Cracovia nie wytrzymała tempa wyścigu o miano rewelacji sezonu, które narzuca Wisła Płock. I w sumie dalej nie wiemy, jaka jest prawda o tej drużynie, bo choć po dwóch porażkach udało się zapunktować, to jednak nie poczęstowali nas dziś podopieczni Jacka Zielińskiego żadną delicją.
Ten mecz Pasów ze Śląskiem to generalnie była bardziej wizyta w barze mlecznym niż uczta. Głodni nie jesteśmy, ale rozpieszczeni – tym bardziej nie.
Plusy z perspektywy gości? Prócz tego, że udało się wywieźć punkt z terenu, na którym wcześniej poległa Pogoń i nie wygrał Widzew, na pewno gol Patryka Makucha. Piłkarz, w którego sporo zainwestowano przy sprowadzeniu go z Miedzi, do tej pory mocno wyróżniał się harówką, bo jest absolutnym liderem w ligowej klasyfikacji pojedynków, a także pojedynków wygranych, ale przyszedł też po to, by dawać gole. Przed tym meczem miał na koncie jednego, z rzutu karnego, a dziś wykazał się już tymi cechami, które wywindowały go do klubu z aspiracjami. Pokazał przytomność, bo dopadł do piłki, która w polu karnym zgubiła właściciela i zamienił na gola akcję, która była bliska skasowania.
Śląsk Wrocław – Cracovia 1-1. Groźna kontuzja Pestki
Doliczyć możemy stoperów, którzy byli w miarę pewni w interwencjach, ale tutaj w zasadzie trzeba jednak postawić kropkę. Martwić – z drugiej strony patrząc – mogą za to kontuzje, no bo już dzisiaj Zieliński musiał sobie radzić bez Jugasa, Jablonsky’ego, Kakabadze i Myszora, a w trakcie gry boisko opuścić musieli Kamil Pestka i Hebo Rasmussen. Pierwszy już przed przerwą i nie zrobił tego o własnych siłach, lecz na noszach, a wszystko wyglądało na tyle poważnie, że pewnie nietęgą minę miał też Czesław Michniewicz, który myśli o tym piłkarzu w kontekście powołań do kadry.
No a poza tym Cracovia nie obroniła zaliczki wypracowanej przez Makucha. Ivan Djurdjević stracił cierpliwość do Caye Quintany – Hiszpan w każdym z dotychczasowych meczów Śląska tego sezonu meldował się w podstawowym składzie, ale korzyści z jego gry – będziemy delikatni, a co tam – nie rzucały się w oczy. Za niego wskoczył Adrian Łyszczarz, co było jedyną zmianą w porównaniu do zestawienia na zwycięski mecz z Lechem i za tę decyzję szkoleniowiec Śląska może sobie zbić auto-piątkę. Piłkarz, który w poprzednim sezonie wyróżniał się, gdy wchodził na plac z ławki, był aktywny, potrafił coś wnieść do rozegrania i o ile w pierwszej sytuacji pod bramką Niemczyckiego jeszcze przestrzelił, o tyle już wrzutkę Garcii w samej końcówce pierwszej połowy zamienił na gola.
Więcej na pewno spodziewaliśmy się po skrzydłowych Śląska, również Exposito mógł coś wycisnąć z tego, co miał. Pytanie brzmi, czy w kadrze wrocławian są dziś gracze, którzy mogą w tej sytuacji „odegrać Łyszczarza”. Po przerwie zszedł Samiec-Talar, a szarpać próbował Jastrzembski, ale przy świetnej motoryce szwankowała i decyzyjność, i jakość wykonania.
Ostatecznie remis nikogo nie krzywdzi, ale też nie powinien specjalnie cieszyć. Ot, taka ekstraklasowa ambiwalencja.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: