Nie ma wątpliwości, że to Primoz Roglic i Tadej Pogacar powinni walczyć o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Tour de France 2022. Ten drugi ma zresztą szansę zwyciężyć w tym wyścigu po raz trzeci z rzędu. Pierwszy z kolei za takim triumfem goni od ładnych kilku lat, ale – choć trzykrotnie wygrywał we Vuelcie – w Paryżu jeszcze nie podnosił w górę trofeum. Czy w tym roku się to zmieni? Kto może opcjonalnie zagrozić dwójce Słoweńców? I gdzie w tym wszystkim Polacy?
Spis treści
Tour de France po raz trzeci?
Trzy wygrane na Tour de France z rzędu to stosunkowo rzadka – ale nie aż tak rzadka, jak mogłoby się wydawać – sztuka. Dokonali jej do tej pory Louison Bobet (1953-1955), Jacques Anquetil (wygrywał cztery edycje z rzędu, 1961-1964), Eddy Merckx (wygrywał cztery edycje z rzędu, 1969-1972), Miguel Indurain (rekordzista – wygrywał pięć razy z rzędu, 1991-1995) oraz Chris Froome (2015-2017). Nad tym wszystkim unosi się jeszcze, oczywiście, duch Lance’a Armstronga i jego siedmiu zwycięstw z lat 1999-2005. Wszyscy jednak wiemy, że odebrano mu je za doping.
Swoją drogą, Tadej Pogacar – choć czysty – jest tak dobry, że z rzucanymi oskarżeniami o doping musi się mierzyć regularnie.
– Całkowicie to rozumiem. Wiele złych rzeczy wydarzyło się w przeszłości naszego sportu. W kolarstwie nikt nikomu nie ufa, ale mimo wszystko nieco denerwujące jest, gdy coś mówi coś takiego. To nie są miłe słowa – mówił Tadej, który miłe słowa mógł za to usłyszeć z ust jednego ze wspomnianych kolarzy. Eddy Merckx – powszechnie uznawany za najlepszego w historii – mówił bowiem, że jeśli kogoś miałby ochrzcić mianem „nowego Merckxa”, to byłby to właśnie Tadej.
– Wiele razy słyszałem „to jest nowy Merckx”, ale w przypadku Tadeja myślę, że tym razem faktycznie jest to prawda. Coraz trudno znaleźć słowa, by opisać to, co robi ten młody chłopak. Jest spektakularny i budzący grozę. Pogačar to campionissimo. Biorąc pod uwagę, że ma zaledwie 23 lata, to niesamowite, co jest w stanie zrobić. Obecnie istnieje tendencja do wygrywania w coraz młodszym wieku, ale to, co robi, jest wyjątkowe – mówił wielki Belg.
No właśnie, wiek. Bo to go wyróżnia. Pogacar w tym roku skończy 24 lata. Ale dopiero we wrześniu, więc jeśli wygra Tour po raz trzeci, wciąż będzie 23-latkiem. W takim wieku czterokrotny zwycięzca tego wyścigu, Chris Froome, dopiero przechodził na profesjonalizm. A Eddy Merckx czekał na pierwszy triumf we Francji (debiutancki Tour wygrał krótko po 24. urodzinach). Pogacar tymczasem jedzie nie po to, by powalczyć o pierwszy triumf, a po to, by skompletować hat-tricka.
– Sam też porównywałem to z wieloma kolarzami, którzy wygrywali ten wyścig do tej pory – mnóstwo z nich znacznie dłużej czekało nawet na swoje jedyne zwycięstwo, a on ma już dwa i rusza po trzecie. Kiedyś mówiło się, że najlepszy wiek na wygrywanie Wielkich Tourów to 30 lat, teraz się to zmieniło. Zastanawialiśmy się, gdy wystrzelił, jak długo pociągnie z taką formą. Na razie ma ją cały czas i nie wydaje się, by miało się to zmienić – mówi Adam Probosz, komentator kolarstwa w Eurosporcie.
Gdy Tadej wygrywał w 2020 roku, dzień przed 22. urodzinami (wyścig był wtedy przełożony na wrzesień), stał się najmłodszym triumfatorem Tour de France od… 112 lat. W całej tej klasyfikacji wskoczył wtedy na drugie miejsce. Gdyby wygrał w tym sezonie, to jego wiek wciąż plasowałby go wśród najmłodszych – nieco za 10. miejscem. Pogacar to po prostu fenomen.
Zresztą fenomen ten potwierdza nie tylko na Tour de France. Oszałamiające są jego statystyki ze wszystkich wyścigów etapowych. Odkąd trafił do UAE Team Emirates (przed sezonem 2019), wziął udział w 18 takich imprezach. Jedenaście wygrał, po dwa razy był drugi i trzeci, dwukrotnie kończył tuż za podium. Jedyne słabsze występy to szóste i trzynaste miejsce. To ostatnie zanotował w Tour Down Under, gdy… debiutował w peletonie. A przecież potrafi przejechać i wygrać nawet wyścigi jednodniowe. Do tego świetnie czuje się na etapach jazdy na czas.
W dwóch słowach: ma wszystko.
– W tym roku startował w trzech wyścigach etapowych. Wygrał wszystkie. Pomaga mu wszechstronność, która w tym roku będzie bardzo istotna – trudne etapy są już w pierwszym tygodniu, pod koniec za to jest długa czasówka. Jest jednak jeszcze coś. Tadej powiedział w trakcie prezentacji w Kopenhadze, że dla niego liczy się przede wszystkim dobra zabawa. Fajnie, że to kolarz, który przy okazji swojej dominacji potrafi dać fantastyczny spektakl. Szaleje nawet na wyścigach, które w teorii są nie dla niego – jak Mediolan-San Remo. Jest dzięki temu na co patrzeć – mówi Probosz.
CZYTAJ: NOWY KRÓL TOUR DE FRANCE. JAK TADEJ POGACAR ZOSTAŁ WIELKIM KOLARZEM
Swoją moc – wspólnie z Rafałem Majką, który do Francji jedzie jako jego główny pomocnik – potwierdził w Tour of Slovenia. Wygrał dwa etapy, dwa zgarnął też Majka, Pogacarowi przypadł również cały wyścig. Ale robił to i wcześniej. W Strade Bianche zwyciężył, bo przypuścił „głupi, niebezpieczny atak”, jak sam to potem nazwał, odrywając się od reszty kolarzy na 50 kilometrów przed metą. Wtedy jednak tak o tym nie myślał. Kierował nim instynkt, o którym lubi mówić.
– Myślę, że kolarstwo staje się bardziej widowiskowe, bo wielu młodych zawodników tak jeździ i kieruje się instynktem. Staramy się urwać, gdy to tylko możliwe. Nie czekamy do ostatniego momentu, bo wtedy nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Sam zawsze rozglądam się dookoła, patrzę na rywali i na to, jak jadą. Czy tak samo jak dzień wcześniej? Dobrze wiem, kiedy powinienem ruszyć żeby ich zmęczyć – mówił.
Równocześnie jednak nie przejmuje się możliwą porażką. Powtarza, że w końcu przegrać musi, bo tak to działa i ze spokojem to zaakceptuje. Być może tym większym, że jeśli ktoś ma go w Tour de France pokonać, to będzie to jego rodak.
Tour de France. Sprawa wewnątrzsłoweńska
Primoz Roglic miał wygrać Tour de France w 2020 roku. Przez kilkanaście etapów wszystko wskazywało na to, że tak właśnie się stanie. Słoweniec spokojnie kontrolował wyścig, a jego ekipa rozdawała karty w peletonie. Nikt nie miał prawa mu zagrozić, zwłaszcza, że na przedostatnim etapie kolarzy czekała jeszcze 36-kilometrowa czasówka. A w takich Roglic przecież czuje się naprawdę dobrze.
I właśnie wtedy Tadej Pogacar pojechał najlepszy etap w swoim dotychczasowym życiu. Roglicia wyprzedził nie tylko na nim, ale i w klasyfikacji generalnej. Podbił Tour de France kosztem starszego rodaka.
To był szok, ale niespełna rok później triumf Tadeja już nikogo nie zaskoczył. Tym bardziej, że z powodu urazów, których nabawił się w kraksach, z wyścigu wycofał się Primoz Roglic. Pogacar po prostu nie miał od tego momentu godnego siebie rywala. Wygrał z przewagą ponad pięciu minut nad drugim kolarzem. Teraz Roglic wraca pełen nadziei i w formie – o ile jego rodak wygrywał Tour of Slovenia, o tyle Primoz triumfował w mocniej obsadzonym Criterium du Dauphine. Nie zgarnął tam co prawda żadnego etapu, ale też ich nie potrzebował.
Inna sprawa, że „Rogla” niezmiennie jawi się jako kolarz bardziej wyrachowany, mniej chętny do momentami szaleńczych, ale często przynoszących znakomite efekty akcji. Zbyt ostrożną jazdę zarzucano mu – aż wreszcie go to zgubiło – w 2020 roku. Chciał wygrywać jak robił to Chris Froome, korzystając z siły zespołu. Gdy jednak musiał polegać wyłącznie na własnych nogach, Pogacar – przez dużą część tamtego Tour de France rywalizujący samotnie przeciwko sile ekipy Jumbo-Visma – pokazał wyższość.
Jumbo-Visma wciąż jest mocna. Ba, w peletonie na ten moment pozostaje zdecydowanie najmocniejszą ekipą. Roglic w drużynie będzie mieć w końcu takich kolarzy jak Jonas Vingegaard (pojedzie jako inny z liderów, w zeszłym roku był drugi), Sepp Kuss, Steven Kruijswijk, Tiesj Benoot czy Wout van Aert. To wręcz plejada gwiazd, z której każdy pewnie powalczy i o to, by ugrać coś dla siebie. Ale ich podstawowy cel będzie jeden – doprowadzenie Roglicia do wielkiego triumfu.
Kto wie zresztą, czy nie będzie to dla starszego ze Słoweńców ostatnia szansa. W tym roku skończy on w końcu 33 lata i owszem, na kolarza to wcale nie tak dużo, ale swoje ambicje będzie coraz głośniej zgłaszać Vingegaard, aktualnie 25-letni. Dla Jumbo-Vismy to on jest przyszłością. Roglic może więc czuć presję związaną z tym, że nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek pojedzie na Tour de France w roli lidera. Kto wie, może za rok przypadnie mu tylko Vuelta, którą wygrał już trzykrotnie? Lub pojedzie na Giro, by tam powalczyć o pierwszy triumf?
To jednak pytania na kolejny rok. Teraz najważniejsze brzmi tak: czy Primoz Roglic jest w stanie powalczyć z Tadejem Pogacarem? Tak, jest na pewno. Sęk w tym, że zależy to nie tylko od jego wybitnej formy (bo taką musi mieć), ale też od tego, jak dobry jest Pogacar. Bo jeśli ten pojedzie na swoim wybitnym poziomie, to o ile tylko nie przydarzy się nic nieprzewidzianego jak kraksa czy kontuzja, powinien wygrać cały wyścig. Tym bardziej, że na pagórkowatej, długiej czasówce pod koniec, raczej spisze się lepiej od starszego rodaka. A i w górach, tak się wydaje, powinien mieć przewagę.
W dodatku Tadej też ma wokół siebie mocną ekipę pomocników, dowodzoną przez Rafała Majkę, ale i z takimi kolarzami jak Marc Soler, George Bennett czy Marc Hirschi. To klasowi kolarze, nawet jeśli do poziomu i mocy Jumbo-Vismy nieco im brakuje. Najlepszy tego dowód niech będzie taki, że trzeci najpoważniejszy kandydat do wygrania Tour de France to… kolega Roglicia z drużyny.
Faworyci z drugiego szeregu
Pogacar i Roglić to, jak ustaliliśmy, zdecydowani faworyci do wygrania Tour de France. Ale nigdy nie można wykluczyć niespodzianki. Kto więc mógłby pokusić się o pokonanie ich obu? Przede wszystkim – Jonas Vingegaard. Duńczyk pokazał rok temu, że na francuskich drogach radzi sobie naprawdę nieźle i choć z Pogacarem nie miał większych szans, to w tym roku – jeśli tylko dostanie okazję do jazdy w pełni na własne konto – na pewno może pokusić się o jeszcze lepszy występ.
Swoje ambicje zgłasza też – już tradycyjnie – ekipa Ineos Grenadiers. U Brytyjczyków właściwie trzech kolarzy może pojechać po dobry wynik w generalce – Daniel Martinez, Geraint Thomas i Adam Yates. Najmniej prawdopodobne, że zrobi to ten trzeci, bo ciężko przeszedł koronawirusa, którym zakaził się na tegorocznym Tour de Suisse.
O ile jednak on miał tam pecha, o tyle Thomas świętował, bo wygrał cały wyścig. I nagle, niespodziewanie (bo po przebytym zakażeniu COVID-em i przebytej przed sezonem operacji ramienia), wrócił do formy bliskiej tej, jaką imponował w 2018 i 2019 roku, gdy odpowiednio triumfował w Tour de France i zajmował w nim drugie miejsce.
– Geraint faktycznie jest w świetnej formie. Ale to taki kolarz, który lubi zaskoczyć. W 2018 roku też niewiele osób było przekonanych, że może wygrać Tour, rok później był drugi. Nigdy nie można go lekceważyć. A jak jest w takiej formie jak teraz, to może wmieszać się do walki – mówi Probosz. Dodajmy, że Thomas to też świetny czasowiec. Choć z kolarzy Ineos zwykle najpoważniej oceniane są chyba szanse Martineza. 26-latek prezentuje w tym sezonie równą, solidną formę, a to rzecz naprawdę ważna na wyścigach takich jak Tour de France.
Inna sprawa, że lidera w Ineos mogą wybrać dopiero na trasie, gdy po kilku etapach zobaczą, kto jest najmocniejszy. Tym bardziej, że na przykład Yates mówił wprost – przez chorobę dopiero w Danii (tam startuje tegoroczny Tour) dowie się, w jakiej właściwie jest formie.
Kto jeszcze może powalczyć o najwyższe cele? O sukcesie marzą kolarze Bahrain Victorious, ekipy Kamila Gradka, na których czele pojadą Damiano Caruso i Jack Haig, czyli dwóch gości, którzy sami przez wiele lat pomagali swoim liderom, a teraz jeżdżą już na własne konto. Kto wie, czy, zmotywowani tym faktem, nie zdołają zagrozić największym.
Na czele Bory-hansgrohe ma z kolei stanąć Aleksandr Własow, a biorąc pod uwagę jego dotychczasową jazdę w tym sezonie (m.in. zwycięstwa w Volta a la Comunitat Valenciana czy Tour de Romandie), może okazać się groźny. W dodatku Bora wreszcie dowiedziała się, jak wygrać Wielki Tour – w Giro d’Italia jej pierwszym triumfatorem takiego wyścigu został Jai Hindley. Inna sprawa, że Własow, podobnie jak Yates, przeszedł zakażenie COVID-em. I nie wiadomo, w jakiej będzie formie.
Inni? Warto wymienić Bena O’Connora (AG2R Citroen), w zeszłym roku czwartego w Tour de France. Do tego dochodzą kolarze tacy jak David Gaudu (Groupama-FDJ), Ruben Guerreiro oraz Rigoberto Uran (EF Education-EasyPost) czy wiecznie typowany na faworyta Nairo Quintana (Arkea Samsic). Trudno jednak podejrzewać, by faktycznie któryś z nich miał powalczyć o najwyższe cele. Ale do dziesiątki klasyfikacji generalnej pewnie wkradnie się kilku z tych gości. A może i zgarną kilka etapów.
CZYTAJ: ROBERTO ESCOBAR. JAK STARSZY BRAT PABLO CHCIAŁ ZOSTAĆ KOLARZEM
A skoro o etapach – wspomnijmy o sprinterach. W ich gronie o zieloną koszulkę dla najlepiej punktującego powalczą tacy kolarze jak Magnus Cort Nielsen, Mads Pedersen, Alexander Kristoff, Jasper Philipsen, Wout van Aert, Caleb Ewan, Peter Sagan, a także Fabio Jakobsen i Dylan Groenewegen, znani doskonale polskiej publice z fatalnie wyglądającego wypadku w Katowicach. Ale też ze sprinterskich zwycięstw, bo obaj wygrywać potrafią i to w znakomitym stylu.
W tegorocznym Tour de France sprinterzy na triumfy dostaną w teorii sześć szans – tyle przewidziano etapów przeznaczonych właśnie im. I szkoda tylko, że na żadnym z nich szansy na wygraną nie dostanie Mark Cavendish. Brytyjczyk w zeszłym roku w fenomenalnym stylu wyrównał rekord Eddy’ego Merckxa w liczbie wygranych etapów w Wielkiej Pętli (34), w tym chciał go pobić. W tym w ekipie QuickStep-Alpha Vinyl podjęto decyzję, że 37-latek do Francji nie wyruszy.
– Marka Cavendisha będzie mi bardzo brakowało. Uważam, że Patrick Lefevere [menedżer drużyny QuickkStep – przyp. red.] zachował się nie do końca w porządku. Mark pokazywał, że jest w formie, wygrał choćby mistrzostwo Wielkiej Brytanii. Jest też jedynym kolarzem, który może pobić rekord Eddy’ego Merckxa w liczbie wygranych etapów na Tour de France. Oczywiście, Fabio Jakobsen, którego QuickStep wziął, ma w tym sezonie już 10 zwycięstw, trudno więc powiedzieć, że to jego powinno nie być, ale brak Cava będzie odczuwalny. Chciałbym, by dostał szansę, tym bardziej, że jest w formie – to nie byłaby szansa za zasługi. A w zeszłym roku wygrał przecież cztery etapy, zdobył zieloną koszulkę… Nikt się tego nie spodziewał, a on udowodnił, że wciąż potrafi robić wielkie rzeczy. Myślę, że gdyby pojechał w tym roku, to rekord zostałby pobity – mówi Probosz.
Brytyjczyka jednak nie będzie. I w sumie może… powinien się cieszyć? Bo tegoroczny Tour de France jawi się jako naprawdę trudna przeprawa.
Co czeka kolarzy?
21 etapów. Trzy w Danii, skąd wyścig ruszyć miał już rok temu, ale przełożono wszystko na 2022 ze względu na… również przełożone Euro, którego niektóre mecze odbywały się właśnie w Danii. Wszystko zacznie się już dziś o 16, trzynastokilometrową czasówką. Ot, dla rozgrzewki. A ta będzie potrzebna, bo nawet pierwszy tydzień może się dać kolarzom mocno we znaki. Organizatorzy postanowili ich bowiem nie oszczędzać.
Już drugi etap – choć dla niedzielnego kibica może być nieco nudnawy – wiele może nam powiedzieć o sile zespołów. Kolarze przejadą wtedy przez Storebæltsbroen, niemal siedmiokilometrowy most, ciągnący się nad Wielkim Bełtem. Jeśli będzie wietrznie, niewykluczone są kraksy, ale też porwanie się peletonu. Może okazać się, że już tam niektórzy z faworytów zanotują straty. A jeśli nie na drugim, to na piątym etapie niemal na pewno któryś z czołowych kolarzy odpadnie z grona walczących o końcowy triumf. Wtedy peleton czeka przejazd przez niemal 20 kilometrów bruku znanego choćby z Paryż-Roubaix.
A dalej wcale nie będzie łatwiej.
– Pierwszym poważnym sprawdzianem formy najlepszych górali będzie etap siódmy, potem też dziewiąty – tam dowiemy się, kto przyjechał wygrać ten wyścig, a kto nie jest w odpowiedniej formie. W Alpach etapy dziesiąty i jedenasty to trudna sekwencja, a do nich dodać trzeba też dwunasty, prowadzący na Alpe d’Huez. Na finiszu etapu czternastego też jest ciekawa ścianka, choć to nie powinien być tak wymagający dzień. A w trzecim tygodniu kolarze zaczną od rywalizacji w Pirenejach, która też powinna namieszać – mówi Probosz.
W przypadku Pirenejów chodzi szczególnie o dwa etapy z górskimi finiszami – siedemnasty i osiemnasty. One będą ostatnią szansą dla kolarzy, którzy niekoniecznie czują się specjalistami od jazdy na czas, by zbudować sobie przewagę nad innymi zawodnikami. Bo właśnie, może się okazać, że najważniejszym etapem – jak w 2020 roku – będzie czasówka. Znów ustawiona w przedostatnim dniu rywalizacji.
– Przede wszystkim – to długa czasówka. Od lat nie mieliśmy takiej liczącej ponad 40 kilometrów na Tour de France. Da się tam wiele nadrobić, ale też wiele stracić. Dzięki temu wyścig powinien być interesujący już wcześniej, bo słabsi czasowcy będą musieli atakować więcej w górach, kalkulując opcjonalne straty. Przez to zyskuje wyścig, który jest naprawdę bardzo fajnie ułożony. Bardzo się tym cieszę – mówi Probosz.
Kolarzy poza trudami fizycznymi, czekają też psychiczne – choćby te związane z COVID-em. We Francji w ostatnim czasie jest sporo zakażeń, a w peletonie takowe oznacza koniec jazdy w wyścigu. Stresować musi to zwłaszcza faworytów, bo możliwe jest na przykład to, że Tadej Pogacar straci zwycięstwo w wyścigu… przed ostatnim etapem. To scenariusz, którego, za nic byśmy oczywiście nie chcieli. Ale możliwy.
I zespoły oraz sami zawodnicy muszą mieć to na uwadze.
A wśród tych zawodników – wspomnijmy o nich na koniec – będą czterej Polacy: Rafał Majka, Maciej Bodnar, Kamil Gradek i Łukasz Owsian. Dwaj ostatni to debiutanci, wszyscy będą pełnić rolę pomocników w swoich ekipach. Czy któryś będzie w stanie ugrać coś dla siebie?
W teorii – tak. Po Tour of Slovenia można sobie wyobrazić, że Rafał odjedzie reszcie rywali razem z Tadejem Pogacarem i zgarnie etapowe zwycięstwo. Choć we Francji stawka będzie oczywiście dużo mocniejsza. Z kolei Bodnar nastawiony będzie pewnie na czasówki, gdzie o wygraną raczej nie powalczy, ale stać go na wysokie lokaty. Gradek i Owsian swoją wiarę w sukces powinni pokładać w etapach, na których możliwe będzie puszczenie ucieczki przez peleton. Jeśli taki się trafi – obu stać na to, by z tej ucieczki powalczyć o triumf.
Walka o żółtą koszulkę lidera nie jest jednak przeznaczona żadnemu z nich. Ta jest bowiem zarezerwowana dla kilku z najlepszych kolarzy.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Justyna Święty-Ersetic: Po ciężkim treningu płaczę. Ludzie pytają, czy wszystko w porządku [WYWIAD]
- Wywiad z Aleksandrą Mirosław – rekordzistką świata we wspinaczce na czas
- Czy polskie płotki krótkie przeżyją renesans sukcesów?
- Relacja z lekkoatletycznych mistrzostw Polski Suwałki 2022
- Swoboda: Trzeba było dorosnąć. Już nie kłamię na treningach
- Dariusz Kowaluk. Mistrz olimpijski, który nadal jeździ po Warszawie tramwajem