Reklama

Tyson Fury-Dillian Whyte, czyli walka popapranych życiorysów

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

23 kwietnia 2022, 15:01 • 18 min czytania 4 komentarze

Gdybyśmy kilka miesięcy temu powiedzieli wam, że 94 tysiące kibiców zgromadzonych na stadionie Wembley, obejrzy brytyjsko-brytyjski pojedynek o mistrzostwo świata wagi ciężkiej, zapewne pomyślelibyście, że jego bohaterami będą Tyson Fury (31-0-1, 22 KO) i Anthony Joshua (24-2, 22 KO). Tymczasem AJ najpierw musi odzyskać pasy, które odebrał mu Oleksandr Usyk (19-0, 13 KO), a naprzeciwko Fury’ego stanie Dillian Whyte (28-2, 19 KO). Zawodnik, który w ostatnich latach wyrobił sobie miano wiecznego pretendenta do pasa WBC, a prywatnie ma jeszcze bardziej popieprzony życiorys niż Fury. A to już spory wyczyn.

Tyson Fury-Dillian Whyte, czyli walka popapranych życiorysów

FURY POWRÓCIŁ DO ŚWIATA ŻYWYCH

Wszyscy wiemy, jakim typem jest Tyson Fury. To człowiek uwielbiający trash talk, który mógłby godzinami lżyć potencjalnego przeciwnika. Przy tym to gość o bardzo kontrowersyjnych poglądach. Jeszcze w 2015 roku, zaraz po tym jak odebrał Władimirowi Kliczce (64-4, 53 KO) mistrzowskie pasy, stwierdził, że trzy rzeczy po których nastąpieniu diabeł przyjdzie na ziemię, to legalizacja związków homoseksualnych, aborcji i pedofilii. Wprawdzie później przeprosił za swoje słowa, ale cięty język w tym czasie stał się najmniejszym z jego problemów.

Fury po wywalczeniu pasów trzech z czterech pasów najważniejszych federacji bokserskich, po prostu przepadł. Zatracił się we własnym sukcesie. Król Cyganów od zawsze był człowiekiem, który uwielbiał imprezy i za nic miał sobie styl życia przystający do mistrza sportu. Ale po osiągnięciu bokserskiego szczytu, Anglika totalnie poniósł melanż. Alkohol, narkotyki i ciągłe imprezy pochłonęły go do tego stopnia, że rekordowo miał ważyć nawet 170 (!) kilogramów. W tamtym okresie jego życia nie brakowało również romansów – pomimo tego, że cały czas miał przy sobie wierną żonę, Paris.

OBSTAW WYNIK WALKI TYSON FURY – DILLIAN WHYTE W FUKSIARZ.PL!

Reklama

Kiedy po największych zawirowaniach, pierwszy raz postanowił udzielić wywiadu, wyglądał jak wrak człowieka. Podobnie zresztą mówił. Chrypka w głosie zdradzała, że przez ostatnie miesiące jego nozdrza przyjmowały chore ilości koksu. Fury zdradził, że w tym czasie zmagał się z depresją. Myślał nawet, czy by ze sobą nie skończyć. Ale wygrał tę walkę, pewnie najcięższą w życiu. Chociaż zapewne ona dalej toczy się gdzieś w zakamarkach jego myśli.

– Miałem szczęście, sukces, pieniądze, rodzinę – wszystko, co człowiek mógłby tylko chcieć. Z czasem te rzeczy przestały dla mnie cokolwiek znaczyć. Straciłem motywację do wszystkiego. Nie miałem siły, by się ogolić, umyć zęby, wziąć prysznic… Czułem się bezwartościowy. Postawiłem, że powiem światu o tym, że skoro zdrowie psychiczne potrafi powalić na nogi mistrza świata wagi ciężkiej, to może dopaść każdego. To mój najtrudniejszy przeciwnik – dużo trudniejszy niż ci, których spotykałem w ringu – mówił otwarcie o swoich problemach.

Powrócił dopiero po tym, jak odebrano mu wszystkie pasy. Powrócił jako wielka zagadka, ale również pięściarz sfrustrowany. Oto naród miał nowego bokserskiego idola – tak różnego od Króla Cyganów.

Anthony Joshua był wymarzonym materiałem na bohatera tłumów. Boksował ofensywnie, bez kunktatorstwa. Jego walkę z Kliczką oglądało się dziesięć razy lepiej, aniżeli pojedynek Ukraińca z Furym. Pomimo tego, że AJ mógł przegrać przed czasem, a Tyson odebrał rywalowi w zasadzie wszystkie ringowe atuty. Na czele z kontrolą przebiegu starcia za pomocą lewego prostego i klinczu, gdy pojedynek przechodził do półdystansu. W dodatku Joshua był – i dalej jest – dobrze zbudowany, przystojny i wygadany, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Jest elokwentny. Taki wymarzony kandydat na zięcia. Czego z pewnością nie można powiedzieć o irlandzkim travellersie, obrażającym wszystkich dookoła. Przed niedoszłym rewanżem z Kliczką z dumą prezentował swój ogromny bebech, śmiejąc się z Ukraińca, że dał się pokonać takiemu grubasowi.

Ostatecznie powrót pomiędzy liny zajął Tysonowi ponad dwa i pół roku. Ponowne wywalczenie mistrzowskiego pasa – tym razem organizacji WBC – ponad cztery lata. Ale dokonał tego. Po tym, jak w pierwszej walce z Deontayem Wilderem doznał cudownej rezurekcji w dwunastej rundzie, przez co walka zakończyła się remisem, w rewanżu zastopował Bronze Bombera po siódmej rundzie. Historia ich starć zakończyła na trylogii – w październiku ubiegłego roku Fury ponownie okazał się lepszy od Amerykanina. Wilderowi nie można było odmówić ambicji. Wręcz paradoksalnie, ustępujący czempion większy szacunek zyskał za trzeci pojedynek, który jednak wyraźnie przegrał, niż za pierwszy, zremisowany.

Reklama

I wszystko ułożyłoby się dla Króla Cyganów perfekcyjnie, gdyby nie to, że dwa tygodnie wcześniej Oleksandr Usyk bez trudu wypunktował Anthony’ego Joshuę. Tym samym Ukrainiec zniweczył plany Brytyjczyków o ich walce unifikacyjnej, w której oba obozy podzieliłyby pomiędzy sobą aż sto pięćdziesiąt milionów dolarów. Za starcie z Joshuą, który nie posiada mistrzowskich pasów, Arabowie z pewnością nie zapłacą takiej kwoty. Tak samo, jak za walkę Fury-Usyk. Chociaż Ukrainiec udowodnił, że jest lepszym bokserem od AJ-a, to w skali popularności nie może się równać z Joshuą. A przecież ostatecznie to rozpoznawalność decyduje o stawkach.

A gdzie w tym wszystkim jest Dillian Whyte? Złośliwi wobec Brytyjczyka o jamajskich korzeniach mogliby powiedzieć, że od ponad tysiąca sześciuset dni znajduje się on w tym samym miejscu. Czyli pozycji wiecznego pretendenta do tytułu. Lecz pomimo tego, że okupuje czołówkę rankingu od ponad czterech lat, ani razu nie doczekał się szansy walki o mistrzowski pas.

Oczywiście tak długie oczekiwanie na wymarzony pojedynek wpłynęła również pandemia koronawirusa. Jednak Whyte przekonywał się na własnej skórze, że boks to przede wszystkim biznes. Nie, żeby milcząco godził się z konsekwentnym pomijaniem jego osoby w walce o mistrzowskie pasy. W wypowiedziach raz za razem atakował Deontaya Wildera i prezydenta organizacji WBC Mauricio Sulaimana. Twierdził, że Amerykanin go unikał, a Sulaiman wolał zorganizować walkę Wilder-Fury, pomimo że Tyson po powrocie miał zaledwie dwie walki, i to z przeciętnymi zawodnikami. Jednak robienie rabanu w mediach na nic się nie zdawało. Nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na swoją szansę.

CZAS DUŻYCH PRZEMIAN

Wprawdzie Dillian Whyte i Tyson Fury nigdy nie spotkali się na zawodowym ringu, ale obaj bardzo dobrze się znają – we wcześniejszych latach często ze sobą sparowali, o czym obecny mistrz WBC mówił na konferencji przed walką.

Podczas obozów przygotowawczych byliśmy przyjaciółmi. Razem pracowaliśmy, po pracy wyskakiwaliśmy do baru, razem jedliśmy i spaliśmy – mówił Fury.

Wow, nie zapędzaj się! Spaliśmy w jednym budynku, ale na pewno nie razem – natychmiast prostował skrót myślowy Fury’ego Dillian Whyte.

Oczywiście, przed walką usłyszeliśmy trochę trash talku z obu stron. Jednak generalnie Whyte na tym polu oddał mistrzowi WBC walkowera. Nie pojawiał się na żadnej konferencji z Furym, wyłączając te ostatnie, zorganizowane na kilka dni przed walką. Jak twierdził, był to swoisty rewanż na organizacji WBC, która kazała mu tyle czekać na mistrzowski pojedynek.

– Jestem gotowy, czekałem na to bardzo długo i cieszę się teraz każdą chwilą. Kiedy podpisałem kontrakt, musiałem się zająć swoją pracą. Skupić się na pracy na obozie w Portugalii. Nie mogłem tracić czasu na rzeczy, które nie są tego warte. W walce muszę się adaptować do każdych warunków. Przegrałem z Aleksandrem Powietkinem, ale nie przejąłem się tym. Wygrałem rewanż i przystępuję teraz do pojedynku mistrzowskiego. Obchodzi mnie tylko walka – mówił Whyte (tłumaczenie ze bokser.org).

Szkoda, że Whyte postanowił nie wchodzić w słowne przepychanki z Furym. Na tym polu w ostatnich latach w niczym nie ustępował mistrzowi. Mało tego, pomimo wspólnej znajomości, Dillian często atakował Króla Cyganów w swoich wypowiedziach.

– Tyson Fury to kupa gówna. Gra w mediach kartą swojego zdrowia psychicznego. A gdzie jest jakakolwiek dokumentacja medyczna, która potwierdza jego stan? Twierdzi, że przekazał wszystkie swoje pieniądze z walki z Wilderem na cele charytatywne – gdzie są jakieś dowody, że wsparł którąś organizację charytatywną? Po prostu gada bzdury – mówił na łamach magazynu Square Mile.

Taka postawa pretendenta jest podyktowana niesprawiedliwym – z jego punktu widzenia – podziałem zysków z walki. Różne źródła podają, że Whyte zarobi od siedmiu do dziewięciu milionów dolarów za pojedynek. Sporo, ale Fury zgarnie ponad czterokrotnie więcej, a dodatkowo sprzedaż abonamentów pay-per-view nie wpłynie na honorarium pretendenta. Stwierdził zatem, że nie będzie zwiększał zainteresowania pojedynkiem poprzez swoje zachowanie, bo pod względem finansowym i tak nic mu to nie da.

Generalnie, uszczypliwe wypowiedzi obu pięściarzy należy traktować ze sporym dystansem. Takie mają charaktery, że lubią wzajemnie wbijać sobie szpilki, ale ogólnie darzą się sympatią. Chociażby przez wzgląd na stare czasy. Zarówno na konferencji prasowej, jak i ceremonii ważenia nie widać było pomiędzy nimi złej krwi. Wszystkie negatywne kwestie, które mówią na swój temat, najeży traktować bardziej w kategoriach koleżeńskiej szydery.

Z kolei Tyson Fury – jak to ma w zwyczaju – brylował przed mikrofonem, ale podkreślił również, że to zdumiewające jak długą drogę przeszli obaj pięściarze, by 23 kwietnia znaleźć się właśnie w takim miejscu. Na stadionie Wembley, w walce o mistrzowski pas, na którą sprzedano dziewięćdziesiąt cztery tysiące biletów, co jest krajowym rekordem.

Ale nas jeszcze bardziej zdumiewa to, w jak różnych punktach swoich karier oraz po prostu, swoich żyć, Dillian Whyte i Tyson Fury znaleźli się pod koniec 2015 roku. Pięściarz z Manchesteru był świeżo po wygranej z Władimirem Kliczką. Chociaż właśnie znalazł się na bokserskim szczycie, to prywatnie rozpoczynał drogę ku zatraceniu.

Tymczasem Dillian Whyte, legitymujący się rekordem 16-0, właśnie doznał pierwszej porażki w zawodowej karierze. Jej autorem był Anthony Joshua, który na przestrzeni siedmiu rund okazał się wyraźnie lepszy od swojego rywala, kończąc pojedynek przed czasem. Chociaż zaznaczmy, że to Whyte jako pierwszy obnażył wady swojego rodaka. Ta walka pokazała, że celny lewy sierp potrafi wyrządzić przyszłemu mistrzowi ogromne szkody.

Pomiędzy oboma pięściarzami już od czasów amatorskich nagromadziło się sporo złej krwi, ale ostatecznie ten przegrany pojedynek sporo nauczył Whyte’a. Dillian wcześniej był w stanie zmusić się do katorżniczej pracy na treningach. Ale to, że ciężko trenował nie oznaczało, że był profesjonalistą w każdym calu. Poza treningiem wciąż prowadził się dość luźno. Ale same warunki jego przygotowań pozostawiały wiele do życzenia. Zawodnik praktycznie nie korzystał z jakichkolwiek form odnowy biologicznej. Masaże i praca z fizjoterapeutą były dla niego czymś abstrakcyjnym.

Dopiero kiedy pierwszy raz zszedł z ringu pokonany, uświadomił sobie jak wiele elementów w jego codziennym treningu wymaga poprawy. Od tego momentu Dilliana często można spotkać w Loughborough University, gdzie trenuje na tamtejszej siłowni uniwersyteckiej oraz współpracuje ze specjalistami od treningu. Przy czym bynajmniej nie jest tak, że na sali treningowej pojawia się z ochroną, która szczelnie odgradza pięściarza od innych użytkowników sali.

Owszem, przez lata kariery zmieniło się to, że po rodzinnym Londynie porusza się fajnym SUV-em, a nie autobusem, jak wcześniej miało to miejsce. Stać go również na regularne stołowanie się w drogich restauracjach. Ale pomimo statusu uznanej marki w świecie boksu, Whyte pozostał normalnym gościem. Choć niewiele rzeczy z jego przeszłości zapowiadało taki scenariusz.

FACET Z PORĄBANĄ HISTORIĄ

– Lubię swoje proste życie. Robię trening, wracam do domu, gram na konsoli, widzę się z dziećmi, wychodzę z psem na spacer. Nie robię niczego specjalnego. Proste życie jest lepsze – mówił Whyte w wywiadzie dla Sky Sports.

I cóż, chociaż takie słowa brzmią jak porada na życie wypowiedziana przez ustatkowanego i nieco nudnawego faceta, to w przypadku Whyte’a możemy stwierdzić jedno. Ten gość wie, co mówi, bo w jego życiu przez wiele lat panował totalny chaos.

Urodził się i wychował na Jamajce, lecz jego matka nie miała w tym procesie zbyt dużego udziału. Kiedy Whyte miał dwa lata, Jerroleen emigrowała do Londynu w poszukiwaniu pracy. Dillian tułał się, będąc wychowywany w innych rodzinach. Wprawdzie matka wysyłała pieniądze na jego utrzymanie, jednak te środki w ogóle do niego nie trafiały. Opiekunowie zatrzymywali je dla siebie i własnych dzieci, stąd dzieciak od początku musiał nauczyć się tego, jak przetrwać. Kilkudniowe głodówki nie były dla niego niczym niezwykłym.

Na wyspie pozostał również jego ojciec, który miał wpływ na wychowanie potomka. Jego filozofię postępowania z dzieckiem można skrócić do jednej zasady – co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jego metody wychowania były wręcz chore, ale co ciekawe, Dillian dobrze go wspomina.

– Pokazywał mi, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli znajdziesz się w sytuacji, w której musisz walczyć lub umrzeć, stajesz do walki. Nauczył mnie tego od najmłodszych lat – mówił pięściarz.

Wiele z tych ojcowskich lekcji, Whyte mógł przypłacić życiem. Kiedyś pomagał ojcu na wyprawach wędkarskich. W pewnym momencie staruszek postanowił nauczyć pływać swojego syna i… po prostu wyrzucił go za burtę, samemu odpływając łodzią. Do brzegu dzieliło było około dwieście metrów, stąd dzieciak miał dwie opcje – opanować nerwy, jakkolwiek skoordynować swoje ruchy i się uratować, albo się utopić. Lekcja pływania zakończyła się powodzeniem.

Innym razem krewki Dillian wdał się w bójkę w szkole. Podobno dał sobie radę ze starszym chłopcem (sam miał dziewięć lat), ale kiedy jego ojciec dowiedział się o całym zajściu, stłukł go na kwaśne jabłko. Przekaz był prosty – bij się wszędzie, ale nie w szkole. A jeżeli już walczysz, to wygrywaj – zdawał się dopowiadać troskliwy tata, kiedy później dochodziły go słuchy o tym, że młody dostał od kogoś po głowie. Wtedy spuszczał mu kolejne manto.

Sam Dillian raz był świadkiem, jak jego ojca niemalże zamordowano. Jak wspomina, senior grał w karty i tamtego wieczora naprawdę mu szło. Nie spodobało się to jednemu z uczestników rozgrywki, który w pewnym momencie zaszedł go od tyłu i poderżnął mu gardło. Zakrwawiony ojciec zdążył jeszcze znokautować przeciwnika, po czym schował wygraną w bieliźnie, owinął sobie ręcznik wokół szyi by zatamować krwawienie i tak zakończył rozgrywkę.

W końcu, w wieku dwunastu lat, Dillian przyjechał do Londynu, do matki. Nie posiadając żadnej edukacji, poza jamajsko-ojcowską szkołą życia.

– Przeżyłem szok kulturowy. Ludzie w Londynie myśleli zupełnie innymi kategoriami, mówili inaczej. Psychicznie byłem znacznie dojrzalszy od reszty dzieciaków z mojego wieku. Ja byłem nauczony tego, jak przetrwać, miałem wyraźne priorytety – mówił Whyte.

Na tę dojrzałość zapewne wpłynął również fakt, że Dillian w wieku trzynastu lat… został ojcem. Obecnie ma czwórkę dzieci, jednak zarówno o nich, jak i ich matkach niewiele wiadomo. W kwestiach rodzinnych Whyte ceni sobie prywatność. Chwali się jedynie, że z najstarszym z nich – który ma już 21 lat – ma dobre relacje i wzajemnie traktują się jak kumpli.

Czym zatem mógł zajmować się chłopak zamieszkały w Brixton – ubogiej dzielnicy zamieszkałej przez wielu karaibskich emigrantów – ale też świeżo upieczony ojciec, który sam był jeszcze dzieckiem? Szukając sposobu na zarobek, wstąpił do młodocianego gangu. Kradzieże oraz uliczne awantury były dla niego czymś powszednim – potrafił się bić nawet dwa-trzy razy dziennie.

Nie raz, kiedy przemieszczał się autobusem, którego trasa przebiegała akurat przez wrogą dzielnicę, musiał podróżować z głową w kolanach. Tak, by członkowie z innego gangu nie zauważyli go na swoim terytorium. Takie wypady mógł nie raz przypłacić życiem – chyba nie musimy dodawać, że londyńskie gangi nie rozstrzygają swoich sporów wyłącznie na pięści. Whyte trzykrotnie był dźgnięty nożem. Dwa razy został postrzelony. Pewnej nocy, kiedy znalazł się w Clapham – dzielnicy położonej obok Brixton – został postrzelony w nogę. Nie chciał martwić matki tym wydarzeniem, dlatego nie zgłosił się do szpitala. Wziął szczypce, sam wyciągnął kulę z ciała, po czym wysterylizował ranę.

Ale to właśnie łzy matki prawdopodobnie odmieniły jego życie. One, oraz sporty walki.

Dillian często lądował w areszcie. W pewnym momencie groziło mu nawet dwadzieścia lat odsiadki i właśnie wtedy jego matka powiedziała mu zapłakana, że nie chce stracić kolejnego syna. Już wcześniej musiała pochować starszego brata Dilliana. Whyte nie chciał sprawić zawodu swojej rodzicielce. Wiedział, że musi zmienić swoje priorytety, odciąć się od szemranego środowiska. Dla chłopaka, który całe życie tłukł się na ulicach, sporty walki wydawały się naturalnym wyborem.

– Bez boksu prawdopodobnie skończyłbym w więzieniu albo byłbym już martwy – mówił pięściarz.

Ale dodajmy, że Dillian nie od razu zajął się szermierką na pięści. Zaczął od trenowania kickboxingu oraz MMA. W tym pierwszym sporcie odnosił nawet sukcesy – w K-1 został mistrzem Europy oraz Wielkiej Brytanii. Rękawice bokserskie założył stosunkowo późno – miał już dwadzieścia lat. Ale ostatecznie to ten sport najbardziej przypadł mu do gustu.

Whyte nie posiada rozległej kariery amatorskiej. Wprawdzie nie zaznał w niej ani jednej porażki, ale też nie miał ku temu wielu okazji, bo stoczył zaledwie… sześć pojedynków. Zwyciężył przed czasem we wszystkich. Raz poturbował swojego rywala tak mocno, że ten przez kilka tygodni przebywał w szpitalu w ciężkim stanie. Na punkty wygrał tylko w debiucie i zarazem swoim najsłynniejszym amatorskim starciu. Walce, która po latach zapewniła mu hitowy pojedynek w Wielkiej Brytanii.

Otóż Whyte nakłaniał swojego ówczesnego trenera, by ten znalazł mu przeciwnika – co wcale nie było takie proste. Trener nie chciał wystawić go na pożarcie lepszemu pięściarzowi, aby nie zniechęcić chłopaka do sportu i ten przypadkiem nie powrócił na ulicę.

Whyte: – Powiedziałem, żeby zorganizował mi walkę, bo wiem jak o siebie zadbać. Odpowiedział mi „Ach, dzieciaki ze śródmieścia Londynu, cały czas to od was słyszymy. Przychodzicie tutaj z wielkimi ambicjami. Potem stoczysz jedną trudną walkę, przegrasz i nigdy nie wrócisz.

Jednak ostatecznie, trener przekazał mu:– Jest taki chłopak z Finchley. Ma na koncie trzy walki [właściwie, to dwie – dop. red.], wszystkie wygrał przez nokaut. Co ty na to? Powiedziałem, że w porządku – wspominał Whyte.

Tym młodym chłopakiem, legitymującym się rekordem 2-0, 2 KO, był nie kto inny jak Anthony Joshua. Sam Whyte śmieje się, że pojedynek miał niewiele wspólnego z boksem. I ma rację, bo wyczyny obu zawodników na ringu bardziej przypominały mordobicie pod klubem nocnym. Ale to nie zmienia faktu, że Whyte pokonał Joshuę na punkty, a w drugiej z trzech rund nawet posłał go na deski.

Whyte występuje w czerwonym, a Joshua w niebieskim narożniku. Dla niecierpliwych – w 2:55 Joshua zalicza nokdaun, ale polecamy obejrzeć całość.

Ta walka – oraz oczywiście serie zwycięstw obu zawodników – doprowadziły do ich ponownego spotkania w 2015 roku. Ten zawodowy pojedynek był pierwszym z udziałem Joshuy, który był sprzedawany w systemie PPV. Pół roku później AJ zdemolował Charlesa Martina i zgarnął pas mistrza świata organizacji IBF. A Whyte musiał wziąć się do pracy i mozolnie piąć się w rankingu, by otrzymać szansę walki o mistrzowski pas. Bo skoro dokonał tego gość, z którym rozprawił się w debiucie w 2009 roku, to dlaczego on miałby nie zostać mistrzem świata?

JAKIM PIĘŚCIARZEM JEST WHYTE?

Trudno jednoznacznie ocenić Dilliana Whyte’a jako zawodnika. Z jednej strony, ma trzydzieści cztery lata, więc nie należy do młodzieniaszków. Z drugiej, znikome doświadczenie z ringów amatorskich mówi, że nie jest on pięściarzem wyeksploatowanym. W dodatku już na zawodowstwie zaliczył dwa lata przerwy – w 2012 roku w jego organizmie wykryto methylohexanaminę.

Już od pierwszych kontaktów ze sportem, poświęcał sporo czasu na treningi – trochę w myśl zasady, że im więcej ćwiczeń, tym mniej ulicy. Nie można odmówić mu tego, że nawet w ciągu ostatnich lat rozwinął swoje umiejętności i nie boi się wyzwań. Rzecz w tym, że nie we wszystkich pojedynkach może o sobie powiedzieć, że przekonał kibiców do swoich umiejętności.

Dwukrotnie walczył z Dereckiem Chisorą (32-12, 23 KO). Chociaż rekord Brytyjczyka być może nie świadczy o nim najlepiej, to pięściarzowi urodzonemu w Zimbabwe nie można odmówić tego, że w wielu przegranych walkach postawił swoim rywalom trudne warunki. Tak było również z Whytem, który w pierwszej walce zwyciężył, ale poprzez niejednogłośną decyzję sędziów. W rewanżu, który miał miejsce dwa lata później, Chisora nawet wygrywał 95:94 na kartach punktowych u dwóch sędziów. Ale w jedenastej rundzie Whyte odpalił najmocniejszą broń w swoim arsenale ciosów – lewy sierp, którym ściął rywala z nóg.

Whyte walczył też z Mariuszem Wachem (36-8, 19 KO). Wprawdzie Wiking przypomina Fury’ego pod względem warunków fizycznych, ale na tym kończą się podobieństwa. Brytyjczyk powinien łatwo sobie z nim poradzić. Tymczasem Polak na jego tle radził sobie naprawdę nieźle. Chociaż przegrał pojedynek na punkty, to w ósmej rundzie mógł nawet posłać swojego przeciwnika na deski.

W końcu – zastanawiać mogą ostatnie dwa pojedynki z Aleksandrem Powietkinem (36-3-1, 25 KO). Drugą z walk Whyte zakończył w czwartej rundzie. Ale do rewanżu doszło tylko dlatego, że w pierwszym starciu to Rosjanin posłał go na deski w piątej rundzie. Pomimo tego, że chwilę wcześniej sam był dwukrotnie liczony.

Bez wątpienia, Dillian Whyte najlepiej czuje się walcząc w półdystansie, gdzie może wykorzystać swój lewy sierp. Z tego względu zapewne będzie chciał podejść jak najbliżej swojego przeciwnika i atakować krótkimi ciosami. A nawet poprzepychać się z nim nieco w klinczu. Chociaż Fury jest cięższym zawodnikiem (120,1 kg w porównaniu do 114,8 Whyte’a) to w tym przypadku różnica nie jest aż tak znacząca, jak w pojedynku Gipsy Kinga z Deontayem Wilderem.

Na temat przewidywań i potencjalnych scenariuszów w walce porozmawialiśmy z Albertem Sosnowskim – byłym zawodowym mistrzem Europy kategorii ciężkiej.

– Więcej szans daję Fury’emu. Ma niewygodny dla rywala styl boksowania, potrafi narzucić swój styl walki. W dodatku posiada świetne warunki fizyczne, a w walkach z Wilderem pokazał, że potrafi zarówno atakować, jak i przyjąć ciosy. Ale nie skreślam całkowicie Whyte’a. Nie uczestniczył w tych bzdurnych konferencjach i nie dał się wciągnąć w te wszystkie głupie rzeczy, które zawsze trochę dekoncentrują. Jest bardzo dobrze przygotowany – mówi nam Dragon.

Zdecydowanym faworytem pojedynku jest Tyson Fury. Magazyn The Ring zapytał o wynik walki dwudziestu ekspertów. Każdy z nich wskazał na wygraną obecnie panującego mistrza WBC, a aż czternastu wytypowało wygraną Fury’ego przed czasem. Oczywiście, lewy prosty Whyte’a to potężna broń, którą może skarcić mistrza, jednak najpierw musi w ogóle mieć okazję, by jej użyć. A jak tego dokonać, skoro przeciwnik posiada 216 centymetrów zasięgu ramion?

Sosnowski: – Whyte od początku musi ruszyć na rywala, wywierać na nim presję i nie pozwolić mu wejść na właściwy rytm. Jeżeli dopuści Fury’ego do głosu, to mistrz będzie z nim robił w ringu, co tylko będzie chciał. Ale kiedy Whyte trafi go mocnym ciosem i Fury to poczuje, wtedy pretendent może pójść za swoją akcją i przełamać Tysona.

Rzecz w tym, że Tyson Fury jak nikt inny potrafi niwelować największe atuty swoich przeciwników. Posiada naturalne warunki do tego, by samemu narzucić ton walki, ale nie jest w tych poczynaniach jednowymiarowy. Na każdego rywala potrafi przygotować coś innego. Stąd Dilliana Whyte’a czeka bez wątpienia najtrudniejsze zadanie w karierze. Sam będzie musiał wznieść się na wyżyny umiejętności.

Sosnowski:– Jeżeli Whyte będzie się zachowywał tak, jak w walce z Mariuszem Wachem, to będzie pojedynek do jednej bramki. W tamtym pojedynku prezentował się fatalnie – aż nie mogłem uwierzyć, że może znajdować się w tak słabej dyspozycji. Warto też zwrócić uwagę na jego pierwszą walkę z Powietkinem. Miał Rosjanina dwa razy na deskach, ale się rozluźnił i sam dał się znokautować. Dziś od początku musi być agresywny i aktywny. Jeżeli będzie chciał boksować, to na pewno przegra tę walkę. Ale jeżeli zamieni pojedynek w brzydką walkę, przypominającą barową awanturę, wtedy ma większe szanse niż w czystym pojedynku, bo na punkty zapewne wygra Fury.

Zatem jak będzie dziś wieczorem? Naszym zdaniem, Fury nie powinien mieć problemów z obroną mistrzowskiego pasa i są spore szanse na to, że dokona tej sztuki przed czasem. Jak twierdzi, sam bardzo dobrze przepracował ostatnie miesiące. Zapowiada również, że będzie to jego ostatnia walka w karierze. I choć nigdy nie wiadomo, czego można spodziewać się po szalonym Brytyjczyku, to w tym wypadku akurat szczerze wątpimy w jego zapowiedzi.

Walka wieczoru planowana jest w okolicach godziny 22:00-23:00.

SZYMON SZCZEPANIK

Zdjęcie główne: YouTube/DAZN Boxing

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Boks

Najmłodszy mistrz, skazaniec, bankrut. Przełomowe momenty w życiu Mike’a Tysona

Błażej Gołębiewski
1
Najmłodszy mistrz, skazaniec, bankrut. Przełomowe momenty w życiu Mike’a Tysona
Boks

Walka Tyson – Paul była tanią pokazówką. I bardzo dobrze [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
17
Walka Tyson – Paul była tanią pokazówką. I bardzo dobrze [KOMENTARZ]
Boks

Kolejny freak czy wielka szansa dla boksu? Kim jest Jake Paul?

Szymon Szczepanik
13
Kolejny freak czy wielka szansa dla boksu? Kim jest Jake Paul?

Komentarze

4 komentarze

Loading...