Reklama

Węgierskie przeprosiny i mural na mieście. Jak Eintracht grał w finałach

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

18 maja 2022, 10:49 • 9 min czytania 12 komentarzy

Eintracht Frankfurt w środę zmierzy się z Rangers FC w finale Ligi Europy. Dla Orłów będzie to trzeci finał dwóch najważniejszych rozgrywek europejskich pucharów w dziejach. Historia drużyny znad Menu na Starym Kontynencie nie jest bogata. Za to barwna w wiele interesujących historii i ludzi, którzy od lat podążają za swoją drużyną.

Węgierskie przeprosiny i mural na mieście. Jak Eintracht grał w finałach

By doszło do jednego z finałów, oficjalny list z przeprosinami musiała wysłać sama legenda węgierskiej piłki Ferenc Puskas. Pamięć o drugim wciąż jest wymalowana na elewacji jednego z bloków w Bockenheim. Eintracht Frankfurt tylko dwa razy grał w finałach europejskich pucharów. Choć obu nie pamięta żaden z obecnych piłkarzy Orłów, a z przypomnieniem tego z 1980 roku problem miałby i trener Olivier Glasner, to każde z tych spotkań toczyło się w kluczowych momentach przemian niemieckiego futbolu.

Eintracht Frankfurt w europejskich pucharach – historia

Amatorstwo i Luksemburg

Odbudowujący się po II wojnie światowej futbol w RFN wrócił do swoich przedwojennych filarów. Rządziły w nim amatorstwo, pochwała twardej i solidnej pracy, a także regionalizm. Mimo że niemal wszędzie w Europie przekształcono rozproszone rozgrywki w ogólnokrajowe, zawodowe ligi, to w Zachodnich Niemczech wciąż panował podział na Oberligi. Przekładając to na nasze – ligi międzywojewódzkie. Do tego wprowadzono limit płacowy dla piłkarzy. Przez 15 lat od 1948 roku wynosił on miesięcznie 320 marek niemieckich. A zawodnicy mogli wywalczyć na boisku kolejne 80 marek za wygrane spotkanie.

Co bardziej innowacyjni i otwarci na inne niż niemieckie, futbolowe myśli, zdawali sobie sprawę, że stopniowo piłka nożna odjeżdża Niemcom. Nie mieli jednak odpowiednich argumentów, by spierać się z tamtejszą ideologią, która zagwarantowała tejże reprezentacji złoto mistrzostw świata 1954 roku. To finał właśnie z tego roku odbił się po latach czkawką Puskasowi. Mimo takiego sukcesu najlepsi piłkarze kadry narodowej otrzymywali te same pensje, co inni gracze drużyn z różnych Oberlig.

Reklama

Wszystkie te zabiegi miały utrzymać amatorski poziom gry w Niemczech i zabezpieczać dobro kadry narodowej. Część zawodników mimo to wyjeżdżała, w wyniku czego automatycznie zawieszano ich w prawach reprezentanta kraju przez związek. Dla innych gra dla swojego państwa znaczyła więcej. Zostawali zarabiając zdecydowanie mniej niż mogliby w innych zawodowych ligach. To nie podwyższało poziomu Oberlig, które kisiły się ze własnym sosie grając niemal stale z tymi samymi drużynami. Poziom tych drużyn był często weryfikowany na europejskiej arenie. Zdarzały się takie wpadki jak choćby porażka Borussii Dortmund ze Sporą Luxemburg (1:2).

Przykre wspomnienia Rangers

Choć pionierzy wprowadzenia zawodowstwa zdobywali dzięki temu kolejny cenny oręż w walce z antagonistami tego pomysłu, to wciąż brakowało im argumentów na kolejne sukcesy reprezentacji Niemiec. Ta zajęła czwarte miejsce w MŚ w 1958 roku. Plany pokrzyżowało im również dojście do finału Pucharu Europy przez Eintracht Frankfurt. To właśnie Orły odniosły jeden z najbardziej spektakularnych sukcesów w amatorskiej erze niemieckiego futbolu w europejskich pucharach. Jako pierwsza z niemieckich drużyn wystąpiła w finale Pucharu Europy, Pucharu UEFA, Pucharu Zdobywców Pucharów bądź Pucharze Miast Targowych.

Zanim Eintracht spotkał się w finale z Realem Madryt na swojej drodze rozprawił się z Young Boys Berno, Wiener SC i Glasgow Rangers. To właśnie wtedy Orły i The Gers spotkali się po raz ostatni na jednym boisku. Boisku, którego nie chciał sprawdzić trener Szkotów Scott Symon, przy okazji kpiąc z rywali. – Eintracht? Kim oni są? Boiska są wszędzie takie same. Będziemy mieć czas, by się z nim zapoznać w trakcie meczu – stwierdził szkoleniowiec cytowany przez Ulricha Hessego w książce „Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej”.

Trener Symon miał rację, że jego piłkarze będą mieć czas zapoznać się z boiskiem. Dokonali tego i we Frankfurcie, i Glasgow, bowiem często padali na murawę po kolejnych straconych golach. Eintracht wbił w dwumeczu 12 goli Rangersom, solidarnie po sześć u siebie i na wyjeździe. O skali klęski najdobitniej świadczy fakt, że niemieccy dziennikarze, którzy po wielu latach wybierali się do Glasgow napisać wspominkowy tekst o tym spotkaniu, natrafiali na wielu kibiców pamiętających ten mecz. Każdy z nich reagował na wspomnienie o nim w ten sam sposób, kręcąc głową z niedowierzania i politowania dla gry ich zawodników.

Korespondencyjny doping

W decydującym o Pucharze Europy meczu Eintracht trafił na wielki w tamtym czasie Real Madryt. Dla Los Blancos był to piąty z rzędu finał tych rozgrywek. Poprzednie cztery wygrali. W składzie Królewskich występowali wtedy tacy piłkarze jak Alfredo Di Stefano, Paco Gento, Jesus Herrera czy Ferenc Puskas. Mało brakowało, a przez słowa wypowiedziane cztery lata wcześniej przez ostatniego z nich – węgierskiego napastnika do spotkania Realu i Eintrachtu by nie doszło.

Reklama

Dwa lata po mundialu w 1954 roku, w którym Węgry przegrały starcie o złoto z RFN, Puskas udzielił wywiadu „L’Equipe”. Powiedział w nim, że Niemcy podczas wspomnianego spotkania stosowali doping. A w szatni Madziarzy znaleźli opakowania po takich środkach. Sprawa mogłaby się rozejść po kościach, gdyby nie niemiecki związek. DFB doskonale zapamiętało te, ich zdaniem oszczerstwa – sprawa stosowania dopingu nigdy nie została jednoznacznie potwierdzona ani zaprzeczona. Postanowiło, że nie będzie puszczać swoich piłkarzy na mecze z udziałem Puskasa.

Sprawa finału na Hampden Park znajdowała się na ostrzu noża, a załagodził ją dopiero oficjalny list z przeprosinami dla Niemców od Puskasa. Mimo że mecz dla Eintrachtu rozpoczął się od trafienia Richarda Kressa, to zakończył się zwycięstwem 7:3 Realu Madryt. Jednym z najbardziej okazałych w historii Pucharu Europy. To w nim hat-trickiem popisał się Di Stefano, a nieco w rewanżu za przedmeczowe trudności, Puskas czterema golami. Wiedząc o swojej mniejszości, piłkarze Eintrachtu nie kryli podziwu dla dokonań Królewskich. – Mój przeciwnik José Emilio Santamaria biegał tak szybko, że prawie rozebrał mnie na boisku. Z drugiej strony byliśmy tylko garstką dzielnych Hesów – powiedział po meczu Erwin Stein.

Niemiecka dominacja

Ta klęska na dobre sprawiła, że myślenie o przekształceniu niemieckich Oberlig w jedną zawodową Bundesligę nabrało rozpędu. Plany urzeczywistniły się trzy lata po tym finale. Na kolejny kibice Eintrachtu czekali aż do 1980 roku. Nie był to co prawda Puchar Europy, w którym Orły wystąpiły tylko ten jeden raz w historii, ale turniej o nieco mniejszym prestiżu, czyli Puchar UEFA. Niemniej jednak rozgrywki z sezonu 1979/80 i tak przeszły nie tylko do historii niemieckiego futbolu, ale również całej piłki na Starym Kontynencie. Po raz pierwszy i do dziś jedyny raz w finale i półfinałach jednych rozgrywek, w jednym roku wystąpiły ekipy z tego samego kraju.

W dziejach europejskich pucharów aż pięciokrotnie dochodziło do sytuacji, w której trzy drużyny z jednego ligi trafiły do finałowej czwórki. Jednak tylko Niemcy potrafili zdominować nie tylko finał, ale i półfinały. W Pucharze UEFA 1979/80 na starcie pojawiło się aż pięć drużyn z RFN. Oprócz awansów wywalczonych bezpośrednio z Bundesligi przez Kaiserslautern, Bayern Monachium, VfB Stuttgart i Eintracht, w rozgrywkach wystąpiła również Borussia Moenchengladbach jako triumfator poprzedniej edycji.

Z wszystkich tych ekip na papierze Orły miały najmniejsze szanse na sukces w całych rozgrywkach. Widać to było po pierwszych spotkaniach. Zespół znad Menu męczył się ze szkockim Aberdeen (1:1 i 1:0). Dopiero po dogrywce wyeliminował Dinamo Bukareszt, a gola na wagę przedłużenia nadziei zdobył dopiero w 90. minucie rewanżu. Jego autorem był Bernd Hoelzenbein. Orły swobodę złapały dopiero od 1/8 finału. Łącznie w kolejnych dwóch rundach zdobyły 10 bramek w czterech meczach. W meczu o finał trafili na Bayern Monachium, który wcześniej wyeliminował Kaiserslautern. W drugim półfinale spotkał się Stuttgart i Gladbach.

Koreańskie zaskoczenie

Faworytem półfinału był Bayern. Monachijczycy swoją dominację potwierdzili w pierwszym spotkaniu, wygrywając je 2:0. Do zwycięstwa Bawarczyków poprowadzili Paul Breitaner i Dieter Hoeness. W rewanżu do 87. minuty Die Roten byli pewni awansu. Wszystko zmieniło się po trafieniu Bruno Pezzeya. Austriacki kapitan, który godzinę wcześniej dał prowadzenie Eintrachtowi, doprowadził do dogrywki, w której Orły nie pozostawiły złudzeń Bayernowi. W doliczonych 30 minutach wbiły trzy gole, zapewniając sobie awans do finału. Ten podobnie jak inne mecze Pucharu UEFA toczył się w systemie mecz i rewanż.

W finale Eintracht trafił na obrońcę tytułu Borussię Moenchengladbach z Lotharem Mathueusem i urodzonym w Zabrzu Christianem Kulikiem, a także Juppem Heynckesem na ławce. Pierwsze spotkanie między tymi zespołami okazało się istnym szaleństwem. Boekelbergstadion wypełniło oficjalnie 25 tys. widzów, ale nieoficjalnie mówiło się nawet o ponad 30 tysiącach. Każdy chciał zobaczyć niesamowite widowisko. I się nie zawiódł. Nawet teraz po latach można odtworzyć ten mecz. Przez ponad 10 minut na YouTube można oglądać kompilacje składnych akcji, potężnych strzałów, spektakularnych parad i aż pięciu goli. Szczególnie efektowne były te zdobywane głową. Finalnie to Źrebaki znajdowały się w lepszej sytuacji przed rewanżem za sprawą zwycięstwa 3:2.

W drugim meczu ponownie Orły pokazały prawdziwą wolę walki i grę do końca. Gola na wagę zwycięstwa w finale strzelił w 81. minucie Fred Schaub, który później podniósł w wielkiej euforii Puchar UEFA. Nie wszyscy piłkarze Eintrachtu zdawali sobie jednak sprawę ze skali sukcesu. – Kiedy wygrałem Puchar UEFA z Frankfurtem, nie potrafiłem wtedy ocenić tego triumfu. Byłem w Niemczech dopiero kilka miesięcy i nie zdawałem sobie sprawy ze znaczenia tego sukcesu. Te zawody nie były nawet znane w Korei Południowej. Liczyły się tylko Mistrzostwa Świata. Myślałem, że możemy wygrać Puchar UEFA każdego roku! – mówił zaskoczony Cha Bum-kun.

Pełne ulice i sukces wymalowany na bloku

Koreańczyk tak jak inni piłkarze Eintrachtu prawdziwą radość kibiców poczuli dopiero wyjeżdżając na ulice Frankfurtu. Trwała tam prawdziwa impreza. Wszystkie miejskie arterie były zapchane ludzką masą. Panował taki ścisk, że okolicznościowy autobus z zawodnikami przez długi czas nie mógł włączyć się do ruchu. – To było jedno z najważniejszych zwycięstw Eintrachtu Frankfurt i jeden z najważniejszych tytułów w historii klubu – wyjaśnił obrońca Charly Koerbel. – Moi koledzy z drużyny byli bardzo szczęśliwi. W całym mieście klepano mnie po plecach, a kiedy podnosiłem trofeum na Roemerze [Stare Miasto we Frankfurcie nad Menem przyp.red.], tłumy dopingowały mnie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że musieliśmy zrobić coś wyjątkowego – wtórował mu pomocnik, Werner Lorant.

Nie licząc Pucharu Intertoto zdobytego w 1967 roku, to jedyne europejskie trofeum, po jakie sięgnął Eintracht. Jeden z najpiękniejszych momentów, został wymalowany na elewacji jednego z bloków w dzielnicy Bockenheim we Frankfurcie nad Menem. To na nim Koerbel wznosi w górę Puchar UEFA. Teraz kibice Orłów liczą, że będą mogli stworzyć podobny mural po środowym finale Ligi Europy. Tym razem bohaterem może być ktoś inny. Niezmienni pozostają natomiast kibice.

Fani Orłów czy to w latach 60., 80., czy obecnie, wszędzie podróżują za swoją drużyną. Finał Pucharu UEFA chciało obejrzeć ponad 70 tys. widzów więcej niż przewidywała to pojemność Hampden Park. Rewanżowe spotkanie na Waldstadion śledziło ok. 60 tys. kibiców, a kolejne setki celebrowały sukces drużyny w pobliskich barach. Podczas środowego finału Ligi Europy w Sewilli spodziewanych jest ok. 50 tys. fanów z Niemiec. Do Andaluzji dostawali się drogą lotniczą – we wtorek i środę odbyło się kilkadziesiąt lotów w tamtym kierunku – czy lądową, jadąc całymi rodzinami do Sewilli ponad 2300 kilometrów. Niektórzy, by oszczędzić na finał latali przez Wenecję, Malagę czy Barcelonę. Wszystko, by zobaczyć swoją ukochaną drużynę na boisku.

Inni, którzy pozostali we Frankfurcie będą oglądać mecz z Rangers na Deutsche Bank Park. Klub sprzedawał wejściówki za 10 euro, ale na czarnym rynku ich ceny dochodziły nawet do 100. Wszystko dlatego, że spotkanie Orłów na stadionie chciało obejrzeć aż 100 tys. fanów. W końcu jak nie kibicować drużynie, która w najmniej oczekiwanych momentach swojej historii święciła wielkie sukcesy.

WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
2
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
5
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Liga Europy

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

7
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Komentarze

12 komentarzy

Loading...