Reklama

Została już tylko Iga. Świątek ostatnią Polką w turnieju w Warszawie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 lipca 2022, 22:23 • 5 min czytania 3 komentarze

Choć na początku było ich pięć, to w III rundzie zagra tylko jedna. I to ta, co do której byliśmy niemal pewni, że się tam znajdzie, czyli Iga Świątek. Reszta Polek już odpadła z rywalizacji singlistek w BNP Paribas Poland Open. Choć Maja Chwalińska rozegrała dziś naprawdę wyrównany mecz z Petrą Martić. 

Została już tylko Iga. Świątek ostatnią Polką w turnieju w Warszawie

Niewykorzystana szansa?

Zasada jest prosta – im więcej turniejów w kraju, tym lepiej dla miejscowych zawodniczek. Bo takie imprezy to dzikie karty – czy to do turnieju głównego, czy kwalifikacji – i możliwość ogrywania się z najlepszymi. W warszawskiej imprezie swoją szansę również otrzymało kilka Polek. Ostatecznie w głównej drabince zagościło ich pięć: Weronika Falkowska, Martyna Kubka, Magda Fręch, Maja Chwalińska i, oczywiście, Iga Świątek. Po II rundzie została tylko ta ostatnia.

I z jednej strony można by napisać, że to niewykorzystana szansa. Gdy jednak przyjrzymy się poszczególnym meczom, to widać, że nie do końca tak to wygląda.

Reklama

Owszem, chcielibyśmy, żeby w turnieju jak najdłużej grały wszystkie Polki. Tyle że już do II rundy nie mogły wejść w komplecie – Świątek trafiła bowiem na Fręch i ograła ją 6:1, 6:2. Magda miała więc sporego pecha, bo występując we własnym kraju dostać za rywalkę od razu liderkę rankingu – abstrahując od faktu, że to rodaczka – to właśnie pech. Falkowska i Chwalińska odpadły z kolei – runda po rundzie – z Petrą Martić, jedną z bardziej utytułowanych (oraz jedną z rozstawionych – z “8”, zajmuje 56. miejsce w rankingu WTA) spośród grających w turnieju tenisistek. Trudno mieć do nich jakiekolwiek pretensje, zwłaszcza że obie Chorwatce zagroziły – Falkowska miała piłki setowe w pierwszej partii, Maja – która bez trudu przeszła przez I rundę – wygrała drugiego seta i długo walczyła o całe spotkanie.

Na łatwiejszą rywalkę w teorii trafiła Martyna Kubka. Ale to najniżej notowana z naszych zawodniczek w turnieju – jest 472. w rankingu WTA. I niestety, ale nawet Elisabetta Cocciaretto, zajmująca miejsce tuż za pierwszą setką, nie miała problemu z tym, by ją pokonać. Pozostaje mieć nadzieję, że dla Martyny czy Weroniki mecze w I rundzie w Warszawie będą cennym doświadczeniem.

I kibicować ostatniej z Polek, której dalej grają w turnieju.

Iga robi swoje

Po tym, jak Iga Świątek łatwo pokonała Magdę Fręch, dziś problemy miała tylko na początku spotkania. Po drugiej stronie stanęła zresztą notowana znacznie niżej od Fręch Gabriela Lee. Rumunka w teorii nie miała większych szans postawić się najlepszej zawodniczce świata, ale w pierwszych gemach radziła sobie na korcie naprawdę nieźle. Była w stanie wciągnąć Igę w wymiany, wymusić błędy Polki.

– Na pewno wymagające było przyzwyczajenie się do leworęcznej rotacji rywalki. Wszystkie serwisy ścinała – kiedy serwowała kickiem, to piłka skakała w drugą stronę, niż miałoby to miejsce, gdybym grała z praworęczną tenisistką. Potrzebowałam chwili, żeby się przestawić. Zdziwiło mnie, jakiego top spina używa, piłka miała więcej rotacji do góry niż przodu. Cieszę się jednak, że w najważniejszych momentach wywierałam presję i grałam solidnie – mówiła Iga po meczu na antenie TVP.

Polce w przygotowaniach do spotkania pomagał zresztą… Mariusz Fyrstenberg, czyli dyrektor warszawskiego turnieju. Też jest leworęczny, a że akurat był na miejscu, to poodbijał piłkę. Co do samej Lee, to wiadomo, że dla Igi nie jest to rywalka, którą Polka dobrze by znała. Obie nie miały okazji się wcześniej zmierzyć na korcie. Więc faktycznie, mogła Świątek zaskoczyć. Gdy jednak Polka rozczytała jej grę, to szybko zaczęła dominować. I mniej więcej od połowy pierwszego seta nie było wątpliwości co do tego, kto wygra całe spotkanie.

Reklama

Ostatecznie Rumunka ugrała pięć gemów. Skończyło się 6:3 6:2 dla Igi, która po raz kolejny świetnie zaprezentowała się przed polską publicznością, która na korty warszawskiej Legii w dużej mierze przyszła właśnie dla niej – to w końcu dziewczyna, która tam się też tenisowo wychowywała, pochodzi z kolei z Raszyna. Jest więc miejscową, ale… w trakcie turnieju wynajęła hotel, nie pojechała do domu.

– Staramy się stworzyć warunki przypominające bycie na tourze. Nie mieszkam w domu. Przebywam w hotelu tak, jak robią z reguły piłkarze. Nie miałam doświadczenia jeśli chodzi o grę w Warszawie, więc zdecydowaliśmy się na takie wyjście. To łatwiejsze, bo rutyny pozostają takie same. A w domu zawsze znajdę sobie zajęcie, a wolałabym między meczami skupić się na regeneracji – mówiła (cytat za SportowymiFaktami). Po dzisiejszym meczu na regenerację ma mniej więcej 24 godziny.

Teraz będzie trudniej

Jutro – w czwartym z kolei spotkaniu od 11 na głównym korcie – wyjdzie do gry z Caroline Garcią. Francuzka była niegdyś czwartą rakietą świata. To solidna zawodniczka, która aktualnie kręci się gdzieś pomiędzy 50. a 20. miejscem ranking. Z Igą grała raz – w 2019 roku, czyli jeszcze przed pierwszym wielkoszlemowym triumfem Polki. Już wtedy jednak to Świątek okazała się lepsza – 7:6 6:1. Jeśli czegoś można oczekiwać w Warszawie, to najpewniej powtórki z rozrywki i kolejnego zwycięstwa naszej tenisistki. Choć ta ostrzega, że to wcale nie musi być tak łatwe spotkanie.

Kilka dni temu grałyśmy razem trening, który był bardzo wyrównany. Wiem, że ona sporo zmieniła, gra bardziej agresywnie, więc będzie ciekawie. Mam też nadzieję, że złapię rytm na mączce. Muszę złapać do tego więcej dystansu, bo w ostatnim czasie więcej grałam na twardej nawierzchni – mówiła.

Mimo wszystko zauważyć trzeba, że na mączce Polka w tym sezonie nie przegrywa. W ogóle. Dziś rozegrała swój 18 mecz na tej nawierzchni i po raz 18 wygrała. Jeśli w Warszawie odniesie triumf w całej imprezie, możliwe, że na kortach ziemnych będzie bezbłędna w całym 2022. I tego jej życzymy.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...