– Nie ma co „grać piłkarza”, że tak brzydko to określę. W grze o utrzymanie na pierwszym planie są walka, umiejętności, jazda na tyłku i zostawianie serducha na murawie, a nie, że ktoś wychodzi na murawę i „gra piłkarza”, tak do tego podchodzę. Szatniowe nakręcenie potrafi świetnie scalić i zmotywować grupę, ale też trzeba znać granicę, bo można być najbardziej nabuzowanym na świecie, wbiec na boisko i stracić cztery bramki. Potrzebny jest spokój, opanowanie, a nie sztuczna napinka – mówi w rozmowie z nami Łukasz Poręba, piłkarz Zagłębia Lubin. Zapraszamy.
Byliście przygotowani mentalnie na grę o utrzymanie?
Myślę, że nasze podejście się zmieniło.
Piotr Stokowiec mówił, że niektórzy piłkarze Zagłębia „nie wytrzymują presji”, że „trudno nauczyć się walki bez walki”, że „nie wszyscy biorą na siebie odpowiedzialność”.
Ostatnio wyglądamy lepiej. Każdy chce działać, każdy pokazuje charakter, każdy próbuje brać na siebie odpowiedzialność. Każdy jest gotowy na walkę o utrzymanie. Nie wierzysz, zobacz na nasze mecze z Lechią i Radomiakiem.
Zagłębie było tak mocne czy Radomiak tak słaby?
Zagraliśmy dobre spotkanie, ale Radomiak ma swoje problemy, wpadł w dołek, nie wygrał od iluś tam spotkań, nawet nie wiem od ilu konkretnie, bo to nie ma większego znaczenia. Jeśli tylko zostawiliśmy im trochę miejsca, potrafili sprawnie pograć piłką, ale ewidentnie nie byli w optymalnej dyspozycji, co przy naszej formie zaowocowało tymi sześcioma golami.
Jak bardzo zmotywowało was odwrócenie losów meczu z Lechią?
Niby przegrywaliśmy 0:2 do przerwy, ale uważam, że nie graliśmy źle. Wynik może tego nie odzwierciedlał, ale wyglądaliśmy naprawdę solidnie. W drugiej połowie robiliśmy swoje, wyszliśmy na boisko z przekonaniem, że sami możemy sobie pomóc. Narzuciliśmy wysoki pressing i skończyło się 2:2. Bądźmy szczerzy: pojawiło się pewne rozczarowanie, bo Lechia nie stworzyła za wielu sytuacji bramkowych, ale wykonaliśmy kawał uczciwej roboty, więc pozytywnie nastroiliśmy się przed meczem z Radomiakiem, który – no nie było innej opcji – musieliśmy wygrać.
Przed sezonem chyba nikt nie powiedziałby, że Zagłębie Lubin będzie tłuc się o ligowy byt.
Nie zakładaliśmy gry o utrzymanie. Zresztą chyba nikt nigdy i nigdzie nie zakłada takiego scenariusza. Tak się sprawy jednak potoczyły. Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji…
I jakie to uczucie?
Wiesz, ciężka to sprawa, ciężko gra się o utrzymanie. W tym sezonie wyjątkowo dużo drużyn zamieszało się w dolnych rejonach tabeli i w nerwach trzeba czekać do ostatniej kolejki na rozstrzygnięcia. Nie wiadomo, co będzie i co nas czeka, ale zrobiliśmy duży krok w stronę światła.
Gdzie widzisz największą różnicę między wychodzeniem na murawę w drużynie walczącej w górnej części tabeli i w drużynie drżącej o ligowy byt?
Presja może wiązać nogi, ale nie powinna.
Nie paraliżuje cię wizja wpisania sobie spadku do CV?
Stres mi nie przeszkadza, nie mąci w głowie, choć wiadomo, że presja i odpowiedzialność są większe niż w poprzednich sezonach, kiedy mieściliśmy się w środku tabeli Ekstraklasy. Musimy wygrywać mecze za wszelką cenę i niezależnie od sposobu, stylu czy rozmiaru, bo każde potknięcie może skończyć się najgorszym.
Martin Sevela diagnozował, że mentalność piłkarzy Zagłębia Lubin zatrzymała się na poziomie ósmego miejsca w tabeli. Odnosisz podobne wrażenie?
Mogliśmy grać w europejskich pucharach, ale przegraliśmy 0:4 z Wisłą Płock. Przez lata brakowało „czegoś ekstra”, żeby finiszować na wyższym niż szóstym, siódmym, ósmym, dziewiątym czy dziesiątym miejscu.
Przez lata Lubin był zbyt wygodnym miejscem dla piłkarzy?
Mimo wszystko środowisko wokół Zagłębia Lubin wytwarza presję, oczekuje dużo i wyznacza wyższe cele niż gra o utrzymanie, więc nie zgadzam się, że jest u nas jakoś przesadnie wygodnie. To miejsce jak każde inne, tak ci powiem.
W którym momencie sezonu uświadomiłeś sobie, że jest już naprawdę źle?
Kiedy wygrywaliśmy 1:0 z Górnikiem Łęczna, ale w samej końcówce Banaszak i Śpiączka strzelili dwa gole i skończyło się 1:2. Wtedy zrozumieliśmy, że już na dobre uwikłaliśmy się w walkę o utrzymanie. Gorąco i bardzo nieciekawie było też po 2:4 z Górnikiem Zabrze. Wcześniej byłem pozytywnie nastawiony po obozie przygotowawczym. Nie sądziłem, że runda wiosenna potoczy się tak, a nie inaczej, ale… no tak się stało.
Przy serii porażek za kadencji Dariusza Żurawia zachowywaliście spokój?
Dopiero zbliżała się połowa sezonu, więc nie było paniki. Nie czułem przesadnego zagrożenia, drużyna chyba też nie, gorzej zrobiło się w momencie, kiedy widoczny zaczął być horyzont. Nie powiem, że w pewnym momencie się ogarnęliśmy, ale na pewno dotarło do nas, jak się mają sprawy.
Słyszę w pewnych kręgach, że Piotr Stokowiec wniósł pewność siebie do szatni Zagłębia Lubin.
Dokładnie, potrafi zmotywować, bije od niego pewność siebie, takie przekonanie o jakości swojego warsztatu. Cały sztab przekonywał nas od samego początku, że jeśli będziemy uczciwie pracować według wyznaczanych nam zasad, skończymy sezon na bezpiecznej pozycji i utrzymamy ligę.
Niezmiennie próbujecie operować w ramach wysokiego pressingu.
Ostatnio nie mieliśmy nic do stracenia. Z Lechią szybko straciliśmy dwa gole, więc musieliśmy rzucić się do ataku i poskutkowało to odrobieniem strat, więc pomyśleliśmy, że skoro z drużyną, która walczy o udział w europejskich pucharach, potrafimy zagrać wysokim pressingiem, to możemy stosować taką taktykę na każdego, bo to chyba najlepszy sposób na przejęcie kontroli nad rywalem.
Na wiosnę kilka razy nosiłeś opaskę kapitana. Czujesz się liderem tego zespołu?
Nie uważałem, że powinienem nosić tę opaskę kapitana, choć bardzo doceniam ten fakt, bo od dłuższego czasu marzyłem o wyprowadzeniu drużynę na boisko w tej roli w barwach Zagłębia, ale serio: nie mam takich liderskich cech, żeby mieć bezwzględny posłuch w drużynie, krzyczeć i motywować ekipę w szatni. Wolę przekazywać swoją pewność siebie na boisku poprzez grę. Ale to jest kwestia charakteru – albo się to ma, albo się tego nie ma. Sztuczne nakręcenia nie jest dla mnie. Okazjonalnie – super sprawa, mega się cieszyłem. Na stałe – to nie moja bajka.
Kto jest więc naturalnym liderem szatni Zagłębia? Bartosz Kopacz? Sasa Balić?
Wielu mamy chłopaków w szatni, którzy potrafią przemówić, odezwać się, podnieść na duchu w trudnych momentach, więc nikogo nie wyróżnię, żeby nikogo nie pominąć.
Czyli to moment sezonu, w którym osławione mocne słowa rzucone w szatni potrafią robić robotę, tak?
Nie ma co „grać piłkarza”, że tak brzydko to określę. Na pierwszym planie są walka, umiejętności, jazda na tyłku i zostawianie serducha na murawie, a nie, że ktoś wychodzi na murawę i „gra piłkarza”, tak do tego podchodzę. Szatniowe nakręcenie potrafi świetnie scalić i zmotywować grupę, ale też trzeba znać granicę, bo można być najbardziej nabuzowanym na świecie, wbiec na boisko i stracić cztery bramki. Potrzebny jest spokój, opanowanie, a nie sztuczna napinka.
Trafiały do szatni Zagłębia Lubin głosy, że musicie zapewnić sobie utrzymanie na dwie kolejki przed końcem sezonu, bo z Rakowem i Lechem nie macie szans na urwanie choćby jednego punktu?
Potrzebujemy punktów. Po remisie z Lechią i wygranej z Radomiakiem, mimo że wcześniej kiepsko nam szło, jestem optymistycznie nastawiony do tych stać z Rakowem i z Lechem. Wcale nie stoimy na straconej pozycji.
W międzyczasie zbliżasz się do stu spotkań w seniorskiej piłce.
Miewałem różne momenty, grywałem mniej lub więcej, ale w ostatecznym rozrachunku, jak na swój wiek, wydaje mi się, że mogę nazwać się doświadczonym zawodnikiem. Wiadomo, że nie jakoś bardzo ogranym, nie jakimś weteranem czy starym wyjadaczem, ale czuję, że już swoje widziałem.
Porównujesz się do rówieśników na kadrze U-21, którzy może mają na koncie mniej spotkań w seniorskiej piłce, ale już często od kilku lat kształcą się w silniejszych ligach i większych klubach?
Nie odstaję. Naszych skrzydłowych i piłkarzy z ofensywnych pozycji stać na większe fajerwerki i popisy umiejętności niż mnie, ale to chyba nikogo nie powinno dziwić, bo nie jestem gościem, który będzie kiwał – gram prosto, na jeden kontakt, na dwa kontakty, niby to banał, ale wcale to nie taka bułka z masłem. Wiesz, piłkarze na kadrze U-21 są bardzo dobrzy i bardzo utalentowani. Zauważyłem przy tym jedną różnicę: nasi rywale na eliminacyjnych meczach młodzieżówek złożeni są z dużo mniej doświadczonych piłkarzy niż spotykam na ekstraklasowych boiskach, więc naprawdę często podejmują decyzje, których nie podjąłby prawie żaden ligowy polski piłkarz.
Nie podjąłby, bo są złe czy nieszablonowe?
Doświadczony zawodnik z Ekstraklasy wie, że takie podanie przejdzie, a takie nie przejdzie, piłkarz na młodzieżówce sprawdza różne rozwiązania na żywym organizmie.
Zatem: Zagłębie Lubin utrzyma się w Ekstraklasie?
Oczywiście, Zagłębie się utrzyma.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Czytaj więcej o Zagłębiu Lubin:
- „W Czechach pisali o mnie: Michal Doleżal. Nie wiedziałem, o co chodzi!” [WYWIAD]
- Burlikowski: Zgadzam się, że w Lubinie jest za wygodnie. Piłkarze potrzebują większej dyscypliny [WYWIAD]
Fot. Newspix