdzie się grupa fanów brytyjskiego futbolu, według których takie zestawienie nie będzie wystarczającym argumentem. W takim razie przedstawmy wydatki zespołów, posiadających podobne aspiracje do Leicester, także na przestrzeni ostatnich czterech sezonów.

  • Aston Villa – 461 milionów euro
  • Newcastle United – 378 milionów euro (z czego 237 milionów od przyjścia nowych właścicieli)
  • West Ham United – 432 miliony euro
  • Wolverhampton –379 milionów euro

Trzeba też wspomnieć przy tym, że Newcastle United takie ambicje ma dopiero od niedawna, bo od przejęcia klubu przez arabskie konsorcjum w październiku 2021 roku.

Na dobitek moglibyśmy jeszcze dokooptować do tego grona Everton, lecz wiadomo jak to jest z wynikami sportowymi zespołu „The Toffees”. Ale tak, oni też wydali w tym czasie na transfery więcej niż Leicester City. Suma ta wynosiła 321 milionów euro.

Wnioski dotyczące irytacji Rodgersa nasuwają się wobec tego same.

Reklama

Tym bardziej, że szkoleniowiec „Lisów” wręcz żądał wzmocnień po porażce 1:4 z Nottingham Forrest w poprzedniej edycji FA Cup. Chciał wyraźnie odświeżyć skład, bo przed zeszłym sezonem Leicester tego potrzebowało, a mimo to nie poszalało na rynku transferowym. Co prawda sprowadziło czterech piłkarzy (Patsona Dakę, Boubakarę Soumare, Jannika Vestergaarda i Ryana Bertranda) oraz wypożyczyło Ademolę Lookmana z opcją późniejszego wykupu. Jednak, zgodnie z oczekiwaniami wielu, było to za mało, aby znowu powalczyć o grę w Lidze Mistrzów. Daka, Soumare i Lookman miewali przebłyski, ale dalej było, i jest im daleko do zawodników drużyn z “Big Six”. Vestergaard kompletnie nie wypalił, a Bertrand pełnił rolę uzupełnienia składu.

Dlatego właśnie Rodgers tak głośno prosił zarząd o zdecydowane ruchy na rynku tego lata. Tymczasem dostał nowego trzeciego golkipera Alexa Smithiesa oraz środkowego obrońcę Wouta Wessa, który i tak ma zastąpić sprzedanego do Chelsea za 82,5 miliona euro Wesleya Fofanę. W dodatku ekipa z King Power Stadium nie zdołała wykupić wymienianego wcześniej Lookmana, a oprócz Fofany pozbyła się także swojego pierwszego bramkarza Kaspera Schmeichela.

Wobec tego pojawia się pytanie:

Czy Leicester City nie ma kasy?

Rob Tanner podał w swoim artykule na „The Athletic”, że klub z Filbert Way w sezonach 2018/2019, 2019/2020 oraz 2020/2021 poniósł łączną stratę w wysokości 120 milionów funtów. Składało się na to wiele czynników. Jednym z nich była sytuacja pandemiczna, przez którą „Lisy” odnotowały w samym sezonie 2020/2021 stratę na poziomie 33,5 miliona funtów. Według raportu Deloitte’a pensje wszystkich pracowników Leicester pochłaniały w tamtym sezonie 85 procent dochodów klubu. Sezon wcześniej wyglądało to jeszcze gorzej, bo łączna suma zarobków wszystkich zatrudnionych była większa o pięć procent od przychodów Leicester. Oprócz tego doszły wydatki związane z budową nowej bazy treningowej, które, jak można się domyślić, nie należały do najmniejszych.

Mimo to Leicester tylko nieznacznie przekroczyło w tych latach dozwolony próg start dla klubów z Premier League. Wszak wynosi on 105 milionów funtów, a różnica 15 milionów jest dopuszczalna, aby spełnić wymagania finansowego fair play, które obowiązuje kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii.

Natomiast nie pojawiło się jeszcze zestawienie, które weźmie pod uwagę poprzedni sezon. Wielu związanych z Leicester City obawia się więc, że „The Foxes” mogą nie spełnić przedstawionych przed nimi wymogów, co wiąże się z bolesnymi sankcjami. Władze „Lisów” muszą w związku z tym utrzymać pensje wszystkich pracowników na poziomie 70% dochodów, dzięki czemu ograniczą wydatki. Przez to między innymi klub nie potrafił spełnić żądań Youriego Tielemansa, którego umowa wygasa wraz z końcem sezonu.

A Leicester i tak w sierpniu ubiegłego roku zdecydowało się powiększyć swój stadion, bo taki jest właśnie model biznesowy „The Foxes”. Władze wolą ostatki dostępnych funduszy zainwestować w perspektywę długofalową, jaką jest właśnie infrastruktura, aniżeli stawiać na wizję krótkofalową, jak chociażby sprowadzenie sporej liczby nowych zawodników. Naturalnie ma to swoje plusy.  Przecież znacznie łatwiej będzie skusić młodych piłkarzy perspektywą pracy w jakościowym ośrodku treningowym i grą na coraz bardziej widowiskowym stadionie. Ponadto władze Premier League patrzą bardziej przychylnym okiem na straty poniesione przez wydatki infrastrukturalne.

Problem jednak tkwi w tym, że Leicester powinno myśleć też o teraźniejszości, bo jakościowych reprezentantów „The Filberts” ciągle ubywa.

Obecna kadra wystarczy jedynie na środek tabeli

Nie są to słowa wypowiedziane na wyrost. Świadczy o tym wspomniany na wstępie jeden punkt po pięciu kolejkach Premier League. Leicester City sprawia wrażenie drużyny nijakiej, bezpłciowej, przez co nie potrafi sobie poradzić z takimi rywalami, jak Brentford czy Southampton. Jasne, obydwie z wymienionych drużyn potrafiły sprawiać problemy pozornie dużo lepszym drużynom niż “The Foxes”. Ale w obu tych spotkaniach ekipa Rodgersa powinna wypaść znacznie lepiej. Porażki w meczach z Arsenalem i Manchesterem United można wybaczyć drużynie Leicester. W końcu są to ekipy notowane o wiele wyżej (choć, co do drugiej z nich wielu miałoby wątpliwości) i o wiele lepiej wyposażone kadrowo. Ale w tych spotkaniach także wielu liczyło na lepszą postawę „Lisów”. Szczególnie w defensywie.

Tymczasem gracze z hrabstwa Leicestershire tylko w meczu z Chelsea potrafili przeciwstawić się rywalowi. I to nie ze względu na swoją świetną dyspozycję, a na fakt, że grali od 28. minuty spotkania w przewadze jednego zawodnika. No i, jak można było się domyślić, koniec końców przegrali, co również powinno podlegać odpowiedniej krytyce. Może nie srogiej, ale dalej krytyce.

Jak dużo jest w tym winy Brendana Rodgersa? Trochę na pewno, bo nawet z taką kadrą powinien znacznie lepiej rozpocząć sezon Premier League. Ale rzecz jasna nie jest on jedynym odpowiedzialnym za słaby start Leicester, gdyż problemów stricte sportowych jest w tej drużynie bardzo dużo. Pierwszym z nich był brak zaangażowania kluczowego zawodnika Wesleya Fofany. Francuz w ramach protestu nie stawiał się na treningach. Chciał w ten sposób wymusić swój transfer do Chelsea, który, jak wspomnieliśmy wcześniej, finalnie doszedł do skutku.

Kolejnym powodem jest brak odpowiednich zmienników, bo o ile obecna jedenastka Leicester City wygląda na papierze przyzwoicie, choć jak powiedzieliśmy nie robi szału, to ławka prezentuje się o wiele bardziej ubogo. Rzecz jasna są pozycje obsadzone dobrze, jak na przykład środek pola. Ale reszta wygląda słabo. Obrazuje to fakt, iż w spotkaniu z Chelsea od pierwszej minuty wystąpił Dennis Praet, który cały miniony sezon spędził na wypożyczeniu w Torino, gdzie, lekko mówiąc, nie błyszczał. I, niespodzianka, nie inaczej było w pierwszych spotkaniach tego sezonu.

Dyspozycja innych zawodników również pozostawia wiele do życzenia. A skoro mówimy już o personaliach, to trzeba powiedzieć o Dannym Wardzie, który został numerem jeden w Leicester po odejściu Kaspera Schmeichela. Choć Duńczyk nie zaliczył ostatniego sezonu do najlepszych, to i tak byłby znacznie lepszą opcją dla Leicester, aniżeli fatalny na starcie tych rozgrywek Ward. Walijczyk jest bowiem beznadziejny w grze nogami, zalicza karygodne błędy przy obronie nawet prostych strzałów, a i lubi przy tym podjąć naprawdę idiotyczną decyzję. Potwierdzeniem tego jest jego piąstkowanie w meczu z Arsenalem, które można obejrzeć na poniżej zamieszczonym filmiku.

Ta akcja w genialny sposób podsumowuje jego dyspozycję na przestrzeni ostatniego miesiąca.

Obrońcy także wyglądają słabo. Nie licząc pojedynczych wypadów ofensywnych Casatagne’a oraz Justina, wszystkim defensorom zdarzyło się już popełnić wiele w końcowych skutkach fatalnych błędy. A to w kryciu, a to doskoku do rywala, a to w nadążaniu za akcją rywala. Źle obliczają również tor lotu piłki, czego dobitnym dowodem była trzecia ze straconych bramek przeciwko Southampton.

Bardzo wątpliwe jest, aby transfer Wouta Wessa i późniejszy powrót po kontuzji Ricardo Pereiry nagle to odmienił. Niektórzy mogliby potraktować wczorajszy mecz z Manchesterem United jako pewną iskrę nadziei na lepsze jutro. Ale jak pisał niegdyś były prezes PZPN: spokojnie. Ta defensywa po prostu nie została odpowiednio przetestowana, bo „Czerwone Diabły” chciały za wszelką cenę dowieźć skromne zwycięstwo do końca. Przynajmniej tak to wyglądało. Choć postawa Wilfrieda Ndidiego i Johnny’ego Evansa zasłużyła na małą pochwałę. Pierwszy z nich prezentował się na pozycji stopera dużo lepiej niż inny Afrykańczyk Daniel Amartey.

Ale koniec tego dobrego, bo ofensywa ostatnio również przysporzyła fanom Leicester sporego zawodu. Atakujący są bezbarwni i osowiali w kontratakach, z których „The Foxes” słynęli wcześniej. Na dobrą sprawę tylko James Maddison, Youri Tielemas, Kiernan Dewsbury Hall i Harvey Barnes (acz ten wczoraj zaliczył słabe spotkanie) są w stanie coś zdziałać w fazie ataku. Jeżeli na boisku zabrakłoby każdego z nich, druga linia byłaby pozbawiona jakiejkolwiek kreatywności, skrzydła jakości oraz świeżości, a Leicester miałoby ogromny problem ze stworzeniem choć jednej groźnej sytuacji. Chociaż czasem nawet i z nimi na murawie miewa takie problemy.

Reszta piłkarzy „Lisów” natomiast zwyczajnie od nich odstaje. Ayoze Perez i Kelechi Icheanacho nadają się obecnie raptem na zmienników, a w przypadku pierwszego z nich mało prawdopodobne jest, aby uległo to zmianie. Patson Daka to zawodnik ze sporym potencjałem, ale na razie nie wnosi na boisko tyle, co wymieniona przez nas w poprzednim akapicie czwórka. A Jamie Vardy… No i właśnie. Przechodzimy do jednego z największych błędów zarządzania zespołem z King Power Stadium.

Vardy zdziadział

Brzmi to brutalnie, ale niestety nie mija się z prawdą. Jamie Vardy jest coraz gorszym zawodnikiem. Co też zrozumiałe, bo ma już 35 lat na karku. Mimo to dalej gra w wyjściowym składzie Leicester. I okej, gdyby prezentował odpowiednią formę sportową, to zapewne nieliczni dalej zarzucaliby “Lisom”, że przez kilka ostatnich lat nie potrafiły znaleźć jego następcy. Ale, o ile bronił się swoją formą jeszcze w ostatnich sezonach, choć już w ostatnim wyglądało to kiepsko, tak w tym jest tragicznie. Co najgorsze, na Filbert Way dalej nie ma zawodnika, który potrafiłby go zastąpić.

Nie podlega dyskusji fakt, że Jamie Vardy jest jedyny w swoim rodzaju i trudno znaleźć zawodnika w podobnym typie. Sęk w tym, że Leicester nie dowiedziało się wczoraj, że musi znaleźć jakościowego następce Vardy’ego, a wiedziało o tym już wcześniej. Dużo wcześniej. Wprawdzie zakupiono wspomnianego wcześniej Patsona Dakę, ale skoro klub chciał walczyć o stałe miejsce w pierwszej szóstce, a nawet pierwszej czwórce, powinien sprowadzić kogoś sprawdzonego i gotowego do gry na takim poziomie. A nie 22-latka, który potrzebował  i nadal potrzebuj czasu, żeby na dobre “otrzaskać się” z ligą.

Wymowne efekty tego widzimy teraz. Vardy wyglądał bardzo słabo w pierwszych meczach nowego sezonu. Jedynie dwie asysty mogą uratować zbierane przez niego noty, aczkolwiek obserwatorów tych spotkań nie oszuka. Napastnik był w nich totalnie wyłączony z gry, co brutalnie potwierdza porównanie ligowych statystyk z bieżącego sezonu do tych z lat ubiegłych.

sezon 2022/2023:

  • ani jednej bramki
  • 2 asysty
  • 399 minut
  • 1,13 strzału na mecz
  • 0,23 celnego strzału na mecz
  • 20% strzałów celnych
  • 0,86 akcji kreujących strzał na 90 minut
  • 0,58 akcji kreujących bramkę na 90 minut
  • 9,77 skoków pressingowych na mecz (44% skuteczności)
  • 15 kontaktów z piłką na mecz (7,7 w ostatniej tercji)

sezon 2021/2022:

  • 15 bramek
  • 2 asysty
  • 1806 minut
  • 2,64 strzału na mecz
  • 1,25 celnego strzału na mecz
  • 47,2% strzałów celnych
  • 1,89 akcji kreujących strzał na 90 minut
  • 0,25 akcji kreujących bramkę na 90 minut
  • 13,7 skoków pressingowych na mecz (24,4% skuteczności)
  • 20,6 kontaktów z piłką na mecz (11,7 w ostatniej tercji)

sezon 2020/2021:

  • 15 bramek
  • 9 asyst
  • 2840 minut
  • 2,31 strzału na mecz
  • 0,86 celnego strzału na mecz
  • 37% strzałów celnych
  • 2,03 akcji kreujących strzał na 90 minut
  • 0,67 akcji kreujących bramkę na 90 minut
  • 9,34 skoków pressingowych na mecz (26,8% skuteczności)
  • 22,7 kontaktów z piłką na mecz (13,5 w ostatniej tercji)

sezon 2019/2020:

  • 23 bramki
  • 5 asyst
  • 3033 minuty
  • 2,58 strzału na mecz
  • 1,13 celnego strzału na mecz
  • 43,7% strzałów celnych
  • 1,90 akcji kreujących strzał na 90 minut
  • 0,33 akcji kreujących bramkę na 90 minut
  • 14,74 skoków pressingowych na mecz (29,4% skuteczności)
  • 21,78 kontaktów z piłką na mecz (12,52 w ostatniej tercji)

Jedyna statystyka, która działa na korzyść Anglika, to liczba akcji kreujących bramkę. Ale niemalże na początku każdego sezonu wygląda ona przyzwoicie w przypadku napastników. Nie wypada do niej przywiązywać większej wagi. Reszta natomiast bardzo dobitnie obrazuje spadek formy snajpera. Dlatego brak znalezienia dla niego odpowiedniego następcy przez wielu uważany jest za jeden z największych błędów klubu w ostatnich latach.

Czy Leicester City jest w kryzysie?

Byłoby to dość mocne stwierdzenie, nieco mijające się z prawdą. To dopiero początek sezonu. Niemniej obecnie wszystko zmierza w tym kierunku. Owszem, sytuacja finansowa uległa poprawie po sprzedaży Wesleya Fofany, ale do jej całkowitego poprawienia jeszcze bardzo daleko. Do tego dochodzą czynniki, o których wspomnieliśmy wyżej. Plus fakt, że w przypadku słabszej formy wielu piłkarzy zechce odejść zimą z klubu.

Na domiar złego, choć wśród kibiców Leicester City dalej jest więcej orędowników Brendana Rodgersa, rośnie grupa fanów, którzy są za jego zwolnieniem. Nieznacznie, ale rośnie. Ich zdaniem to przez 49-letniego trenera klub dopadła stagnacja. Nie rozumieją niektórych z decyzji szkoleniowca. Co za tym idzie – nie widzą dalszej możliwości rozwoju zespołu, dopóki będzie prowadził go Rodgers.

Jednak na tym etapie rozgrywek zmiana trenera byłaby dla “The Foxes” niczym strzał w kolano. Jeżeli Leicester chce w perspektywie kolejnych sezonów powrócić na odpowiednie tory, nie może wykonywać tak panicznych ruchów. Wówczas najprawdopodobniej z drapieżnego lisa, na długo pozostałby zaledwie niegroźny futrzak…

CZYTAJ WIĘCEJ O ANGIELSKIEJ PIŁCE:

Fot. Newspix

Lubi pogadać. Szczególnie o piłce. Sympatyk Ekstraklasy i Premier League, choć śledzi też inne rozgrywki. Na co dzień kibic Legii Warszawa i Manchesteru United.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

4 komentarze

Loading...