Reklama

Van Gaal, atmosfera jak na LM i klasa Bogusza | 9 dni do finałów Turnieju

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

03 czerwca 2022, 10:13 • 15 min czytania 0 komentarzy

Jedenasta edycja Turnieju „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku” była gwałtownym przyspieszeniem jeśli chodzi o prestiż i zasięg turnieju. Do boju stanęło blisko 85 tys. chłopców i dziewcząt z całej Polski, czyli ponad dwa razy więcej niż rok wcześniej! Przykładowo: w województwie pomorskim zgłosiło się 4200 zawodników, co dało wzrost o 120 procent w porównaniu do edycji 2010. Już samo to pokazuje, o jak wielkiej różnicy mówimy. Tamten rok stanowił również przetarcie dla juniora, o którym kilka lat później było dość głośno…

Van Gaal, atmosfera jak na LM i klasa Bogusza | 9 dni do finałów Turnieju

Mowa o 20-letnim Mateuszu Boguszu, który latem 2019 zamienił Ruch Chorzów na Leeds United. W Anglii na razie większej szansy nie dostał, natomiast z dobrej strony pokazywał się na wypożyczeniach w hiszpańskich drugoligowcach z Alcorcon i Ibizy. Szkoda tylko, że aktualnie leczy poważną kontuzję kolana. Jedenaście lat temu Bogusz i koledzy reprezentujący województwo śląskie wygrali Turniej, a on sam został królem strzelców. W decydującym meczu przypieczętował ten tytuł piękną bramką z przewrotki. Śląska ekipa nie zawiodła jako gospodarz (finały rozegrano na stadionie Ruchu Chorzów) i w nagrodę razem z triumfatorkami wśród dziewczynek, kilka tygodni później wybrała się z wizytą do Ajaxu Amsterdam.

 – Puchar Tymbarku ma szczególne miejsce w mojej pamięci. W zasadzie to najmilsze wspomnienie z tych pierwszych lat. Wygrana w tak opakowanym turnieju ogólnopolskim i wyjazd do Amsterdamu została zapamiętana bardziej niż w jakichś podrzędnych zawodach. Sam fakt, że graliśmy na stadionie Ruchu pokazywał, że gra toczy się o sporą stawkę i jest tu jakaś ranga. Nowością było też to, że nie mierzyliśmy się z tymi drużynami co zawsze, tylko z najlepszymi w danym województwie – mówi nam dziś Bogusz.

Trenerem tej ekipy był Bartłomiej Cieślak, ale nie od razu przyszło mu współpracować z Mateuszem. – Prowadziłem rocznik 2001 i 2002 w Chrzcicielu Tychy, pod takim szyldem zaczynaliśmy rywalizację. Wiosną rozpoczęły się eliminacje podokręgu w Tychach. Przebrnęliśmy je, później w Dankowicach odbyły się finały wojewódzkie. Graliśmy w grupach, następnie od razu odbyły się półfinały, w których trafiliśmy na mocną ekipą GKS-u Jastrzębie. Wygraliśmy 3:0, choć tak szczerze, piłkarsko rywale byli od nas dużo lepsi. W finale zmierzyliśmy się z Gwiazdą Ruda Śląska. To właśnie w jej składzie byli Mateusz Bogusz i Olivier Lazar, którzy potem bardzo nam pomogli. Z Gwiazdą znaliśmy się różnych turniejów i nigdy z nią nawet nie zremisowaliśmy. W tamtym meczu jednak niespodziewanie prowadziliśmy 1:0. Potem rywal cisnął nas jak w hokeju, gdy zakładasz zamek w przewadze. Do przerwy jakoś jeszcze dociągnęliśmy bez straty gola, natomiast w ciągu paru drugiej połowy Gwiazda wyszła na 2:1. Nie było czego bronić, wpuściłem chłopaka, który wtedy się u nas wyróżniał. Nastawiłem go, żeby próbował grać indywidualnie i podziałało, zdobył bramkę na 2:2. Potem strzelił jeszcze w poprzeczkę. Skończyło się remisem, co dla nas i tak było super. Doszło do rzutów karnych. Niesamowite emocje. Gwiazda miała już decydującego karnego – nie strzeliła. Nasz zawodnik trafił, oni znów spudłowali, na koniec nasz zawodnik strzelił i wygraliśmy. Co ciekawe, Mateusz na karne wszedł do bramki. Trener Krzysztof Witek nieraz to praktykował, bo był to najlepszy zawodnik jego zespołu, na każdej pozycji się wyróżniał – opowiada Cieślak.

 – Zawsze broniłem karne w młodzikach. Deklarowałem się, że umiem i przeważnie się udawało. Wcześniej na podwórku, gdy już byłem zmęczony graniem z kolegami, stawałem na bramce, żeby odpocząć albo… dać im fory (śmiech). Ale nigdy nie rozważałem zmiany pozycji – tłumaczy Bogusz.

Reklama

Cieślak kontynuuje opis turniejowej drabinki: – Kolejnym etapem były półfinały ogólnopolskie w Kluczborku – cztery turnusy po cztery województwa, dwie najlepsze ekipy z każdego turnusu wchodziły do finałów. Spędziliśmy tam dwa tygodnie. Był to trochę i obóz, i turniej. Graliśmy z trzema innymi województwami, parę dni przerwy i dochodziło do rewanżów. Wtedy już do moich dwunastu podopiecznych z Chrzciciela mogłem dokooptować ośmiu zawodników z innych śląskich zespołów. Były też mecze… rezerw, bo dwudziestu chłopaków nie pomieściłoby się w samych meczach o punkty. Na finał selekcja była jeszcze większa. Pojechało pięciu z Chrzciciela i siedmiu z innych ekip z regionu. Poza Boguszem i Lazarem rzucał się w oczy Łukasz Zjawiński. Dobry piłkarsko i jednocześnie wysoki i silny, z dobrymi warunkami. Najtrudniej szło nam z Opolem, widać było, że tamci zawodnicy są mocno skoncentrowani na piłce. Wydawało nam się, że jesteśmy dość mocni, a tu do przerwy 0:3. Uratowała nas klasa Mateusza Bogusza. Dwa razy huknął z dalszych odległości i jakoś wycisnęliśmy 3:3. W rewanżu Opole wysoko nas zlało, ale razem z nim weszliśmy do chorzowskich finałów. 

Jeszcze przed ich rozpoczęciem, Cieślak mógł poczuć, że ten turniej ma większą rangę od pozostałych. – Dzień wcześniej doszło do losowania grup. Atmosfera prawie jak przy Lidze Mistrzów, wszystko zorganizowane w starym kinie, stawili się przedstawiciele PZPN. No i znów byliśmy w grupie z Opolem, najgorszy wariant! W sobotę ponownie z nim nie wygraliśmy, ale razem awansowaliśmy do niedzielnych półfinałów – przypomina sobie.

Jego drużynie zapewne trochę pomogło wyłamanie się ze schematu co do spędzenia wolnego czasu w sobotnie popołudnie. – Było bardzo, bardzo gorąco, pogoda naprawdę dała się we znaki. Do tego kilku moich zawodników brało jeszcze udział w jakichś reklamowych nagraniach, spędzili na słońcu dodatkowe półtorej godziny. Łukasz Zjawiński swoją twarzą firmował turniej na stronie Pucharu Tymbarku. Po sobotnich meczach wszystkie drużyny miały jechać na wycieczkę do chorzowskiego planetarium. Jako jedyni się nie zdecydowaliśmy. Przy takiej duchocie byśmy tam padli. Zamiast tego rodzice dzieci szybko się zorganizowali i wybraliśmy się na basen. Z perspektywy naszej regeneracji, był to strzał w dziesiątkę. Reszta męczyła się w planetarium i jeszcze dobiła po całym dniu, za to my odpoczęliśmy w wodzie. Sądzę, że nie było to bez znaczenia w niedzielę. Półfinał gładko przeszliśmy, a w decydującym meczu… oczywiście rywalem Opole. Czwarte starcie w krótkim czasie, wcześniej ani jednego zwycięstwa. Wtedy jednak wyszło idealnie, wygraliśmy aż 5:1. Pamiętam, że Olivier Lazar otworzył wynik po akcji zaczynającej się z autu, zaś na koniec Mateusz Bogusz pięknie strzelił z przewrotki – mówi mieszkający w Tychach trener.

Bogusz: – Opole nie mogło z nami wygrywać w nieskończoność, przełamaliśmy się w najważniejszym momencie.

Czy Bartłomiej Cieślak i jego podopieczni na starcie dopuszczali w myślach, że mogą wygrać cały turniej? – Mieliśmy dobry punkt odniesienia. Rok wcześniej kolega prowadzący w Chrzcicielu Tychy rocznik 2000 też doszedł do ścisłego finału Pucharu Tymbarku, wyszedł z grupy i ostatecznie zajął czwarte miejsce w skali krajowej. Nie zakładaliśmy, że wygramy cały turniej, ale siedziało w głowie, że skoro oni mogli zajść tak daleko, to my też możemy przynajmniej się z nimi zrównać. Do półfinałów w Kluczborku przyjechaliśmy z marszu, wcześniej za to robiłem chłopakom dodatkowe treningi motoryczne, gierki, zajęcia z gimnastyki funkcjonalnej przeprowadzane przez znajomą. Powtarza się, że w piłce młodzieżowej nie liczy się wynik, ale w takich turniejach najczęściej właśnie pod takim kątem ustawia się grę – wspomina Cieślak.

Olivier Lazar: – Wiadomo, że na tak wczesnym etapie mecze często rozstrzygają indywidualności i tu na pewno się wyróżnialiśmy. Mieliśmy wyćwiczone jakieś schematy, ale dominowała zabawa i improwizacja. Nie graliśmy z nastawieniem, że za wszelką cenę musimy wygrać ten turniej. Wyszło to samo z siebie, przy dobrej zabawie na boisku. 

Reklama

W nagrodę cały zespół, podobnie jak triumfatorki wśród dziewczynek, pojechał na cztery dni do Amsterdamu. Atrakcji nie brakowało. Dzieci odbyły trening pod okiem szkoleniowców Ajaxu, zwiedziły stadion i centrum treningowe oraz klubowe muzeum. Zobaczyły też z trybun mecz ligowy stołecznej ekipy, ale nie ma wspólnej wersji odnośnie rywala. Bartłomiej Cieślak mówił o PSV, Mateusz Bogusz o AZ Alkmaar. Wycieczkowicze zobaczyli też trochę Amsterdamu i zjedli uroczystą kolację. A wszystko to w towarzystwie kilku dziennikarzy i Dariusza Ślęzaka, czyli znanego z robienia atmosfery na siatkówce i skokach DJ-a Ucho.

Poza meczem Eredivisie, wisienką na torcie miał być sparing z juniorami Ajaxu, ale tu pojawiły się pewne komplikacje. – Nie zmierzyliśmy się z juniorami tego klubu, tylko z lokalnym zespołem, chyba jakoś współpracującym z Ajaxem. W jego składzie znajdowali się sami czarnoskórzy chłopcy. Bodajże wygraliśmy 1:0, ale chodziło przede wszystkim o to, żeby pograć z rywalem reprezentującym inny styl gry – mówi Cieślak.

Olivier Lazar dodaje: – Sama podróż autokarem tyle godzin była atrakcją. Było głośno, śpiewaliśmy piosenki, droga szybko zleciała. Szkoda tylko, że na miejscu nie zagraliśmy sparingu z juniorami Ajaxu, tylko z jakąś podmiejską drużyną. Nadrobiłem to dwa czy trzy lata później, gdy przebywałem w Amsterdamie na testach. Całkiem inny świat. Rano spotykaliśmy się na wspólnym obiedzie, potem chłopaki szli do szkoły na lekcje, a ja i jeszcze jeden testowany czekaliśmy. Treningi na jednym boisku, drugim, trzecim. Czy była szansa zostać? Nie miałem wtedy parcia, żeby gdzieś wyjeżdżać. Może to był błąd, ale mogę się tylko domyślać. 

Co podczas wizyty w Holandii zrobiło największe wrażenie? – Obiekty treningowe. Stadion też imponował, zwłaszcza kolorystyką trybun. W 2011 roku dopiero otwierano areny na Euro 2012, jeszcze nie byliśmy z takimi obiektami oswojeni. Z dzisiejszej perspektywy pewnie już takiego szału by nie było. Stadionowo już nie odstajemy, natomiast ciągle brakuje nam zaplecza treningowego. Dopiero teraz coś się rusza, swoje bazy budują Legia i Cracovia. Gdyby to wszystko powstało dekadę temu, pewnie dziś bylibyśmy w innym miejscu. Co nie znaczy, że infrastruktura załatwia wszystko. Widziałem filmik z 10-letnim Messim grającym na takich kartofliskach, że głowa boli, a jednak go to nie zatrzymało – uważa Cieślak.

W pamięć zapadła mu też pewna scenka. – Gdy przechadzaliśmy się wzdłuż stadionu i mieliśmy wchodzić do autokaru, obok nas przeszedł Louis van Gaal z żoną. Dzieci za bardzo nie wiedziały, kto to jest, ale my byliśmy totalnie zaskoczeni. Zanim się namyśliliśmy, czy prosić o autografy i zdjęcia, był już daleko.

O dziwo ludziom z Ajaxu najbardziej w oko wcale nie wpadł Mateusz Bogusz. – Jeden z towarzyszących nam dziennikarzy zapytał tych trenerów, na kogo najmocniej zwrócili uwagę. Wskazali na Oliviera Lazara, który technicznie się wyróżniał, a podczas takich krótkich treningów takie rzeczy widać najbardziej – przypomina sobie Cieślak.

I dodaje: – Mateusz i Olivier Lazar najbardziej się wyróżniali w drużynach, z którymi na co dzień mieliśmy styczność. Zależało mi też wtedy na włączeniu do składu Łukasza Zjawińskiego, który potrafił już podbijać piłkę po kilkaset razy czy strzelać gole z przewrotki. U mnie w Chrzcicielu również było kilku fajnych chłopaków, ale szybko zrezygnowali z piłki. Spotkałem się nawet z głosami, że wygrana w Pucharze Tymbarku im zaszkodziła, że od razu się nasycili. Chyba jednak nie o to chodziło, bo przecież Mateusz i inni cały czas jeździli na różne turnieje – także zagraniczne –  osiągali tam dobre wyniki i jakoś im to nie przeszkodziło. To bardziej kwestia tego, czy ktoś jest w stanie się poświęcić dla piłki, czy naprawdę poważnie o niej myśli. Mateusz i Olivier zamiast z misiami spali z piłkami. Dla nich wyjazd na dwa tygodnie do Kluczborka nie był problemem, a to nie stanowiło reguły. Paru chłopaków bardzo szybko wyjechało do domu, bo już tęsknili albo ciocia przyjeżdżała z wizytą.

Bogusz liderem drużyny był nie tylko na boisku. – Mateusz był hersztem, za nim szli inni. Pamiętam, jak przed finałami jeszcze się porządnie nie rozpakowaliśmy w hotelu, a już poszli z Olivierem na jakąś zarośniętą trawę, żeby sobie pokopać. Reszta za nimi. Mateusza trudno było upilnować, żywe srebro, energia go rozpierała, nie mógł usiedzieć. W Kluczborku na weekend przyjeżdżali w odwiedziny rodzice, żeby gdzieś dzieci na chwilę zabrać. Zaproponowałem to też Boguszowi seniorowi, a on odparł, że nie, nie, bo długo z nim nie wytrzyma (śmiech). Widać było, że Mateusz w wielu aspektach ma predyspozycje do gry. I szybki, i silny, i pewny siebie, i technicznie ułożony, i z dobrym strzałem. Może nie zakładałem, że tak szybko trafi do zachodniego klubu, ale liczę, że dla niego to dopiero początek – nie ukrywa Cieślak.

 – Zawsze musiałem się wybiegać. Trudno było mnie upilnować. Za grzeczny nie byłem, ale nie, że sprawiałem problemy wychowawcze, tylko ciągle byłem w ruchu – śmieje się Mateusz Bogusz.

Jego kariera rozwija się harmonijnie, natomiast Lazara niekoniecznie. Zaczęło się całkiem obiecująco, przebił się do składu drugoligowego Rozwoju Katowice, ale wszystko wyhamowało przejście do Ruchu Chorzów przed sezonem 2019/20. Jesienią młody pomocnik rozegrał tylko jeden mecz w III lidze. – Miałem problem z trenerem. Na początku był bardzo zainteresowany moją osobą, potem wyszło jak wyszło. Nie ma co do tego wracać. Jestem teraz w rezerwach Miedzi Legnica, ale przez pandemię nie pomogę jej wiosną na boisku. Zobaczymy, co dalej, bo zostałem jedynie wypożyczony – tłumaczył nam sam zainteresowany dwa lata temu. W Miedzi też nie zaistniał, powrót do Rozwoju do IV ligi to już był akt desperacji, a obecnie Lazar jest bez klubu. Wygląda na to, że z poważnego grania w jego przypadku raczej nic nie wyjdzie.

Bartłomiej Cieślak: – Olivier na razie trochę przystopował. Ułożony chłopak, mądry i inteligentny zawodnik, wyróżniał się techniką, ale zawsze odstawał fizycznie, był niski i drobny. Może potrzebuje jeszcze kilku lat, żeby nabrać krzepy i może jeszcze coś z tego będzie. 

Olivier Lazar: – Bardzo możliwe, że tak to wygląda. Dużo pracuję nad siłą fizyczną. Niektóre rzeczy najwyraźniej przychodzą u mnie później niż u innych i może za 2-3 lata wystrzelę. Zachowuję spokój, powoli do przodu.

Bartłomiej Cieślak: – Jeśli chodzi o Łukasza Zjawińskiego, to materiał na klasową „dziewiątkę”, ale zastanawiam się, czy nie za wcześnie wyrósł, co pomagało mu w juniorach. Pamiętam też, że znacznie bardziej niż Mateusz przeżywał złe zagrania, jakiś gorszy moment, zostawało to w nim. Mateusz zupełnie się tym nie przejmował, jechał od początku, wyłączony układ nerwowy. Jeżeli kogoś blokują warunki meczowe, pewnego pułapu nigdy nie przeskoczy.

 – Nie mam problemów z presją czy większą otoczką, nie przytłacza mnie to. Wiadomo, jakiś lekki stres człowiek odczuwa, on jest potrzebny, ale nigdy nie odczuwałem na boisku paraliżu mentalnego – przyznaje Bogusz.

Poza nim, Lazarem i Zjawińskim jakiekolwiek nadzieje ze zwycięskiego zespołu z 2011 roku można jeszcze wiązać z jednym nazwiskiem. – Większość chłopaków już w piłkę nie gra. Z pozostałych próbuje jeszcze bramkarz Kacper Dana. W Pucharze Tymbarku grał w polu, ale potem sam chciał stanąć między słupkami. Jego tata był na nie, trener podobnie. Uparł się jednak i już po paru treningach widać było, że ma wielkie predyspozycje na tę pozycję. Na 2-3 miesiące zupełnie odsunął w cień naszego dotychczasowego bramkarza, który potem mocno się zniechęcił i dziś już nie trenuje. Kacper to jeden z tych, którzy tak wcześnie wyjechali z półfinałów w Kluczborku, nie umiał się zgrać z resztą ekipy i na finałach w Chorzowie go zabrakło. Wydawało się, że czegoś mu brakuje, a tu proszę, dziś jest w kadrze pierwszego zespołu GKS-u Tychy. Gdyby nie kontuzje, może już byśmy o nim usłyszeli – uważa trener Cieślak.

Sporo miejsca poświęciliśmy jego byłym podopiecznym, a jak potoczyły się jego losy? – Od szesnastu lat niezmiennie pracuję w szkole jako nauczyciel w-fu, przeplatając to z innymi zajęciami. Co do Pucharu Tymbarku, rok później udzielałem wywiadu Polsatowi, promując następną edycję. Ja już wtedy przejmowałem w Chrzcicielu Tychy rocznik 2002. Po następnym roku poszedłem szkolić do Dąbrowy Górniczej. W międzyczasie na prośbę kilku rodziców zacząłem pracować z maluchami w Bieruniu i dziś trenersko jestem związany tylko z KS Unia Bieruń. To już sześć lat, ale nie wiem, co dalej, być może spróbuję czegoś innego. Miałem tam też półroczny epizod z seniorami, ale nie sprawiało mi to takiej satysfakcji jak praca z dziećmi czy młodzieżą. Więcej problemów i stresu, więcej użerania się z niektórymi rzeczami. Nieraz na treningi przychodziło 6-8 osób i co masz wtedy zrobić? W piłce młodzieżowej można spokojnie budować małymi krokami, lepiej się w tym odnajduję. Od trzech lat prowadzę także działalność gospodarczą. Jako Football School prowadzę w szkołach podstawowych zajęcia, treningi, pokazy – opowiada Bartłomiej Cieślak.

Jak z dzisiejszej perspektywy patrzy on na takie przedsięwzięcie jak Turniej „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”? – Organizacyjnie Puchar Tymbarku oceniam bardzo dobrze, każdy szczegół dopracowany. Organizują to fajni ludzie, z zapałem do tego projektu. Fajna przygoda i bardzo ciekawa forma popularyzacji sportu. Zawodnicy zbierają doświadczenia z mocnymi przeciwnikami. Wielu chłopaków po raz pierwszy styka się z otoczką wielkiego wydarzenia, czuje trochę więcej presji, poznaje smak rywalizacji, emocji związanych i z wygrywaniem, i z przegrywaniem. Oswajają się z tym, mogą nabrać pewności siebie i to niewątpliwy plus. Taki turniej jednak piłki cię nie nauczy, nie załatwi tematu szkolenia. To tylko wisienka na torcie. Najwięcej i tak zależy od pracy wykonanej przez zawodników w kolejnych latach. To, jak im pójdzie w Pucharze Tymbarku, niekoniecznie jest miarodajne w kontekście przyszłości. Zawsze tłumaczę chłopakom, że możemy wygrać jakiś turniej, ale to niczego nie zmienia co do tego, ile i jak musimy pracować od następnego poniedziałku – komentuje.

Olivier Lazar: – Czuło się, że to największy dziecięcy turniej w Polsce, że to coś z prawdziwego zdarzenia. Dziennikarze, kamery, dobre boiska – podczas finałów w Chorzowie po raz pierwszy miało się poczucie, że uczestniczy się w czymś naprawdę poważnym. Teraz, gdy finały są na Stadionie Narodowym, musi to być jeszcze bardziej ekscytujące przeżycie. Super przygoda, ale trudno mi powiedzieć, czy był to jakiś większy zwrot w mojej przygodzie z piłką. Szczerze mówiąc, w tamtym czasie miałem taką pozycję w śląskiej piłce juniorów, że już przed turniejem czułem się bardzo pewnie. A jego przebieg dodatkowo utwierdził mnie w przekonaniu, że w przyszłości może coś z tego być.

Mateusz Bogusz: – To ostatni turniej, który rozegrałem przed przejściem z Gwiazdy Ruda Śląska do Ruchu Chorzów. Ale to nie było tak, że wypromowałem się poprzez Puchar Tymbarku. Już wtedy brałem piłkę na poważnie. Nigdy nie musiałem czekać na przełomowy moment pokazujący mi, że mogę grać na serio. Zawsze grałem, zawsze dobrze mi szło i wiedziałem, że tylko to chcę robić. Nie pojawiały się rozterki „czy to wyjdzie?”, „czy to ma sens?” i tym podobne.

***

NAJWAŻNIEJSZE ROZSTRZYGNIĘCIA XI EDYCJI PUCHARU TYMBARKU

Najlepszy zawodnik: Kacper Susz (Podkarpacie)
Najlepsza zawodniczka: Klaudia Mikołajczyk (woj. łódzkie)

Najlepszy bramkarz: Maksymilian Oleszczak (Śląsk
Najlepsza bramkarka: Dominika Warowna (Lubelszczyzna) )
Król strzelców: Mateusz Bogusz (Śląsk)
Królowa strzelczyń: Alicja Materek (Mazowsze)

Klasyfikacja końcowa Wielkiego Finału:

Kategoria dziewcząt:
I woj. lubelskie
II woj. łódzkie w
III woj. mazowieckie
IV woj. zachodniopomorskie
V woj. małopolskie
VI woj. lubuskie
VII woj. kujawsko-pomorskie w
VIII woj. opolskie

Kategoria chłopców:
I woj. śląskie
II woj. opolskie
III woj. podkarpackie
IV woj. lubelskie
V woj. łódzkie
VI woj. zachodniopomorskie
VII woj. pomorskie
VIII woj. mazowieckie

PRZEMYSŁAW MICHALAK

***

Do Finałów Ogólnopolskich XXII edycji Turnieju „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku” pozostało tylko 9 dni. Decydujące rozstrzygnięcia zapadną 12, 13 i 14 czerwca w Warszawie. Już dziś zapraszamy Was na łamy Weszło oraz Weszło Junior, gdzie będziemy relacjonować przebieg całych zawodów.

Więcej o Turnieju „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”:

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...