Mijają lata, ale singapurskie porządki w Valencii, wciąż oznaczają permanentny stan chaosu. Peter Lim i jego ludzie nie szanują pracy swoich trenerów, ich sugestii, wniosków i próśb. Każdy fachowiec, który podpisuje umowę z Nietoperzami, musi być świadomym tego, że czeka go mnóstwo groteskowych sytuacji i nieprzespanych nocy. To samo jest również w przypadku piłkarzy i innych pracowników. Czy tak powinien wyglądać obraz klubu z ponad stuletnią historią? Czy tak wypada?
Nie dziwi, że Valencia nie potrafi wstać z kolan, ale po prostu smuci. W ostatnich latach stała się pobojowiskiem, w którym brakuje wartości. Z tym nie potrafią pogodzić się kibice i obserwatorzy hiszpańskiej piłki. Punkt wyjścia dla sukcesów powinien stanowić szacunek i docenienie swojej społeczności. Tego nie znajdziecie w singapurskiej Valencii. Zwłaszcza praca szkoleniowców po zmianie warty nigdy nie była i nie będzie w pełni doceniona przez centrum dowodzenia. Nie ma znaczenia, czy wyniki osiągane przez ten zespół są na miarę potencjału, czy nie. Człowiek na szczycie piramidy myśli, że posiada samochód zdolny do wygrywania każdego Grand Prix, podczas gdy ma Passata w kombi z lekko podrasowanym silnikiem. Nie dostrzega swoich win i widzi tylko błędy innych. Obraża się na krytykę i lekceważy głos kibiców. Trwa walka właściciela w stylu – ja kontra wy – która niczego nie wnosi i tylko dzieli. To wszystko w obliczu afer, kompromitujących zachowań i działań.
Valencia i chaos? Te słowa idą ze sobą w parze
Spis treści
Droga donikąd
Mówimy o toksycznym środowisku, które stale podkopuje swoje fundamenty. Taka jest smutna prawda na temat obecnej Valencii. A przecież to klub z bogatą historią, który na początku XXI wieku zachwycał nie tylko piłkarską Hiszpanię, ale również świat. W przeszłości sprawił, że wielu młodych ludzi pokochało futbol i zdecydowało się związać z nim całe życie.
Dziś Valencia to w zasadzie już tylko nazwa, stadion, kibice i garstka piłkarzy. Ciężko zakochać się w tej klubie, któremu brakuje jej duszy. Ludzie mają to do siebie, że cenią sukcesy, porządek i pozytywne prognozy. A na Estadio Mestalla nikt nie ma prawa spodziewać się, że szybko nastąpi poprawa i powrócą czasy świetności. Od dłuższego czasu obserwujemy degradację tożsamości i kastrowanie poziomu sportowego.
Wiele spraw godzi w wizerunek tego klubu. Choćby betonowy szkielet Nou Mestalla, który jest symbolem zarządzania Valencią. Nawet najprostsze sprawy stanowią problem i ciężko identyfikować się z wiecznym rozgardiaszem. Dlatego regularnie odbywają się pochody skierowane przeciwko singapurskiej ekipie. Valencia zamiast bić się o trofea stała się symbolem upadku i obiektem drwin. Chociąż wiecie co? Te drwiny przerażają się już w politowanie, bo nawet największy wróg tego klubu nie chciałby przeżywać czegoś podobnego.
W ostatnich kilku latach często dochodziło do zmian trenerów. Od czasu przybycia Petera Lima drużynę prowadzili: Nuno Esperito Santo, Neville, Ayesteran, Prandelli, Marcelino, Celades, Gracia, Bordalas i z dziesięć razy Voro. Ciężko pokusić się o znalezienie wspólnego mianownika poza tym, że nie byli najlepiej traktowani przez właściciela i jego popleczników. Z piłkarzami nie jest wiele lepiej. Gdy któryś ma coś więcej do powiedzenia i wściubia nos poza boisko, od razu jego pozycja jest degradowana. W zasadzie każdy jest na sprzedaż i traktowany jak aktywo finansowe. Nie liczą się historia, przywiązanie, chęć stworzenia czegoś wielkiego. Excelowska tabelka, wymagana skrajna posłuszność są uznane za bardziej istotne niż wspólna droga do celu i wyższe wartości.
Największy błędem w ostatnich latach było pozbycie się Marcelino, a następnie Mateu Alemany’ego. Tworzyli duet, który do pewnego stopnia odwracał uwagę od kwestii organizacyjnych. Marcelino wywalczył Puchar Króla, Alemany robił, co mógł w kwestii pozyskiwania piłkarzy. Szył z tego co miał, ale to wciąż było za mało. Dopóki pracował w klubie, wszystko się jeszcze trzymało. Gdy odszedł i potem wybuchła pandemia, nastąpił efekt domina. W klubie zaczęły pojawiać się kolejne pożary, których nie miał kto zgasić. Zostawienie wspomnianego duetu nie naprawiłoby całej układanki, ale byłoby więcej pozytywów.
Nie da się ukryć, że właścicielowi zależy już tylko na tym, by nie dokładać do interesu i pokazać, kto tu rządzi. Reszta schodzi na drugi plan. Chętnie sprzedałby klub, ale nikt nie ma zamiaru za niego przepłacać. I tak to się kręci. „Jakoś” przeważa nad jakością i nie widać światełka w tunelu.
Soler, nagrania i Murphy
A gdzie długofalowa strategia, gdzie pomysł? Obserwujemy wieczne zmiany kierowników na nieuporządkowanym placu budowy. Do tego dochodzi też ciągła rotacja wykonawców. Liczba wirtuozów spada z roku na rok. Zaczyna brakować też rzemieślników, ale co dalej? W maju wypłynęły taśmy Anila Murphy’ego w wyniku czego stracił pracę. Nagrania pokazały, jak zepsute jest środowisko osób zarządzających tym klubem. Nikogo nie zszokowały i tylko utwierdziły w przekonaniu, że panuje degrengolada. To chyba jeszcze gorsze.
Były już prezes Valencii, wspomniał, że zniszczy Carlosa Solera jeśli ten w styczniu 2023 odejdzie za darmo do innego klubu. Zasugerował, że opłaci kampanię przeciwko swojemu piłkarzowi. Czy da się niżej upaść? Ponadto Murphy przyznał, że bierze pod uwagę transfery wychodzące najważniejszych piłkarzy, bo wie, że projekt sportowy nie będzie dla nich interesujący. Problem polega na tem, że to oni trzymają zespół w ryzach i wyróżniają się ponad smutną szarość i przeciętność. Bez nich nie ma na czym budować. W gronie zawodników, którzy mają odejść, wymienił między innymi lewego obrońcę, który od dawna jest łączony z przenosinami do Barcelony.
Jose Luis Gaya zamierzał przedłużyć kontrakt pod warunkiem, że Jose Bordalas zostanie. Hiszpan czuje się związany emocjonalnie z klubem, ale na tym etapie kariery, gdy nie jest już młodzieniaszkiem, wymaga pewnej stabilizacji. Tej znów nie otrzymał, bo jego trener już znalazł się za burtą. Pozostałe filary tego klubu, choć jest już ich tak niewiele, też mają prawo czuć zawód w związku ze zwolnieniem Bordalasa. Wspólnie walczyli o przetrwanie, położyli fundamenty na kolejny sezon i otarli się o zdobycie krajowego pucharu.
Podsumowanie sezonu Bordalasa
Jose Bordalas o swoim zwolnieniu dowiedział się z prasy, co tylko świadczy o kulturze organizacyjnej Valencii. Spodziewano się, że Hiszpan w swoim stylu nie pozostawi suchej nitki w momencie, gdy miał prawo poczuć się skrzywdzony. O dziwo na konferencji pożegnalnej nie powiedział żadnego złego słowa na temat właściciela. Jeśli ktoś liczył na potężny, 45-minutowy roast singapurskiej fuszerki, to się zawiódł. Bordalas był bardzo spokojny i sypał ogólnikami. Wspomniał, że liczył na coś więcej, ale jest dumny ze swojej pracy i marzy, by jeszcze kiedyś przejąć drużynę z Estadio Mestalla.
Można powiedzieć, że osiągnął z tym zespołem wynik ponad stan. Tak nalezy traktować zestawienie dziewiątego miejsca w lidze i finału Pucharu Króla. A przecież wiele osób spekulowało, że Valencia znajdzie się w drugiej części stawki i może zapomnieć o walce o tytuł krajowym pucharze. A tu miłe zaskoczenie.
Na początku rzucało się w oczy, że Bordalas bardzo wierzył w odbudowę klubu. Często powtarzał, że chce nawiązywać do dawnej tożsamości Valencii. Obiecano mu, że będzie miał wpływ na politykę transferową, ale już latem doszło do pierwszych zgrzytów. Podpisano kontrakty z dobrze znanymi mu Duro i Foulquierem, ale większość jego próśb trafiła do krainy zapomnienia. Zimowe okienko było już bardziej burzliwe. Bordalas chciał Aridane, ale prośba została odrzucona. Zamiast niego przyszedł Comert, ale zrobiono to za plecami Bordalasa. Do tego sprzedano Wassa, co tylko podburzyło trenera Valencii. Ten mówił wprost, że jego skład bez wzmocnień nie będzie konkurencyjny i nie mają czego szukać w walce o europejskie puchary.
Z czasem pojawiła się duża nagonka na tego trenera. Klub o dziwo wydał komunikat, w którym wstawił się za Bordalasem, który był obrażany przez kibiców innych drużyn, ale to chyba jedyne oznaki przyzwoitości osób, które zarządzają Valencią.
Uczciwie musimy przyznać, że styl Valencii w ostatnim sezonie nie powalał na kolana. Proste środki, defensywka i brak większego polotu, ale tego należało się spodziewać. Po pierwsze dlatego, że kadra tej drużyny z roku na rok jest coraz słabsza. Po drugie, ze względu na sposób pracy Hiszpana. Mógł jedynie podkręcić pewne rzeczy, pokazać, że nie jest jednowymiarowym trenerem, ale z czołgu nie da się zrobić limuzyny.
Valencia pod jego okiem stała się takim Getafe plus. W sezonie 20/21 piłkarze z Estadio Mestalla grali futbol nudny, flegmatyczny, bez iskry. Z Bordalasem poszli w stronę twardej naparzanki, walki do upadłego i gry pod wynik. W dużej mierze wynikało to z możliwości kadrowych, ale i właśnie preferencji trenera. Na tym etapie był idealnym szkoleniowcem. Mocny charakter, zadaniowiec, ponarzeka, ale nie będzie się obrażał. Dostał wyzwanie, którego potrzebował, mógł wypromować się (marzy o pracy w lidze włoskiej) i przy okazji pomóc drużynie w potrzebie.
Zrobił, co mógł i w obliczu osłabień, które nadchodzą, może i lepiej dla niego, że doszło do rozstania. Jego następca będzie miał jeszcze trudniejsze zadanie. Być może dlatego na koniec nie zdecydował się na nokaut słowny singapurskiej śmietanki?
JOSE BORDALAS I JEGO SUKCESY Z VALENCIĄ
Kto teraz? Podobno Gattuso
To wciąż nie zostało jeszcze potwierdzone, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zespół przejmie Gennaro Gattuso. Odbył pierwsze rozmowy z singapurskim właścicielem, zanim jeszcze pożegnano Bordalasa. Ponoć zaakceptował fakt, że zespół mają opuścić Soler, Gaya i Guedes i ma podpisać umowę do końca sezonu 2023/24.
Były reprezentant Włoch dużo ryzykuje. Nie ma łatwego charakteru i lubi iść pod prąd, ale to zadanie może go przerosnąć. Rok temu doszło z jego udziałem do dziwnego zdarzenia. Podpisał kontrakt z Fiorentiną, który po trzech tygodniach został rozwiązany w wyniku braku porozumienia w kwestii transferów. Od tego czasu pozostawał bez klubu, więc musimy bazować na tym, co było wcześniej między innymi w Milanie i Napoli, gdzie radził sobie całkiem nieźle. Jest trochę pechowcem, bo w Milanie (18/19) i w Napoli zabrakło mu po punkcie do wywalczenia awansu do Ligi Mistrzów (20/21).
Gattuso wciąż walczy ze stereotypami. Przez to jak grał, każdy uważa, że jego zespoły będą odbiciem jego stylu, ale tak nie jest. Zresztą sam przyznał, że po jednym z meczów (w którym grał) przeciwko hiszpańskiej drużynie, doszedł do wniosku, że jego drużyny nie mogą tylko biegać. I widać, że nie zapomniał tego, co sobie obiecał. Gorzej, że wciąż nie każdy to dostrzega.
Zwłaszcza w Napoli był niesprawiedliwie oceniany, choć gra jego zespołu była lepsza, niż zakładano. Zdobył Puchar Włoch i w ostatnim sezonie pracy w Neapolu wywalczył tylko o dwa oczka mniej niż Spaletti, który fenomenalnie wystartował. Gdyby nie problemy kadrowe, Napoli Gattuso mogło wycisnąć zdecydowanie więcej. Prawdą jest, że jedynym powodem jego odejścia z klubu był konflikt z De Laurentisem (wynikający z szukania nowego trenera za plecami).
Gennaro Gattuso jest ekspertem od przejmowania zespołów w trudnych momentach. W Pisie, Milanie i Napoli zastał drużyny w kryzysie, kombinował, motywował i w końcu z paczki, którą stać było najwyżej na wygranie Pucharu Wójta, zrobił ekipy, które zaczęły się liczyć w walce o coś więcej niż tylko przetrwanie. W Hiszpanii chciałby dokonać tego samego, ale ostrzegamy. Tu będzie znacznie trudniej.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE:
- Najsłabszy z ulubieńców Luisa Enrique
- Pacheta z coraz większymi sukcesami w Hiszpanii. „Był priorytetem dla Ronaldo w Valladolid”
- Antonio Rudiger i jego droga do Realu Madryt
- Jak FC Andorra zmienia się za sprawą Gerarda Pique?
- Andaluzyjska wersja demo Manchesteru City
Fot. Newspix