Trudno nie pomyśleć sobie, że ta dziewczyna już nigdy nie przegra. Bo wygrywa tak szybko i z tak ogromną łatwością. Bo na korcie emanuje pewnością siebie. Bo żadna rywalka nie jest w stanie dotrzymać jej kroku. Iga sprawiła, że oglądając jej mecze nie trzeba nerwowo obgryzać paznokci – wręcz przeciwnie, można się zrelaksować. Zwycięstwo przecież jest pewne i musi nadejść, tak jak po nocy nadchodzi dzień. Iga Świątek zakrzywiła nam wszystkim perspektywę.
***
To wręcz irytujące, jak łatwo Iga Świątek wygrywa. Głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, w sporcie kocham emocje. A te największe są wtedy, gdy mecze trwają po kilka godzin i wszystko rozstrzyga się w ostatnich, decydujących punktach. W ostatnim czasie jednak gdy na kort wychodzi Świątek, emocji raczej nie ma. I tu dochodzimy do drugiego punktu – Iga sprawia, że ten cały tenis wydaje się zbyt prosty. Ot, wyjść na kort, odbić kilkaset razy piłkę, pokonać kolejną zawodniczkę. Najlepiej w godzinkę. I tyle, koniec roboty.
Jej seria zwycięstw – już 35., najlepsza w XXI wieku! – i sposób w jaki odnosiła większość z nich, sprawiła, że nawet ten tytuł wielkoszlemowy zaczęliśmy przyjmować jako pewnik. Jeszcze PRZED turniejem. A gdy odpadały kolejne zawodniczki z TOP 10 rankingu WTA wydawało się niemożliwe, by ktoś odebrał Idze triumf w finale. Byliśmy zgodnie przekonani, że wygra.
Owszem, ostatecznie faktycznie wygrała. Co nie zmienia faktu, że w pewnym momencie przestaliśmy pamiętać o tym, jak działa sport – tu porażka czai się przecież za każdym rogiem, by w najbardziej niespodziewanym momencie zza niego wyskoczyć i przyłożyć nam z całej siły w łeb. Gdy więc zwykle w takich sytuacjach ostrożnie się za ten róg wychylaliśmy, chcąc uniknąć potencjalnego ciosu lub przynajmniej się na niego przygotować, przy Idze zupełnie o tym zapomnieliśmy.
CZYTAJ: IGA ŚWIĄTEK WYGRAŁA ROLAND GARROS!
I od pewnego czasu na pewniaka, bez żadnego zastanowienia, skręcaliśmy w każdą możliwą uliczkę. Za każdy róg. To chyba w tym wszystkim, czego Iga ostatnio dokonała, najbardziej imponujące.
***
Naprawdę nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej z takim spokojem podchodziłem do występów kogoś, komu z całego serca kibicuję. Nawet gdy byłem dzieciakiem i Adam Małysz regularnie roznosił konkurencję, obawiałem się, że tym razem się to nie uda. Po słynnych 102 metrach na Miyanomori w 2007 roku moi koledzy z pokoju – akurat byliśmy na zimowych koloniach gdzieś w Czechach – zmienili kanał i nie oglądali drugiej serii, pewni, że Adam już to wygrał.
A ja? Ja pognałem do innego pokoju i dopóki Małysz nie wylądował, nie ustał, nie podniósł rąk w górę – drżałem o to, czy aby na pewno zdobędzie złoto.
Nerwy towarzyszą mi w sporcie naprawdę od zawsze. Jak już ustaliliśmy – lubię je, choć czasem zastanawiałem się, jak przeżywałoby się ważne spotkania czy konkursy bez nich. Za sprawą aktualnej formy Igi wreszcie się tego dowiedziałem. Momentami, oglądając ją na korcie, zachowywałem bowiem absolutny spokój. Od pierwszej do ostatniej piłki. Również przy okazji finału Roland Garros. Byłem po prostu PRZEKONANY o tym, że – przy całym moim szacunku do Coco Gauff – Iga tego nie wypuści.
Cholera, ta dziewczyna sprawiła, że ledwie drugi polski singlowy triumf wielkoszlemowy w historii przyjąłem wyłącznie z lekkim uśmiechem. A jeszcze w październiku 2020 płakałem ze szczęścia i nie mogłem uwierzyć, że wreszcie czegoś takiego doczekałem. Teraz? Teraz nie tylko mogłem w to uwierzyć. Ja się tego SPODZIEWAŁEM. Podobnie jak cały świat.
***
Dwa tytuły wielkoszlemowe w wieku 21 lat. Takie zdanie musi budzić respekt. Drugi z nich braliśmy jednak za pewnik i nikt nie może nas winić. Podobnie – gdyby Iga triumfowała na Wimbledonie czy US Open – przyjmiemy pewnie i trzeci. Świątek pokazała nam bowiem, że potrafi wygrywać największe turnieje i jeśli tylko jest w formie, to właściwie nie ma aktualnie rywalek, które mogłyby ją pokonać. W tej chwili to dla nas oczywiste.
A zdecydowanie nie powinno być.
W końcu przez lata dziesiątki WYBITNYCH tenisistek uganiały się za wielkoszlemowymi tytułami. Wiele z nich nigdy żadnego nie zdobyło. Helena Sukova grała o taki w decydującym meczu cztery razy. I co? I nic. Zawsze przegrywała. Pam Shriver, niegdyś światowa “2”, też nie wygrała żadnego tytułu tej rangi. Mary Joe Fernandez podobnie, choć w finałach gościła trzy razy.
https://twitter.com/rolandgarros/status/1533097758747283462
Bez tytułu wielkoszlemowego w singlu kariery kończyły też wielkie tenisistki XXI wieku, takie jak Dinara Safina czy Jelena Janković. Mało brakowało, by nie miała też takiego Caroline Woźniacki, która przecież przez wiele tygodni była liderką światowego rankingu. No i jest też przykład zawodniczki, której wielkoszlemowe niepowodzenia bolały nas pewnie najbardziej – to Agnieszka Radwańska. Jej przypadek dobitnie udowodnił nam, jak bardzo trudno jest o taki triumf.
Dziś za to uważamy, że w momencie zwycięstwa Igi w Paryżu nie stało się nic wyjątkowego. Bo w końcu turniej wygrała wielka faworytka i wszystko przebiegło zgodnie z planem.
***
Do dzisiejszego finału, a od początku ery open licząc (Roland Garros 1968) więcej niż jeden tytuł wielkoszlemowy zdobyło 30 tenisistek. A turniejów tej rangi rozegrano w tym czasie 217. Iga za sprawą dzisiejszego triumfu jest już 22. na liście wszech czasów. Obok takich zawodniczek jak Wiktoria Azarenka, Petra Kvitova, Simona Halep, Amelie Mauresmo czy Swietłana Kuzniecowa.
To wszystko tenisistki uznawane w swoich najlepszych czasach za jedne z największych gwiazd dyscypliny, których nazwiska przez lata przewijały się na nagłówkach gazet dookoła świata. Zawodniczki genialne. Legendy. I wszystkie zdobyły tyle tytułów najwyższej rangi, co Iga Świątek ma na koncie w wieku zaledwie 21 lat. Brzmi to niesamowicie, co?
https://twitter.com/rolandgarros/status/1533095952776568833
A możemy spojrzeć na to jeszcze inaczej – od początku XXI wieku do triumfu Igi Świątek na Roland Garros 2020, aż 25 zawodniczek wygrywało tytuł wielkoszlemowy po raz pierwszy. 11 z nich nie zdobyło jak na razie (a część nie zrobi tego już nigdy) kolejnego trofeum tej rangi. Kilka kolejnych zatrzymało się na dwóch – wśród nich cała wspomniana wyżej piątka, ale też Garbine Muguruza i Li Na.
Z całej tej dwudziestopięcioosobowej kompanii więcej niż dwa turnieje Wielkiego Szlema były w stanie wygrać tylko: Jennifer Capriati (3), Angelique Kerber (3), Ash Barty (3), Naomi Osaka (4) Kim Clijsters (4), Maria Szarapowa (5) i Justine Henin (7). Ledwie dwie z nich (chyba że Ash wróci kiedyś do rywalizacji) mają szansę dopisać coś do tego dorobku. Tyle że Angie ma już swoje lata i na taki triumf się u niej nie zanosi, a Naomi próbuje poradzić sobie z problemami mentalnymi.
***
Te wszystkie wyliczenia pokazują, jak niesamowicie trudnym zadaniem jest zdobycie choć jednego takiego tytułu. Dwa? To już oznaka tego, że jest się kimś wielkim. Więcej? Wtedy do CV można sobie wpisać hasło “absolutne mistrzostwo”, które podkreśla się coraz grubszą kreską wraz z każdym kolejnym tytułem. A mając co najmniej pięć zostaje się absolutną legendą tego sportu.
Tymczasem na dziś (jestem o tym przekonany!) gdyby zapytać większość fanów tenisa – i to nie tylko tych z Polski – czy sądzą, że Iga zgarnie co najmniej dziesięć tytułów wielkoszlemowych na przestrzeni swojej kariery, odpowiedzieliby, że tak. Ba, pewnie sam uznałbym to stwierdzenie za zgodne z prawdą, dając się porwać marzeniom.
Bo wahadło, które jeszcze za czasów Agnieszki Radwańskiej przechylało się ku stwierdzeniu “wygrać turniej wielkoszlemowy to wielka sztuka”, teraz – za sprawą Igi Świątek – odchyliło się w naszych głowach drugą stronę. I mówi nam, że gdy ma się taki talent, to w sumie łatwa sprawa. Nie obchodzi nas przy tym fakt, że to stwierdzenie nie jest prawdziwe. Że stoją za tym lata ciężkiej pracy, wyrzeczeń, treningów, przygotowania fizycznego i mentalnego, które tysiącom tenisistek i tenisistów nigdy nie zostaną wynagrodzone w taki sposób.
Iga kompletnie zakrzywiła nam perspektywę. Możliwe zresztą, że w najbliższym czasie wykrzywi ją jeszcze bardziej, bo nic nie wskazuje na to, by miała się zatrzymać. I wiecie co? W sumie nie mam nic przeciwko temu, byśmy się temu zakrzywieniu dali na tych kolejnych kilka tygodni czy nawet miesięcy porwać. Byle tylko potem pamiętać, że to jednak tenis i rywalki Igi udowodnią nam, że nie zawsze da się wygrywać. Porażki nadejdą, bo muszą nadejść. Tak to już jest.
Choć w tej chwili, patrząc na Świątek na korcie, może wydawać się inaczej.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: