Przyzwyczailiśmy się do myśli, że niemal każda zmiana trenera jest zła. Nauczyła nas tego polska piłka – z powodu ogromu absurdalnych zwolnień szkoleniowców wahadło odbiło w drugą stronę i niemal z automatu bronimy trenera, który stracił robotę. Ale Warta Poznań i jej historia z ostatnich lat pokazuje, że czasem trzeba rozstać się z trenerem osiągającym stawiane przed nim cele. By zrobić następny krok – jako klub, organizacja, drużyna.
Jasne, są w Ekstraklasie zwolnienia absurdalne. Takie, po których można się złapać za głowę, a gdy prezes/dyrektor/właściciel zaczyna tłumaczyć „po co i dlaczego?”, to brakuje już przestrzeni, za którą na tym łbie można się złapać. Dariusz Banasik w tym sezonie. Maciej Bartoszek wykręcający swego czasu wynik ponad stan w Koronie. Czesław Michniewicz robiący najlepsze rezultaty z Termalicą. No sporo tego było.
Generalnie jest tak, że prezesi wyznaczają przed trenerami jakieś cele – nie spadnij, nie bądź uwikłany w walkę o spadek, zajmij spokojne miejsce w środku tabeli, powalcz o puchary. W zdecydowanej większości przypadku brak realizacji celu oznacza zwolnienie trenera, bo łatwiej obwinić za to jego i sztab niż prawie 30 ludzi, którzy biegają po boisku. Osądzony nie zawsze musi być winny – ważne, że zwolnienie mniej kosztuje.
Niewiele jest klubów, które potrafią zarządzać sztabami szkoleniowymi. Sporo mówi się o skautingu piłkarzy, o sprawdzaniu ich głów przez psychologów, o platformach analitycznych i statystycznych, o profilach zawodników na dane pozycje… A czy skauting trenerów jest równie skuteczny? Czy planowanie kadencji sztabów szkoleniowych planuje się z podobną uwagą?
Przykładem na to, jak zmieniać trenerów z głową, jest Warta Poznań. „Zieloni” są dziwnym w realiach polskiej piłki ewenementem – każdy z ich ostatnich czterech trenerów realizował cel, który przed nim postawiono. I wygląda też na to, że z Dawidem Szulczkiem również trafili.
To nie była zmiana dla zmiany
Czy byliśmy entuzjastami tej zmiany? W momencie zwolnienia Piotra Tworka – nie. Bo wiecie, to była jednak fajna historia: niespodziewany awans, otarcie się o puchary w roli beniaminka, swojski klimat szatni, swojska banda, swojski Tworek. Obawialiśmy się, że Warta wyciągnie jakieś oklepane nazwisko z karuzeli, które będzie miało desperacko bronić utrzymania. Ale już danie szansy najmłodszemu trenerowi w lidze, wyciągniętemu z drugoligowych Wigier Suwałki – tak, to zwiastowało, że Warta nie zmieniała dla samej zmiany.
Dzisiaj oczywiście jesteśmy już mądrzejsi – Szulczek się obronił. Rozwinął indywidualnie kilku graczy, znajdywał sposób na poszczególnych rywali i sprawił, że Warta swoją elastycznością taktyczną stała się problemem dla niejednej ekipy w tej lidze. Utrzymanie „Zieloni” przyklepali na trzy kolejki przed końcem sezonu, choć już wcześniej zbudowali sobie dość bezpieczny bufor nad czerwoną strefą.
O tym, jak szybko i sprawnie Szulczek trafił do piłkarzy, opowiadał nam Adrian Lis: – Ogólnie szatnia Warty jest specyficzna, bo każdy, kto do nas przychodzi, czuje się mega dobrze. Stara gwardia Warty trzyma szatnię, żeby tak było. Trener robi mega robotę. Kieruje do nas bardzo prosty przekaz, co mamy robić na boisku. Naprawdę, jakbym zabrał moją żonę na analizę czy odprawę, to ona też wiedziałaby, co ma robić.
Pomysł wypalił.
Po co anonim, skoro był sprawdzony Nemec?
Podobnie jak wypalił pomysł z Piotrem Tworkiem. To też nie była popularna decyzja. Warta nie przedłużyła umowy z Petrem Nemcem, który przecież robił swoją robotę. Zapewnił utrzymanie w II lidze. W drugim sezonie awansował do I ligi i tam też się utrzymał. Nemec nie został zwolniony, po prostu nie przedłużono z nim umowy, choć zakładane cele zrealizował.
Czech był… specyficzny. Warta grała siermiężny futbol, bardzo prosty. Słyszeliśmy historię o chłopaku, który trafił do Warty na testy. Boczny obrońca, dość niski, ale wybiegany. Przez tydzień testów prawie nie powąchał piłki, bo Warta przez większą część tygodnia… trenowała wybicia od bramki i zbieranie drugich piłek. Chłopak postał zatem obok napastników, przegrał kilka główek i mu podziękowano.
Przypomina nam się też historia, gdy poszliśmy na wywiad do Nemca. Zima, końcówka rundy jesiennej. Kantorek, bo nie pokój, trenerski przy Drodze Dębińskiej. Nagle Nemec w połowie zdania zaczyna rozbierać się z dwóch par kalesonów i wieszać na dostawionym elektrycznym grzejniku. – Spieszę się do domu, jadę do Czech – wyjaśnił i w samych gaciach kontynuował opowieść o tym, jak grał na Igrzyskach Olimpijskich z kadrą Czechosłowacji. W szatni nazywano go „czeskim niedźwiedziem” i każdy zdawał sobie sprawę, że Warta gra prymitywną piłkę. Ale – co by nie mówić – ta prymitywna piłka pozwoliła na powrót Warcie na zaplecze Ekstraklasy. O co klub przecież walczył po karnym spadku do III ligi.
Zastąpiono go Piotrem Tworkiem, czyli postacią bardziej anonimową. Facetem z niższych lig, wcześniej asystentem m.in. Czesława Jakołcewicza czy Bogusława Baniaka. To był ruch, którego wielu też nie rozumiało: odpuszczacie Nemca, który dał wam awans i utrzymanie, a bierzecie jakiegoś anonima?
Ale Warta miała rację. Tworek nastawił zespół bardziej ofensywnie. W pierwszym sezonie wywalczył niespodziewany awans do Ekstraklasy, choć w planach klubu raczej było zapewnienie sobie spokojnego utrzymania. Warta poszła za ciosem i jako beniaminek otarła się o puchary, zajęła piąte miejsce w Ekstraklasie. Kolejny sezon zaczął się już wyraźnie słabiej, ale dla Warty w skali ostatnich dekad obecność w najwyższej klasie rozgrywkowej i tak była sukcesem. Nieznany do tej pory Tworek zaistniał na głównej scenie ligowej i wyniósł Wartę od I ligi do Ekstraklasy. A warto pamiętać, że na pierwszym obozie w ekipie „Zielonych” miał do dyspozycji kilkunastu zawodników i to raczej nie były potencjalne gwiazdy I ligi.
Pierwsze znane nazwisko po relegacji
Dla niektórych brzmi to może jak science-fiction, ale Warta wcale nie tak dawno jeździła po boiskach trzecioligowych. Gdy w 2014 roku Warta zatrudniała Tomasza Bekasa, byłego piłkarza m.in. Lecha i Warty, to argumentem było to, że gość potrafił zrobić niedawno awans. Konkretnie: awans z ligi okręgowej do IV z Wełną Skoki.
Bekas idealnie sprawdził się w tamtych warunkach trzecioligowych. Warta była w ogromnych tarapatach finansowych, musiała zaciskać pasa, eldorado z pieniędzy Pyżalskich się skończyło, trzeba to było łatać i wiązać na nitki. Bekas dobrze znał realia pracy niższych lig. Pomagał w tworzeniu tamtej ekipy. Awansował do II ligi. Drużyna nabrała kształtów. Ale w Warcie uznali, że za bardzo zaczyna śmierdzieć tutaj walką o utrzymanie do ostatnich kolejek. Przed końcem 2016 roku zapadła decyzja – Bekas odchodzi, trzeba kogoś z doświadczeniem.
I wzięli Nemca. Trenera, który – owszem – miał spore doświadczenie z Floty Świnoujście czy Arki Gdynia. Ale w Polsce ostatni raz pracował dwa lata wcześniej w Odrze Opole. Wydawało się, że Warta wtedy przechodzi próbę awansowania z zespołu „z niższych lig” na zespół „rzetelny drugoligowiec”.
Nemec w pierwszym sezonie zrobił utrzymanie, w drugim awans, w trzecim utrzymał się w wyższej lidze. Kolejna zmiana, która miała sens? Owszem. Można tutaj szukać punktów wspólnych ze zmianą Tworka na Szulczka: wtedy też doszło do rozstania z Bekasem, który żył z drużyną, był długo w klubie, zdążył z nim się zrosnąć. Ale widzimy też po tym porównaniu Nemca do Szulczka, że Warta wyewoluowała. Zamiast byłego olimpijczyka, 60-letniego trenera z Czech, przyszedł 31-letni trener z II ligi.
Ciekawy przypadek Warty Poznań
Trzy kolejne zmiany trenerów – z Bekasa na Nemca, z Nemca na Tworka, z Tworka na Szulczka i każda wydaje się strzałem w dziesiątkę. A co ciekawe: od zatrudnienia Nemca minęło już sześć lat. W klubie zostało niewiele osób z tamtego okresu. Zmienił się właściciel, bo Pyżalskich zastąpił Farjaszewski. Zmieniali się prezesi. Zmieniały się osoby zatrudnione na stanowisku dyrektora sportowego. Zmieniała się drużyna.
Ale być może w Warcie uczą się na własnej historii i na błędach innych. I dają też przykład: nie każda zmiana trenera jest desperackim skokiem w nieznane. Jeśli masz plan, kandydata i solidne argumenty, to możesz wyjść na tym nawet z korzyścią.
WIĘCEJ O WARCIE POZNAŃ: