Wczorajszy – w teorii pierwszy – dzień mistrzostw Polski w lekkoatletyce storpedowała pogoda, bo gwałtowne opady deszczu spowodowały, że bieżnia miejscami przypominała basen. Dziś jednak udało się przeprowadzić wszystkie umieszczone w planie konkurencje. Na stadionie w Suwałkach rywalizowali więc choćby Piotr Lisek, Ewa Swoboda, Malwina Kopron, Paweł Fajdek, Wojciech Nowicki czy Aniołki Matusińskiego. Jak zaprezentowali się najlepsi z naszych lekkoatletów?
Spis treści
Fenomenalna Swoboda, Nowicki na poziomie
Co prawda bieg Ewy Swobody i rywalizacja młociarzy odbywały się w sesji porannej, ale warto o nich wspomnieć. Przede wszystkim ze względu na naszą sprinterkę – ta bowiem po raz pierwszy w swojej karierze zeszła na 100 metrów poniżej 11 sekund – osiągając dokładnie 10.99 s. Nie jest to jednak wynik uznany za oficjalny, wiał bowiem zbyt mocny wiatr w plecy (2.4 m/s przy dopuszczalnych 2.0), ale sama Ewa nieszczególnie się tym przejmowała.
– Nie patrzmy nawet na to, że wiatr był 2.4 m/s. To po prostu bieg na 10.99 s. Nie zwracam uwagi na to, jak mocno wiało. Czasy mogłyby być jeszcze lepsze. Walczmy z tą inflacją, niech będzie choćby 10.85. Myślę, że wyniki poniżej 10.90 stoją otworem. Przebicie jakiejś bariery po raz pierwszy jest trudne, teraz powinno się to zdarzać częściej – mówiła nam tuż po biegu.
EWA SWOBODA: TRZEBA BYŁO DOROSNĄĆ. JUŻ NIE KŁAMIĘ NA TRENINGACH
Faktycznie, 11 sekund to w kobiecym biegu na 100 metrów pewna magiczna granica. A przy okazji wynik, który pozwala myśleć o niezłych startach na największych imprezach. Weźmy mistrzostwa świata w Dosze sprzed trzech lat. Tam – na szybkiej bieżni – taki wynik dałby piąte miejsce. Na igrzyskach w Tokio byłoby to miejsce szóste lub siódme. Jasne, do podium nadal brakuje sporo, ale patrząc na poziom światowej czołówki, napisać trzeba, że Swoboda jest już w miejscu, w którym chciałaby się znaleźć każda polska sprinterka. W dodatku – jak sama mówi – bardzo liczy na to, że Polkom uda się wiele osiągnąć w sztafecie. Bo i jej koleżanki biegają coraz szybciej.
Co do naszych młociarzy – również rywalizujących w pierwszej sesji dnia – to dalekie rzuty Wojciecha Nowickiego ani trochę nas nie zaskoczyły. Zdziwił nas za to fakt, że do jego formy nie był w stanie nawiązać Paweł Fajdek, który osiągnął ledwie 77.13 m. Przy wyniku 80.90 m Nowickiego to naprawdę słaby rezultat. Zwłaszcza jak na czterokrotnego mistrza świata. A co powiedział po swoim rzucie nasz mistrz olimpijski z Tokio? – Jestem zadowolony z tego startu. Ostatnio ciężko trenuję, ale na szczęście technika jest ustabilizowana. Już jestem w cyklu przygotowawczym do mistrzostw świata.
W biegach wygrali faworyci
Mistrzostwa świata, przypomnijmy, już w lipcu, w sierpniu czekają nas za to mistrzostwa Europy. Wielu z naszych zawodników wybiera jedną z tych imprez jako docelową, inni szykują się na dwie. Do drugiej z tych grup należą przede wszystkim nasi biegacze i biegaczki. Jeśli ktoś jednak w ich rywalizacji oczekiwał dziś niespodzianek, to ostatecznie się zawiódł. Bo wygrali dokładnie ci, którzy wygrać mieli.
Po pierwsze więc, Sofia Ennaoui. Nasza zawodniczka ma ostatnio fenomenalny okres – po niemal dwuletniej nieobecności na bieżni od razu wywalczyła minima na mistrzostwa Europy i świata w biegu na 1500 metrów, a na 800, czyli nie w pełni swoim dystansie, pobiła życiówkę. Na mistrzostwach Polski nie biegła jednak na czas – liczyły się przede wszystkim rezultaty. W przypadku Sofii chodziło, oczywiście, o pierwsze miejsce i kolejny złoty medal do kolekcji. I to złoto zgarnęła, po biegu rozegranym wręcz profesorsko.
CZYTAJ: ROZMOWA Z SOFIĄ ENNAOUI. „ŻYCIE MAMY TYLKO JEDNO”
– Biegi taktyczne rządzą się swoimi regułami. Tak też było tu, cieszę się, że na ostatnich metrach byłam z przodu, pilnowałam czołówki i nie zaspałam. To pozwoliło mi na dobry finisz i złoty medal. Tegoroczne otwarcie sezonu jest na pewno najlepszym w mojej karierze. Powiedziałabym, że oglądamy teraz inną odsłonę mnie. Czy osiągane przeze mnie wyniki zostaną jeszcze poprawione? Mam taką nadzieję, bo czuję, że jeszcze nie jestem w formie, w jakiej chciałabym być. Wylatuję zaraz do Sankt Moritz na trzy tygodnie, żeby tam przygotowywać się mistrzostw świata. Mam nadzieję, że to da oczekiwany efekt, bo forma na pewno może jeszcze wzrosnąć – mówiła nam Sofia po swoim starcie.
Pewnie swój bieg wygrał też jej kolega po fachu, Michał Rozmys, który po zakończeniu karier przez Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego wyrasta na weterana polskich biegów. Swój dzisiejszy start wygrał spokojnie, również nie patrząc na czas, a przede wszystkim na złoto. I mówił, że przyzwyczaja się do roli faworyta. Zapowiadał też, że myśli o rekordzie Polski na 1500 metrów.
– Jestem w tym momencie na takim etapie rozwoju swojej kariery, że niemal każdy bieg jest dla mnie identyczny, bo większość zawodników stawia mnie sobie jako cel do ogrania. Muszę się z tym oswoić. […] W tej chwili, gdy wygrywa się z wynikiem 3:34-3:36, można mówić o bieganiu taktycznym. Żeby biegać i wygrywać na największych imprezach, trzeba biegać 3:30. To magiczna granica, ponad rekord Polski, ale wszystko jest do osiągnięcia.
Swoje zrobili też faworyci na 400 metrów. U mężczyzn rywalizacja miała rozstrzygnąć się między Kajetanem Duszyńskim, a Karolem Zalewskim i tak też się stało. Wygrał ten drugi, który pobiegł… w nie swoim stylu. Zwykle – jako że wywodzi się ze sprintu – atakował mocno od początku. Tym razem wyczekał rywala i wyprzedził go na ostatniej prostej. U pań z kolei oglądaliśmy rywalizację Aniołków Matusińskiego, którą wygrała Natalia Kaczmarek. Czas – powyżej 51 sekund – nie zachwycił, ale wpłynęły na to dwie rzeczy. Po pierwsze, przez odwołanie wczorajszej części zawodów (tej od planowanego oficjalnego otwarcia, rano przeprowadzono bowiem kilka konkurencji) nasze „czterystumetrówki” startowały dziś dwukrotnie. Po drugie, tuż przed finałem ich rywalizacji zaczął padać deszcz, warunki znacznie się pogorszyły. I nie dało się biegać przesadnie szybko.
Ale Natalia Kaczmarek – aktualnie druga najszybsza Polka w historii biegu na 400 metrów – i tak była zadowolona.
– Myślę, że jesteśmy coraz mocniejsze indywidualnie. Justyna ma już przecież złoto mistrzostw Europy ze stadionu i medale z hali, a teraz – tak się wydaje – na takie sukcesy jest więcej kandydatek. Może zdobędziemy kilka medali w tej samej konkurencji? Na europejskiej scenie zdecydowanie pokazujemy, że dominujemy. Sama czuję się świetnie. W tym sezonie rzadko umieram po biegu. (śmiech) Może trochę trudno było na mityngu w Ostrawie, ale na razie jest super i mam nadzieję, że tak zostanie.
Włodarczyk z urazem… przez złodzieja
Rywalizacja młociarek niestety nie zachwyciła nas tak, jak się tego spodziewaliśmy. Przede wszystkim dlatego, że żadna zawodniczka nie przerzuciła nawet 70 metrów. Malwina Kopron, która potrafi rzucać znacznie dalej, wprost przyznawała, że to nie był jej dzień. W ostatniej kolejce i tak zdołała jednak wyrwać złoto z rąk 21-letniej Ewy Różańskiej, która prowadziła w konkursie i udowodniła, że młodzież zaczyna naciskać.
– Tak, ale ja też stara jeszcze nie jestem. (śmiech) Ewa i Kasia [Furmanek] rzuciły dziś na swoim poziomie, ja nie odpaliłam. Miałam ciężki dzień, chyba nie ma co szukać jakichś większych przyczyn takiej formy. Niedawno, na memoriale Kusocińskiego, czułam się naprawdę dobrze, byłam zadowolona. Przed mistrzostwami Polski miałam udane treningi, wynikało z nich, że jestem przygotowana na dalekie rzucanie. Coś nie wyszło i tyle. Trzeba poszukać przyczyn, potrenować i przygotować się do lepszych rezultatów – mówiła Malwina.
Potrenować trzeba tym bardziej, że Kopron nie kryje jednego – chciałaby medali z obu wielkich imprez w tym sezonie. A konkurencja nie śpi, w tym sezonie listom przewodzi przecież Brooke Andersen z USA z wynikiem 79.02 m. A to już odległość naprawdę imponująca, z którą poradzić niekoniecznie musi sobie nawet Anita Włodarczyk. A właśnie, czemu Anity nie było dziś w kole? Bo niedługo przed nim doznała urazu… goniąc złodzieja, który chciał ukraść jej samochód. Uraz jest ponoć niegroźny, a samochód został uratowany.
Co ze złodziejem? On na pewno będzie wiedział, by na przyszłość sprawdzić, czyje auto kradnie. Bo i tak powinien się cieszyć, że nie oberwał przy okazji młotem.
Na koniec warto też wspomnieć o konkursie tyczkarzy, bo tam obejrzeliśmy… dogrywkę. Piotr Lisek i Robert Sobera solidarnie pokonali 5.40 i 5.60, ale już 5.70 okazało się dla nich dziś wysokością nie do przeskoczenia. W dodatkowej rozgrywce raz jeszcze nie przeskoczyli 5.70, potem 5.65, a po tym… pokonali 5.60. Wrócili więc na 5.65 i dopiero wtedy Liskowi udało się wygrać cały konkurs. Mimo – jak na niego – kiepskiej postawy, Piotrek zapewniał jednak, że wszystko u niego dobrze
– Staramy się przecierać do tych wysokich lotów, szukać formy. Nie jest lekko, ale walczymy. Nigdzie nie szukam jednak rezerw, bo one są. Trzeba wykorzystać formę. Tyczki obrazują to, w jakim miejscu kariery jestem. One są na wysokie skakanie, trzeba te skoki po prostu uruchomić. Ale ogółem wszystko jest dobrze.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o lekkoatletyce: