Reklama

Sukces nie zawsze bierze się z pieniędzy. Valencia w finale Pucharu Króla

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

03 marca 2022, 12:32 • 6 min czytania 3 komentarze

Barcelona, Real Madryt, Atletico, Sevilla padały jak muchy w trwającej edycji Copa del Rey. Tymczasem wczoraj awans do finału tych rozgrywek wywalczyła Valencia. Tak, ta Valencia, która od początku zawodziła w Primera Division i dopiero w ostatniej kolejce wygrała ligowy mecz – pierwszy od grudnia.

Sukces nie zawsze bierze się z pieniędzy. Valencia w finale Pucharu Króla

Sukces nie zawsze bierze się z pieniędzy. Najważniejszą składową jest dobry plan i jego wykonanie. Od kilku lat Valencia ma problemy finansowe i organizacyjne. Z roku na rok jest coraz gorzej. Peter Lim doprowadził do takiej sytuacji, że Valencia jest kojarzona głównie z przeszłością, pięknym stadionem i charakterystycznym herbem.

W obecnej Valencii trudno się zakochać. Największe gwiazdy są na sprzedaż i z roku jakość piłkarska tego zespołu się obniża. Jeszcze kilka lat temu potrafiła w jednym oknie wydać ponad sto baniek na transfery. Teraz budżet na pensje zamyka się w kwocie 30 milionów euro. Klubu  nie stać na transfery gotówkowe, skupiają się na wypożyczeniach. Próbują przetrwać i zatrzymać lawinę nieszczęść. W takich realiach pracuje Jose Bordalas. I on to dźwignął.

Valencia i jej ściśle określony styl

Nie będziemy was zalewać treścią o przeszłości trenera Valencii, kiedyś już o nim pisaliśmy. Skupmy się na tym, co zrobił w nowym klubie. Valencia pod jego okiem stała się takim Getafe plus.

W poprzednim sezonie piłkarze z Estadio Mestalla grali futbol nudny, flegmatyczny, bez iskry. Teraz poszli w stronę twardej naparzanki, walki do upadłego i gry pod wynik. W dużej mierze wynika to z możliwości kadrowych, ale i właśnie preferencji trenera. Na tym etapie być może jest on trenerem idealnym. Mocny charakter, zadaniowiec, ponarzeka, ale nie będzie się obrażał. Dostał wyzwanie, którego potrzebował, może się wypromować (marzy o pracy w lidze włoskiej) i przy okazji pomóc drużynie w potrzebie.

Reklama

Valencia gra momentami bardzo ciężkostrawny futbol, jest przede wszystkim nastawiona na kontry i próby zaskoczenie rywala. Posiadanie piłki? A po co to komu?

Pojawia się mnóstwo uszczypliwości pod adresem trenera klubu z Estadio Mestalla ze względu na fakt, że zgetafizował Valencię. Z drugiej strony ma to swoje plusy. Wiadomo czego się spodziewać. Nie ma mydlenia oczu, że przyszedł kolejny nieudany naśladowca Guardioli, Sacchiego, Cruyffa lub innego z wielkich trenerów, którzy miłowali ofensywną grę. W przypadku Bordalasa mówimy wprost — widziały gały, co brały i nie będzie tiki-taki lub futbolu totalnego. Nie będzie też przezroczystego futbolu.

Konsekwencja Bordalasa

Mówcie, co chcecie, ale my chwalimy Bordalasa za efekty jego pracy. Z pewnością nie za styl, bo ten nie przypadł nam do gustu, ale okazał się skuteczny. W lidze jest przeciętnie (miejsce w pierwszej części stawki), ale w Pucharze Króla już osiągnął wynik ponad stan.

Niektórzy sugerują, że powinien zmienić podejście, zaprezentować ofensywne oblicze, ale nie byłby w tym wiarygodny. To trochę tak jak ludzie krytykowali rapera Matę za to, że stał się twarzą amerykańskiej sieci barów szybkiej obsługi. A wyobrażacie sobie Matę jako ambasadora produktów prozdrowotnych, w momencie gdy śpiewa o jaraniu trawy i piciu wódy? My nie, bo to nie byłoby spójne z tym, co prezentuje na co dzień i do czego przyzwyczaił publikę.

Trzeba czasem podejść do futbolu pramatycznie. Kto wie, czy z innym, nastawionym na ofensywkę, trenerem Valencia nie kręciłaby się w okolicach strefy spadkowej? Bordalas jest dobry na tu i teraz. Nikt przecież nie każe trzymać go przez dziesięć kolejnych lat. Lepsi trenerzy od niego zauważają, że jest coś takiego jak cykl pracy trenera. Kiedyś Manuel Pellegrini powiedział, że trwa on trzy lata, Guardiola że cztery, Klopp, że siedem. Zobaczymy, ile potrwa jego kadencja na Estadio Mestalla.

Jedno jest pewne. Valencia nie traci czasu z Bordalasem. Klub przechodzi przez okres przejściowy, próbę przetrwania. Może za kilka lat coś się zmieni w strukturach właścicielskich, pojawią się możliwości sprowadzenia lepszych piłkarzy i trzeba będzie poszukać trenera, który lepiej będzie pasował do ambitniejszego projektu. Teraz jest skromnie i trzeba się dostosować.

Reklama

Guedes, sukces i uznanie kibiców

Przejdźmy do tego, co najważniejsze. Nadaliśmy kontekst, pora na mięso. Valencia rozpoczęła grę w Copa del Rey w grudniu. Najpierw musiała uporać się z niżej notowanymi rywalami, którzy napsuli im trochę krwi. Pierwszy poważny sprawdzian czekał ich dopiero w półfinale.

Droga Valencii do finału wyglądała następująco:

  • CD Utrillas 0:3 Valencia
  • Arenteiro p.d. 1:3 Valencia,
  • Cartagena 1:2 Valencia,
  • Atletico Baleares 0:1 Valencia
  • Valencia 2:1 Cadiz
  • Athletic 1:1 Valencia i Valencia 1:0 Athletic

Niektórzy marudzą, ale nie można tej ekipie odbierać zasług. Gdy rozgrywany jest tylko jeden mecz półfinałowy można mieć farta, w dwumeczu efekt szczęścia nie ma już takiej siły. Trzeba wykonać kawał dobrej roboty przez minimum 180 minut. Valencia miał sporo problemów do rozwiązania, mierzyła się z przeciwnościami losu. W pierwszym meczu, gdy Athletic prowadził, czerwoną kartkę otrzymał Maxi Gomez. Jego koledzy z zespołu uratowali mecz i za sprawą Hugo Duro wyciągnęli cenny remis.

W rewanżu znów nie wszystko szło po myśli Los Ches. Jeszcze w pierwszej połowie odnowił się uraz Jose Luisowi Gayi. Lewy obrońca ze łzami w oczach opuszczał murawę. Jednak to nie złamało jego kolegów, wręcz przeciwnie. Nie dali sobie strzelić bramki i jedynego gola w meczu zdobył Goncalo Guedes. Trafienie pięknej urody, które sprawiło, że rywale z Bilbao nie zagrają po raz trzeci z rzędu w finale Pucharu Króla.

Moment przebłysku Portugalczyka, który pokazuje, jak duży potencjał w nim drzemie. On, Marco Asensio i Nabil Fekir zdobywają najwięcej bramek zza pola karnego na hiszpańskich boiskach. Guedes jak ma dobry dzień i z jego zdrowiem jest wszystko w porządku, jest zdolny do rzeczy wielkich, umiejętnościami nie pasuje do obecnej Valencii. Dlatego trudno go będzie zatrzymać. Może w finale znów błyśnie?

Wielkie świętowanie i kolejny rywal

Dla Valencii już samo dotarcie do finału jest dużym sukcesem. Gabloty nim nie zasilą, ale zdecydowanie poprawi nastroje. Piłkarze po wczorajszym zwycięstwie świętowali, jakby już trzymali w rękach puchar. Kibice najpierw krzyczeli – Anil (prawa ręka Lima), kanalio, wypad z Mestalla. Potem śpiewali, że kochają Bordalasa. Te chwalące trenera pojawiały się częściej. Zasłużył. Kibicom trudno im się dziwić. Po ostatnich przejściach w końcu wydarzyło się coś, co daje nadzieję na lepszą przyszłość i trofeum!

Dziś drugi półfinał. Real Betis podejmie Rayo Vallecano. W pierwszym meczu lepszy okazał się zespół z Andaluzji. Gdyby awansował do finału, czekałoby nas starcie dwóch żywiołów, zderzenie dwóch światów i weryfikacja skrajnych koncepcji. Ofensywna wizja Pellegriniego kontra brudny futbol Bordalasa.

Rywalizacje kontrastujących ze sobą postaci i stylów są zawsze ciekawe. Każdy może znaleźć coś dla siebie. W kreskówkach też tak było, że jeden kibicował Tomowi, a ktoś inny Jerry’emu. Różnorodność jest fajna i rozwija.

WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE:

Fot. NewsPix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

3 komentarze

Loading...