Marek Papszun jest najlepszym trenerem na świecie? – Tak, śmieją się ze mnie koledzy, że tak uważam, ale to wynika z tego, co widzę na boisku. Raków pod względem organizacyjnym jest na światowym topie. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Chłonę dużo piłki na najwyższym poziomie i widzę, że pod względem organizacji gry klub z Częstochowy jest topowy, ale nie tylko w naszym kraju — mówi nam Sebastian Madera, były piłkarz ekstraklasowych drużyn takich jak: Jagiellonia Białystok, Widzew Łódź, Lechia Gdańsk czy Zagłębie Lubin.
Sebastian Madera po zakończeniu kariery piłkarskiej zajął się trenerką. Obecnie pracuje w akademii Widzewa. Wcześniej miał okazję działać przy młodzieżowych drużynach Lecha Poznań. Jaką ma wizję na szkolenie młodzieży? Dlaczego uważa Marka Papszuna za swojego mentora? Jaki ma pomysł na to, żeby podniósł się poziom sportowy Ekstraklasy? Dlaczego jego zdaniem trzeba wprowadzić przepis, który zminimalizowałby liczbę obcokrajowców w naszej lidze?
Widzew Łódź po ośmiu latach przerwy wrócił do Ekstraklasy. Jak pan ocenia pierwsze dwie kolejki w wykonaniu podopiecznych Janusza Niedźwiedzia?
Na pierwszy rzut oka widać, że Widzew zderza się z dużo wyższym poziomem, z którym nie miał wcześniej do czynienia. Te spotkania pokazały, że Ekstraklasa to większe wyzwanie niż 1. liga. Dobrze się stało, że już w drugiej kolejce zdobyliśmy swoje pierwsze trzy punkty, bo w taki sposób budujemy pewność siebie. Gdy wygrywasz mecze, czujesz się pewniejszy i silniejszy. Zwycięstwo z Jagiellonią jest tym bardziej cenne, bo nie przyszło łatwo, gładko i przyjemnie. Zderzamy się z inną rzeczywistością i wyższym poziomem sportowym, co pokazały nam pierwsze dwie kolejki.
Ma pan takie przekonanie, że Widzew ze spokojem utrzyma się w tym sezonie w Ekstraklasie? Czy raczej będzie to zacięty bój i walka o pozostanie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce?
Na pewno musimy wiele zrobić, żeby sprostać wymaganiom Ekstraklasy. Tutaj jest o wiele wyższy poziom niż w 1. lidze. Naszą drużynę czeka dużo pracy. Nie będzie łatwo, ale miejsce Widzewa jest w Ekstraklasie, więc na pewno klub zrobi wszystko, żeby pozostać na tym poziomie i móc dalej się rozwijać. Widzew to wielka marka, za którym zawsze stoi rzesza kibiców. Nawet gdy graliśmy na niższych poziomach, to zawsze był pełen stadion. Siłą tego klubu zawsze byli fani. Za nimi bardzo trudny czas. Sporo się wycierpieli. Teraz wszyscy chcemy cieszyć się z tego, że jesteśmy w Ekstraklasie i pokazywać to, co zawsze było naszym atutem — widzewski charakter.
Przed sezonem wielu ekspertów typowało Widzew Łódź do spadku, biorąc pod uwagę fakt, że klub nie dokonał wielu wzmocnień, a tym, co mają, będzie im ciężko, żeby w tej lidze pozostać. Co pan o tym sądzi?
Mamy szeroką i wyrównaną kadrę, która na pewno nie należy do najsilniejszych w lidze. Aczkolwiek myślę, że nasz zespół może wygrywać mecze dobrą organizacją gry i tym, że będziemy odpowiednio funkcjonować jako całość. Sztab szkoleniowy wie, co ma robić i zadba o to, żeby Widzew w każdym spotkaniu dążył do zwycięstwa.
Co pan sądzi o przepisie o młodzieżowcu?
Moim zdaniem jest on zrobiony na siłę. Myślę, że każdy chłopak, który ciężko pracował na treningach i pokazywał trenerowi, że jest gotowy na to, żeby zagrać w pierwszym zespole, to prędzej czy później dostałby taką szansę i mógłby się przebić. Tym bardziej że każdy klub w naszym kraju chce, żeby reprezentowali go młodzi wychowankowie. Gdy nie było tego przepisu, junior musiał więcej zrobić i bardziej postarać się o to, żeby zagrać w Ekstraklasie. To był często długi proces, gdzie trenerzy doceniali zaangażowanie, ciężką pracę i cierpliwość danego zawodnika. Przepis o młodzieżowcu sprawia, że wielu chłopaków gra w tej lidze tylko z uwagi na rok urodzenia. To zaburza też rywalizację wewnątrz zespołową. Nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania.
Czy pana zdaniem mają sens modyfikacje tego przepisu, które zostały wprowadzone na kilka dni przed startem sezonu? Teraz już nie ma tego obowiązku o tym, że musi być na boisku przynajmniej jeden młodzieżowiec. Nawiązując do tego, co pan powiedział przed chwilą, młody chłopak nie może być już pewny tego, że będzie grał w każdym meczu. Owszem, klub musi wypełnić określony limit minut na cały sezon, ale to sprawia, że trener ma jakieś pole do manewru.
Ta korekta w przepisie to jest pójście na rękę klubom, które nie optowały za tym przepisem. Aczkolwiek nie jestem przekonany o tym, czy to aż tak wiele zmienia w kontekście codziennego funkcjonowania drużyny. Każdy zespół i tak musi trzymać się określonego limitu minut. Uważam, że nie powinno być tego przepisu. Nikomu z urzędu nie należy się miejsce w pierwszej jedenastce. Na to musisz zapracować.
„Przepis o młodzieżowcu powinien być wprowadzony szybciej, ale szukaliśmy kompromisu”
W minionej kolejce byliśmy świadkami sytuacji, gdzie trener Dawid Szulczek zdecydował się wprowadzić na boisko czterech młodzieżowców, w momencie, gdy jego Warta przegrywała 0:4 z Wisłą Płock. Pojawiły się takie głosy, że w ten sposób “Zieloni” sztucznie pompują licznik minut młodzieżowców, a sami juniorzy na tym w ogóle nie zyskują, bo taki występ jest po prostu bezwartościowy. Też pan tak uważa?
To traci swoją wartość. Kiedyś zawodnik ciężko pracował na debiut. Marzył o nim bardzo długo i robił wszystko, żeby tak się stało, bo dąży do tego, żeby w przyszłości zostać piłkarzem. Ten przepis sprawia, że to traci swój urok i magię. Bo zawodnik, wchodząc na boisko, wie, że musiał się na nim pojawić tylko z uwagi na regulamin rozgrywek. Na papierze wszystko się zgadza, ale czy to wpływa odpowiednio na ich rozwój? Owszem, każdy występ na najwyższym poziomie rozgrywkowym jest wartościowy. Tylko pytanie brzmi, czy dany zawodnik zasłużył na to, żeby zagrać w Ekstraklasie i był na to gotowy? Młody chłopak będzie na to patrzył nieco inaczej, bo wyjdzie z założenia, że nie znalazł się na tym poziomie przypadkowo. Tylko, gdy mija wiek o młodzieżowcu, to wtedy pojawiają się problemy z regularną grą.
Czy pana zdaniem pozycja młodzieżowca to jest i będzie problem Widzewa w tym sezonie?
Tak, jak już powiedziałem, nie jestem zwolennikiem tego przepisu. Uważam, że dla każdego klubu jest to problem, bo wymusza pewne decyzje. To nie ma nic wspólnego z duchem sportu i zdrowej rywalizacji. Trener ma uwiązane ręce i musi szukać na siłę miejsce dla młodego zawodnika w pierwszej jedenastce. Mimo że na co dzień w treningu wygląda gorzej od swojego konkurenta na danej pozycji. Z mojej perspektywy jako trenera wolałbym, żeby grali najlepsi. Idąc dalej, chciałbym, żeby w Ekstraklasie grali sami Polacy. To jest moje marzenie. Pomyślałbym o tym, żeby wprowadzić taki przepis, gdzie w polskiej lidze graliby sami najlepsi rodacy.
Dlaczego?
Dlatego, żeby liga szła do góry. Po co blokować polskich zawodników? Gdyby był taki przepis, to wszystko byłoby jasne i klarowne, że muszą grać Polacy i rywalizować między sobą. Nie byłoby takich wymówek, że są za drodzy lub ciężko ich znaleźć.
Nasza liga jest słaba, bo występują w niej obcokrajowcy? To tutaj widzi pan problem niskiego poziomu Ekstraklasy?
Uważam, że bez nich moglibyśmy sobie spokojnie poradzić. Podoba mi się model czeski. U nich zarabia się mniej niż w innych ligach w Europie. Dlatego też obcokrajowcy tak ochoczo tam nie jadą, żeby grać w piłkę. Stąd też jest tam widoczna tendencja, gdzie kluby czeskie stawiają na Czechów. W taki sposób rozwija się tam piłka. Fakt, są tam dwa, trzy zespoły, gdzie zarabia się więcej i sięgają również po zawodników z zagranicy. Aczkolwiek głównie opierają się na tym, żeby pozyskiwać Czechów z innych klubów.
Czy w Ekstraklasie piłkarze zarabiają za dużo?
Nie, nie o to mi chodziło. Zależy mi na tym, żeby w polskiej lidze grało więcej Polaków. Może warto stworzyć inny przepis, żeby nie zamykać się tylko na młodzieżowcu? Jeżeli chodzi o zarobki, to tylko wspomniałem o modelu czeskim, który zapewne wymusza pewne ruchy w kadrach. Bo ogólnie to uważam, że zarobki piłkarzy powinny być jak najwyższe (śmiech).
Kilka lat temu był taki przepis w Ekstraklasie, który ograniczał stawianie na zawodników spoza Unii Europejskiej. Moim zdaniem było to bezsensowne. Zamysł był taki, żeby ograniczyć liczbę obcokrajowców w polskiej lidze, ale to się nie udało. Dlatego, że kluby nie zastąpiły Brazylijczyków Polakami, a Słowakami, Chorwatami, Hiszpanami itd. Jednak rozumiem, że byłby pan za tym, żeby ten przepis, który był wcześniej, wrócił, ale w zmodyfikowanej wersji, gdzie nie dzielimy obcokrajowców na tych z UE i poza UE?
Zgadzam się z tym, że przepis, który ograniczał liczbę zawodników spoza Unii Europejskiej, nie miał sensu z uwagi na kategoryzowanie obcokrajowców. Dlatego dążyłbym do tego, żeby maksymalnie zminimalizować liczbę zawodników z zagranicy w naszej lidze. Wiem, że to rozwiązanie brzmi brutalnie, ale z uwagi na fakt, że polska liga nie jest na najwyższym poziomie, jest to jakiś pomysł na to, żeby znaleźć swoje DNA i w dłuższej perspektywie wpłynąć na rozwój naszej piłki.
Czy w waszej akademii nie ma obecnie na tyle uzdolnionej młodzieży, że musicie się posiłkować zawodnikami z zewnątrz, żeby wypełnić przepis o młodzieżowcu? Czy pana zdaniem w najbliższym czasie może się to zmienić i będziemy oglądać młodych wychowanków Widzewa w Ekstraklasie?
Kilka lat temu nie tylko klub przeszedł gruntowną transformację, ale i akademia, która stopniowo się rozwija pod przewodnictwem dyrektora, Macieja Szymańskiego. Na wszystko potrzeba czasu. Proces odbudowy trwa i jest dłuższy, jeśli chodzi o rozwój piłki dziecięcej i młodzieżowej. Krok po kroku idziemy do przodu. Na ten moment Widzew korzysta z obiektów miejskich, co na pewno nie ułatwia nam codziennej pracy. Miałem przyjemność pracować w akademii Lecha, gdzie wszystko mają w jednym miejscu i łatwiej im pozyskać młodych zdolnych chłopaków z całego kraju. Lech przyciąga nie tylko dlatego, że jest marką, ale z uwagi na warunki i możliwości, jakie oferuje. Odpowiednia własna infrastruktura jest to niezbędny czynnik do lepszego i szybszego rozwoju akademii. Wracając do pytania, zawsze może znaleźć się jedna perełka, która przebije się do piłki seniorskiej, ale na efekty wynikające z systematycznej pracy trzeba trochę poczekać. Jesteśmy na etapie, gdzie nasze drużyny młodzieżowe walczą o to, żeby dostać się do Centralnych Lig Juniorów. Na razie nie odgrywamy tam kluczowych ról. Chcąc się rozwijać, musisz rywalizować z najlepszymi. Pracujemy nad tym, żeby nasze drużyny młodzieżowe grały, jak najwyżej i jak najlepiej. To jest proces.
W jakiej perspektywie czasu będzie się to zmieniać? Kiedy możemy spodziewać się młodych wychowanków Widzewa w Ekstraklasie?
Byłbym nieszczery, gdybym powiedział, że wydarzy się to za dwa, trzy lata. To jest bardzo złożony temat. Bez dobrej infrastruktury, czyli zapewnienia odpowiednich warunków do rozwoju, nie jestem w stanie pokusić się o twarde zapewnienia, że młodzi zawodnicy wyjdą spod szyldu akademii Widzewa za pół roku czy rok.
Czy infrastruktura to aż tak duży problem i ograniczenie akademii Widzewa? Bo na kontrze można rzucić przykłady piłkarzy, którzy wychowywali się w trudnych warunkach, a doszli na poziom seniorski. Są też szkółki, które mają swoje ograniczenia infrastrukturalne, a i tak są w stanie, co jakiś czas wypuścić “perełki” w świat. Boiska nie grają.
Tak, nie ma na to jednej recepty. Będąc w akademii Lecha, zauważyłem, że kluczową rolę odgrywa skauting. Najbardziej utalentowani zawodnicy chcą się rozwijać w miejscu, które zapewnia najlepsze warunki do rozwoju, co przekłada się później na jednostki, które trafiają do pierwszego zespołu. Aczkolwiek trudno znaleźć sposób, filozofię gry, która mogłaby ciągle wychowywać mocne zespoły i piłkarzy. Nie byłem jeszcze w takiej akademii, której metodologia gwarantowałaby sukces w postaci hurtowej liczby zawodników w profesjonalnej piłce. Akademia Lecha bazuje na bardzo dobrym skautingu. Tam przychodzą uzdolnieni chłopcy z całej Polski, którzy trafiają do odpowiedniego środowiska do rozwoju. Aczkolwiek to nie jest tak, że Lech czy każda inna akademia zastosowała taką metodologię treningu, która zawsze będzie przynosić owoce w postaci piłkarzy w pierwszej drużynie.
Rok temu koordynator grup młodzieżowych MKS-u Polonii Warszawa, Adam Chmielewski w taki sposób wypowiedział się na temat szkolenia w największych akademiach w Polsce: – Uważam, że największe kluby w Polsce, które mają pierwsze drużyny w Ekstraklasie, zespoły rezerw w II i III-ligach, a do tego trzy ekipy w CLJ-kach, bazują tylko na permanentnej selekcji. Nie boję się tego powiedzieć, że w tych klubach nie ma szkolenia, zamiast niego jest ciągła, coroczna selekcja. Słabsi odchodzą, a przychodzą jeszcze lepsi z różnych części kraju. To nie ma nic wspólnego ze szkoleniem. Zgadza się pan z tym?
To nie jest tak, że w tych akademiach nie ma szkolenia. Oni pracują z tymi zawodnikami i mają wpływ na ich rozwój. Aczkolwiek przewagą tych ośrodków nad innymi jest to, że trafiają do nich najbardziej uzdolnieni zawodnicy w kraju. Jednak pamiętajmy też o tym, że taki Lech gwarantuje również odpowiednie warunki i możliwości do rozwoju. To nie jest tak, że najlepsze akademie biorą „gotowych” zawodników, którzy na pewno wejdą do seniorów. One też dają coś od siebie. W ostatnich latach jeździłem sporo po różnych ośrodkach szkoleniowych w Polsce i trochę martwi mnie to, że praktycznie każdy szkoli inaczej. Uważam, że jest to spory problem, że nie znaleźliśmy jeszcze jednej ścieżki, która pomogłaby nam całościowo kształcić zawodników, a nie tylko jednostki. Bo do tej pory w poszczególnych akademiach wybijają się pojedynczy piłkarze, co w głównej mierze wynika z dobrego skautingu i predyspozycji danego chłopaka.
Czy uważa pan, że inne kraje podążają tylko jednym nurtem? W całej Holandii szkolą jednakowo? Wszystkie akademie w Niemczech mają ten sam pomysł na wychowywanie zawodników?
Patrzę na Czechów, Słowaków czy Niemców i mam takie przemyślenia, że sposób gry tamtych zespołów jest ze sobą spójny i czymś się charakteryzuje. W Polsce chcemy być trochę Niemcami, Włochami czy Hiszpanami, a na końcu jesteśmy żadni, nijacy. Ani dobrze nie bronimy, ani atakujemy. Chcemy wszystkiego brać po trochu i to nam nie wychodzi. Brakuje nam jednego wspólnego DNA. Myślę, że Raków jest jedną spójną encyklopedią wiedzy, jak powinno się szkolić. Bo ten zespół pokazuje odpowiednią intensywność i kulturę gry. Myślę, że jest to wzór do naśladowania i przykład tego, jak powinny wyglądać polskie drużyny, zarówno młodzieżowe jak i seniorskie.
Jakim trenerem jest i chce być Sebastian Madera?
Nie miałem nigdy z nim styczności, ale muszę przyznać, że moim największym mentorem jest Marek Papszun. Jako piłkarz pracowałem z bardzo dobrymi szkoleniowcami tj. Michał Probierz czy Czesław Michniewicz. Wiele się od nich nauczyłem. Jednak od momentu, kiedy zagłębiłem się w pracę trenera, zacząłem pochłaniać sporo wiedzy, analizować i przekładać na boisko w akademii Lecha czy Widzewa to muszę powiedzieć, że największe piętno odcisnął na mnie Raków Częstochowa. Nikt mi już nie powie, że wynik nie jest najważniejszy, ale nie ten przypadkowy, tylko systematyczny, który osiąga się w określonym stylu. Raków jest takim zespołem. Ich styl nie zmienia się niezależnie do tego, czy wygrywa, czy nie. Ta drużyna jest zawsze taka sama — pragmatyczna, ale skuteczna. Ktoś kiedyś powiedział, że jest to zespół najbardziej przewidywalny w lidze, ale właśnie to jest ich największą siłą. Oni są bardzo dobrze zorganizowani w defensywie, odpowiednio reagują na fazy przejściowe. Takim chciałbym być trenerem, który przełoży na swoją drużynę intensywność, motorykę, technikę, taktykę i mentalność. To wszystko jest na najwyższym poziomie. Jeśli ktoś mnie kiedyś spyta, kogo uważam za najlepszego trenera na świecie, odpowiem: Marek Papszun. Mówię w stu procentach szczerzę.
Najlepszy trener na świecie?
Tak, śmieją się ze mnie koledzy, że tak uważam, ale to wynika z tego, co widzę na boisku. Raków pod względem organizacyjnym jest na światowym topie. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Chłonę dużo piłki na najwyższym poziomie i widzę, że pod względem organizacji gry klub z Częstochowy jest topowy, ale nie tylko w naszym kraju.
Czy Sebastian Madera takimi wypowiedziami, chce dać sygnał Rakowowi Częstochowa, że chciałby u nich pracować?
Nie, nie o to mi chodzi. Nie znam też osobiście trenera Marka Papszuna. Z tego, co słyszałem jego etos pracy, jest na najwyższym poziomie i mógłbym się tam nie odnaleźć. Po prostu bardzo podoba mi się to, jak funkcjonuje Raków. To jest spójne z tym, jak widzę futbol.
Po tym wywiadzie dzwoni do pana osoba decyzyjna z Rakowa i pyta: – Chciałby pan dołączyć do sztabu szkoleniowego Rakowa?. Co na to Sebastian Madera?
Każdy, kto chce być trenerem, ma określone marzenia. Chciałbym pracować w piłce seniorskiej i w niej się realizować. Szukam i lubię analizować mądrych ludzi. Raków jest encyklopedią wiedzy na naszym podwórku. Moim zdaniem mogliby tym się dzielić i chwalić na całym świecie. Dla mnie jest to coś nieprawdopodobnego. Mamy się od kogo uczyć. Trener Papszun kiedyś powiedział, że polskie szkolenie jest na etapie tysiąca podań, a futbol poszedł zdecydowanie do przodu. Teraz chodzi o to, żeby jak najszybciej zdobywać przestrzeń na boisku. Tak, powinniśmy grać w piłkę — szybko, zdecydowanie i z dobrą organizacją gry. Chciałbym kiedyś zobaczyć reprezentację Polski grająca tak jak Raków. Chciałbym, żeby młodzieżowe drużyny prezentowały się tak jak ekipa Papszuna, która gra szybko do przodu. Tak widzę szkolenie i polską piłkę. Chodzę na mecze Centralnej Ligi Juniorów, gdzie zauważam brak tempa i intensywnego biegania. Mówimy często o tym, że kuleje u polskich zawodników technika użytkowa, ale zapominamy też o innych fundamentach tj. szybkie pokonywanie odległości. Tego nie widać w ligach młodzieżowych.
Co dla pana jest najważniejsze w pracy z młodzieżą?
Staram się mocno pracować na fazach przejściowych w piłce jedenastoosobowej. Ktoś z boku oglądając trening przeze mnie prowadzony, mógłby powiedzieć, że jest tam dużo chaosu. To jest gra chaotyczna, ale na określonych zasadach. W chaosie odnajduje się zespół, który jest lepiej zorganizowany. Dążę do tego, żeby moi zawodnicy grali do przodu, a nie w poprzek boiska. Zwracam uwagę na szybkie zamykanie przestrzeni w defensywie, odpowiednie tempo, a po odbiorze piłki cel jest jeden — jak najszybsze przedostanie się pod bramkę przeciwnika. Gra bezpośrednia, unikanie tysiąca podań w poprzek, a dążenie do jak najszybszego stworzenia zagrożenia pod bramką rywali. Do tego dochodzą reakcje po stracie piłki, jak i po odbiorze. Stawiam mocno na fazy przejściowe, ważna jest szybka reakcja.
Sześć lat temu w rozmowie z Przeglądem Sportowym powiedział pan, że w kwestiach właściwego żywienia polska piłka jest strasznie wycofana. Pracował pan w akademii Lecha, a teraz we Widzewie, obcując na co dzień z młodymi zawodnikami. Czy to się zmieniło?
Gołym okiem widać duży postęp względem tego, co było sześć lat temu. Kluby zatrudniają dietetyków sportowych. Piłkarze korzystają z dedykowanych diet i zwracają uwagę nie tylko, na to, co jedzą, ale i kiedy. Świadomość w tym temacie poszła mocno do przodu. Dalej nie jest idealnie, bo nie każdego młodego piłkarza, akademię czy klub stać jeszcze na to, żeby w sposób profesjonalny o to zadbać. Aczkolwiek widać duże chęci i zapędy w stronę większej świadomości w kwestii właściwego żywienia.
Gdy grał pan w Jagiellonii i postanowił przejść na dietę bezglutenową, to trener Michał Probierz obśmiał ten pomysł i w efekcie przesunął Maderę do rezerw. Myślę, że teraz taka sytuacja nie miałaby miejsca, wtedy była niska świadomość, co do tego, że odpowiednia dieta ma wpływ na dyspozycję piłkarza.
To wszystko zależy od ludzi. Zawsze może znaleźć się ktoś, kto podważy taki pomysł, bo “kiedyś tak nie było”. Teraz świadomość jest zdecydowanie większa na temat diety piłkarza i jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś to wyśmieje. Gdy wchodzi coś nowego, to na początku wiele ludzi podchodzi do tego ze sporym dystansem. Aczkolwiek cieszę się, że kluby teraz zwracają na to uwagę i dbają o to, co mają jeść piłkarze. Model, w którym zawodnik spożywa śniadanie, obiad i kolację w klubie, jest optymalny. Piłkarz nie musi się martwić o to, co zjeść i w jaki sposób przygotować danie, bo ma wszystko pod nosem, a te posiłki odpowiednio wpływają na ich dyspozycję.
Jakie rady udzieliłby pan młodym zawodnikom, którzy wchodzą do piłki seniorskiej? Historia kariery piłkarskiej Sebastiana Madery pokazuje, że nie wolno się poddawać, należy iść konsekwentnie do przodu, ciężko pracować i nawet jeśli pojawiają się różne przeciwności losu, można dojść na najwyższy poziom w Polsce. Zadebiutował pan w Ekstraklasie, mając 25 lat i zagościł tam na dłużej, rozgrywając ponad 120 spotkań w tych rozgrywkach w barwach Widzewa, Lechii, Jagiellonii i Zagłębia Lubin.
Muszą gonić za marzeniami. Ważny jest tzw. ogień w oczach. Gdy będziesz dawał coś od siebie to prędzej czy później piłka ci to odda. Pasja i zaangażowanie to jest klucz do osiągnięcia profesjonalnego poziomu. Bez tego będzie ciężko. Widzę, że jest wielu młodych zawodników, którym bardzo podoba się otoczka zawodowego piłkarza, dlatego chcieliby tam się znaleźć, ale jak najmniejszym kosztem. Tak się nie da. Ważne jest to, żeby w pełni oddać się tej dyscyplinie i gonić za marzeniami.
ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI
WIĘCEJ O WIDZEWIE ŁÓDŹ:
- Koniec tułaczki, start biegu z przeszkodami
- Widzew pokazał, że nie chce być tylko dodatkiem do Ekstraklasy
- Szybki zjazd, mozolna odbudowa. Jak upadały polskie kluby w ostatnich latach?
Fot. Widzew.com(główne)/FotoPyk/Newspix.pl