Reklama

Bez Leona, ale z nadziejami na złoto. Czy Polacy obronią mistrzostwo świata?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

11 sierpnia 2022, 15:59 • 15 min czytania 8 komentarzy

Już za 15 dni wystartują mistrzostwa świata w siatkówce. Polacy po raz drugi będą bronić tytułu najlepszej drużyny globu. Czy dwa złote medale MŚ stawiają nas w roli największych faworytów do trzeciego triumfu? Jakie cechy wspólne widzimy pomiędzy tym, co działo się 8 i 4 lata temu, a tym jak obecnie wygląda zespół Nikoli Grbicia? Gdzie znajdują się słabe punkty naszej reprezentacji i których drużyn rywali należy obawiać się najbardziej? Oto nasza analiza, czego możemy spodziewać się na nadchodzących mistrzostwach, a także przypomnienie, jak w wykonaniu Polaków wyglądały poprzednie turnieje o miano najlepszej drużyny na świecie.

Bez Leona, ale z nadziejami na złoto. Czy Polacy obronią mistrzostwo świata?

ZŁOTO MA RÓŻNY SMAK

Zawsze, kiedy tworzymy podobne materiały wspominkowe, łapiemy się na myśli – ale ten czas leci. W 2014 roku Polska po raz pierwszy w historii organizowała siatkarskie mistrzostwa świata. Przez osiem lat, które minęły od tego czasu, zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że nasi siatkarze są faworytami do zwycięstwa w każdej imprezie. A to wszystko zaczęło się właśnie wtedy.

Owszem, w 2006 roku kadra Raula Lozano zajęła drugie miejsce w światowym czempionacie. Trzy lata później, zespół Daniela Castellaniego, po masie absencji spowodowanych kontuzjami, wywalczył złoty medal mistrzostw Europy. W tekście, który poświęciliśmy tej drużynie, Marcin Możdżonek tak wspominał tamtą kadrę:- W ogóle nie byliśmy faworytami tego turnieju. Może ktoś mógł widzieć w nas czarnego konia, jednak takich osób też nie było za wiele. Jechaliśmy do Turcji bez swoich teoretycznie najmocniejszych zawodników. Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że to była taka trochę zbieranina.

Następnie w 2012 roku Polacy wygrali rozgrywki Ligi Światowej. Jednak do obu tych złotych medali można było mieć jakieś „ale”. W przypadku sukcesu z 2009 roku mówiono, że polski zespół zagrał na świeżości, bez presji oczekiwań. Oraz miał sporo szczęścia w doborze rywali. W pierwszej grupie los zetknął nas z Turcją (gospodarzami turnieju), Niemcami oraz Francją – dodajmy, że znacznie słabszą niż obecna drużyna Trójkolorowych. Następnie w drugiej fazie trafiliśmy na Grecję, Hiszpanię oraz Słowację. W półfinale czekała na nas Bułgaria, zaś w meczu o złoto ponownie zagraliśmy z Francuzami. Przyznacie, że to rzadki przypadek by w całym turnieju o mistrzostwo Starego Kontynentu nie natknąć się na Serbię, Włochy czy Rosję (oczywiście wtedy…).

Reklama

Orlen baner

Z kolei Ligę Światową Biało-Czerwoni zwyciężyli w roku olimpijskim. Wiele reprezentacji potraktowało ten turniej jak zawody, które mają przygotować drużyny do igrzysk w Londynie. To zupełnie tak, jak tegoroczne rozgrywki Ligi Narodów, które dla selekcjonera Nikolai Grbicia również były niczym poligon doświadczalny. To było cenne zwycięstwo – nasze jedyne w historii tych rozgrywek. Ale kiedy zapytacie siatkarzy z tamtej ekipy, czy zamieniliby je na medal olimpijski jakiegokolwiek koloru, to odpowiedź będzie jednoznaczna – bez wahania „tak”. Tymczasem w Londynie skończyło się na ćwierćfinale turnieju olimpijskiego.

Czy można zatem dziwić się, że dwa lata później podczas organizowanych we własnym kraju mistrzostw świata, wcale nie byliśmy faworytami? Przecież do europejskich potęg dochodziły dodatkowo Stany Zjednoczone oraz Brazylia. W dodatku rok wcześniej zajęliśmy dopiero dziewiąte miejsce na mistrzostwach Europy. W tym kontekście trudno było nas traktować inaczej, niż jak czarnego konia zawodów. Dobrą reprezentację, która ma ogromny atut – gra u siebie. I ściany nam pomagały, ale w tym pozytywnym sensie. Zarówno FIVB jak i zawodnicy przyjezdnych drużyn byli zgodni – to był najlepszy mundial w historii. Polacy zupełnie oszaleli na punkcie siatkówki. Inauguracyjny mecz naszej reprezentacji z Serbią na Stadionie Narodowym obejrzało 62 tysiące widzów. Kibice na parkiecie byli siódmym zawodnikiem Biało-Czerwonych.

– Polska powinna organizować wszystkie najważniejsze turnieje. Robicie to najlepiej na świecie. Tylko u was czujemy się jak wielkie gwiazdy sportu  – komplementował imprezę Aleksandar Atanasijević.

Jak to wydarzenie w wykonaniu Polaków wypadło pod względem sportowym – przypominamy tylko z kronikarskiego obowiązku, bo przecież każdy szanujący się kibic siatkówki pamięta. Pierwsza faza wygrana ze stratą zaledwie seta. Ogólnie tylko jedna porażka w całym turnieju. Zacięte boje o półfinał Brazylią i Rosją – oba wygrane 3:2. Finał w katowickim Spodku, gdzie ponownie zagraliśmy z Canarinhos, tym razem wygrywając 3:1.

Ale to, nad czym warto się pochylić, to skład reprezentacji prowadzonej przez Stephana Antigę.

Reklama

Jak widzicie, osiem lat to w siatkówce cała epoka. Ze składu z 2014 roku w reprezentacji pozostali tylko Karol Kłos i Paweł Zatorski. Chociaż warto dodać, że francuski szkoleniowiec podczas ustalania kadry nie uniknął jednej, kontrowersyjnej decyzji. Otóż zdecydował się on nie powoływać Bartosza Kurka, który już wtedy był przecież jedną z największych gwiazd reprezentacji. Zamiast niego Antiga postawił na przyjęciu (gdzie Kurek wówczas grał grał) na Mateusza Mikę. Namówił też do powrotu Mariusza Wlazłego – najlepszego siatkarza srebrnej drużyny z 2006 roku, gwiazdę i legendę Skry Bełchatów. Jak się okazało, był to strzał w sam środek tarczy. Wlazły został MVP oraz najlepszym atakującym turnieju. Zresztą to on skończył ostatnią piłkę finałowego meczu, w symboliczny sposób zapewniając Polsce mistrzostwo świata.

Kurek na podobny moment chwały musiał czekać następne cztery lata. Czyli do triumfu ekipy prowadzonej przez Vitala Heynena. Co ciekawe, pomimo że jechaliśmy do Włoch i Bułgarii jako obrońcy tytułu, to ponownie – wydarzenia, które wcześniej działy się w naszej kadrze, nie napawały kibiców optymizmem. W tekście podsumowującym kadencję Heynena na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski, tak pisaliśmy o jego początkach:

Chcielibyśmy rozpisać się o tym, jak to Heynen z marszu odmienił taktycznie nasz zespół, jednak byłoby to przekłamanie. Nowy trener nie dokonał żadnej rewolucji, gdyż nie miał na to czasu. Już pod koniec maja ruszała Liga Narodów, którą można było traktować jako próbę generalną przed wrześniowymi mistrzostwami świata. Trudno było przewidzieć na co stać polski zespół i co może osiągnąć trener w tak krótkim czasie. A okazało się, że może sporo. Belg odblokował naszych chłopców psychicznie. Przywrócił im zwykłą radość z chodzenia na treningi.

Vital i jego poprzednik Fefe [De Giorgi, poprzedni trener reprezentacji Polski, obecnie szkoleniowiec Włochów – dop. red.] to dwie różne osoby. Heynen stara się być kolegą dla wszystkich – oczywiście, na sam koniec to nie zawsze się udaje. Natomiast Fefe to sierżant z wojskowym drylem – pełna kontrola nad zawodnikiem, nawet w hotelu. Różnice w kontaktach międzyludzkich były wyraźne i Vital to wykorzystał – mówi Jakub Bednaruk, który w 2019 roku był asystentem Heynena w kadrze.

To oczywiście dalej była ciężka praca, jednak Belg zadbał o to, by była wykonywana z uśmiechem na ustach – chociażby poprzez kultowe już „stupid games”.

Całość w 2018 roku przyniosła znakomity efekt. I choć okazało się, że z biegiem lat belgijski szkoleniowiec aż za bardzo przywiązał się do niektórych nazwisk, to trzeba oddać, że Michał Kubiak, Bartosz Kurek, Paweł Zatorski czy Fabian Drzyzga – tak krytykowany w ostatnich miesiącach i słusznie odstawiony przez Grbicia – dali nam zasłużone drugie złoto. Satysfakcję musiał czuć w szczególności Kurek, który w najważniejszych meczach wykręcał ponad 20 punktów. W tym oczywiście w finale z Brazylią, gdzie Polacy zagrali koncert, pokonując renomowanych rywali 3:0.

KIBICE JAK W 2014, PRZYGOTOWANIA JAK W 2018?

Analizując poprzednie dwie edycje mistrzostw świata w których triumfowaliśmy, można znaleźć kilka cech wspólnych z nadchodzącym turniejem. W porównaniu do 2014 roku, to oczywiście miejsce rozgrywania imprezy. Polacy będą grali u siebie – w katowickim Spodku. A to dla polskiej siatkówki miejsce magiczne. Być może tamtejsza hala pojemnością ustępuje obiektom w Krakowie i Łodzi. Ale poziom decybeli, jaki jest w stanie wytworzyć w niej chóralny doping najlepszych kibiców siatkówki na świecie, jest taki sam. A być może nawet większy. Tam też zostanie rozegrana faza finałowa turnieju. Miejmy nadzieję, że z udziałem naszych reprezentantów.

Tym razem trudno w Polakach nie upatrywać jednego z głównych faworytów do ostatecznego triumfu. W końcu od ostatnich mistrzostw świata przywoziliśmy medale z każdej imprezy, w której braliśmy udział. Oczywiście, poza tą jedną, w której tradycyjnie odpadliśmy w ćwierćfinale – czyli igrzyskami olimpijskimi… Ale rozgrywki Ligi Narodów kończyliśmy odpowiednio na trzecim, drugim i trzecim miejscu. Z mistrzostw Europy Polacy także przywieźli dwa brązowe medale. Mimo wszystko ta kadra potrzebowała świeżej krwi. Przemian. Stąd prezes Sebastian Świderski postawił na Grbicia.

Serb, podobnie jak Heynen w 2018 roku, nie miał dużo czasu, by przygotować zespół. Trudno też mówić o tym, by sam z siebie dokonał rewolucji w składzie drużyny. On raczej reagował na zmiany, które w zespole zachodziły naturalnie. Takie, jak zakończenie reprezentacyjnej kariery przez Kubiaka, Nowakowskiego, czy też kontuzje Norberta Hubera i Wilfredo Leona (choć temu ostatniemu jeszcze poświęcimy kilka zdań). Właściwie jedynym zawodnikiem z którego zrezygnował od początku, był Fabian Drzyzga. Ale taki obrót spraw też specjalnie nie dziwił. Z całym szacunkiem do zasług Fabiana, za takowe nie powinno otrzymywać się miejsca w kadrze. Jego nie najlepszą formę i do bólu przewidywalne rozegrania widział każdy kibic i ekspert w kraju, poza jednym. Ale ów ekspert dziwnym trafem nazywa się tak samo jak Fabian…

A tak prezentuje się ostateczny skład reprezentacji Polski na mistrzostwa świata:

Rozgrywający: Marcin Janusz, Grzegorz Łomacz

Przyjmujący: Tomasz Fornal, Bartosz Kwolek,  Kamil Semeniuk, Aleksander Śliwka

Środkowi: Mateusz Bieniek, Karol Kłos, Jakub Kochanowski, Mateusz Poręba

Atakujący: Łukasz Kaczmarek, Bartosz Kurek

Libero: Jakub Popiwczak, Paweł Zatorski

Kapitanem i najważniejszym punktem zespołu jest Bartosz Kurek. On akurat wie, jak poprowadzić zespół do mistrzostwa świata. Powierzenie mu tej funkcji zostało dobrze przyjęte przez kibiców, którzy szybko rozkręcili w mediach społecznościowych hasztag #GangŁysego. Sam zainteresowany również bawi się tą konwencją. I dobrze – jak na razie wygląda na to, że w kadrze jest odpowiednia atmosfera.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Bartosz Kurek (@bartkurek88)

Podobnie jak Belg, Nikola Grbić chce mieć w zespole swoich wiernych żołnierzy. Stąd jego naturalnym wyborem są byli lub obecni zawodnicy Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Z niektórymi z nich współpracował w ubiegłym roku. To Kamil Semeniuk, Aleksander Śliwka, Łukasz Kaczmarek, Jakub Kochanowski, i Paweł Zatorski. Do tej piątki w miejsce wspomnianego już Drzyzgi doszedł Marcin Janusz. Pewnie znalazłoby się miejsce również dla Norberta Hubera, gdyby kontuzja go nie wyeliminowała.

PODOBNE SŁABE PUNKTY

To dobry moment, aby zastanowić się nad mankamentami polskiej kadry. A te również są podobne, jak w przypadku zespołu prowadzonego przez Heynena. Przede wszystkim, brakuje nam głębi składu na pozycjach atakującego i rozgrywającego. W tym drugim przypadku, trzeba będzie liczyć na to, że Janusz wytrzyma trudy turnieju pod względem fizycznym. Rozgrywającego Koziołków może odciążyć doświadczony Grzegorz Łomacz, jednak jego zmiany podczas Ligi Narodów pozostawiały nieco do życzenia.

W ataku Grbić postawił na Kurka, którego zmiennikiem ma być Kaczmarek. Ale podczas turnieju w Bolonii selekcjoner jasno dał do zrozumienia, że nasz kapitan może być elementem niewymienialnym. Nawet kiedy Bartkowi nie szło, Grbić wolał czekać aż ten się przełamie, niż dać szansę Kaczmarkowi… co do którego kibice również mają wątpliwości. Łukasz znajduje się w dołku formy i ta sytuacja trwa od kilku miesięcy. Za to w meczach Ligi Narodów dobrze radził sobie Karol Butryn, ale jednak przegrał rywalizację z zawodnikiem ZAKSY. Ostatecznie ta decyzja może nie wpłynąć znacząco na grę reprezentacji zakładając, że Kurek przez cały turniej będzie w pełni sił. Ale jeżeli potrzeba będzie zmiany, Kaczmarek będzie miał sporo do udowodnienia.

Selekcjoner mógł powołać trzech atakujących, kosztem czwartego środkowego – Mateusza Poręby. Albo pięciu przyjmujących, znajdując w ten sposób miejsce dla Bartosza Bednorza. W wywiadzie z portalem SportoweFakty Grbić tak tłumaczył powołania:- Swoją czternastkę lubię składać w klasyczny sposób. Chciałem skrócić wcześniej listę powołanych, bo to nam pomoże w treningach. Nie byłoby to mądre, gdybyśmy weszli w intensywną fazę przygotowań z trzema środkowymi. Wtedy byśmy ryzykowali, że jeśli coś im się stanie, to musielibyśmy całkowicie zmienić sposób treningów, który nie byłby w ogóle optymalny. To jeden z powodów. Z drugiej strony, kiedy turniej jest dłuższy, a nie taki jak w Bolonii, gdzie ma się tylko trzy mecze, to logiczne, że bierze się czterech środkowych, a nie trzech atakujących.

Wreszcie, przyjrzyjmy się obsadzie pozycji, na której mamy kłopot bogactwa, czyli przyjęciu. Tak przynajmniej było do czasu, kiedy reprezentacja mogła liczyć na Wilfredo Leona. Nie zawahamy się stwierdzić, że razem z Kamilem Semeniukiem stanowili najlepszą parę przyjmujących na świecie. Niestety, siatkarz pochodzący z Kuby po sezonie klubowym musiał przejść operację kolana. Do samego końca trwał wyścig z czasem, czy Leon zdąży na najważniejszą imprezę sezonu. A jeżeli tak, to w jakiej będzie formie i czy warto byłoby zabrać najlepszego siatkarza świata, by pełnił wyłącznie rolę zadaniowca. Na przykład, wchodził na zagrywkę czy też na jednego seta.

Kiedy podsumowując fazę zasadniczą Ligi Narodów rozmawialiśmy z Krzysztofem Ignaczakiem, mistrz świata z 2014 roku miał na ten temat takie zdanie:– Sztab kadry już zapewne wie, ile spotkań sparingowych planuje rozegrać. W nich Wilfredo będzie mógł złapać rytm meczowy. Ale nawet jeżeli jego rehabilitacja przebiegnie pomyślnie, to odzyskanie stabilnej formy nie będzie takie proste. Widzieliśmy to chociażby w przypadku Bartosza Bednorza, że zawodnik potrzebuje ogrania. Wejście na parkiet od razu po kontuzji, nigdy nie przyniesie oczekiwanego efektu. Bez rytmu meczowego nie łudziłbym się, że Leon dojdzie w tym sezonie do reprezentacji.

Z kolei Jakub Bednaruk, który również często wypowiadał się na naszych łamach, napisał na Twitterze następującą opinię.

Ostatecznie PZPS wczoraj uciął spekulacje, wydając oficjalne oświadczenie w którym poinformował, że Leon nie wystąpi na MŚ.

W wywiadzie dla Sportowych Faktów selekcjoner Grbić tak skomentował swoją decyzję:- Problem w tym, że nawet jeśli wszystko pod względem zdrowotnym było OK, jego rehabilitacja szła w dobrym kierunku, a powrót był nawet szybszy, to nie znaczy, że byłby gotowy na mistrzostwa świata. Nie był w stanie trenować 6 na 6 w tym tygodniu, który jest praktycznie ostatnim możliwym na ciężkie treningi, bo od soboty zaczynamy mecze towarzyskie. […] To mam teraz pytanie: czy wziąłbyś gracza, który mógłby grać tylko jeden set? To stawiałoby jego w kłopotliwej sytuacji, bo oczekiwania względem niego byłyby wysokie. Wyobraź sobie sytuację, że będzie gotowy, by zagrać jednego seta np. w ćwierćfinale. Miałby rozegrać swój pierwszy mecz w najważniejszym momencie sezonu?

Zatem jak będzie wyglądał podstawowy duet przyjmujących? Prawdopodobnie zostanie nim była już para z Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Była, gdyż pod koniec czerwca Kamil Semeniuk oficjalnie dołączył do zespołu z Perugii… czyli klubu Wilfredo Leona. Tymczasem na mistrzostwach świata miejsce na parkiecie obok niego powinien zająć Olek Śliwka.

Ten ostatni wybór selekcjonera Grbicia wzbudza największe kontrowersje. Oczywiście, o ile siatkarz Koziołków znajdzie miejsce w pierwszej szóstce, ale mecze w Lidze Narodów zdają się potwierdzać taki scenariusz. Jeżeli mielibyśmy powołać przyjmującego, którego styl jest najbardziej podobny do Leona – czyli z akcentem ofensywnym – to byłby to Bartosz Bednorz. Tymczasem on został odpalony w ostatniej fazie selekcji. Wcale nie dziwimy się Grbiciowi, gdyż dyspozycja Bartka pozostawiała wiele do życzenia. Z kolei najbardziej uniwersalnym siatkarzem na tej pozycji wydaje się Tomasz Fornal.

Jasne, w finale PlusLigi to Śliwka i jego ZAKSA byli górą nad Jastrzębskim Węglem Fornala. To Olek jest bardziej zgrany z zawodnikami pierwszego składu. Ale wybaczcie nam fani Aleksandra Śliwki – nie znajdujemy argumentu, który miałby nas przekonać do postawienia na tego zawodnika kosztem Fornala. Słynna już kiwka jest zagraniem bardzo sytuacyjnym, które ładnie wygląda na powtórkach, ale nie przynosi relatywnie wielu punktów. Z kolei zgranie z kolegami w naszej opinii nie przemawia aż tak na korzyść zawodnika ZAKSY. W końcu Fornal również funkcjonuje w tym zespole i zna schematy rozegrania akcji. Jest też lepszy zarówno w przyjęciu, ataku, jak i na zagrywce. W obliczu braku Leona, reszta drużyny będzie musiała szczególnie zadbać o ten ostatni element.

RYWALE? JEST SIĘ KOGO OBAWIAĆ

Uf, nazbierało się trochę tych mankamentów. W dodatku, spoglądając na naszych rywali, dochodzimy do jednego wniosku – medal jest w naszym zasięgu. Ale o złoto będzie bardzo ciężko.

Wprawdzie zajmujemy pierwsze miejsce w rankingu FIVB, ale mecze Ligi Narodów udowodniły ekipie Grbicia, że ta nie jest niepokonana. Z pierwszej szóstki rankingu światowego z pewnością nie musimy obawiać się Rosjan. Niech reprezentanci grają sobie mecze o puchar ich prezydenta, z dumnie powiewającymi na trybunach symbolami „Z”. W naszym tłumaczeniu – „Z dala od cywilizacji, która ma dość wojny”.

Ale przymusowa absencja wicemistrzów olimpijskich nie sprawia, że zdobycie tytułu będzie dla nas spacerkiem. W pierwszym tygodniu Ligi Narodów przegraliśmy z Włochami. Wprawdzie ostatecznie zrewanżowaliśmy się im za porażkę w bardziej prestiżowym meczu o trzecie miejsce, w dodatku grając w Bolonii. Jednak jesteśmy przekonani, że trener Ferdinando De Giorgi myślami znajduje się już na mistrzostwach świata. Fefe ma bardzo twardy styl prowadzenia zespołu, stąd wynik z meczu o brąz należy traktować z odpowiednim dystansem. Alessandro Michieletto i spółka mają złapać formę dopiero na mecze rozgrywane w Polsce i Słowenii.

SPONSOREM POLSKIEJ SIATKÓWKI JEST PKN ORLEN

W półfinale w Bolonii bolesnej lekcji siatkówki udzielili nam Amerykanie. Polacy przegrali 0:3, ale najbardziej bolał ostatni set, w którym nasi reprezentanci uciułali zaledwie 13 punktów. Porażki o takich rozmiarach nie tłumaczy nawet to, że reprezentanci USA mieli dzień przerwy więcej na odpoczynek. Dodajmy, że w ekipie Stanów Zjednoczonych gra dwóch dobrych znajomych polskich siatkarzy z ZAKSY – libero Erik Shoji oraz środkowy David Smith. Ten ostatni został nawet wyróżniony miejscem w najlepszej drużynie Ligi Narodów.

Wreszcie – Francja. Mamy bogatą historię prestiżowych starć z tą ekipą. Nie jest wyłącznie usłana różami, choć niewątpliwie znajdziemy w niej piękne dla nas momenty. O finale mistrzostw Europy 2009 pisaliśmy już na początku, ale to bardzo odległe czasy. Jednak Polacy pokonali Trójkolorowych w 2019 roku w meczu o brązowy medal ME. Ale kiedy w 2018 roku Biało-Czerwoni zdobywali mistrzostwo świata, w drugiej fazie grupowej przegrali z Francją. Wreszcie, najnowsza i najbardziej bolesna porażka z Trójkolorowymi. Przeklęty ćwierćfinał igrzysk olimpijskich w Tokio i 2:3 po tie-breaku.

Ktoś może powiedzieć, że w obecnej edycji Ligi Narodów zrewanżowaliśmy się Francuzom wygrywając 3:1, ale dajcie spokój. Pod względem prestiżu, oba spotkania to inny rozmiar kapelusza. I koniec końców, to Francja triumfowała zarówno na igrzyskach, jak i w Lidze Narodów.

Ta ekipa przeżywa najlepszy okres w swojej historii, a jej liderem i centralnym punktem jest Earvin N’Gapeth. Ale Francuzi nie są od niego uzależnieni. W finale Ligi Narodów, w którym pokonali USA 3:2, znakomite zawody rozegrał Jean Patry. Ważną częścią zespołu jest przyjmujący Jastrzębskiego Węgla – Trevor Clevenot. Na pozycji libero klasę niezmiennie pokazuje Jenia Grebennikov. Ben Toniutti w tym roku spisuje się nieco poniżej oczekiwań, jednak wciąż na rozegraniu miałby pewne miejsce w składzie większości ekip na świecie. Ale nie we Francji, gdzie grą dyryguje Antoine Brizard. Obok Toniuttiego na ławce rezerwowych zasiadają tacy gracze jak Yacine Louati czy Stephen Boyer. Trener Andrea Giani ma kim rotować, kiedy dany zawodnik z pierwszej szóstki będzie odstawał poziomem od kolegów.

Trzy wymienione drużyny to najwięksi rywale Polaków do złota. Jest też Brazylia. Wprawdzie ten zespół już nie jest takim postrachem rywali jak za czasów gry Giby, ale to wciąż mocna ekipa. Ostatnie mecze pokazały też, jak ciężko gra się nam z Iranem. Nie robimy z nich kandydatów do złotego medalu, ale Polacy z pewnością woleliby uniknąć tej drużyny w fazie pucharowej. Podobnie jak reprezentacji Słowenii, która ma patent na Biało-Czerwonych.

W dodatku nie zaprezentujemy się w najmocniejszym możliwym składzie, a Nikola Grbic miał tylko Ligę Narodów, by sprawdzić swoje pomysły na grę Polaków. Ale do poprzednich turniejów również podchodziliśmy osłabieni. I też nie byliśmy murowanymi faworytami do zwycięstwa. A jednak nasi siatkarze dawali radę. Kto wie, może historia i tym razem się powtórzy?

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
0
Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
2
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Inne sporty

Polecane

Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi

Jakub Radomski
10
Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi
Polecane

Pozytywny sygnał od Polaków, ale w Wiśle rządził dziś Pius Paschke

Kacper Marciniak
0
Pozytywny sygnał od Polaków, ale w Wiśle rządził dziś Pius Paschke

Komentarze

8 komentarzy

Loading...