Pierwszy mecz 38. kolejki był wstępniakiem do Superpucharu, bo mistrzowie Hiszpanii 2022 zmierzyli się ze zdobywcami Pucharu Króla. Real Madryt chciał po prostu zagrać przyzwoite spotkanie. Taki mecz, który pomoże aktywnie wypocząć przed finałem Ligi Mistrzów, który już w przyszłą sobotę. Dziś Real Betis potrzebował tylko jednego punktu, by zapewnić sobie piąte miejsce na koniec sezonu. Nazwy klubów, które działają na wyobraźnię, świetni piłkarze, ale mecz nudny, senny i bez życia. Antyreklama ligi hiszpańskiej? Zdecydowanie.
Do przerwy przeciętnie
Przez całą pierwszą połowę brakowało klarownych sytuacji, ale nie można było powiedzieć, że na Estadio Santiago Bernabeu odbywa się widowisko niskich lotów. Raczej spotkanie piłkarzy świadomych fazy sezonu i swoich umiejętności, którzy ostrożnie dozowali ryzyko, ale z czasem zaczęli już z tym dozowaniem przesadzać. Królewskim towarzyszył spokój związany z tym, że kilka kolejek temu zapewnili sobie mistrzostwo Hiszpanii. Piłkarze Carlo Ancelottiego nie grali nawet na pięćdziesiąt procent swoich możliwości. Czasem ktoś przyspieszył, szarpnął, ale reszta nie kwapiła się do agresywnych ataków. Wszystko w myśl zasady, że najważniejszy mecz dopiero przed nimi i teraz najgorszą rzeczą byłaby kontuzja.
Drużyna Manuela Pellegriniego wykazywała większe zaangażowanie, ale utknęła na czwartym biegu, później zbiła do trójki. Los Verdiblancos mieli mnóstwo dośrodkowań ze stałych fragmentów gry, ale nie potrafili z nich skorzystać. Na tym etapie spotkania chyba najbliższy pokonania Thibaut Courtois był William Jose, który zdecydował się na strzał ze skraju pola karnego, ale na strachu gospodarzy się skończyło. Warto też odnotować długie zagranie Sergio Canalesa do Juanmiego, ale ten zepsuł przyjęcie i dał się uprzedzić Ederowi Militao.
Nie było może tragicznie, ale brakowało goli, dokładności w ostatniej fazie akcji, większego zaangażowania. Jeśli ktoś nastawiał się na boiskowe kino akcji, to po pierwszych 45 minutach miał prawo czuć niedosyt.
Sennie, schematycznie, nieciekawie
Carlo Ancelotti szybko dokonał dwóch zmian. Na drugą połowę nie wybiegli już Casemiro i Kroos. Zostali zastąpieni przez Camavingę i Fede Valverde. I Królewscy przez kilka pierwszych minut prezentowali się nieco lepiej, nieco żwawiej, ale wciąż nie zbliżyli się do tego, na co ich stać. Najlepsza była pierwsza akcja Realu, gdy Benzema z dość bliska trafił prosto w bramkarza, a tak? Nudnawo i bez życia. Brakowało wszystkiego po trochu. Gdy piłkarze w białych strojach coś psuli, to tylko wymieniali się ze sobą uśmiechami. Atmosfera pikniku rodzinnego lub innych dożynek. Przy futbolu na najwyższym poziomie ten mecz nawet nie stał.
Dodatkowo Real Betis obniżył loty względem pierwszej połowy. Najciekawszą kwestią związaną z zespołem gości po przerwie było wejście na boisko Joaquina, które kibice gospodarzy nagrodzili oklaskami. Hiszpan zagrał mecz numer 600 w Primera Division. A poza tym? Można było ziewać, sprawdzić pocztę, zrobić drinka, a i tak istniało bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że niczego się nie straci. No dobra, z tego meczu można coś jeszcze ciekawego wyłuskać. Joaquin nie trafił z siódmego metra po zgraniu Borjy Iglesiasa.
Tliła się nadzieja, że może Real coś wbije w końcówce, bo już nie raz Los Blancos pokazywali, że ostatnie minuty należą do nich. Ale nie tym razem. Nawet jak Marcelo celnie dośrodkował, to dziś Benzema nie był w stanie wpakować tego do sieci. 0:0 jak w mordę strzelił. Mecz do zapomnienia i futbol na nie mam zdania. Ale nikt o tym meczu nie będzie pamiętał, jeśli Real Madryt za nieco ponad tydzień wygra Ligę Mistrzów.
Real Madryt – Real Betis 0:0 (0:0)
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Luis Suarez i jego kartoteka wspomnień z Atletico
- Aubameyang robi swoje. Miał strzelać i strzela
- Czy Rodrygo na dobre wyjdzie przed szereg?
- Dlaczego Sevilla nie sprostała trudom sezonu?
- Dylemat Solera. Odejść? Pozostać?
- Enes Unal. Piłkarz długo dojrzewający
- Inspirująca historia włoskiego self-made mana na hiszpańskiej ziemi
Fot. Newspix.pl