Górnik Łęczna spada z Ekstraklasy spodziewanie, spada rzecz jasna zasłużenie, ale spada też z godnością, a nie w aurze wielkiej kompromitacji, na którą zanosiło się na początku ligowych zmagań. No i dzisiejsze spotkanie z Jagiellonią Białystok może w sumie stanowić podsumowanie całego sezonu w wykonaniu łęcznian – nie było tragedii, niewiele brakowało do zdobycia przynajmniej jednego punktu, ale koniec końców podopieczni Marcina Prasoła dostali w łeb.
Jak to często w przypadku Górnika bywało, także i dziś o porażce zadecydowały proste indywidualne błędy w defensywie.
Górnik Łęczna – Jagiellonia Białystok. Brak konkretów u Jagi
Z jednej strony chciałoby się powiedzieć kilka ciepłych słów o postawie Jagiellonii w pierwszej połowie meczu. Bo faktycznie podopieczni Piotra Nowaka demonstrowali swoją wyższość nad gospodarzami w wielu elementach gry. Znacznie zgrabniej wychodziło im konstruowanie ataków pozycyjnych, płynnie przenosili ciężar gry z jednego skrzydła na drugie, generalnie z dużą łatwością przedostawali się też w okolice pola karnego Górnika. W tym momencie nasuwa się jednak fundamentalne pytanie: co z tego? To był podstawowy problem białostoczan w pierwszej odsłonie spotkania – nie potrafili przekuć swojej wyraźnej przewagi nie tylko na bramki, ale choćby na klarowne sytuacje strzeleckie. Niby naciskali, niby dominowali, ale w gruncie rzeczy nic z tego nie wynikało.
Sztuka dla sztuki. Klepanie futbolówki dla samego klepania, bez jakiegokolwiek elementu zaskoczenia.
Górnik z kolei swoich szans szukał w kontratakach i raz czy drugi szybki wypad pod bramkę Jagi wyglądał nawet dość niebezpiecznie, ale umówmy się – Zlatan Alomerović nie miał za wiele do roboty. W efekcie, co tu kryć, spotkanie przybrało raczej paździerzowy przebieg. Ekipa z Białegostoku przeważała, ale nie potrafiła dokręcić śruby, natomiast łęcznianie się odgryzali, lecz w sposób zdecydowanie zbyt chaotyczny. Wiało nudą jak jasna cholera.
Co gorsza, początek drugiej połowy jeszcze bardziej obniżył poziom. Gościom ewidentnie w głowie były już tylko wakacje, więc dość mocno oddali pole Górnikowi, a ten dalej nie potrafił tych okoliczności we właściwy sposób wykorzystać. Jedynym pomysłem gospodarzy były strzały z dystansu, ale niestety mówimy o uderzeniach beznadziejnej jakości, na ogół z nieprzygotowanych pozycji. Można było odnieść wrażenie, że gdyby sędzia z sobie tylko znanych przyczyn postanowił skrócić mecz i zagwizdać po raz ostatni w sześćdziesiątej, a nie dziewięćdziesiątej minucie gry, to obie drużyny z wielką ochotą odmaszerowałyby do szatni. A i widzowie tego widowiska pewnie odetchnęliby z ulgą. Po tym, jak Tomas Prikryl pokracznie kopnął w aut, zamiast przymierzyć z trzydziestu metrów do pustej bramki, chyba wszyscy ludzie obserwujący ten mecz stracili wszelkie nadzieje na to, że padnie dziś na stadionie w Łęcznej jakaś bramka.
Górnik Łęczna – Jagiellonia Białystok. Imaz strzela na pożegnanie
A jednak piłkarze Jagiellonii do spółki z defensywą Górnika postanowili zaskoczyć i ostatecznie futbolówka chociaż raz wtoczyła się do siatki. W 86. minucie na listę strzelców wpisał się Jesus Imaz, który wykorzystał szereg błędów i kiksów w wykonaniu obrońców z Łęcznej. A właściwie to nie tylko obrońców, bo najmocniej narozrabiał w tej sytuacji Alex Serrano. Imaz może przybić rodakowi piątkę – gdyby nie jego kuriozalne kombinacje z piłką we własnej szesnastce, nie byłoby gola dla Jagi. Zresztą 31-latek mógł i powinien był ustrzelić dublet, ale w doliczonym czasie gry fatalnie spartolił stuprocentową okazję. Gospodarze też mieli swoją szansę na uratowanie remisu, lecz na posterunku był Alomerović. Chyba najbardziej dziś nabuzowany ze wszystkich graczy Jagi.
Tak czy owak, Imaz żegna się z Jagiellonią golem, a Górnik żegna się z Ekstraklasą porażką. Czyli – wszystko w normie.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Mistrz kończy sezon tak, jak na mistrza przystało – zwycięstwem przy pełnych trybunach
- Multiliga? Ivi Lopez zakończył emocje w 12. minucie
- Błaszczykowski: Zdaję sobie sprawę z tego, że zaje*****
- Niedosyt po szczecińsku
fot. FotoPyk