Brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Po tym, jak władze Śląska Wrocław wpadły na nowatorski pomysł zamrożenia pensji swoim piłkarzom, zespół Piotra Tworka w końcu wyglądał jak poważna drużyna. Ba! Momentami aż przecieraliśmy oczy ze zdumienia, bo tercet pomocników Mączyński-Schwarz-Olsen nieco przypominał środek pola Realu Madrytu z Casemiro, Modriciem i Kroosem, Quintana z Pichem kręcili rywalami tak, że powariowały im błędniki, a do defensywy aż strach było podchodzić. Jedyny problem polegał na tym, że po poobiedniej drzemce zadzwonił budzik i okazało się, że Śląsk gra tak samo jak przed włożeniem do gniazdka wtyczki od zamrażarki. Czyli dość gównianie.
Ale też szczęśliwie i dlatego wraca z Białegostoku z punktem. Fart ekipy Dolnego Śląska – po pierwsze – polegał na tym, że grała z Jagiellonią, a to zespół, który nie do końca potrafi zdecydować się, czy chce być postrzegany poważnie. W poszukiwaniu drugiego powodu należy zagłębić się w szczegóły i przebieg meczu, bo trzeba sobie jasno powiedzieć, że dziś Jaga zagrała nawet dobrze, ale nie potrafiła tego wyrazić za pomocą goli. No i na dokładkę dochodzi kwestia bramki dla Śląska, bo wrocławianie zrobili bardzo mało, by ją zdobyć, ale pomocną dłoń w ich kierunku wyciągnął Michał Pazdan.
Jeśli Śląsk temu szczęściu pomógł, to był w tym tak dyskretny, że do znalezienia śladów trzeba było zatrudnić jakiegoś Sherlocka Holmesa lub innego kozaka.
Bo laicy tacy jak my są w stanie odnotować co najwyżej zmianę w bramce, o której trudno powiedzieć, by była nieudana. Matus Putnocky, który zastąpił fatalnego z Bruk-Betem Szromnika, interweniował dość pewnie, swoimi zagraniami nie nakręcał gospodarzy, no i między innymi zbił na słupek groźny strzał Wdowika. Ale i przy tym wątku warto odnotować, że w najtrudniejszych sytuacjach kluczowe było coś innego niż jego gra – a to to, że Romanczuk źle pocelował i trafił tylko w poprzeczkę, a to to, że po główce Pazdana w ostatniej chwili piłkę sprzed linii bramkowej wybił Tamas.
No i czystego konta Słowak też jednak nie zachował, bo na początku drugiej połowy duet Carioca-Gual potwierdził, że warto było po nich siegnąć w trybie last minute. Brazylijczyk tym razem wcielił się rolę podającego, a Hiszpan oszukał Schwarza i zapakował swojego trzeciego gola na polskich boiskach.
Powiedzieć, że Śląsk nie wysłuchał apelu Wojciecha Jagody, który zachęcał piłkarzy do zrobienia widowiska słowami Young Leosi (tak było, nie zmyślamy!), to nic nie powiedzieć. W pierwszej połowie wrocławianie przeprowadzili chyba tylko jedną wartą uwagi akcję, ale nawet wtedy Quintana za długo czekał z oddaniem strzału. Po przerwie było niewiele lepiej, ale nad rywalami – jak już wspomnieliśmy – zlitował się Pazdan. Dennis Jastrzembski przeprowadził pierwszą (okej, w porywach może drugą) udaną akcję od czasów obiecującego debiutu w meczu z Lechią Gdańsk, posłał groźną centrę w kierunku Piaseckiego, ale napastnik Śląska nawet nie musiał dostawiać nogi, gdyż piłkę to własnej siatki zapakował defensor gospodarzy.
Naprawdę trudno powiedzieć, by Śląsk na ten punkt zasłużył, ale cóż – zdarza się. Ważniejsze jest to, co ten remis oznacza dla jednych i drugich, bo to może być cholernie istotny moment w walce o utrzymanie. Jadze brakuje do niego już naprawdę niewiele, może nawet nie trzeba będzie zdobyć kolejnych oczek, by ten dorobek okazał się wystarczający. Śląsk powiększył przewagę nad strefą spadkową do czterech oczek, więc do następnej kolejki przystąpi z nieco wyżej podniesionym czołem, nawet jeśli reszta wyników ułoży się dla wrocławian niekorzystnie. Marne pocieszenie, ale zawsze coś.
Więcej o Jagiellonii Białystok:
- Dyrektor sportowy Jagiellonii: Imaz dostał propozycję. Czekamy też na badania
- Masłowski: Dajemy sobie trzy okienka na przebudowanie Jagiellonii