Wydawałoby się, że w piłce nożnej nie ma nic prostszego niż pożegnanie legendy, która odchodzi z klubu. Jeśli tylko nie wykopie się jej z klubu, ciężko to spartolić: uwielbienie kibiców sprawia, że praktycznie każda podjęta akcja spotka się z uznaniem. I wtedy wchodzi Legia Warszawa, cała na biało.
Nie ma co ukrywać: powrót Artura Boruca do Legii mógł wyglądać lepiej. Od kilku miesięcy cała ta romantyczna historia była spinana na trytki i taśmę klejącą, zresztą sam zainteresowany nie był bez winy. To w końcu sam Boruc wypłacił sztukę rywalowi na boisku, a potem uruchomił domino, dzieląc się w social mediach przemyśleniem o pracy sędziego („sędzia chuj”) i napinając się w stronę Jagiellonii. Konsekwencją tego wszystkiego była zmarnowana runda wiosenna.
- Artur Boruc wyleciał ze składu
- w tle toczyła się wojenka o to, kto powinien zapłacić karę za jego wybryki
- Aleksandar Vuković nie zamierzał wystawić go nawet w ostatnim meczu sezonu
Cofamy się w czasie tylko po to, żeby nakreślić całą sytuację związaną z ostatnim sezonem w karierze (?) Artura Boruca. A na pewno ostatnim w Legii, w klubie, którego jest legendą. I choć Boruc swoje w tym roku przeskrobał, to jednak to, w jaki sposób jego klub podszedł do tematu pożegnania go, jest niedorzeczne.
Legia Warszawa – Celtic Glasgow. Wysokie ceny biletów na pożegnanie Artura Boruca
Ostatni mecz sezonu przy Łazienkowskiej 3. Artur Boruc pojawia się w „gnieździe” na „Żylecie”, gdzie odbiera prezent od kibiców. Ok, szabla z napisem „Jazda z kurwami” była pomysłem… specyficznym. Ale nie byłoby całej tej sytuacji, gdyby klub pożegnał bramkarza na boisku, hucznym świętem, przy wypełnionym stadionie. Legia tego nie zrobiła, postanowiła, że lepiej ogarnąć sparing po sezonie, zaprosić do Warszawy Celtic Glasgow, czyli inny zespół, którego fani uwielbiają Boruca i dać mu szansę ostatniego występu w tak wyjątkowym spotkaniu.
I wiecie? To wcale nie był głupi pomysł. Ba, to było całkiem fajne wyjście z sytuacji. Problem w tym, że kiedy Legia zaczęła ten plan wprowadzać w życie, zrobiła to w swoim stylu. Czyli, mówiąc wprost, spieprzyła coś, czego w teorii spieprzyć się nie dało.
60 zł — to cena biletu na mecz Legia — Celtic na „Żyletę”. 75 zł — za tyle dostaniemy wejściówkę na sektor rodzinny. Przypominamy, mowa tu o sparingowym spotkaniu po fatalnym sezonie i przed kolejnym, który jest zapowiadany tonie niezbyt wielkich oczekiwań. Tymczasem w Warszawie ktoś wymyślił, że ceny biletów na „King’s Party” będą iście królewskie. Zwłaszcza w porównaniu z innymi spotkaniami.
- Ekstraklasa 22/23 – bilet na „Żyletę”: 45 zł; bilet na sektor rodzinny: 60 zł
- 3. runda el. LM vs Dinamo – bilet na „Żyletę”: 35 zł; bilet na sektor rodzinny: 35 zł
- faza grupowa Ligi Europy 21/22 – bilet na „Żyletę”: 65 zł; bilet na sektor rodzinny: 65 zł
- 1/4 Pucharu Polski 21/22 – bilet na „Żyletę”: 30 zł; bilet na sektor rodzinny: 35 zł
- Superpuchar Polski 2021 – bilet na „Żyletę”: 30 zł’; bilet na sektor rodzinny: 30 zł
Legia Warszawa grała o Superpuchar Polski, walczyła o przepustkę do finału krajowego pucharu, grała z prestiżowym rywalem (Dinamo) o wielką stawkę i wreszcie gościła u siebie kapitalnych rywali, jak Leicester i Napoli, walcząc o wyjście z grupy Ligi Europy. To sporo mniej lub bardziej istotnych spotkań. Spotkań, które przeciętny kibic z sektora rodzinnego mógł obejrzeć za mniejsze pieniądze niż letni sparing z Celtikiem Glasgow. W dodatku rozegrany w środę o godzinie 18, czyli w terminie, który ciężko uznać za idealny.
Szybka weryfikacja zapowiedzi Marcina Herry
Ktoś powie: zaraz, skoro to wyjątkowe wydarzenie, to wyceniono je jak produkt premium. Jest jednak jeszcze coś takiego, jak timing. Zakładamy, że w Legii wciąż pracuje, chociaż kilka osób, które nie są oderwane od rzeczywistości i że te osoby orientują się, że Legii daleko do produktu premium. A po katastrofie, jaką był miniony sezon, kibicom z Warszawy daleko do ustawiania się w kolejki, żeby za ten produkt płacić. Jeśli kibic Legii ma dziś ochotę przyjść na takie spotkanie, to nie dlatego, że liczy na kawałek dobrej piłki. Po prostu chce po raz ostatni zobaczyć w akcji Artura Boruca. Wykorzystanie tej okazji w taki sposób jest strzałem w kolano i kibice mówią o tym wprost. Wystarczy przeczytać komunikat grupy „Nieznani Sprawcy”:
– Ze zdumieniem i poczuciem żenady przyjęliśmy ceny biletów na mecz SPARINGOWY z Celtikiem. Mamy wrażenie jakby w klubie, poprzedni sezon został wymazany z pamięci. Zero przeprosin, wyjaśnień, uderzenia się w pierś. Właściciel schował loki w piasek i tyle go widzieli. Pierwsza okazja do wykonania gestu, podziękowania ludziom za trwanie przy klubie w tragicznie-beznadziejnym poprzednim sezonie. Wizja pełnego stadionu dziękującemu Arturowi. Nic z tego. Ludzie rządzący naszym klubem są w stanie zepsuć wszystko. Chęć żerowania na ogromnej sympatii kibiców do Artura Boruca to żenada i zagranie poniżej pasa.
Najlepsze momenty w karierze Artura Boruca
A jeśli ktoś powie, że to nie cała Legia, to podobne opinie można znaleźć pod każdym postem klubu promującym ten mecz w mediach społecznościowych. Można się spodziewać, że grono osób, które stwierdzić “srał ich pies, dla Artura warto” mimo wszystko będzie spore. Ale można też zakładać, że nie uda się wypełnić stadionu, co przy takiej okazji byłoby kompletną kompromitacją. Najlepsze jest to, że tuż przed ogłoszeniem cen na to spotkanie, Marcin Herra, nowy prezes, w podcaście “Kilka Słów o Legii” w pięknych słowach opowiadał o swoich planach.
– Nie wyobrażam sobie sytuacji, że klub piłkarski funkcjonuje daleko od kibiców — stwierdził.
Dosłownie kilkadziesiąt godzin po tych słowach, kibice dowiedzieli się, że jeśli chcą pożegnać legendę klubu, to muszą nastawić się na najdroższe spotkanie na przestrzeni ostatniego roku. Co prawda przyzwyczailiśmy się już, że do zapowiedzi działaczy Legii nie ma co się przesadnie przywiązywać, ale i tak tym razem weryfikacja nastąpiła wyjątkowo szybko.
WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:
- Celtic – Milan. Jak Boruc i spółka błyszczeli w Lidze Mistrzów
- Artur Boruc. Najbarwniejszy bramkarz ligi
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK