Reklama

Ściśnięte kluski, rękawice od Boruca i wygrana z Milanem | 5 dni do finałów Turnieju

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

07 czerwca 2022, 09:45 • 14 min czytania 0 komentarzy

Czy można nie pamiętać ani jednego gola, ani jednej asysty i choćby ani jednej akcji z jednego z najważniejszych turniejów z dzieciństwa? Czy można nie móc doliczyć się, ile bramek strzeliło się w kolejnych rundach takich zawodów? Czy można przeżyć tyle emocji, że nie wspomni się nawet o otrzymaniu rękawic od Artura Boruca? Oczywiście, że można. Dziecko zupełnie inaczej odbiera rzeczywistość. Świat jest prostszy. I Turniej „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku” na tej dziecięcej radości bazuje. To paleta przepięknych dziecięcych emocji piłkarskich. W 2010 odbywała się jego dziesiąta edycja. Jak każda inna, ciągnie za sobą mnóstwo historii, przygód, zdarzeń, przeżyć. Wszystkich ich odpowiedzieć się nie da, ale zawsze można spróbować przywołać przynajmniej część opowieści z tamtych lat…

Ściśnięte kluski, rękawice od Boruca i wygrana z Milanem | 5 dni do finałów Turnieju

***

Od tamtego finału minęło ponad dziesięć lat. Szmat czasu. Dla chłopaków urodzonych w 2000 roku, to druga część życia – z chłopców zamienili się w mężczyzn, ale to do tamtych chwil wracają z wielkim sentymentem. Wtedy byli naprawdę młodzi. Stawiali pierwsze kroki w piłce. Często mieli za sobą dopiero dwa-trzy lata trenowaniu futbolu w szkółce Sparty Sycewice.

Sycewice? Pewnie niewielu słyszało o tej miejscowości, a właściwie o tej wiosce, leżącej gdzieś w województwie pomorskim i liczącej sobie trochę ponad tysiąc mieszkańców. Ale oni, jako dziesięcioletni chłopcy, nic nie robili sobie z tego, że pochodzą z prowincji. Skład? Jakub Żuliński, Jakub Łącki, Aleks Hendryk, Patryk Szabat, Karol Czubak, Dorian Stasiak, Krzysztof Gniła, Piotr Janczukowicz. Trenował ich doświadczony szkoleniowiec Ryszard Hendryk.

***

Reklama

Tamten rocznik był dla mnie bardzo ważny, bo grał w nim mój syn. Oczywiście wkładam zawsze dużo serca w prowadzenie drużyny, ale wtedy było inaczej… 

Fragment wywiadu z Ryszardem Hendrykiem pt. „Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska”

***

Nie było na nich mocnych. Pokonywali wszystkich na wszystkich turniejach. Młodsi? Niech nawet nie próbują. Rówieśnicy? Bez szans. Starsi o rok? Większość na luzie do pyknięcia. Może z wyjątkiem Lechii Gdańsk 1999 – tam akurat drużyna była bardzo mocna i wyrównana. Ale mniejsza o to. 2010 rok gnał pod znakiem „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”. Chłopaki z Sycewic wszystko mu podporządkowali. Najpierw z łatwością przeszli eliminacje gminne, potem powiatowe, gdzie hokejowymi wynikami rozwalali szkolne ekipy, potem wojewódzkie, a następnie makroregionalne, gdzie za ich plecami ulokowała się Zawisza Bydgoszcz.

Nikt nie miał z nimi szans.

Grali bardzo ofensywnie. Bardzo, bardzo ofensywnie. Żeby zawsze strzelić jedną bramkę więcej niż rywal. Ale w sumie to nie tylko jedną, a przynajmniej kilka. W drużynie prym wiedli napastnicy – Szabat i Czubak. Ich koledzy, na kolejnych turniejach, zakładali się o to, który z nich będzie akurat królem strzelców. Raz koronę zdobywał jeden, innym razem drugi.

Reklama

Czubak nawet nie podejmuje się kalkulacji. Nie ma bladego pojęcia, ile bramek strzelił w fazach eliminacyjnych przed finałem turnieju Tymbarka. To byłaby jakąś wyższa matematyka, rachunek absolutnie niewarty wysiłku. Już lepiej pamięta za to, ile bramek strzelił w samym ścisłym finale – osiem albo dziewięć. Znów niedokładna liczba, ale jest usprawiedliwiony, to było setki goli temu.

***

Gdy składałem wniosek u doktora Golańskiego, aby zgłosić naszą drużynę do Pucharu Tymbarku w 2010 roku, to powiedziałem mu, że chcemy wygrać. On mnie się wtedy zapytał, co chcemy wygrać – gminę czy powiat? Powiedziałem, że chcemy wygrać mistrzostwo Polski. Był bardzo zdziwiony moją deklaracją. W 2008 otwarto też Orlik, na którym prowadziłem otwarty trening. Chłopcy mieli wtedy po osiem lat. Powiedziałem wówczas, że za dwa lata chcemy wygrać Puchar Tymbarku. Niektórzy się z tego śmiali, ale cel zrealizowałem. Miałem tych chłopców już od zerówki, dlatego wiedziałem, na co ich stać.

Fragment wywiadu z Ryszardem Hendrykiem pt. „Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska”

***

Po przejściu ostatniej rundy przedfinałowej, która odbywała się w Kluczborku, trener Hendryk miał możliwość dobrania kilku najlepszych zawodników z innych pomorskich drużyn, żeby w wielkim finale stworzyć regionalną potęgę. W ten sposób drużynę wzmocnili kolejni zdolni chłopcy: Artur Leszczyński (Arka Gdynia), Mateusz Borowski (Chojniczanka Chojnice), Oskar Sosnówka (Karol Pęplino), Bartłomiej Marchel (GKS Kolbudy). Powstała ekipa, która miała pojechać do Lubina, żeby na stadionie Zagłębia sięgnąć po zwycięstwo w Turnieju. Wyzwanie trudne, ale wtedy wydawało im się bardzo prawdopodobne – przecież na swoim podwórku łoili wszystkich aż miło.

Przygotowania do lubińskiego finału ruszyły. Chłopcy z innych miast raz w tygodniu przyjeżdżali do Sycewic i wszyscy trenowali razem. Częściej, bo dwa razy w tygodniu, na zajęcia przyjeżdżali chłopcy ze wsi.

Już na tym etapie przeżyli sporo frajdy. Na makroregionalnym poziomie eliminacyjnym dostali zaproszenie na mecz MKS-u Kluczbork, gdzie grał wówczas Waldemar Sobota i niezaprzeczalnie było to jedno z większych wydarzeń w ich piłkarskich życiach – chłopcy ze wsi pojechali i zobaczyli wydarzenie większej rangi niż mecz piątej ligi. Przed samym finałem zorganizowano im mini-obóz, dwa-trzy treningi dziennie w Sycewicach i zagwarantowany obiad w pakiecie. – Nie wiadomo, skąd trener załatwił, ale fajna sprawa, dla dzieciaków duże ułatwienie, że od razu po zajęciach można zjeść – wspomina Czubak.

Takie drobne rzeczy się zapamiętuje.

Pogoda dopisywała, trwały wakacje. Tak samo w Kluczborku, jak i w Lubinie. Zakwaterowano ich w Legnicy. Miasto stare, robotnicze, hotel im się podobał. Normalnie na turniejowych wyjazdach dostawali kiełbasę, pół pomidora i przekrojoną bułkę, tutaj szwedzki stół. Potem losowanie, stroje od organizatora, kamery, zainteresowanie mediów. Zapierało dech w piersiach.

Wygrywali. Jak zawsze.

Mecze grupowe:

Pomorskie – Dolnośląskie 3:1 (bramki: Czubak 2, Hendryk)
Pomorskie – Podkarpackie 3:3 (Czubak 3)
Pomorskie – Lubelskie 4:1 (Czubak, Merchel, Borowski, Leszczyński)

Półfinał

Pomorskie – Łódzkie 2:0 (Czubak, Sosnówka)

I w końcu przyszedł czas na finał.

***

Przed samym finałem bardzo się wkurzyłem, bo jakiś gość z drużyny, którą ograliśmy w półfinale, podszedł do moich chłopaków i powiedział im coś w stylu: – Wy już wygraliście, bo przecież w półfinale pokonaliście nas 4:1. Jezu, ale się wtedy wściekłem na tego faceta, bo przecież oni mogli w to uwierzyć. Tak się po prostu nie robi i nie trzeba mieć wykształcenia pedagogicznego, by o tym wiedzieć… Finał pamiętam dobrze, bo było sporo nerwów. Wyrównaliśmy po bramce Karola Czubaka, który wykorzystał dośrodkowanie mojego syna.

Fragment wywiadu z Ryszardem Hendrykiem pt. „Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska”

***

Jakie emocje towarzyszyły chłopakom?

– Stres mieszał się z podekscytowaniem. Stadion w Lubinie był świeżo oddany do użytku. Większość z nas nie widziała takiego stadionu na żywo, a co dopiero na nim grać. To coś fajnego. Cała to otoczka – kapitalna. Przyjechał śp. Włodzimierz Smolarek. Legenda polskiej piłki. Zapadł w pamięć. No, stresował się człowiek, to oczywiste – wspomina bramkarz Jakub Żuliński.

– Byliśmy dziećmi, aż tak bardzo presji nie odczuwaliśmy, ale przez całe zawody wiedzieliśmy, że możemy dużo osiągnąć. Mieliśmy dobrego trenera, dobry skład, czuliśmy się pewnie. Największa presja była nie przed samym finałem, a przed karnymi – dopowiada Karol Czubak.

W finale Czubak strzelił wyrównującą bramkę. Przyszedł czas na karne. Moment stresowy. Kulminacja emocji. Zastosowanie przepisu na finał idealny – wyrównane zespoły, wyrównany mecz, wyrównana końcówka. Chłopcy, jak na kalkulacje dziesięciolatków przystało, dziwili się nieco, że rywal, którego rozgromili 4:1 w grupie, aż tak bardzo im się stawia, ale tego uczy piłka – żeby nikogo nie lekceważyć.

Karne to loteria. Mógł wygrać każdy.

Czubak: – Trafiłem karnego. Wszyscy od nas trafili. Nasz bramkarz jednego obronił i…

Żuliński: – Wygraliśmy!

Obaj byli wyróżniającymi się postaciami zespołu. Czubak został królem strzelców, a Żuliński powinien zostać najlepszym bramkarzem. Powinien…

– Nie wygrałem tytułu dla najlepszego bramkarza. Zabawna historia. Podsumowanie było na trybunach. Na płaskim terenie stało podium. Spodziewałem się, że zdobędę tą nagrodę. Dużo osób też mi to mówiło. Statuetkę przyznawano jako jedną z ostatnich. Już czekałem aż mnie wyczytają. Spiker zaczął mówić:

– Najlepszym bramkarzem zostaje Jakub…

I już wstałem. Padło inne nazwisko. Łza mi się w oku zakręciła. Nagrodę dostał bramkarz z 8-9 miejsca. Dalekiego. Niezasłużenie. Często to fair play, tak miło, na pocieszenie. Trudno. Ja wiedziałem, że zrobiłem dobrą robotę.

Finał

Pomorskie – Lubelskie 2:2, k. 5:4 (Leszczyński, Czubak)

Ich powrót do Sycewic obrósł tłuszczykiem wiejskiej legendy. Szczęśliwi i umęczeni dojechali na miejsce późno w nocy. Czekali na nich dumni rodzice i miejscowi kibice. Wygrali mistrzostwo kraju w swojej kategorii wiekowej. – Generalnie, jeśli ta ekipa przyjeżdżała z jakiegoś turnieju bez głównego trofeum, to w mieście było to odbierane, jak katastrofa, kataklizm, kompromitacja. Naprawdę, ale w takim przyjemnym sensie, bo zazwyczaj faktycznie przyjeżdżaliśmy ze złotym medalem – wspomina Żuliński.

Autobus przez wieś przejechał na klaksonie.

Zaliczył taką runda honorowa.

To nie był jednak jeszcze koniec frajdy. Czekał ich lot do Mediolanu. Na legendarne San Siro. Taka była nagroda dla zwycięzców.

***

Wspaniała sprawa i niesamowita nagroda. Motywacja przed finałem była bardzo duża, bo jak później wytłumaczyć dziecku, że drugie miejsce też jest fantastyczne? No może, ale przecież nie polecieliby wtedy na San Siro.

Fragment wywiadu z Ryszardem Hendrykiem pt. „Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska”

***

Jakub Żuliński opowiada przejęty, już po latach, że grał Boruc, że wszedł Ronaldinho, że przewrotką strzelił Ibra, że Włochy, że Mediolan, że San Siro. Że działo się, że był klimat, że samolot, że przeżycie. Że taka nagroda, że głowa mała. Tyle emocji, że nawet sam nie wspomina, iż po meczu Artur Boruc, usłyszawszy, że młody bramkarz widzi w nim idola, ofiarował mu swoje rękawice. To dodaje Czubak. Też po latach. On za to nie pamięta nawet, ile bramek strzelił w meczu z rówieśnikami z Milanu. Tak, z tej wielkiej szkółki Milanu. Nie pamięta, ile bramek strzelił – może jedną, może dwie, na pewno coś. Jak to możliwe? Ano tak, że chłopaki z Sycewic rozgromili Włochów 8:4.

– Organizator Tymbarka powiedział nam potem, że byliśmy pierwszym triumfatorem Pucharu Tymbarka w jego dziesięcioletniej wówczas historii, który pokonał swojego zagranicznego przeciwnika – wspomina Żuliński.

Inna sprawa, że młodzicy z Milanu też zaimponowali. Przegrali, ale pograli piłką, nie byli słabi. Może trochę mniejsi, trochę wątlejsi, bez doświadczenia turniejowego i meczowego, ale za to skorzy to prawdziwej gry w piłkę. Ale chłopaki z Sycewic byli lepsi. Najlepsi. Jak zawsze do tamtej pory swojego piłkarskiego życia.

***

Pamiętam, że przewodnik po Mediolanie zapytał dzieci o pomnik Leonardo… Cała gromadka krzyknęła chórem, że Leonardo DiCaprio (śmiech). Naprawdę fajna sprawa, bo dzieci trochę się też nauczyły i do końca życia już będą wiedziały, kim był Leonardo da Vinci.

Spotkanie z Borucem było dla nas niespodzianką. Generalnie super rzecz, bo nasz bramkarz uwielbiał Artura. Weszliśmy do hotelu, a tam idol Kuby. Dziennikarze powiedzieli Borucowi, że Kuba jest jego wielkim fanem. Pamiętam, że rozpłakał nam się wtedy Kubuś po całości… Później redaktorzy pytali jeszcze Kubę, co by chciał dostać od Artura. Powiedział, że chciałby „łapki”, w których Boruc będzie bronił w meczu z Milanem. Przez długi czas była cisza, ale po spotkaniu Artur przebiegł przez całe boisku i rzucił mu rękawice, a także koszulkę.

Fragment wywiadu z Ryszardem Hendrykiem pt. „Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska”

***

Minęły lata. Po Żulińskiego po turnieju zgłosiła się Arka Gdynia. Hendryk, Czubak i Szabat pojechali na testy do szkółki FC Barcelony. La Masia pozytywnie zweryfikowała dwójkę z nich, jednego negatywnie, ktoś musiałby zostać odstrzelony. Ryszard Hendryk postawił warunek: albo wszyscy, albo nikt. Jak to w życiu bywa, ostatecznie wyszło, że nikt.

Dalej są młodzi, dopiero od niedawna dorośli, ale na razie wielkiej kariery nie robią.

Żuliński: – Co u mnie? Piąta liga, ale mam ambitne plany. Środowisko piłkarskie jest niesprawiedliwe. Nie mam tu przyjaciół. Po zwycięstwie w Lubinie dostałem propozycje z Arki Gdynia. Skorzystałem z niej. Spotkały mnie nieprzyjemności ze strony otoczenia, pograłem tam cztery lata i cały czas lecę dalej. To, że ktoś jest teraz na najwyższym poziomie, to wcale nie znaczy, że nie będzie na tym poziomie za kilka lat. Mam pewne braki – nadrabiam. Ale liczą się też znajomości. Jadę przed siebie. Przyniesie to sukces.

Wielu chłopaków z tamtej ekipy zrezygnowało. Aleks Hendryk jest w Kluczevia Stargard. Karol Czubak najwyżej ze wszystkich – był w Bytovii, był w Widzewie, teraz gra i strzela w pierwszoligowej Arce. Patrzą wysoko, dzielą ich trzy poziomy rozgrywkowe, ale łączy ich jedno:

Żuliński i Czubak: – Chcielibyśmy przeżyć to jeszcze raz. 

***

Niektórzy mówią, że Ada Achcińska to żeńska wersja N’Golo Kante. Nie chodzi tylko o pozycję na boisku, ale też – może nawet przede wszystkim – o chorobliwą wręcz skromność. Francuski pomocnik zasłynął z tego, że po wygraniu złotego medalu mistrzostw świata w Rosji wstydził się nawet poprosić kolegów o przekazanie mu pucharu, żeby móc go potrzymać, dotknąć, pokazać się z nim na zdjęciu. Interweniował dopiero Steven Nzonzi. Innym razem Kante wyparł się nawet tezy, że jest skromny, gorączkowo temu zaprzeczając i mówiąc, że po prostu jest sobą i żeby mu nie dodawać, bo na pewno są milsi i skromniejsi od niego.

Trzeba zachować wszelkie proporcje, ale coś w tym jest. Achcińska ma za sobą debiut w reprezentacji Polski. Chwalą ją.

– Miałaś taki moment w swojej przygodzie z piłką, że powiedziałaś sobie, że jesteś dobra? – pytamy.

– Nie, nie, nie – zaprzecza szybko.

Dziesięć lat temu wzięła udział w Turnieju. Może nawet najbardziej wytężać pamięć, starać się, walczyć, przywracać obrazy, ale w jej głowie panuje całkowita pustka. Nie pamięta nic: żadnego gola, żadnej asysty, żadnej akcji.

Długo grała z chłopakami – do trzynastego roku życia praktycznie tylko z nimi. „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”, ten właśnie, był wyjątkiem. Na jakimś turnieju w Świdnicy złapała ją Agnieszka Nowak. Trenerka, która kompletowała nieformalną drużynę z Dolnego Śląska, żeby podbić Turniej. Spytała się dziewczynki, która dzielnie radziła sobie w walce z chłopcami, o to, czy chciałaby pograć w jej drużynie. Ta, nieśmiała i cicha, pokiwała głową. Ale wiadomo, ona za bardzo nie mogła decydować, za mała. Dalsze kroki oczywiste: kontakt z trenerem, kontakt z rodzicami, okej, zgoda, dziewczynka dalej na tak, więc można jechać.

Achcińska nie przykładała wielkiej wagi do tego turnieju. Bardziej żyła lokalnymi starciami w swojej męskiej drużynie. Dopiero potem spostrzegła się, jak wielka jest skala tego turnieju, że to jednak nie coś lokalnego, a polskiego, większego, ważniejszego.

Ale może tylko powtórzyć: nie pamięta nic.

Zawsze była spokojna, skromna, wyciszona. Dziewczynki w szkole dziwiły się, że gra w piłkę – to takie męskie, nie-dziewczęce, po co, jak to, bez sensu. Nie przejmowała się. W gimnazjum wszystko się unormowało, już nikt się nie dziwił, mogła grać. W domu też spokój i aprobata. Ojciec sam był piłkarzem, grał w Zagłębiu Lubin, matka całe życie z ojcem, więc akceptowali i akceptują miłość córki.

I jej kariera się toczy. Tamten Turniej Tymbarka był dla niej zabawą. Fajną, przyjemną, ale zabawą.

***

Dla jej trenerki był czymś więcej. Agnieszka Nowak po dzień dzisiejszy zapamięta chwilę, kiedy jej podopieczne przegrały finał – z województwem wielkopolskim: 0:2 do przerwy, 0:4 na koniec. Płacz, załamanie, smutek. Kiedy ona widziała, że dzieci beczą, sama też płakała. To naturalne. – Ale zaraz trzeba było dziewczynki podnieść, zmotywować, przytulić, pochwalić, osiągnęły sukces – mówi Nowak. Przy rozdawaniu trofeów dzieciaki śmiały i bawiły się w najlepsze.

Turniej odbywał się w Lubinie. U nich. Na Dolnym Śląsku. Wciągnęła się w „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”. Bardzo jej na nim zależało. Zebrała grupę dziewczynek, na które nikt nie stawiał – jej mała akademia. Jeden bum, bach, wygrana w swoim województwie i możliwość gry w wielkim finale.

Nowak mieszka w Wołowie. Parę dziewczynek miała u siebie, na miejscu, one trenowały regularnie, pod jej okiem. Ale była też reszta. Z innych miast, często oddalonych nawet o sto kilometrów. One musiały dojeżdżać na mini-obozy. Spały u niej w domu. To jej ulubione wspomnienie. Nie chciały spać w różnych pokojach – chciały w jednym, na tym samym łóżku. Takie ściśnięte kluski, tak to nazywa ich trenerka.

Potem zgrupowań przybywało. Niekiedy, wraz z turniejami, było ich coraz więcej. Dziewczynki wygrywały i jeździły – właściwie długimi momentami więcej czasu spędzały z trenerką Nowak niż ze swoimi rodzicami. Ci, kiedy odbierali dzieci i mogli je w końcu zobaczyć, często płakali stęsknieni. A one wracały do domu, przepakowywały rzeczy i dalej w podróż.

– Każda była inna. Z Adą Achcińską noce były nieprzespane. Strasznie płakała na wszystkich obozach, wyjazdach, zgrupowaniach. Tęskniła za rodzicami. Trzeba było przyjść, przytulić. To są dzieci – mogą bardzo dobrze grać w piłkę, ale jeśli będą tęsknić, to jest po grze. Cały czas przy niej. Rozmowy. Pełnienie roli mamy. Opłacało się, bo nie załamała się i na boisku była sobą.

Nie były faworytkami. Nie były ani największe, ani najsilniejsze, ani najlepsze technicznie. Nowak dbała, żeby nie stresowały się i stawały się kolektywem, który łączy dziecięcą radość z dziecięcą chęcią wygrywania. Półfinał? Ekipa z województwa lubuskiego. Triumfator z poprzedniego roku. Skończyło się 1:0. Wielka radość. Finał? Wiadomo, przegrany, był smutek, a potem śmiech i zabawa…

Co się dzieje z dziewczynami teraz? Tylko dwie z tamtego składu nie kopie już piłki. Reszta gra. Lepiej, gorzej, wyżej, niżej, ale gra. Karierę robi nie tylko Achcińska. Karolina Tylak – grała w młodzieżowej reprezentacji do lat 16 i 19. Oliwia Silny – też przeszła wszystkie szczeble młodzieżowe, jest w U-19.

– Czasami znów wyobrażam sobie, jak grają moje dziewczynki, jak dzielnie walczą – roztkliwia się Nowak.

JAN MAZUREK

***

Do Finałów Ogólnopolskich XXII edycji Turnieju „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku” pozostało tylko 5 dni. Decydujące rozstrzygnięcia zapadną 12, 13 i 14 czerwca w Warszawie. Już dziś zapraszamy Was na łamy Weszło oraz Weszło Junior, gdzie będziemy relacjonować przebieg całych zawodów.

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...