Fabuła filmu „Teściowie” opiera się na weselu, na którym nie ma pary młodej, bo ta rozmyśliła się zanim dotarła na ślubny kobierzec. Mimo to wesele się odbywa. Sala zarezerwowana. Posiłki zamówione. Goście zjechali. Kapela opłacona. Impreza trwa, choć jest groteskowa – bo co tu świętować? Podczas dzisiejszej multiligi czuliśmy się podobnie – jak bohaterowie tego filmu. Mecze niby się odbyły, ale brakowało najważniejszego.
Emocji.
A te w przypadku multiligi zawsze generuje stawka. Dziś jej nie było – losy mistrzostwa i spadkowiczów rozstrzygnęły się przed tygodniem. Nie oglądaliśmy więc niesamowitych zwrotów akcji, szalonych, korespondencyjnych pościgów i tego wszystkiego, co w poprzednich latach przechodziło do historii polskiej piłki.
Wątki poboczne wyjaśnione po 12. minutach
Punkty zaczepienia oczywiście były, ale w kontekście losów ligi to tylko wątki poboczne. Takie całkiem mocne były dwa – losy wicemistrzostwa i wyścig o koronę króla strzelców. Gdyby Pogoń wygrała z Bruk-Betem, a Raków przegrał z Lechią u siebie, doszłoby do roszady na podium. Klasyfikacja strzelców wyglądała z kolei przed kolejką następująco:
- 18 – Ivi Lopez
- 18 – Mikael Ishak
- 17 – Karol Angielski
I, jak na złość, i te dwa wątki poboczne zostały rozstrzygnięte zanim multiliga się w ogóle rozkręciła.
Raków prowadził bowiem już 2:0 już po 12. minutach – i to po dwóch golach Iviego Lopeza, co na dobrą sprawę przesądzało i losy wicemistrzostwa (Lechia, zwykle mizerna na wyjazdach, musiałaby strzelić trzy gole), i króla strzelców (Ishak musiałby trafić dwa razy). Niby nie było to niemożliwe, taka sztuka w Lechu udała mu się sześć razy, no ale wiadomo było, że zadanie jest niezwykle trudne i ten scenariusz raczej się nie wydarzy.
Hiszpan sieknął dwa razy z pola karnego. Pierwsze trafienie – kilka podań piłkarzy Rakowa w okolicy pola karnego sprawiło, że Ivi miał trochę wolnego miejsca, więc Wdowiak przetransportował do niego piłkę i potem wystarczyło dopełnić fornalności. Drugie – Raków wyłuskał piłkę spod narożnika, a Lopez przed strzałem efektownie zakiwał. Nie minął nawet kwadrans, a mogliśmy już na dobrą sprawę wyłączać telewizory.
Raków oczywiście spokojnie dowiózł prowadzenie do samego końca. Lechia szczególnie nie atakowała – najbliżej celu był Gajos, który walnął z wolnego w poprzeczkę. W drugiej połowie na 3:0 trafił Gutkovskis, który dobił tym samym do dziesięciu bramek w sezonie. Było za co Łotysza w tym sezonie krytykować, jego wynik mógł być pewnie dwa razy większy, ale w ostatecznym rozrachunku kończy ligę z przyzwoitym rezultatem. W końcówce mógł mieć na koncie jeszcze jedną sztukę, z metra, ale w ostatnim momencie piłkę strącił sprzed niego Michał Buchalik.
Pogoń znowu dała ciała
Pogoń? Może otrzymała z ławki informację o wyniku w Częstochowie, który sugerowałby, że nie ma sensu się starać. Ale nawet jeśli – to dla „Portowców” żadne usprawiedliwienie. Drużyna, która ma tak duże ambicje, nie może nie potrafić wygrać żadnego meczu w czterech ostatnich kolejkach. Widocznie szczecinianie stwierdzili po przegranym meczu z Rakowem, że sezon już się skończył i – jak w poprzednich latach – można zacząć plażować.
A to błąd, bo Raków też się potykał i wicemistrzostwo było przecież w zasięgu. Podejrzewamy, że w klubie panuje z tego powodu spore niezadowolenie – gdyby Pogoń zakończyła na drugim miejscu, zarobiłaby w tym sezonie pięć milionów więcej. Dzisiaj nie dała rady pokonać Bruk-Betu. U siebie.
Już prowadziła 2:0 po golach Zahovicia (głową) i Drygasa (z karnego). Swoją drogą, absurdalna była to jedenastka – Zahović oddał piłkę do Grosickiego, ten nie trafił w bramkę, a w międzyczasie Słoweniec został nadepnięty przez Biedrczyckiego, więc sędzia musiał wskazać na wapno. Ale Bruk-Bet się odbił po dwóch trafieniach Mesanovicia. Najpierw z jedenastki (jednak da się strzelić karnego będąc piłkarzem Niecieczy!), a potem precyzyjnym strzałem z powietrza, po tym jak Stipica odbił piłkę przed siebie. Pogoń mogła w ostatniej akcji meczu jeszcze wygrać, ale Kostas zamiast trafić w bramkę z jakichś czterech metrów posłał piłkę w trybuny.
Pożegnanie Wisły Kraków w stylu Wisły Kraków
Z ligą pożegnała się Wisła Kraków. Mniej więcej w takim stylu, w jakim Tomasz Jażdżyński walczył na Twitterze o to, że nie powinno się dopuścić do publikacji krytycznego wywiadu z Piotrem Obidzińskim przed meczem podwyższonego ryzyka (?!). Do wielkich scen przy Reymonta nie doszło, choć piłkarze zebrali oczywiście całą masę bluzgów. Zanim rozpoczął się mecz, przemówił Jakub Błaszczykowski.
– Witam wszystkich. Jest mi, pewnie jak większości, bardzo ciężko z tą sytuacją. Przede wszystkim czekałem do tego momentu, bo uważam, że przez ostatnie trzy lata zbyt wiele razem przeszliśmy, by nie wyjść tutaj i was po prostu przeprosić. Dlatego też jestem, staję przed wami. Nie boję się odpowiedzialności. I naprawdę przez to, co pokazaliście, nie zasłużyliście na to, co dzisiaj musimy razem przechodzić. Natomiast zdaję sobie z tego sprawę, że konsekwencje przyjdzie mi za to wszystko zapłacić. I pewnie tak będzie. Chciałbym w moim imieniu bardzo serdecznie przeprosić za to, przez co musicie przechodzić. Jest mi z tym cholernie ciężko, ale zrobię wszystko – wiem, że to nie brzmi teraz dobrze, wiem – żeby Wisła wróciła tam, gdzie jej miejsce. Zdaję sobie sprawę z tego, że zaje***** – powiedział do kibiców właściciel „Białej Gwiazdy”.
Boisko? Jak zwykle w tym sezonie – momenty były, ale Wisła nie potrafiła zdobyć bramki. Zrobiła to za to Warta, w 29. minucie, kiedy to oddała… swój pierwszy strzał w tym meczu. Szczepański wbiegł przed spóźnionego Frydrycha i elegancko przymierzył po krótkim słupku. Na domiar złego, z groźnie wyglądającym urazem zszedł z boiska Zdenek Ondrasek. Mecz zakończył się wynikiem 0:1.
Nie było to pożegnanie w zbyt dobrym stylu.
Ishak nie gonił Iviego
Ishak nie rzucił rękawicy Iviemu Lopezowi. Nie strzelił żadnego gola. Świetny mecz rozegrał za to Alan Czerwiński, którego odkurzył Maciej Skorża. Prawy obrońca najpierw asystował przy golu Kędziory (zgrał piłkę głową, a ten wpakował ją z najbliższej odległości), a potem sam strzelił gola, wykorzystując podanie od Ramireza. Swoją drogą, Hiszpan chciał zdobyć gola kolejki – spróbował pokonać Jasmina Buricia… raboną.
Jasmina Buricia, dla którego to też symboliczne spotkanie – wrócił na Bułgarską, na której spędził masę lat swojej kariery. Oczywiście został gorąco przywitany przez poznański kocioł. W 57. minucie odbyło się pożegnanie Jakuba Kamińskiego i Mickeya van der Harta, którzy zeszli z boisku w towarzystwie szpaleru. Aha, mecz zakończył się wynikiem 2:1, gola z karnego zdobył jeszcze Chodyna.
Karol Angielski? On akurat rzucił rękawicę, strzelając gola Piastowi. Kończy sezon z osiemnastoma bramkami.
Szalony mecz we Wrocławiu
Najciekawiej było we Wrocławiu, gdzie Górnik wygrał 4:3. Głównie dzięki Matusowi Putnockiemu, który przy 3:2 popełnił dwa babole. Najpierw wypluł piłkę przed siebie, z czego skorzystał Marin, strzelając do pustaka. Później przepuścił kolejny strzał Marina – tym razem z dystansu, lecz było to uderzenie relatywnie proste do odbicia.
Zaczęło się od gola Janickiego po stałym fragmencie. Potem doszło do szarży Janasika, który odważnie wbiegł w pole karne i uderzył po długim. Poprawił Schwarz z głowy. Wyrównał Manneh precyzyjnym strzałem sprzed pola karnego. A potem, jeszcze przed przerwą, na listę strzelców pisał się Jastrzembski. Żeby nie było mało, był jeszcze słupek Piaseckiego, poprzeczka Picha i jeszcze gol Śląska. Kibice śpiewali „Po co wy gracie, jak wy ambicji nie macie?”, pojawił się też transparent: „Od nowych piłkarzy oczekujemy wyników, dość zatrudniania nieudaczników”.
Legia wygrała swój mecz (3:0 z Cracovią), zatem rekord osiemnastu porażek wędruje do Zagłębia Lubin i Górnika Łęczna, który przegrał z Jagiellonią.
Coś tam się działo, ale ten całkiem niezły sezon zasługiwał na lepszą puentę.
Wyniki:
- Górnik Łęczna 0:1 Jagiellonia Białystok
- Lech Poznań 2:1 Zagłębie Lubin
- Legia Warszawa 3:0 Cracovia
- Piast Gliwice 1:1 Radomiak Radom
- Pogoń Szczecin 2:2 Bruk-Bet Termalica Nieciecza
- Raków Częstochowa 3:0 Lechia Gdańsk
- Śląsk Wrocław 3:4 Górnik Zabrze
- Wisła Kraków 0:1 Warta Poznań
- Wisła Płock 3:0 Stal Mielec
Fot. FotoPyK