Reklama

Wędrychowski: Kiedyś jazda na desce była ważniejsza od gry w piłkę

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

02 lipca 2022, 11:28 • 11 min czytania 4 komentarze

Jak dobrze jeździł na deskorolce? Co zapowiedział dziadkowi, kiedy miał 10 lat? Czego potrzebuje do szczęścia na boisku? Jak potraktował wypadek samochodowy oraz poważną kontuzję kolana? Czym zainteresował się po wspomnianej kraksie? Za co dostał burę w reprezentacji juniorów? Wywiad z Marcelem Wędrychowskim, skrzydłowym Pogoni Szczecin.

Wędrychowski: Kiedyś jazda na desce była ważniejsza od gry w piłkę

Co było pierwsze w twoim życiu – piłka nożna czy deskorolka?

Zdecydowanie deskorolka. Znajomi na osiedlu jeździli, spodobało mi się i też sobie kupiłem. Długo miałem na to niesamowitą zajawkę. A piłka przyszła później. Mieliśmy taki placyk, na którym się zbieraliśmy, tam graliśmy i kolega mnie zainspirował. Trenował w Stali Szczecin, wyróżniał się, też chciałem, więc poszedłem za nim do klubu.

To zacznijmy od deski.

Początkowo pożyczałem od innych, starałem się powtarzać to, co oni, a poza tym na YouTube oglądałem tych topowych skaterów, jak Tony Hawk czy Rodney Mullen.

Reklama

Mieliście skate park na osiedlu?

Nie, nie, korzystaliśmy z tego, co było pod ręką, a na skate park zacząłem jeździć po dwóch latach. I to na Pogoń!

Przeznaczenie?

Zawsze ze mną był tam dziadek. Ja jeździłem na desce, a on sobie oglądał treningi Pogoni. I pamiętam jak dziś, kiedy stanąłem obok niego i mówię: „Dziadku, kiedyś będę tam trenował!”. Miałem z dziewięć, może 10 lat.

Co on na to?

Nie uwierzył. Do dzisiaj przy spotkaniach rodzinnych wspominamy tamtą scenę. Wszystko mi się przypomniało po pierwszym treningu w I zespole, który odbył się właśnie na boisku, na którym ćwiczyli seniorzy dawno temu, gdy zapowiadałem dziadkowi, że kiedyś będę jednym z nich. Normalnie tamta sytuacja stanęła mi przed oczami.

Reklama

Zanim przejdziemy do futbolu – jaki poziom osiągnąłeś w jeździe na desce?

Taki, że ciągle można znaleźć filmy z moimi sztuczkami na YouTube. Nieskromnie mówiąc, dobrze jeździłem.

Ponoć bywało, że piłka stała na drugim miejscu. Słyszałem od twoich trenerów z akademii, że kiedyś w klubie padło pytanie, gdzie jest Marcel, a odpowiedzią było, że jeździ na desce.

Zdarzyło się tak. Inna historia. Pewnego razu w reprezentacji województwa ćwiczyliśmy na Szkole Podstawowej nr 7 i obok orlika znajdował się skate park, więc powiedziałem trenerowi, że mnie boli noga, ale nie tak mocno, by nie pojeździć na desce. I drużyna miała zajęcia na boisku, a ja na skate parku.

Jeden ze szkoleniowców, którzy cię prowadzili, mówił mi też, że nie za bardzo interesujesz się futbolem poza graniem.

To prawda. Przede wszystkim bardzo lubię grać. Sprawia mi to frajdę. Miałem momenty, że śledziłem wyniki, oglądałem mecze, ale przeszło mi. Poza klubem wolę się odciąć, odpocząć, nie myśleć o tym.

To pomaga nie czuć presji?

Tak naprawdę mocno pierwszy raz poczułem ją jesienią zeszłego roku, kiedy wychodziłem na Legię na Łazienkowskiej. To był mój debiut w podstawowym składzie w Ekstraklasie. Kiedy wyszedłem z tunelu i zobaczyłem te kilkanaście tysięcy widzów, chwilowo bardzo się zestresowałem. Aż mi się nogi ugięły. Ale wszystko mi minęło, gdy pomyślałem, że przecież całe życie chciałem grać na takich stadionach. Po to trenowałem. Momentalnie stres zniknął.

To były pierwsze tak silne nerwy związane z meczem?

Tak. A drugi raz bardzo denerwowałem się na egzaminie na prawo jazdy, zresztą najbardziej w życiu. Na szczęście zdałem za pierwszym razem, mimo że stopa na sprzęgle się trzęsła. Ale poza tym staram się podchodzić do wszystkiego na spokojnie. Bez nerwów.

Kiedy masz minąć rywala, nogi ci nie drżą. Wszyscy, z którymi o tobie rozmawiałem, mówią, że drybling to twój największy atut.

Gram po to, żeby dryblować. Lubię ten moment, kiedy kogoś mijam. Wtedy jestem szczęśliwy. Po prostu dobrze się czuję. Co prawda w seniorach musiałem znaleść balans między ofensywą a obroną, ale jakoś udaje mi się to osiągnąć.

Skąd ci się to wzięło?

Moim ulubionym piłkarzem jest Lionel Messi i tak naprawdę od dziecka oglądałem nagrania z jego akcjami, starając się go naśladować. Podoba mi się ten styl, oparty na balansie ciała. Oczywiście, nie porównuję się do niego i podkreślam to. Po prostu to mój wzór, próbuję go kopiować i czasem słyszałem, że niektóre ruchy mamy podobne. Jak mówię, niektóre, bo znam swoje miejsce i wiem, że mówię o wirtuozie. Swoją drogą dzięki Messiemu uczyłem się grać lewą nogą.

Jak to?

Jestem prawonożny, ale gdy dowiedziałem się, że Messi – najlepszy piłkarz świata – gra lewą, zacząłem „katować” lewą. To była III klasa podstawówki. Najpierw „z czuba”, początkowo nie szło mi, ale z czasem było coraz lepiej i lepiej. Dzisiaj lepiej mi się prowadzi piłkę lewą, a dośrodkowuje prawą. Lepiej strzela lewą, a podaje prawą.

Ten twój drybling szczególnie doceniał trener Andrzej Tychowski, najpierw w Stali, a potem w Pogoni.

Wziął mnie do starszego rocznika, kiedy uczyłem się w VI klasie. Dawał mi bardzo dużo swobody, mogłem robić to, co kocham, czyli brać piłkę i atakować.

Jak trafiłeś do Pogoni?

Trener Damian Górski wypatrzył mnie na jednym z meczów i zagadał do mojej mamy, czy nie chciałbym się przenieść, ale… na początku nie chciałem, bo Stal się nie lubiła z Pogonią. Po namyśle zmieniłem zdanie.

Odczułeś różnicę w poziomie?

Tak. Nawet na treningach było szybsze tempo, mniej miejsca. Ale największy przeskok poczułem w III lidze w rezerwach. Tam nie mogłem tak często dryblować jak wcześniej, co na początku nie za bardzo mi się podobało. Do dzisiaj uczę się tego balansu, i w Pogoni, i w Górniku Łęczna starsi zawodnicy brali mnie pod pachę i tłumaczyli: – Marcel w tej i tej sytuacji lepiej zrobiłbyś, gdybyś podał. Słucham, doświadczenia się nie kupi, ale czasem i tak się „zakiwam”.  Jak mówiłem, dryblowanie daje mi radość.

Pamiętasz, kiedy trafiłeś na zajęcia do I zespołu?

Byłem nad jeziorem Miedwie, wracałem stamtąd i dostałem od trenerów wiadomość, że następnego dnia mam się zjawić na treningu Ekstraklasy.

Jak zareagowałeś?

Zapytałem, czy to żart. No jak do I drużyny? Ale dostałem odpowiedź, że nie, że mam być na zbiórkę na 15. Przyszedłem i… nie wiedziałem, w jaki sposób się zwracać do zawodników. Czy na ty, czy na pan? Jednak mimo to te pierwsze zajęcia bardzo dobrze mi poszły. W ogóle przez cały miesiąc czułem się świetnie, łapałem pewność siebie. Potem zrobiło się trudniej.

Młodymi często opiekuje się trener Robert Kolendowicz. Miałeś z nim dużo analizy swojej gry?

Niemal po każdym spotkaniu siadaliśmy i mi pokazywał: – Marcel, tu mogłeś zachować się inaczej, tam mogłeś zachować się inaczej. Dostawałem nawet na WhatsAppa filmy z treningów z komentarzem.

Oglądałeś?

Tak, oczywiście.

Bo słyszałem, że kiedyś zanim włączyłeś analizę z reprezentacji juniorów, to wygasł link do ściągnięcia i była niedostępna.

Faktycznie. Dostałem film i powiedziałem sobie, że odpalę sobie przed kadrą, która miała być za miesiąc. Chciałem być na bieżąco na zgrupowanie. Tyle że link wygasł… Napisałem do trenerów i dostałem lekką burę.

Za to po debiucie w Ekstraklasie z Koroną cię lekko chwalono.

Duże emocje. Byłem zaskoczony, że tak szybko wszedłem, bo nie minęła godzina. Zdziwiłem się też, ile było miejsca na boisku. Wydawało mi się, że będzie bardziej ciasno, tymczasem miałem sporo przestrzeni, żeby się rozpędzić. Gdyby nie porażka, miałbym tylko dobre wspomnienia z tego meczu.

To spotkanie odbyło się w grudniu 2019, następne rozegrałeś w marcu 2020, tuż przed zawieszeniem ligi z powodu pandemii koronawirusa.

Dla mnie to się złożyło szczególnie pechowo. Wystąpiłem z Rakowem, spisałem się nieźle i to mi dało kopa motywacyjnego. Żeby jeszcze bardziej docisnąć. Byłem pewny, że kiedy wznowimy sezon, tych szans dla mnie pojawi się więcej. Co prawda pierwszą kolejkę po przerwie – z Zagłębiem Lubin – przesiedziałem na ławce, ale przed kolejnym meczem – z Cracovią – ćwiczyłem z wyjściową jedenastką. Już miałem w głowie, że, kurde, wyjdę od początku…

Marcel Wędrychowski

Tyle że doznałeś urazu kolana.

Tak, w trakcie gierki, w której byłem wśród zawodników podstawowego składu. Stykowa piłka.

Wiedziałeś, że jest tak źle?

Słyszałem, że coś mi strzeliło, ale nie zakładałem zerwania więzadeł. Myślałem, że odpocznę tydzień albo dwa. Fizjoterapeuci podeszli, zbadali mi kolano i już po ich minach wiedziałem. Jest źle. Pamiętam, że jeszcze przed USG odstawiłem kulę i potruchtałem przed fizjoterapeutą. Mówiłem: „Zobacz! Jest dobrze!”. Jednak badanie pokazało co innego.

Kilka miesięcy przerwy.

Każdy to może odbierać inaczej, ale według mnie to wszystko wyszło mi na plus. Przez pierwsze dwa dni byłem załamany. Tylko dwa. Potem uznałem, że trzeba to, co złe, przekuć w coś dobrego. Zwyczajnie odpocznę psychicznie i wrócę lepszy niż byłem przed urazem. Pamiętam, że już na pierwszych zajęciach po kontuzji czułem się mocny.

Jesteś optymistą?

Dzięki mamie. Ona mnie tym zaraziła. Powtarzała mi, żeby nie wbijać sobie złych emocji do głowy. Dlatego odebrałem ten uraz jako próbę charakteru.

Trzeba było mieć w sobie dużo mentalnej siły, bo przecież w tym samym roku kilka miesięcy wcześniej mieliście wspólnie z kilkoma kolegami wypadek samochodowy w drodze na trening.

Trzy dni przed moimi urodzinami. W ogóle po wypadku nagle zacząłem się interesować sztuczkami karcianymi. Oglądałem mnóstwo filmów na YouTube na ten temat, sam próbowałem ćwiczyć, ale już to porzuciłem. Mam tak, że kiedy się za coś zabieram, bardzo się angażuje. Dużo czasu poświęcam, idę na całość, tylko w pewnym momencie mi się to nudzi i odpuszczam. W sumie deskorolka mnie dłużej zajęła i piłka, bo do dzisiaj. Jakiś czas temu złapałem zajawkę na muzykę, kombinowałem z bitami, pisałem słowa utworów hip-hopowych, nawet w szatni I drużyny leciało kilka moich kawałków. Odbiór był pozytywny.

Mocno ucierpiałeś w tej kraksie.

Kiedy wyszedłem z auta i spojrzałem w lusterka innego samochodu, zobaczyłem, że nie mam dwóch jedynek. Straciłem przytomność, nawet nie wiem, jak to się stało. Jakaś pani mnie wyciągała z auta i powiedziała, żebym szybko wychodził, bo zaraz się zapali. Patrzę, a tu chłopaki leżą, karetka na sygnale. Bałem się o życie. Miałem nadzieję, że wszyscy przeżyli.

Największe obrażenia odniósł Kacper Kozłowski.

Leżałem z nim na jednym oddziale. Masakra. Nie mógł w ogóle wstawać. Ale jak widać, dało się z tego wyjść. Pokazał to „Kozioł”, pokazałem to ja.

Długo ci zajął powrót na boisko?

Trzy tygodnie. Straciłem obóz w Turcji, zresztą już drugi raz, bo rok wcześniej miałem problemy z piszczelem. Dlatego teraz zimą tuż wylotem na zajęciach Górnika Łęczna uciekałem od wszystkich, żeby czasem nic mi się nie stało. Mówiłem, że wreszcie muszę tam pojechać.

Wypadek, kontuzja kolana. Większość 2020 roku straciłeś. Trudno było wrócić na murawę?

Największy kłopot miałem z wagą, przytyłem trzy, cztery kilogramy. Czułem, że jestem mniej zwinny. Dopiero miesiąc przed wypożyczeniem do Górnika byłem znów sobą. Technicznie nie widziałem różnicy, ale potrzebowałem czasu, by odzyskać zwinność, dynamikę.

Jak gubiłeś wagę? Dodatkowe zajęcia?

Mamy dietetyka w Pogoni – Wojciecha Zepa – i po prostu wysyłałem mu każdy posiłek, a on liczył kalorie i wartości odżywcze i wskazywał, co powinienem jeść, a czego nie. Tyle wystarczyło. Do dzisiaj współpracujemy, przy czasem muszę sobie odpuścić, zjeść coś spoza diety, co po prostu lubię. Muszę mieć moment na luz, nie czuję się dobrze, kiedy wszystko musi być idealne.

Słyszałem, że jeszcze w akademii zdarzyło ci się wyhodować brzuszek i były o to pretensje?

Był taki moment. Bardzo silnie na to reagowałem, nie podobało mi się, że ktoś mi mówi, jak mam wyglądać, ale z czasem wiem, że mieli rację. Trzeba o siebie dbać, żeby forma była naprawdę wysoka. Może gdyby trochę inaczej by zwracano mi na to uwagę, szybciej bym załapał, a tak długo odpowiadałem, że mam taką budowę i koniec.

Nie lubisz, kiedy ktoś ci mówi, co masz robić?

To zależy. Kiedy ktoś mi daje zadania na boisko, to oczywiście słucham i staram się je wypełniać. Ale poza murawę tego nie lubię. Jestem trochę inny, wolę po swojemu, nie wszystko od linijki.

Nie lubisz słuchać poleceń, a pochwał? Jak reagowałeś na poklepywanie po plecach jesienią, kiedy dobrze wszedłeś do Górnika, zdobyłeś bramkę.

Szczerze? Po każdym spotkaniu mówiłem sam do siebie, żeby nie odpłynąć, nie dać się zwieść temu lekkiemu „hype’owi”. Pilnowałem się, żeby stać ciągle na ziemi. No ale zaraz pojawił się uraz uda. Jeszcze większy cios niż więzadła, byłem okropnie wkurzony. Jednak znowu podszedłem do tego na zasadzie, że tak musiało być i należy to przekuć w coś dobrego.

Ostatecznie spadliście z ekipą z Łęcznej z Ekstraklasy, ale mimo to jak oceniasz ten sezon spędzony na Lubelszczyźnie?

Bardzo dużo mi dał. Potrzebowałem zmiany otoczenia, większej liczby cennych minut na boisku, zdobycia nowego doświadczenia. Wierzę, że to doświadczenie, które tam zdobyłem, zaprocentuje w przyszłości.

ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK

CZYTAJ WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

4 komentarze

Loading...