Reklama

Łomża Vive Kielce w finale Ligi Mistrzów!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 czerwca 2022, 17:52 • 6 min czytania 27 komentarzy

Zrobili to! Szczypiorniści Łomży Vive Kielce pokonali 37:35 Telekom Veszprem i to oni – po raz drugi w swojej historii – zagrają w finale Ligi Mistrzów. Choć po pierwszej połowie w lepszej sytuacji byli Węgrzy, to w drugiej ekipa z Kielc dała prawdziwy popis gry i odrobiła straty. Po całym meczu nie można mieć wątpliwości – to Vive było lepsze. I to polski zespół zagra o najważniejsze europejskie trofeum. 

Łomża Vive Kielce w finale Ligi Mistrzów!

Starzy znajomi

Vive Kielce i Veszprem – przy różnych konfiguracjach nazw, często się w przeszłości zmieniających – to para, która w Lidze Mistrzów spotyka się niemalże rokrocznie. Dzisiejszy mecz był ich siedemnastym w tych rozgrywkach. Przed jego startem bilans dla kielczan był zdecydowanie negatywny – wygrali ledwie trzy z nich, a aż jedenaście razy musieli uznać wyższość rywali.

Z drugiej strony taka sytuacja w bezpośrednich starciach dziwić nie może – Veszprem to w końcu konstelacja gwiazd, sprowadzanych za olbrzymie pieniądze, inwestowane w tamtejszy klub. Vive środki, owszem, też ma spore, ale zdecydowanie nie takie, jak ich dzisiejsi rywale. Węgrzy od lat marzą właściwie tylko o Lidze Mistrzów. W niedawnym Hejt Parku na antenie Kanału Sportowego Paweł Paczkowski – który w Veszprem spędził sezon 2019/20, a od lat jest zawodnikiem Vive – mówił:

Reklama

To jest ekipa, która nie uznaje niczego innego poza triumfem we wszystkich rozgrywkach. Celem przed sezonem jest mistrzostwo Węgier, Puchar Węgier i wygranie Ligi Mistrzów. […] Pamiętam, jak przyjechałem tam w maju pierwszy razy na testy medyczne. Oni byli po dobrym sezonie, grali w finale Ligi Mistrzów, ale przegrali go i wszyscy tam byli przez to kompletnie załamani. A sezon wcześniej odpadli przecież w 1/8! – wspominał prawy rozgrywający kielczan.

Paczkowski to zresztą jedyny zawodnik z dzisiejszego składu Vive, który grał w kieleckiej drużynie sześć lat temu. A to rzecz szczególna, bo to wtedy Vive dokonało tego, czego Veszprem zrobić się nie udało – wygrało Ligę Mistrzów. W finale… właśnie przeciwko Węgrom. Tamten mecz to do dziś legendarne spotkanie dla polskiej piłki ręcznej i trauma dla węgierskiej, bo Veszprem prowadziło w nim już przecież dziewięcioma bramkami na piętnaście minut przed końcem. A potem Vive w fenomenalny sposób ich dogoniło i pokonało po karnych. Choć akurat Veszprem finały Ligi Mistrzów przegrywa regularnie – do tej pory już czterokrotnie. I mimo że rokrocznie jest jednym z głównych faworytów do końcowego triumfu, to wciąż nie może go odnieść.

Ostatnią szansę Węgrzy mieli trzy lata temu – wtedy w półfinale pokonali właśnie Vive. Ale w meczu o tytuł ulegli Vardarowi Skopje. I znów wrócili z niczym. Bo tak w końcu traktują drugie miejsce w tych rozgrywkach. W tym sezonie Ligę Mistrzów mieli zdobyć też dlatego, by zapomnieć o przegranej dosłownie w ostatnich sekundach lidze.

I co? I już po półfinale wiedzą, że Ligi Mistrzów znów nie zdobędą. Ba, nie będą nawet w finale. Bo to Vive okazało się lepsze!

“Trochę niemrawo, zachowawczo”

Pierwsza połowa to było show. Atakowali raz jedni, raz drudzy. Skuteczniejsze było jednak Veszprem, które od samego początku prowadziło i przewagę potrafiło utrzymać. Szaleli zwłaszcza Petar Nenadić i Manuel Strlek, którzy raz za razem znajdowali drogę do kieleckiej bramki. A w niej niestety dobrego meczu nie rozgrywał Andreas Wolff, którego w końcu zmienił Mateusz Kornecki. Nie popisywał się też środek polskiej obrony, kierowany przez Tomasza Gębale. Nasza defensywa kilka razy była spóźniona o pół tempa, co skrzętnie wykorzystywali rywale.

W ich szeregach lepiej od kieleckiego duetu bramkarzy prezentował się były golkiper płockiej Wisły – Rodrigo Corrales. W pamięć zapadły zwłaszcza jego dwie interwencje przy rzutach Dylana Nahi, który w idealnych sytuacjach ze skrzydła dwukrotnie musiał uznać wyższość Hiszpana.

Reklama

– Był niesamowity, szczególnie w pierwszym kwadransie – mówił na gorąco po spotkaniu Wolff.

Orlen baner

Kielczan trzymał przy życiu zwłaszcza Alex Dujszebajew, który rozgrywał niesamowitą pierwszą połowę. Raz za razem przeprowadzał skuteczne akcje z obrotowym, ta współpraca funkcjonowała zresztą doskonale przez całe spotkanie. Sam Alex też dorzucił coś od siebie, do tego dołożył się też niezwykle właściwie bezbłędny Arkadiusz Moryto. O tym, że Vive ostatecznie przegrało tę połowę dwoma bramkami, zadecydował głównie mały kryzys kielczan po 20. minucie meczu. Wtedy Veszprem odskoczyło, a strat przed przerwą już nie udało się odrobić.

Mimo wszystko widać było, że jeśli kielczanie wejdą na swój najlepszy poziom, to będą w stanie ograć Veszprem. Mówił o tym – choć już po meczu – Arkadiusz Moryto na antenie Eurosportu:

– Troszkę niemrawo graliśmy w pierwszej połowie, nieco zachowawczo. W obronie mało agresji, w środku szczególnie, tamtędy rzucali nam dużo bramek. W drugiej połowie się to znacznie poprawiło, zawodnicy Veszprem nie mieli łatwych bramek. Musieli się natrudzić, żeby nam rzucić.

Vive w finale!

I faktycznie, jak rzekł Arek – w drugiej połowie Vive było już znacznie lepsze. Solidniejsze. Dojrzalsze. Bardziej wyrachowane. Skuteczniejsze. Silniejsze. I tak dalej, i tak dalej. W defensywie to zresztą Moryto jako jeden z pierwszych pokazał, jak należy grać. Zaliczył świetny przechwyt, który kielczanie wykorzystali. Potem powstrzymywali rywali jeszcze wielokrotnie. Czy to twardą pracą w bloku obronnym, czy właśnie znakomitymi przechwytami, które zaczęły się w pewnym momencie mnożyć jeden za drugim.

Do tego doszło szczęście, którego brakowało w pierwszej połowie. Gdy na pustą bramkę z połowy nie trafił Moryto, do piłki, odbitej od słupka, dopadł Nahi i rzucił skutecznie. Gdy zagubił się nieco w akcji jeden z braci Dujszebajewów, piłka szczęśliwie została na linii, nie wychodząc poza boisko i atak można było kontynuować. Węgrzy do tego zaczęli grać ostrzej, sypały się kary dwóch minut, a nawet czerwona kartka – tę obejrzał Blaz Blagotinsek, który trzy lata temu w półfinale LM… nie dokończył meczu z tego samego powodu. To lider defensywy Veszprem bez którego jakość gry obronnej tej drużyny nieco spadła.

Przed trzema laty Vive jednak przegrało. Dziś jednak nie miało zamiaru powtórzyć takiego scenariusza. Po świetnych pierwszych kilkunastu minutach drugiej połowy, prowadziło już czterema bramkami. W dodatku w defensywie – choć dalej nie grał jak w swoich najlepszych meczach – przebudził się Wolff i zdołał dorzucić kilka skutecznych interwencji. To wszystko sprawiało, że rywale zaczynali się denerwować i gubić nawet w najprostszych sytuacjach – w pewnym momencie karę dwóch minut dostali… za złą zmianę. Vive za to szło po swoje, wyglądając jak zupełnie inna ekipa, niż ta, która wyszła na boisko w pierwszej połowie.

Co się wydarzyło w przerwie? Nic. Mecz trwa 60 minut. Graliśmy bardzo dobrze do przerwy, ale nie wykorzystaliśmy kilku szans. W drugiej połowie też nieco lepiej bronili nasi bramkarze. Tam była różnica – mówił Eurosportowi Tałant Dujszebajew. Różnica była też w tym, jak grali ofensywni zawodnicy Vive. Czyli piekielnie skutecznie. Przez pierwszych 20 minut drugiej połowy bramkarze Veszprem nie zanotowali bowiem… ani jednej skutecznej interwencji! Kapitalnie prezentowali się w tamtym okresie Igor Karacic, bracia Dujszebajew czy Arkadiusz Moryto.

To zresztą gol tego ostatniego właściwie zamknął całe spotkanie. To była akcja-symbol drugiej połowy, bo nasz skrzydłowy został po świetnym podaniu właściwie bez krycia. Miał czas, poprawił sobie piłkę. Rzut oddał właściwie na trzy tempa. Spokojnie, na pewniaka. Trafił. – Dobrze się poczułem, bo wszyscy myśleli, że tę ostatnią bramkę rzuci Wład Kulesz. A tu takie podanie, że aż cała hala zrobiła “wow”. Fajne to było – mówił Arek o swoim trafieniu.

Po nim było już 36:33 i właściwie nic złego nie mogło się stać polskiej ekipie. Jasne, w meczu padły jeszcze trzy bramki, kielczanie wygrali ostatecznie 37:35. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczył się wyłącznie fakt, że to Vive weszło do wielkiego finału. Po raz drugi w swojej historii. Jak mówił jednak Tałant Dujszebajew:

– Dzisiaj to tylko pierwsza połowa, jutro gramy finał. 

I oby ten finał skończył się tak, jak sześć lat temu.

Łomża Vive Kielce – Telekom Veszprem 37:35 (16:18)

Vive: Moryto 8, Karacic 5, A. Dujszebajew 4, Kulesz 4, Tournat 4, D. Dujszebajew 3, Sićko 2, Vujović 2, Karalek 2, Nahi 2, Thrastarson 1, Gębala, Sanchez-Migallon.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Botafogo w dziesiątkę wygrywa Copa Libertadores. Djoković wnosił puchar [WIDEO]

Patryk Stec
2
Botafogo w dziesiątkę wygrywa Copa Libertadores. Djoković wnosił puchar [WIDEO]

Inne sporty

Komentarze

27 komentarzy

Loading...