Przy każdej tego typu porażce Atletico Madryt zastanawiamy się, czy to już ten czas. Czy Diego Simeone powinien sobie odpuścić i dać szansę na rozwój madryckiej ekipy komuś innemu. Nie twierdzimy, że to nie jest trener, z którym “Los Colchoneros” są w stanie rywalizować z najlepszymi. On pokazuje to od wielu lat na własnym podwórku i w pucharach. Z drugiej strony trudno nie odnieść wrażenia, że Atletico od dłuższego czasu cierpi na efekt stagnacji. Inni idą do przodu, natomiast Simeone ze swoim zespołem niekoniecznie. Owszem, próby stworzenia bardziej ofensywnej maszyny, wyjścia z głęboko zakorzenionego pragmatyzmu, są. Tego odmówić nie można. Ale jeśli mamy rozliczać kogoś za efekty, to niestety – dwumecz z Manchesterem City pokazał, że na dłuższą metę nie da się tak grać na arenie europejskiej.
Nie z Atletico w takiej a nie innej formie. Na ligę hiszpańską to podejście wystarczyło. Atletico wykorzystało słabość Barcelony i Realu, zdobyło mistrzostwo w poprzednim sezonie. Patrząc z tej perspektywy, postać Simeone jest niepodważalna. Nie możesz pożegnać trenera, który w topowej lidze świata gwarantuje tak dobre wyniki właściwie co roku. Szkopuł w tym, że nie bez powodu Atletico nigdy nie jawiło się nam jako faworyt do wygrania Ligi Mistrzów. Oczywiście ambicje fanów tej ekipy nie sięgają aż tak daleko, ci nie potrzebują wiele do zadowolenia i Simeone mimo wszystko wielbią. W tej części Madrytu nikomu nie przeszkadzają wyniki 1:0 co tydzień, ot, tam działa trochę inna mentalność. Ale niewykluczone, że zmiana tejże mentalności mogłaby wnieść Atletico Madryt na jeszcze wyższy poziom. Tylko żeby to zrobić, trzeba dać sobie szansę. Komuś dać szansę.
Ile jeszcze Simeone chce to ciągnąć?
Diego Simeone znajduje się w sytuacji, którą możemy przypisać niewielu trenerom w Europie. On jest po prostu nietykalny. Nieważne, ile razy odpadnie w ćwierćfinale Ligi Mistrzów lub ile razy zajmie trzecie miejsce w lidze hiszpańskiej. W klubie obdarowali go bezgranicznym zaufaniem, prawdziwą ochroną w postaci miana “trener na lata”. Jego zasługi są tak duże, że podniesienie ręki na Argentyńczyka po prostu nikomu nie przychodzi do głowy. To coś zupełnie zasłużonego, naturalnego. Chcielibyśmy, żeby taki status miało jak najwięcej szkoleniowców w Europie, ale wiadomo – realia są różne. Nie każdy potrafi wnieść dany zespół na wyższy poziom, a potem go na nim utrzymywać przez długie lata po wielu modyfikacjach. Coś takiego potrafią tylko wybitni, a chyba nikt nie ma wątpliwości, że do takich trenerów Simeone się zalicza.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Ale to tylko jedna strona medalu. Zasługi zasługami, gablota gablotą – tego Simeone nie odbierze nikt. Tylko że świat największych klubów na świecie rządzi się swoimi prawami. Trochę innymi w porównaniu np. do takiego Freiburga, w którym Christian Streich pracuje niezmiennie od 1995 roku. To ewenement, lecz składa się na niego kluczowy fakt – tam presja na sukces nie jest tak duża. Inna otoczka, inne tempo wypalania się. Wiecie, można pozwolić sobie na więcej poślizgów. Simeone też może pozwolić sobie na wiele, lecz w jego przypadku większą rolę raczej odgrywa samo poczucie, czy dalsza praca w Atletico ma sens. Wiemy, że to człowiek o charakterze wojownika, więc nawet jeśli takie myśli Argentyńczyka napadały, to szybko musiały zostać miażdżone. To nie byłoby dziwne. Istnieje jednak różnica między przemierzaniem trudnej drogi z perspektywą, że na jej końcu czeka coś lepszego, a przeciąganiem linii w niezdrowy sposób. Granica jest tutaj przetarta, łatwo się pomylić.
Trudno powiedzieć, co czeka Atletico za rok czy dwa, poza tym, że lepiej niż teraz chyba nie będzie. Trzeba zadać sobie pytanie, ile jeszcze Simeone potrzebuje czasu, żeby przekonać się, że może lepiej spróbować czegoś innego. Oddać swoje dziedzictwo w ręce innego trenera, stworzyć nowy projekt. O, inna sprawa, czy takie przekonanie w ogóle się pojawi. Nie chcemy mówić, że Simeone w Atletico się wypalił, choć, mimo że pracuje w klubie już 11 lat i jest miejscową legendą, najzwyczajniej w świecie może już nie mieć wystarczająco dobrych pomysłów, żeby usprawnić tę machinę.
Problem z oceną pracy Diego Simeone
Mimo wątpliwości wobec Simeone prędzej czy później i tak odpali się lampka alarmowa, która mówi “ej, ten człowiek wciągnął Atletico być może na jego wyżyny, lepiej się nie da”. I wtedy można powiedzieć, że lepsze jest wrogiem dobrego. No bo spójrzmy: przed przyjściem Argentyńczyka ostatni raz w pierwszej trójce La Liga Atletico było w sezonie 1995/1996. “Cholo” gwarantuje coś takiego co sezon od 2013 roku, nie mówiąc o dwóch mistrzostwach Hiszpanii, które w takiej liczbie w swojej kadencji zdołało zdobyć tylko dwóch trenerów poza Simeone. Były to jednak czasy zamierzchłe, datowane na co najmniej 70 lat wcześniej. No i żaden szkoleniowiec madrytczyków nie miał takiej regularności w lądowaniu na podium. Mowa o siedmiu sezonach z rzędu.
Gdy dodamy takie tło do oceny pracy Simeone, trochę tracimy rezon. To znaczy: możemy trochę ponarzekać, że tego Atletico nie da się dzisiaj oglądać i z takiej ekipy mistrza Europy nie będzie. Tylko że… Czy ktoś w ogóle tego wymaga? Albo trochę lżej: oczekuje? Może marzy – okej, sam Simeone na pewno chciałby ukoronować swój życiowy projekt zwycięstwem w Lidze Mistrzów. Był tego bliski w sezonie 2013/2014 i 2015/2016, ale dwukrotnie przegrał finał z Realem Madryt. Nikt nie miał mu tego za złe, a prędzej składał ręce do oklasków. Atletico zrobiło coś ponad stan.
No więc – ocena pracy Diego Simeone zależy od perspektywy. Wbrew pozorom nie tak łatwo ją dobrać, bo zderzają się dwa obrazy. Obecnie każdy widz dość regularnie oglądający Atletico doskonale zdaje sobie sprawę, że Simeone potrafi zepsuć piłkarzy ofensywnych. A co za tym idzie – ograniczyć ogólne możliwości w ataku swojej drużyny. To coś nie tak mile widzianego jak na przykład futbol prezentowany przez Barcelonę, Manchester City czy Liverpool. Ale to również coś, co dało kilka dużych triumfów. Więcej, niż 10 lat temu przeciętny kibic Atletico mógł sobie wymarzyć, dlatego gdyby klub miał decydować o przyszłości Argentyńczyka po zakończeniu sezonu 2021/2022, nie zdziwilibyśmy się, gdyby stanął w rozkroku.
Czy mamy pewność, że bez Simeone nie będzie gorzej?
I tu dochodzimy do pytania najważniejszego – czy mamy pewność, że ewentualny następca Diego Simeone przynajmniej podtrzymałby poziom z ostatnich lat? Absolutnie nie, choć gdyby zmiana warty miała nastąpić, chyba mamy dobrego kandydata. To Unai Emery, trener Villarrealu, który zagra z Liverpoolem w półfinale Ligi Mistrzów. Sensacyjnie pokonał Bayern i znów o sobie przypomniał ludziom niewierzącym w jego warsztat trenerski. Niech nikt nie myśli, że to czyste szczęście, bo “Żółta łódź podwodna” to przecież zdobywca Ligi Europy. Ten sukces został zaprojektowany, to nie przypadek.
Pod pewnymi względami Emery jest podobny do Simeone, tylko że nieco lepiej radzi sobie z wykorzystywaniem ofensywnego arsenału. Przejęcie większego klubu, którym niewątpliwie jest Atletico, byłoby następnym krokiem w jego karierze. Ale, rzecz jasna, żeby taki scenariusz mógł się urzeczywistnić, “Cholo” musiałby powiedzieć: dziękuję za wszystko, żegnam. Na razie nic na to nie wskazuje i nie zmienia tego nawet odpadnięcie z Ligi Mistrzów po zaprezentowaniu topornego stylu w ćwierćfinale (szóstym w karierze Simeone).
Mimo że to świat dość ubogi pod względem czystej radości z piłki nożnej, niekiedy wyrachowany do bólu, to jednak mowa o świecie Simeone. Świecie rządzącym się swoimi prawami, którego my możemy nie lubić, a w tym samym czasie zatwardziali fani Atleti go bronią. Tak już jest. Tak naprawdę wszystko siedzi w głowie Simeone. Kto wie, może Emery’emu nigdy nie będzie dane poprowadzić “Los Colchoneros”, bo nasz tytułowy bohater postanowił, że dopiero po zdobyciu Ligi Mistrzów opuści Madryt. To nie jest wizja nieprawdopodobna.
Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:
- Nie będzie męczenia buły w półfinale Ligi Mistrzów. Atletico odpadło
- 20 ciekawostek o Villarrealu, sensacyjnym półfinaliście Ligi Mistrzów
- Gdzie oni teraz są? Niesamowity wyczyn AS Monaco w sezonie 2016/17
Fot. Newspix