W 2019 roku byli jednymi z bohaterów koszykarskich mistrzostw świata. Swoim dojściem do ćwierćfinału – po kapitalnych meczach z Rosją czy Chinami – sprawili ogromną niespodziankę i przyciągnęli przed telewizory miliony Polaków. Jednak w kolejnych mistrzostwach świata… nawet nie zagrają. Po dzisiejszej porażce z Niemcami polscy koszykarze nie mają już szans na awans do turnieju.
Sytuacja skomplikowała się dawno
Przed startem eliminacji do mistrzostw świata raczej nikt nie zakładał takich problemów. W grupie z Niemcami, Izraelem i Estonią owszem, nie miało być łatwo, ale też – biorąc pod uwagę, że do kolejnej fazy kwalifikacji wychodzą trzy ekipy – Polacy nie powinni mieć problemów. Takie głosy słyszało się najczęściej. Tymczasem odmłodzona przez nowego selekcjonera, Igor Milicicia, kadra, która w dodatku nie mogła skorzystać ze swoich liderów (m.in. Mateusza Ponitki i A.J. Slaughtera) kompletnie nie dawała sobie rady.
W pierwszym meczu eliminacji, z Izraelem, mieliśmy jednak dobre momenty, a i porażka akurat z tą reprezentacją wielkiego wstydu nie przynosi, bo to całkiem solidna ekipa. Drugi mecz był już za to wielkim minusem dla Milicicia i jego podopiecznych. W listopadzie ubiegłego roku przegrali bowiem w Estonii (71:75), a potem nie odrobili strat w dwumeczu, grając już u siebie. Bo choć wygrali, to tylko dwoma oczkami (70:68). I znajdowali się w trudnej sytuacji, której nie pomogła również przegrana z Niemcami u siebie.
Generalnie przed ostatnimi dwoma meczami pewne był jedno – jeśli Polska chciała pojechać na mistrzostwa, musiała wygrać oba.
Z Izraelem się udało. Po fenomenalnej trójce Jarosława Zyskowskiego w samej końcówce na wagę remisu, a potem po dobrze rozegranej dogrywce. Dziś jednak czekało na Polaków być może najpoważniejsze wyzwanie – mecz z Niemcami na ich terenie. Z Niemcami, w których składzie szaleć miał Dennis Schroeder, na co dzień gracz Houston Rockets. A przy okazji – koszykarz takiej klasy, jakich Polska aktualnie nie ma. Oby jeszcze tylko przez jakiś czas, bo przecież bardzo liczymy na rozwój talenty Jeremy’ego Sochana.
CZYTAJ: JAK JEREMY SOCHAN WPASUJE SIĘ W SAN ANTONIO SPURS?
Dziś Sochana jednak nie było, walczyć musieli więc inni. A była to walka nie tylko o przedłużenie nadziei na mistrzostwa, ale też o to, by nie stać się nagle europejskim outsiderem w kwalifikacjach do Eurobasketu 2025. Porażka i czwarte miejsce w tej fazie eliminacji do MŚ zepchnęłyby nas bowiem do prekwalifikacji mistrzostw Europy i walki z takimi zespołami jak Cypr, Austria, Portugalia, Macedonia Północna czy Rumunia. Czyli europejskimi słabeuszami, nazywając rzeczy po imieniu. W dodatku druga runda prekwalifikacji – rozegrana w trzech oknach reprezentacyjnych – rozpocznie się… nawet przed tegorocznym Eurobasketem. Zamiast więc grać sparingi i przygotowywać się do mistrzostw Europy, Polacy byli narażeni na to, że będą musieli walczyć o swoje w meczach o stawkę.
I niestety, dokładnie tak będzie.
Dobry początek
Jako pierwsi w dzisiejszym meczu odskoczyli Niemcy. Trafili dwukrotnie, prowadzili już 5:0. Polacy jednak ani trochę się tym nie zrazili, a zamiast tego zaczęli… trafiać za trzy, co często nie jest naszą mocną stroną. Najpierw skutecznie rzucił A.J. Slaughter, potem dwa razy Michał Sokołowski. Na parkiecie szalał też Mateusz Ponitka i to po obu stronach boiska – pod własnym koszem harował w defensywie, pod koszem rywali rozgrywał, ale też samemu starał się kończyć akcje. Gra Polaków naprawdę mogła się w tamtym okresie podobać, nasi koszykarze byli nawet na czteropunktowym prowadzeniu, choć Niemcy zdołali ostatecznie wyrównać.
Po pierwszej kwarcie było 19:19.
Czego mogliśmy żałować? W sumie tego, czego żałowaliśmy i później, przez cały mecz. Niewykorzystanych okazji. W ekipie Polski za dużo było nieporozumień, przepuszczonych piłek, niecelnych podań. Brakowało też ruchu, pokazywania się na pozycji. W dodatku słabo grali nasi wysocy zawodnicy, Olek Balcerowski – który jeszcze niedawno był zgłoszony do draftu i miał nadzieję na angaż w NBA – właściwie nie potrafił wykorzystać swojego wzrostu. Jeśli oglądał go w dwóch ostatnich spotkaniach kadry jakiś klub z najlepszej ligi świata, to jego dyrektor sportowy prawdopodobnie właśnie ostatecznie wykreślił nazwisko Olka ze swojego zeszytu.
Co nie oznacza, że było źle. Nie, nie było. Bo Polacy walczyli z Niemcami jak równi z równymi nawet mimo własnych problemów. Druga kwarta była tego dobrym przykładem – fantastycznie grał w niej zwłaszcza Slaughter, zdobywca 16 punktów, który ogółem w meczu przekroczył nawet trzydzieści oczek i ciągnął naszą reprezentację za uszy. A to ciągnięcie niestety zaczynało być potrzebne, bo z przodu mieliśmy coraz większe problemy przy agresywnej i dobrze ustawionej obronie Niemców. Balcerowski nadal nie trafiał w idealnych sytuacjach, podobnie jak na przykład Tomasz Gielo.
U rywali z kolei zaczynał budzić się Dennis Schroeder, który nie grał dziś może na najwyższej skuteczności, ale im dalej w mecz, tym częściej pokazywał się z doskonałej strony. A Polacy raz po razie zostawiali mu za dużo miejsca. Skończyło się tak, że Niemcy do przerwy prowadzili czterema punktami.
I po wszystkim
W trzeciej kwarcie przy życiu zaczęła trzymać nas głównie defensywa. Świetnie potrafiliśmy wymusić ofensywne faule, dobrze pracowaliśmy też przechwytami i odbiorami. Brylował zwłaszcza Michał Sokołowski, raz po raz broniący kosza i karcący Niemców w ten właśnie sposób. Tyle że rywale uczyli się naszej obrony i znajdowali na nią sposoby, my wręcz odwrotnie – mieliśmy z ich defensywą coraz większe problemy. Znów brakowało też ruchu, przez co Slaughter czy Ponitka nie mieli jak rozegrać piłki i decydowali się na indywidualne akcje, obarczone większą szansą straty.
Mimo tego wszystkiego – głównie za sprawą świetnych trójek – Polacy potrafili nawet na powrót wyjść na prowadzenie. A potem przyszła końcówka.
Mimo że jeszcze na kilka minut przed końcem meczu mieliśmy pięć punktów przewagi, to festiwal błędów z naszej strony – połączony ze znakomitą grą Schroedera i jego kolegów – pozbawił nas szans na awans. Lider Niemców zanotował ostatecznie 38 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst, czym przyćmił nawet Slaughtera i jego 32 oczka. W końcówce to jego rzuty wolne, trójki oraz asysta do Johannesa Voigtmanna, który akurat wtedy – w czwartej próbie – trafił po raz pierwszy w meczu za trzy, pozbawiły nas nadziei na awans.
Polacy przegrali 83:93 i stracili szansę na wyjazd na mistrzostwa świata. Poza tym utrudnili też sobie życie w kwalifikacjach do mistrzostw Europy. Niestety, na ten moment nasza kadra wróciła do pozycji europejskiej szarzyzny. Mimo że potencjał ma dużo większy.
Fot. Newspix