Gdy na początku spotkania z Wiktorią Azarenką Iga Świątek przegrywała już 0:3, przypomniała nam się piosenka Anny Jantar „Nic nie może przecież wiecznie trwać”. Polka w tym czasie dała się przełamać aż dwa razy, dlatego można było się obawiać, że po 24 wygranych z rzędu w końcu polegnie na korcie. Szczególnie, że jej rywalką nie była jakaś kwalifikantka grająca akurat życiowy tenis, tylko doświadczona lwica, która w przeszłości liderowała światowemu rankingowi łącznie przez 51 tygodni. Na szczęście Białorusinka nie miała sił, by „ryczeć” przez dłuższy czas. Iga ostatecznie pokonała ją 6:4, 6:1 i zameldowała się w ćwierćfinale turnieju w Rzymie.
– To jedna z tych tenisistek starej gwardii, która pozostała na polu bitwy. Gorące nazwisko. Trzeba się z nim liczyć – tak opisał przed meczem Azarenkę Dawid Celt, mąż Agnieszki Radwańskiej i tenisowy ekspert C+.
Kolejne minuty pokazały, że nie był to komplement na wyrost. Azarenka rozpoczęła mecz z Igą niesamowicie zmobilizowana, a że Polce nie szło, szybko objęła wysokie prowadzenie.
– W tym czasie miałam za mało energii. Cieszę się, że – mówiąc kolokwialnie – ogarnęłam się w połowie tego seta – podsumowała Świątek ten fragment spotkania w rozmowie z Klaudią Jans-Ignacik z C+. W trakcie udzielania wywiadu była rozluźniona i nie cierpiała tak bardzo, jak na początku meczu, kiedy brakowało jej na korcie powtarzalności i co za tym idzie ewidentnie czuła się na nim niekomfortowo. Wielkich sportowców definiuje jednak ich umiejętność powrotu do gry w niekorzystnej sytuacji. Iga zanotowała spektakularny – ze stanu 0:3 wyszła na 5:3. Azarenka jednak ani myślała się poddawać.
Rozjuszona zachowaniem jednego z kibiców – który kręcił się na trybunach za jej plecami, za co najzwyczajniej w świecie go… zwyzywała – broniła się bardzo dzielnie. Nie pozwoliła wygrać Idze ani jednego z czterech setboli i rozstrzygnęła gema na swoją korzyść! Wiktoria nie zdołała jednak pójść za ciosem. W efekcie Polka wygrała pierwszą partię po epickiej batalii, trwającej ponad 80 minut. Ostatnio przywykliśmy raczej do tego, że w takim czasie Iga zamyka spotkanie, a nie seta.
– Tak długiego seta nie grałam chyba od US Open i starcia z Belindą Bencić (6:7 – red.) – zastanawiała się po wszystkim nasza zawodniczka.
W drugiej odsłonie Azarenka nie przypominała już zdeterminowanej fighterki. Zamieniła się raczej w poirytowaną, starszą mistrzynię, która z każdym kolejnym gemem ustępuje pola najznakomitszej przedstawiciele młodego pokolenia. Był to więc set bez historii, zakończony absolutną dominacją Igi, czyli tym, co w minionych tygodniach stało się już dla polskiego kibica normą.
Polka wygrała dziś 25 spotkanie z rzędu. Tym samym zrównała się z Sereną Willams, która tę znakomitą passę zanotowała w 2013 i 2014 roku. Teraz spróbuje dorównać… Azarence, mającej na swoim koncie przed dekadą 26 kolejnych zwycięstw. Żeby to zrobić, Iga musi pokonać w rzymskim ćwierćfinale Biancę Andreescu. To kolejna uzdolniona przedstawicielka nowej fali. To także mistrzyni wielkoszlemowa – jej łupem padł US Open w 2019 roku.
Od tego czasu nie wygrała jednak żadnej imprezy, ba, tylko raz – w Miami w 2021 roku – zameldowała się w finale. A w zeszłym sezonie w trzech z czterech turniejów wielkoszlemowych nie była w stanie awansować dalej niż do drugiej rundy.
W ustabilizowaniu formy na przestrzeni lat przeszkadzały jej problemy zdrowotne. Kanadyjka była w pewnym momencie kariery tak załamana, że rozważała nawet jej zakończenie. Na szczęście udało jej się pozbierać, a jutro stanie naprzeciwko światowej jedynki. W profesjonalnym tourze panie jeszcze nigdy ze sobą nie grały, z tym większą ciekawością zerkniemy, jak Iga poradzi sobie z kolejnym wyzwaniem.
Fot. Newspix.pl