Właściwie w każdym z dzisiejszych czterech setów był moment, gdy można zakładać, że Polacy tę partię przegrają. A ostatecznie przegrali tylko jedną, pierwszą. Potem – choć nie bez kłopotów – już wyłącznie wygrywali. W starciu ze Stanami Zjednoczonymi pokazali nie tylko swoje umiejętności, ale i charakter. A przy okazji zaatakowali pozycję lidera fazy zasadniczej Ligi Narodów – od Francji (którą zresztą ograli 3:1 w Ottawie) są gorsi tylko o seta.
Spis treści
Mocne zamknięcie turnieju, ale testy i tak trwały
Tak się złożyło, że drugi turniej Ligi Narodów – rozgrywany w Sofii – Polacy otwierali i zamykali z mocnymi rywalami. Mecze numer dwa i trzy – z Kanadą i Australią, Nikoli Grbiciowi posłużyły raczej za poligon doświadczalny i szansę dla siatkarzy z drugiego planu. Z Brazylią i dziś, przeciwko USA, prezentowali się już raczej ci, którzy mają stanowić pierwszy garnitur kadry. W dzisiejszym spotkaniu dostali zresztą prawdziwy sprawdzian – bo o ile z Canarinhos wygrali zaskakująco łatwo (nękając ich w dużej mierze fenomenalnymi zagrywkami), o tyle z USA długo naprawdę niewiele szło po myśli Grbicia i jego podopiecznych.
Inna sprawa, że opcjonalna porażka nie byłaby przesadnie bolesna. Liga Narodów ma to do siebie, że wielu trenerów ze składami kombinuje, miesza, testuje i próbuje znaleźć rozwiązania optymalne. Grbić nie jest w tej kwestii wyjątkiem – na pierwszy turniej, do Ottawy, zabrał przecież głównie rezerwowych, którzy zresztą pokazali się tam z naprawdę dobrej strony. W Sofii z kolei sprawdza różne zestawienia. Podobnie robią też i inne kadry. I choć dziś naprzeciwko stanęli Amerykanie, to wcale nie grali najmocniejszą możliwą szóstką. Brakowało im przede wszystkim dwóch gwiazd – rozgrywającego Micaha Christensona i skrzydłowego Matthew Andersona.
W ich składzie znalazło się za to… aż czterech zawodników z PlusLigi. Dwóch dobrych znajomych spotkali siatkarze ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, bo na pozycji libero prezentował się Erik Shoji, a na środku wystąpił David Smith. Do tego grali też Joshua Tuanig (rozgrywający AZS Olsztyn) i Jeffrey Jendryk, który w sezonie 2020-21 grał w Resovii, a teraz wróci na polskie parkiety po roku nieobecności i będzie reprezentować ekipę LUK Lublin. Polacy? Oni zagrali niemalże tak, jak z Brazylią – jedyną różnicą była pozycja libero, gdzie od początku prezentował się Jakub Popiwczak. Poza tym na parkiecie obecni byli Bartosz Kurek, Kamil Semeniuk, Aleksander Śliwka, Marcin Janusz, Jakub Kochanowski i Mateusz Bieniek.
I choć różnicę stanowiło jedno nazwisko, to możemy napisać, że to ósmy mecz Nikoli Grbicia w kadrze Polski i… ósmy raz na początku na parkiet wybiegła inna szóstka. Jak pisaliśmy – testy trwają.
Niemoc
Do tej pory w Sofii Polacy właściwie nie mieli momentu słabości. I dziś też zaczęli znakomicie, spodziewaliśmy się więc, że taki stan rzeczy się utrzyma. Już po pierwszych kilku wymianach nasi siatkarze odskoczyli bowiem Amerykanom na cztery punkty (5:1). Tyle że ci chyba po prostu potrzebowali chwili, by dobrze wejść w mecz. Gdy to w końcu zrobili, pokazali, że będą niesamowicie groźni – przede wszystkim za sprawą znakomicie funkcjonującego dziś u nich serwisu i… przyjęcia Polaków, któremu daleko było do poziomu, jakiego byśmy od nich oczekiwali. Prym u naszych rywali wiódł przede wszystkim Aaron Russel, z serwisu bombardujący nas raz za razem, a i w ataku regularnie dokładający punkty.
POLSKĄ SIATKÓWKĘ WSPIERA PKN ORLEN
Polacy za to coraz częściej popełniali błędy, w przeciwieństwie do Amerykanów mieli też wielkie problemy z serwisem. Zdarzało się również, że zupełnie nie wychodziły im ataki. I nagle z doskonałego początku zrobiło się kilka punktów straty, których podopieczni Grbicia już nie nadrobili. I seta przegrali, 21:25. Początek drugiego nie zwiastował poprawy – przyjęcie wciąż szwankowało, na zagrywce mylili się zwykle świetni w tym elemencie Jakub Kochanowski, Bartosz Kurek, a nawet Mateusz Bieniek, bohater meczu z Brazylią. Amerykanie za to doskonale kontrowali, wykorzystywali właściwie każdy błąd czy nieskończony atak Polaków.
Gdy prowadzili 17:13, zaczęliśmy powtarzać sobie, że 2:0 to bardzo niebezpieczny wynik i Polacy mogą straty jeszcze odrobić, nawet jeśli przegrają tego seta. Okazało się, że mówiliśmy to niepotrzebnie – bo choć w teorii nic nie wskazywało na to, żeby nasi reprezentanci mieli się nagle ocknąć, to dokładnie to zrobili. Stało się to zresztą w ciekawych okolicznościach. Najpierw długo dyskutowali z arbitrem o jednej z akcji, potem Nikola Grbić wziął przerwę. A po niej Polacy, jakby nakręceni dyskusją z sędzią, zgarnęli cztery punkty z rzędu. Zresztą z pomocą Amerykanów, bo okazało się, że gdy ich przycisnąć, to popełniają błędy. I popełniali je zresztą do samego końca seta, gdy najpierw świetnym blokiem popisał się Kochanowski, a potem Russell trafił w aut. Polacy mieli piłki setowe, wykorzystali drugą. Zrobiło się 1:1.
Siła charakteru
Trzeci set? Bardzo wyrównany. Obie ekipy dobrze punktowały, ale obie popełniały też błędy. Jako pierwsi na wyraźne prowadzenie wyszli jednak Amerykanie. Na przerwie technicznej prowadzili już trzema oczkami, a Nikola Grbić apelował do swoich podopiecznych, by zresetowali głowy, nie myśleli o popełnionych wcześniej błędach. Nie zrobili tego jednak od razu – dwa pierwsze punkty po przerwie stracili i było już 9:14 z perspektywy Polaków. Ci jednak pozbierali się szybko, zdobywając pięć oczek z rzędu (a doskonały do tej pory Russell zaczął się mylić na potęgę) przy serwisie Bieńka – który przypomniał sobie, jak doskonale zagrywa – i doprowadzając tym samym do remisu. A potem – na finiszu seta – okazali się lepsi, choć to Amerykanie jako pierwsi mieli piłkę setową. Polacy jednak spokojnie ją obronili, a potem, głównie za sprawą znakomitych Semeniuka i Kurka, domknęli seta. I prowadzili 2:1.
A w kolejnej partii… znów zaczęli od strat.
Na chwilę po raz kolejny przestała bowiem pomagać zagrywka. Na szczęście w końcu asem pobudził kolegów Semeniuk, a potem przytrafiła się akcja meczu, trwająca ponad pół minuty i absolutnie wycieńczająca, szczególnie dla Amerykanów. W jej trakcie znakomicie w obronie zareagował wspomniany przed chwilą Semeniuk, a potem popis dał Kuba Popiwczak, który piłkę do kolegów posyłał jedną ręką już z amerykańskiej strony boiska. Gdy Polacy wygrali tę wymianę, wstąpiły w nich dodatkowe siły. Jakby poczuli, że po czymś takim przegrać już nie mogą. I faktycznie, nie przegrali.
https://twitter.com/PolskaSiatkowka/status/1541083468247011330
Chwilę później znakomicie zaatakował Kurek (osiągnął dziś niebotyczne 75 procent skuteczności w ataku i był… zdziwiony, że grał aż tak dobrze), potem świetnie blokiem pracował Kochanowski. W końcu zdołali odskoczyć na dwa punkty i choć Mitchell Stahl zaskoczył ich asem, to nie dali się wybić z równowagi. Po raz kolejny w tym meczu zdali test charakteru, bo na punkt z zagrywki odpowiedzieli trzema oczkami z rzędu. Doszli do stanu 24:22 i nie czekali na piłkę meczową przy serwisie Amerykanów – wykorzystali tę przy własnym podaniu.
Wygrali 3:1 po meczu, w którym przez ponad półtora seta niemal nic im nie wychodziło. I, jak sami przyznawali, takie zwycięstwa dodatkowo się ceni. Ale warto tu też docenić pracę Nikoli Grbicia, który w pewnym momencie zaryzykował choćby wprowadzając wariant gry na dwóch libero – z Pawłem Zatorskim w obronie, a Jakubem Popiwczakiem w przyjęciu. Wariant, który… nigdy wcześniej nie był testowany. A dziś dał naprawdę dobre efekty.
Kierunek Polska
Nasi siatkarze są już właściwie pewni udziału w turnieju finałowym Ligi Narodów, bo na ten pojedzie aż osiem najlepszych reprezentacji. A po Sofii Polacy są wiceliderami tabeli, mają 21 punktów i Francji ustępują tylko gorszym stosunkiem setów (22:6 do 22:5). W dodatku w ostatnim turnieju – który zostanie rozegrany w Gdańsku – zmierzą się z teoretycznie najsłabszym zestawem rywali: Iranem, Chinami, Holandią i Słowenią. I choć ta ostatnia to w wielu przypadkach przekleństwo naszej kadry, to będzie to już kończący rywalizację mecz, możliwe, że tak naprawdę o nic z naszej perspektywy.
Nikola Grbić już teraz może zresztą założyć, że przygodę z kadrą zaczął udanie, choć wiadomo, że Liga Narodów to głównie poligon doświadczalny przed mistrzostwami świata. Dzisiejszy mecz zresztą jest cenny także z ich powodu – z ekipą Stanów Zjednoczonych zmierzymy się tam w końcu już w fazie grupowej. I możliwe, że za sprawą dzisiejszego triumfu będziemy mieć przewagę mentalną. Bo pokazaliśmy, że nawet nie grając najlepiej, potrafimy wygrać z tak mocną ekipą.
A to naprawdę cenna sztuka.
Polska – USA 3:1 (21:25, 25:23, 26:24, 25:22)
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Justyna Święty-Ersetic: Po ciężkim treningu płaczę. Ludzie pytają, czy wszystko w porządku [WYWIAD]
- Wywiad z Aleksandrą Mirosław – rekordzistką świata we wspinaczce na czas
- Czy polskie płotki krótkie przeżyją renesans sukcesów?
- Relacja z lekkoatletycznych mistrzostw Polski Suwałki 2022
- Swoboda: Trzeba było dorosnąć. Już nie kłamię na treningach
- Dariusz Kowaluk: mistrz olimpijski, który nadal jeździ po Warszawie tramwajem