Skrzydła rozwinęło dzięki inicjatywie „Czerwonego Kata”, Feliksa Dzierżyńskiego. Przeciwników pomagał mu zwalczać złowrogi Ławrientij Beria. Natomiast w ostatnich latach wspiera je VTB, drugi co do wielkości bank w Rosji, który w 2014 roku przeznaczył całe piętro swej moskiewskiej centrali dla grupy koordynującej finansowanie pierwszej odsłony inwazji na Ukrainę. Dinamo Moskwa – klub Sebastiana Szymańskiego – swoje największe sukcesy zawdzięczał zbrodniarzom. Obecnie biało-niebiescy też radzą sobie całkiem nieźle, liczą się w walce o mistrzostwo kraju. I ponownie fundamentem ich sportowych wyczynów jest cuchnąca kasa płynąca od organizacji, z którą przyzwoity człowiek nie powinien mieć nic wspólnego. Zwłaszcza człowiek reprezentujący polskie barwy na arenie międzynarodowej. Tymczasem Szymański nie wykorzystał szansy, by w trybie natychmiastowym opuścić ten brudny klub.
Kto finansuje Dinamo, a zatem również kontrakt Szymańskiego? Przyjrzyjmy się działalności VTB.
Pod skrzydłami putinowskiego banku
Nie ma przypadku w tym, że tuż przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę bank przezornie przekazał udziały w Dinamie, a także w klubowej akademii im. Lwa Jaszyna, na ręce stowarzyszenia kibiców. VTB jest bowiem jednym z najważniejszych instrumentów finansowych w ręku Władimira Putina.
Zacytujmy portal Money.pl: – VTB Bank to drugi co do wielkości pożyczkodawca w kraju. Wraz z sześcioma innymi bankami – Otkrytije, Nowikom, PSB, Bank Rossija, Sowkom, VEB – został on objęty sankcjami Zachodu. Zdaniem „Financial Times” bank już wcześniej brał czynny udział w finansowaniu ambicji geopolitycznych Putina. Gazeta przybliża wypowiedzi byłych pracowników VTB, którzy mówią o jednym piętrze w Imperia Tower w Moskwie, siedzibie pożyczkodawcy, gdzie miał się znajdować tajny departament. Jak przekonuje „Financial Times” ze względu na delikatny charakter operacji cudzoziemcom zabroniono wstępu na to piętro. Zakaz obejmował nawet jednego z zagranicznych dyrektorów banku. „To, co działo się w tym departamencie, zawsze było tajemnicą, ale wszyscy wiedzieli, że finansowana jest rosyjska machina wojskowo-przemysłowa” – mówi były starszy dyrektor VTB.
Od 2002 roku bankiem zarządza Andriej Kostin, zaufany człowiek Putina, w latach 80. sowiecki dyplomata współpracujący z KGB. Znany między innymi z wzbudzających sensację relacji z prokremlowską prezenterką Nailą Asker-Zade, która otrzymywała od mężczyzny niezwykle kosztowne upominki – między innymi luksusowe apartamenty w centrum Moskwy, możliwość podróżowania prywatnym odrzutowcem i wypoczywania na jachtach. – Ujmę to w prostych słowach. W marcu 2017 roku VTB – przypominam, państwowy bank – kupił samolot i zarejestrował go w swojej spółce zależnej, zajmującej się leasingiem. Dziewięć miesięcy później samolot został przekazany nieznanej osobie. Kompletnie anonimowej, bez jakichkolwiek powiązań z VTB. I dziwnym trafem wówczas zaczęła nim latać po świecie kochanka szefa VTB – informował Aleksiej Nawalny, jeden z głównych oponentów Putina.
To anegdota, lecz dość dobrze obrazująca, na jakiej zasadzie funkcjonuje sponsorujący Dinamo bank i jego szef. Kostin poświęcił zresztą mnóstwo energii, by blokować publikacje internetowe dotyczące jego związku z dziennikarką. VTB na podróże pani Asker-Zade potrafił przeznaczyć pół miliona dolarów miesięcznie. Układ jest prosty – władze Rosji wykorzystują bank do realizacji swych zbrodniczych celów, a Kostin i jego świta żerują beztrosko na państwowej kasie.
Andrij Kostin
Kostin znany jest też z nostalgicznego stosunku do czasów Związku Radzieckiego. Winda prowadząca do jego biura w moskiewskiej centrali VTB wyposażona została w głośniki, z których płyną marszowe melodie Armii Czerwonej. W 2017 roku Rosjanin podczas wielkiej konferencji biznesowej zorganizowanej przez bank pojawił się przebrany za Józefa Stalina, podczas gdy jego zastępca Jurij Sołowiow paradował w kostiumie Nikity Chruszczowa. Rok później było jeszcze ciekawiej. Kostin wygłosił bowiem otwierające uroczystość przemówienie ustylizowany na Obi-Wana Kenobiego z „Gwiezdnych Wojen”. – Czasy się zmieniają. Kosmiczna dynamika, kosmiczne ryzyko. Gwiazda Śmierci próbuje przerazić Republikę sankcjami. Czyniła to już wiele razy, uderzając tym samym w całą galaktykę inwestycyjną – grzmiał szef VTB, nawiązując do amerykańskich sankcji na rosyjski sektor finansowy. – Ale nie obawiajcie się. Niech moc będzie z wami!
Jak wynika z ustaleń „Financial Times”, VTB od 2008 roku otrzymał ponad 20 miliardów dolarów dofinansowania z budżetu państwa. Kiedy Kostin został zapytany przez zagranicznego dziennikarza o to, dlaczego jego bank notorycznie nie dotrzymuje międzynarodowych regulacji, odparł w swoim stylu: – Są na świecie poważniejsze sprawy niż międzynarodowe regulacje. Na przykład rak prostaty. A dywidendy? Najlepiej, gdyby ich w ogóle nie było! Poza działalnością w sektorze bankowym, VTB realizuje również w porozumieniu z Kremlem inne projekty. Na przykład wejście na rosyjski rynek marki Burger King w ramach partnerstwa joint venture. Bank odkupił również parę lat temu od Romana Abramowicza pakiet udziałów publicznej stacji telewizyjnej Pierwyj kanał.
Jak to się stało, że związał się z Dinamem? Musimy się cofnąć o kilkanaście lat.
Sparingpartner Putina
W 2006 roku stowarzyszenie kibiców Dinama, które uratowało klub przed upadkiem, podpisało z bankiem VTB umowę partnerską. Dzięki pożyczkom udzielonym na przystępnych warunkach udało się wykupić pakiet akcji należących do poprzedniego, wyjątkowo nieudolnego właściciela klubu. Można było poukładać sytuację w rozchwianej moskiewskiej ekipie, przy okazji planując budowę nowego stadionu. Partycypowanie w tym ostatnim przedsięwzięciu szczególnie interesowało VTB. Bardziej niż cała reszta futbolowego biznesu związanego z Dinamem. Bank łakomym okiem spoglądał przede wszystkim na moskiewskie nieruchomości klubu.
Warto o tym szczególe pamiętać.
VTB de facto przejął pełną kontrolę nad Dinamem, zakładając zainwestowanie miliarda dolarów w budowę nowoczesnego obiektu. Około 2013 roku nakreślono konkretny projekt stadionu pod nazwą VTB Arena, a klub otrzymywał wówczas blisko 80 milionów euro rocznego dofinansowania ze strony sponsora. Kosmiczna kwota. W międzyczasie za stery w Dinamie chwycił zaś Boris Rotenberg, oligarcha przedstawiany jako przyjaciel Władimira Putina jeszcze z lat młodzieńczych. Panowie mieli się poznać podczas treningów sztuk walki i często mocować się ze sobą na macie. Rotenberg został prezesem klubu i przyobiecał, że zapewni Dinamu świetlaną przyszłość. Nie było powodów, by wątpić w jego słowa. Ostatecznie mówimy o współwłaścicielu przedsiębiorstwa StroyGazMontazh, czyli firmy zajmującej się konstrukcją instalacji transportujących gaz ziemny. Boris wraz z bratem Arkadijem odpowiadał za przedsięwzięcia o strategicznym znaczeniu dla całego państwa. Putin nie powierzyłby tego rodzaju działalności przypadkowemu człowiekowi. Dinamo zyskało potężnego opiekuna.
Rotenbergowie niewątpliwie należą do najbliższych ludzi Putina. Z ustaleń amerykańskich dziennikarzy wynika, że bracia przy organizacji Igrzysk Olimpijskich w Soczi realizowali państwowe kontrakty, których koszt sięgał dziesięciu miliardów dolarów, wielokrotnie przekraczając realną wartość świadczeń. Arkadij Rotenberg był też wymieniany w wąskim gronie oligarchów, którzy najmocniej się obłowili przy budowie gazociągu Nord Stream 2.
Do Dinama zaczęli więc napływać kupowani za grube miliony piłkarze, często o dość mocnej pozycji w europejskim futbolu. Transferowe rozpasanie w wykonaniu Rotenberga przekraczało wszelkie granice zdrowego rozsądku. Według wyliczeń mediów, w pewnym momencie moskiewska ekipa wydawała przeszło 40 milionów euro rocznie na same tylko pensje piłkarzy oraz trenerów. Dyrektor sportowy Guram Adżojew za swojej niezbyt długiej kadencji w latach 2013-15 na nowych graczy przeznaczył prawie 100 milionów euro. Na transferach wychodzących zarobił równolegle… 800 tysięcy.
W pierwszym zespole Dinama minuty niespodziewanie zaczął również łapać niejaki Boris Rotenberg junior. Chyba nie trzeba niczego więcej wyjaśniać. – Gra z niesamowitą pasją, tak jak wszyscy nasi zawodnicy. Daje z siebie wszystko. Tyle mogę o nim powiedzieć… – skwitował Mathieu Valbuena.
Ratunek czy szwindel?
Dokonywano coraz bardziej zdumiewających posunięć na rynku transferowym. W 2013 roku rozpadła się struktura finansowa Anży Machaczkała, tymczasem działacze Dinama przeznaczyli aż 69 milionów euro na wykup zawodników z tej rozlatującej się drużyny. 19 baniek poszło na sam tylko transfer Aleksandra Kokorina, który trafił do Anży… kilka tygodni wcześniej. Za dokładnie taką samą kwotę. Zaczęło to wszystko wyglądać na pralnię brudnej forsy. Naturalnie nigdy nie udowodniono w tej sprawie Rotenbergowi żadnego przestępstwa, lecz dziennikarze śledczy przekonywali, iż z pewnością otrzymał on coś w zamian za przeprowadzenie tak wątpliwej, absurdalnej wręcz transakcji. Ostatecznie mógł chwilkę zaczekać i przejąć wszystkich tych zawodników za darmo.
Finansowa bańka pękła po sezonie 2014/15.
Dinamo na boiskach rosyjskiej ekstraklasy radziło sobie przyzwoicie (choć i tak poniżej oczekiwań), całkiem nieźle prezentowało się także na europejskiej arenie. Nie można było jednak dłużej udawać, iż wszystko jest w porządku jeżeli chodzi o relacje na linii klub – właściciel. Pogwałcone zostały wszelkie zasady Finansowego Fair Play. Umowa sponsorska z VTB, opiewająca na 90 milionów euro, okazała się zawyżona dziewięciokrotnie względem jej realnej wartości. Dokładnie 19 czerwca 2015 roku UEFA zdecydowała się wyrzucić klub z Moskwy z Ligi Europy za złamanie zasad FFP. Długi Dinama rozrosły się do horrendalnych rozmiarów. Dla sezonów 2013/14 i 2014/15 federacja dopuszczała stratę w wysokości 45 milionów euro. Dinamo przekroczyło ten próg o ponad 257 milionów.
Boris Rotenberg z żoną
Sankcje finansowe nałożone na Rosję w związku z aneksją Krymu oraz wojną w Donbasie uderzyły w VTB, a rykoszetem oberwało Dinamo. Bank musiał pozbyć się udziałów i oddać je w ręce Spółki Sportowej Dinamo, czyli stowarzyszenia kibiców. Z drogiej zabawki oligarchy klub w zaledwie kilka dni stał się więc formalnie, podobnie zresztą jak w chwili obecnej, własnością fanów. VTB pozostał sponsorem, lecz pieniądze nie płynęły już do klubu tak szerokim strumieniem, jak wtedy, gdy Rotenberg mógł je wydawać według swojego uznania. Kilka tygodni później w Dinamie nie było już śladu po Mathieu Valbuenie, Balazsu Dzsudzsaku, Kevinie Kuranyim, Williamie Vainqueurze czy Douglasie. W zimowym okienku transferowym exodus trwał dalej – odeszli Kokorin, Żyrkow czy Buttner. Mało tego, niemal wszyscy opuścili Dinamo za grosze w porównaniu z sumami, jakie przyszło za nich zapłacić, gdy klub szastał pieniędzmi na prawo i lewo:
- Dzsudzsak przyszedł za 19 milionów euro, odszedł za 1,6 miliona,
- Kokorin przyszedł za 19 milionów euro, odszedł za 2 miliony,
- Żyrkow przyszedł za 11 milionów euro, odszedł za 640 tysięcy,
- Vainqueur przyszedł za 6 milionów euro, odszedł za 580 tysięcy,
- Buttner przyszedł za 5,5 miliona euro, odszedł na wypożyczenie za 500 tysięcy, po czym rozwiązano z nim kontrakt,
- Valbuena przyszedł za 7 milionów euro, odszedł za 6 milionów.
W 2016 roku zdemolowane sportowo i finansowo Dinamo po raz pierwszy w dziejach spadło z ligi. Według danych portalu Sports.ru, budżet klubu został ścięty do 55 milionów euro, a jeszcze sezon wcześniej wynosił aż 160 baniek, z czego znaczną część pochłaniały wypłaty dla zawodników. Po spadku przeprowadzano rzecz jasna dalsze cięcia. Wdowa po Lwie Jaszynie, największej legendzie Dinama, powiedziała tylko: – Cieszę się, że mój mąż nie dożył tego momentu.
W nowej, ponurej rzeczywistości biało-niebiescy zdecydowali się zerknąć w kierunku swoich korzeni. W sierpniu 2016 roku, a zatem niedługo po historycznej degradacji, kontrolę nad stowarzyszeniem kibiców przejął Władimir Strzałkowski – kolejny już w tej opowieści stary druh Putina, tym razem wywodzący się wprost ze struktur KGB. Człowiek do zadań specjalnych, który w niejednej tego typu operacji finansowej maczał już paluchy. Postanowił on sprzedać udziały Dinama w projekcie nowego stadionu. Przez lata mozolenie wznoszonego w miejsce poprzedniego, popadającego w ruinę obiektu. Jak dowodzi portal RussianFootballNews.com, stowarzyszenie zaakceptowało ofertę VTB, który ostatecznie wykupił ponownie udziały klubu za symbolicznego rubla. Państwowy bank podpisał z Dinamem umowę sponsorską na kolejne lata. Spłacone zostały długi – około 190 milionów euro.
Strzałkowski uratował zatem klub, gwarantując mu stabilne finansowanie, lecz – zdaniem rosyjskiego dziennikarza Witalija Leonowa – w praktyce biało-niebiescy zostali po prostu z premedytacją pozbawieni wszystkiego. Klub przetrwał, wrócił do ekstraklasy, lecz nie ma już własnego stadionu w Moskwie, nie ma własnej akademii, nie ma nawet własnych przestrzeni biurowych. Pozostała marka, historia i kibice. Co do reszty – Dinamo zostało w pełni uzależnione od powiązanego z Putinem banku. W zarządzie klubu zasiadają między innymi Jurij Sołowiow – wspomniany już wiceszef VTB, jeden z oligarchów objętych personalnymi sankcjami przez Zachód. A także sam Strzałkowski, o którym ostatnio zrobiło się głośno, ponieważ jego jacht utknął w Norwegii (nikt nie chce go zatankować). – Nie mając paliwa ani kursu, załoga „Ragnara” łowi i grilluje świeżo złowione dorsze – powiedział Rob Lancaster, kapitan jachtu, w rozmowie z „Business Insider”.
To zresztą chichot historii, że w wyślizganiu Dinama z cennych aktywów tak istotną rolę odegrał akurat człowiek powiązany z bezpieką.
Zaczęło się od „Krwawego Feliksa”
„Jeśli wróg się nie poddaje, to się go unicestwia” – dowodził Maksim Gorki, rosyjski pisarz i publicysta, a przy okazji sympatyk Dinama Moskwa. Gorki był pierwszym przewodniczącym Związku Pisarzy w ZSRR i uważany jest dzisiaj za jednego z inicjatorów socrealizmu w literaturze. W latach 30. ubiegłego stulecia uchodził za prawdziwego pieszczocha władz ZSRR – na jego cześć przemianowano nawet miasto Niżny Nowogród na „Gorki”. Zresztą Chorąży Pokoju, Mąż Natchniony, Tytan Myśli i Rozumu, Geniusz Troski o Człowieka, Koryfeusz Kultury i Siewca Demokracji – czyli rzecz jasna Józef Stalin – ochoczo korzystał ze zdolności oraz autorytetu Gorkiego, konstruując potężny aparat propagandy w swoim totalitarnym państwie.
Kibicowskie namiętności Gorkiego stanowią pewną podpowiedź, skąd się wzięła wieloletnia potęga moskiewskiego klubu. Krótko mówiąc, Dinamo od początku swego istnienia było zespołem ściśle związanym z władzą. Konkretnie – z aparatem bezpieczeństwa Związku Radzieckiego. Kilka lat po rewolucjach z 1917 roku, lutowej i październikowej, kontrolę nad klubem przejął de facto sam Feliks Dzierżyński, niezwykle prominentny funkcjonariusz komunistyczny. Pseudonim „Krwawy Feliks” (albo „Czerwony Kat”) dość celnie oddaje charakterystykę jego działalności. Stanął on na czele Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy. Historia zapamiętała tę organizację przede wszystkich pod skrótową nazwą Czeka. Była to tajna policja, odpowiadająca za sianie terroru w państwie i metodyczne eliminowanie – w sensie przerażająco wręcz dosłownym – politycznych przeciwników nowego reżimu.
– To jeden z największych ludobójców-wykonawców w historii, obok Himmlera i Jeżowa, na pewno największy w historii XX wieku – mówił profesor Paweł Wieczorkiewicz na antenie Polskiego Radia. Sam Dzierżyński tak uzasadniał masowość swych zbrodni: – Czeka to nie sąd, Czeka to obrońca rewolucji. Winna troszczyć się wyłącznie o jedno – o zwycięstwo. Nawet, jeśli jej miecz przy tym spadnie przypadkiem na głowy niewinnych.
To właśnie krwiożerczego Dzierżyńskiego należy uznać za ojca Dinama. W 1923 roku doprowadził on do uformowania towarzystwa sportowego przy aparacie bezpieki. I tak, miarowo, rodziły się kluby w kolejnych republikach związkowych. Dinamo/Dynamo Moskwa, Kijów, Mińsk, Tbilisi, Bukareszt, Baku, Zagrzeb, Brześć, Tirana, Drezno… Można długo wymieniać. Wszystkie te drużyny mogły liczyć na przychylność funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, co pozwalało im na względnie luksusową egzystencję. Ekipy z Kijowa i Tbilisi do dziś nie zanotowały jeszcze w swojej historii spadku do niższej ligi.
Feliks Dzierżyński
Moskiewskie Dinamo szybko zaczęło błyszczeć na polu piłkarskim. Początkowo rozgrywało swoje mecze na pustym placu za szpitalem, nieopodal dzisiejszego Dworca Ryskiego (stacja Moskwa-Riżskaja). W 1928 roku klub przeniósł się zaś na Centralny Stadion „Dinamo”, który stał się jego domem na 80 lat. Pojawiły się też pierwsze, lokalne sukcesy sportowe, takie jak triumf w lidze moskiewskiej. Profesjonalny futbol na terenie Rosji dopiero raczkował, lecz od razu było widać, iż Dinamo będzie zajmowało w piłkarskich realiach ZSRR wygodną, uprzywilejowaną pozycję. W 1936 (premierowa edycja ligi ZSRR) i 1937 roku ekipa pogardliwie nazywana przez konkurentów Musarnia (slangowe, pejoratywne określenie policjantów, coś w stylu naszej „psiarni”) zdobywała mistrzostwo kraju, wyprzedzając konkurentów z Moskwy, Kijowa, Tbilisi i Leningradu. Kolejne tytuły udało się dołożyć do gabloty w 1940 i 1945 roku.
Ta ostatnia data jest szczególnie ważna. Nie tylko ze względu na koniec II Wojny Światowej. Angielska federacja postanowiła wówczas wykonać ukłon w stronę Sowietów, zapraszając Dinamo na powojenne, sparingowe tournée do Wielkiej Brytanii. Świetnie całą historię przedstawił Vladislav Ryabov z portalu These Football Times. – Przed wylotem do Londynu drużyna została zaproszona na audiencję do Józefa Stalina – opowiadał publicysta. – Zawodnicy Dinama cieszyli się na wyjazd za Żelazną Kurtynę, ale dano im jasno do zrozumienia, że porażka z kapitalistami nie wchodzi w grę.
Brytyjskie wojaże Dinama
Po wielu dyplomatycznych zawirowaniach sowiecka delegacja dotarła do Anglii w listopadzie 1945 roku. Otaczała ją aura mrocznej tajemnicy – piłkarze Dinama niechętnie udzielali wywiadów, stronili od dziennikarzy i generalnie w miejscach publicznych starali się odzywać jak najrzadziej. Cała drużyna przybyła do Londynu ubrana w jednakowe, niebieskie dresy. Wszyscy zawodnicy ściskali w dłoniach jednakowe, czarne walizki, wypchane tak, że aż pękały w szwach. Spekulacjom nie było końca. Według opowieści Ryabova – pojawiały się nawet nieprawdopodobne z dzisiejszej perspektywy sugestie, że cała wyprawa to gigantyczny spisek, a zawodnicy przemycili w swoich bagażach ładunki atomowe i planują dokonać straszliwego zamachu. Dopiero potem się okazało, iż wzięli po prostu ze sobą olbrzymie zapasy jedzenia. Piłkarze korzystali tylko z własnych posiłków i jadali wyłącznie z sowieckiej ambasadzie. Bali się otrucia.
Atmosfera była – delikatnie rzecz ujmując – napięta.
Swój pierwszy mecz moskiewska drużyna zagrała na Stamford Bridge, przeciwko Chelsea. Na trybunach zasiadło niespełna 90 tysięcy widzów, kolejnych 20 tysięcy nie zdołało się wcisnąć na wypełniony po brzegi stadion. Oczom tej pierwszej grupy ukazały się szokujące sceny. Po pierwsze – goście pojawili się na murawie kilkanaście minut przed meczem i przeprowadzili rozgrzewkę, polegającą na rozciąganiu. To zszokowało Anglików, ale nie aż tak jak następny obrazek. Wszyscy zawodnicy Chelsea otrzymali z rąk rywali po… wiązance kwiatów. W sowieckiej lidze to był ponoć naturalny, przedmeczowy obyczaj. Zawodnicy The Blues zbaranieli, podobnie jak kibice. Anglicy żadnego upominku dla swoich rywali nie przygotowali, na co dzień nie dbali o takie ceregiele. Przedstawiciele brytyjskiej federacji i rządu płonęli zatem ze wstydu w loży honorowej, podczas gdy sowieccy dygnitarze oklaskiwali z dumą i wyższością uprzejmy gest piłkarzy Dinama.
Spotkanie zakończyło się ostatecznie wynikiem 3:3. Goście zaprezentowali się z nadspodziewanie dobrej strony i nie dali się zdeprymować szalejącemu tłumowi kibiców, choć brak bieżni i fosy na londyńskim obiekcie bez wątpienia musiał wywołać w nich szok.
materiał wideo ze starcia Chelsea z Dinamem Moskwa
– Towarzysze z Moskwy, Leningradu, Tbilisi i Berlina! Nasz pierwszy test zaliczyliśmy z honorem – grzmiał sowiecki komentator, aż kipiąc od patosu. W kolejnym starciu przyjezdni zmiażdżyli natomiast Cardiff City 10:1. Aż wreszcie doczekali się dania głównego – starcia z Arsenalem, w którego składzie wystąpiły gościnnie takie gwiazdy jak Stanley Matthews (pierwszy zdobywca Złotej Piłki) Joe Bacuzzi czy Stan Mortensen. Trener Dinama, legendarny Michaił Jakuszyn stwierdził wprost: – Być w Londynie i nie zagrać przeciwko Arsenalowi, to jak wybrać się na wycieczkę do Kairu i nie zobaczyć piramid. Anglia jest kolebką futbolu i najlepsi zawodnicy na świecie to Anglicy. Co do tego nie ma wątpliwości.
Spotkanie rozegrano na White Hart Lane – tradycyjny obiekt Kanonierów, czyli Highbury, pełnił jeszcze w tamtym czasie funkcje wojskowe i nie nadawał się na stadion piłkarski. Dinamo zwyciężyło ostatecznie 4:3 w mocno kontrowersyjnych okolicznościach, zdobywając nieuczciwe bramki pośród niemalże nieprzeniknionej mgły. Na boisku nie było widać praktycznie nic – doszło nawet do tego, że drużyna z Moskwy przez dobrych 20 minut broniła korzystnego wyniku grając w dwunastkę, a golkiper Arsenalu znokautował samego siebie, wpadając prosto na słupek strzeżonej przez siebie bramki. Spotkania jednak nie przerwano. Niektórzy twierdzą, że decyzję podjął autonomicznie arbiter, inni sugerują, że zdecydowano się kontynuować grę na wyraźną sugestię sowieckiej delegacji.
George Orwell podsumował potem w swoim stylu całą tę hucpę w swoim prasowym felietonie: – Teraz, kiedy krótka wizyta drużyny Dinama dobiegła już końca, mogę publicznie powiedzieć to, co wielu myślących ludzi powtarzało prywatnie. Sport niezmiennie pozostaje źródłem dobrej woli, ale jeżeli ta wizyta miała jakkolwiek wpłynąć na relacje angielsko-sowieckie, to mogła je najwyżej pogorszyć.
Zemsta Berii
Jeżeli ktoś pogorszył natomiast stosunki Dinama z całą resztą klubów piłkarskich w ZSRR, z pewnością był to Ławrientij Pawłowicz Beria. Szef NKWD (Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych), jeden z głównych wykonawców „wielkiej czystki”, którą Stalin z właściwą sobie morderczą premedytacją przeprowadził w strukturach partii komunistycznej i Armii Czerwonej, niejako przy okazji obejmując także terrorem pozostałe warstwy społeczne. Okrucieństwo tamtych czasów do niedawna trudno było sobie nawet wyobrażać, lecz Beria odnalazł się w nich jak ryba w wodzie. Był pozbawionym skrupułów zwyrodnialcem (zaaranżował m.in. zbrodnią katyńską), ale jednocześnie wyjątkowo szczwanym listem i sprawnym organizatorem. Po II Wojnie Światowej został mianowany marszałkiem ZSRR, a jego pozycja u boku bezlitosnego dyktatora stale rosła. Mówiono, że pod koniec swojego życia obawiał się go już nawet sam Stalin.
Beria z pochodzenia był Gruzinem. Zanim został sadystycznym zbrodniarzem, grał w piłkę. Wielkim talentem nie dysponował – skupiał się przede wszystkim na brudnej robocie czekisty, futbol traktował jako hobby i odskocznię. Reprezentował jednak przez kilka lat barwy klubów z Tbilisi, gdzie hasał przede wszystkim na lewym skrzydle lub w obronie, a niedostatki w wyszkoleniu technicznym rekompensował nieopisaną wręcz nieustępliwością i agresją na murawie. Podobne walory prezentował zresztą również jako funkcjonariusz bezpieki, lubując się w brutalnych metodach działania. Kibicem gruzińskiego Dinama pozostał nawet wówczas, gdy Stalin zainstalował go już na stałe w Moskwie. A wtedy także i klub ze stolicy kraju stał się jego oczkiem w głowie.
Ławrientij Beria
W 1939 roku Dinamo Tbilisi w półfinale krajowego pucharu trafiło na Spartak Moskwa, zwany „klubem ludu”. Była to właściwie jedyna tak duża organizacja sportowa w Związku Sowieckim, która nie miała ścisłych powiązań z którymś z resortów, czy też w z wybraną gałęzią przemysłu. Stąd jej duża popularność. Drużynę założyli czterej bracia – Andriej, Aleksandr, Piotr i Nikołaj Starostinowie. Wszyscy byli swoim czasie doskonałymi zawodnikami.
Popularna anegdota głosi, że gdy pewien zagraniczny reporter próbował ustalić skład Spartaka, doszedł do wniosku, że „Starostin” znaczy po rosyjsku „piłkarz”. Swoją drogą – już sama nazwa klubu była prowokująca, wszak nawiązywała do słynnego rzymskiego buntownika Spartakusa.
Jednak granie politycznie umocowanym rywalom na nosie nie ograniczyło się tylko do tej subtelnej aluzji. Pierwszym mistrzem Wyższej Ligi ZSRR zostało Dinamo Moskwa, lecz kolejnym był właśnie Spartak. Rywalizacja tych dwóch moskiewskich klubów uchodzi dziś za najstarszy derbowy konflikt w kraju – elektryzowała kibiców niemal od samego początku funkcjonowania zorganizowanego futbolu w Związku Sowieckim. Spartak postrzegano w tym konflikcie jako underdoga, choć nie czarujmy się – on też miał w kraju wpływowych protektorów, choćby Aleksandra Kosariewa, sekretarza generalnego Komsomołu. W przeciwnym razie „klub ludu” nie zdołałby przetrwać na szczycie nawet jednego sezonu, nie mówiąc już o dublecie osiągniętym w 1938 i 1939 roku.
Mecz pokazowy pierwszej drużyny Spartaka z zespołem rezerw był zresztą pierwszym spotkaniem piłkarskim, na które pofatygował się osobiście Józef Wissarionowicz w 1936 roku. Pierwotnie starcie miało się odbyć właśnie między największymi rywalami, Spartakiem i Dinamem, ale ci drudzy zrezygnowali z występu. Obawiali się, że futbolówka po chaotycznym kopnięciu może ugodzić Stalina, co w najlepszym razie skończyłoby się dla autora niefortunnego zagrania zesłaniem na przymusowe roboty, a w najgorszym – czapą. Ostatecznie Spartak przyjął w całości na siebie potencjalnie niebezpieczny honor goszczenia dyktatora na trybunach. Nikołaj Starostin osobiście wyreżyserował przebieg spotkania i zadbał o to, by na boisku nie doszło do choćby jednego nieostrożnego, spontanicznego zagrania. Znudzony Stalin przerwał widowisko dopiero po 40 minutach, co uznano za wielki sukces wizerunkowy.
Przedstawicieli Dinama szlag trafił.
Wróćmy do wspomnianego półfinału Pucharu ZSRR. Jako się rzekło, w drodze po drugi z rzędu dublet Spartak wyeliminował z gry Dinamo Tbilisi. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 (albo 1:0, źródła podają różne wersje) dla moskiewskiej drużyny, później udało się jej także zatriumfować w finale. Jednak sfrustrowany Beria doprowadził – już po ceremonii przyznania trofeum – do… powtórzenia półfinału. Dowodził, że zwycięski gol dla Spartaka padł w nieprawidłowych okolicznościach i nikt nie śmiał podważyć tej opinii. Jednak jego ulubieńcy w powtórzonym starciu ponownie skończyli na tarczy, tym razem przegrywając 2:3. Gdy bracia Starostinowie odbierali gratulacje (Piotr wciąż był zawodnikiem, Nikołaj trenerem), zmroził ich wzrok rozwścieczonego do granic możliwości Berii.
Furia szefa NKWD była tym większa, że zetknął się też on kiedyś z braćmi na boisku. Nikołaj straszliwie go wtedy upokorzył, obnażając wszystkie braki techniczne brutalnego lewoskrzydłowego z Tbilisi. Już następnego dnia zaczęło się wytężone polowanie na ludzi Spartaka.
W marcu 1942 roku Nikołaj Starostin i jego bracia zostali schwytani i skazani na dekadę przymusowych robót w łagrze. Dziesięć lat morderczej harówki, być może połączonej z torturami. Brzmi okropnie, ale, biorąc pod uwagę panujące wówczas w Związku Sowieckim realia, taki wyrok brzmiał niemalże jak uniewinnienie. Tym bardziej że na kilkunastu osobach związanych ze Spartakiem prostackimi metodami wymuszono zeznanie, jakoby Starostinowie przygotowywali zamach na samego Stalina. Klasyka gatunku. Co prawda każdy z przesłuchiwanych przedstawiał odmienną wersję planów tego „zamachu”, ale kto by się interesował takimi szczegółami? Może bracia mieli zamiar zamordować Stalina parokrotnie, tak głęboko go znienawidzili?
– Gdy my, bolszewicy, chcemy coś osiągnąć, zamykamy oczy na wszystko inne – zwykł mawiać Beria.
Koniec końców „Czerwony Prometeusz” nie zdołał przyklepać uwielbianemu przez Moskwę rodzeństwu najgrubszego zarzutu. Skazał więc braci za korupcję, nielegalny handel i burżuazyjne rozpasanie – podstawą było wypłacanie zawodnikom pensji i ściąganie do Rosji zagranicznych trenerów.
Cała czwórka przetrwała zesłanie, choć jeden z braci wskutek tortur stracił nogę. Stalin i Beria pożegnali się z życiem w 1953 roku, a ich mordercza działalność – zwana później „okresem błędów i wypaczeń” – odeszła w zapomnienia wraz ze zmianą warty u steru Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Czas tak zwanej destalinizacji wiązał się z amnestią dla więźniów politycznych. W tym właśnie rodzeństwa Starostinów, którym w 1955 roku uchylono wszystkie wyroki. Z kolei dla Dinama zmiany w państwie oznaczały utratę części dawnych przywilejów. Drużyna – z legendarnym Lwem Jaszynem między słupkami – w dekadę lat 60. wchodziła ze statusem potęgi i dominatora, mając dziewięć tytułów mistrzowskich w dorobku. Potem udało się jej zdobyć już tylko dwa złote medale.
***
W sezonie 2021/22 Dinamo może wywalczyć tytuł po raz pierwszy od 1976 roku. Z Sebastianem Szymańskim na pokładzie. W tej chwili biało-niebiescy do liderującego w tabeli Zenita Petersburg tracą zaledwie trzy punkty. Ale polskiemu zawodnikowi sukces odniesiony w klubie o takiej historii, a przede wszystkim takiej teraźniejszości chluby z pewnością nie przyniesie. Opowieści o Berii i Dzierżyńskim można traktować jako historyczne ciekawostki, lecz VTB Bank działa tu i teraz. Jednocześnie finansując Dinamo i wspierając Putina w krwawej, brutalnej napaści na Ukrainę. Decyzja o pozostaniu w tym klubie – nawet jeżeli tylko do końca sezonu, o czym zapewnia agent zawodnika, Mariusz Piekarski – to plama, którą trudno będzie Szymańskiemu zmyć. Zwłaszcza, gdy kolejni zagraniczni piłkarze, choćby Grzegorz Krychowiak, czy też szalenie uzdolniony Gruzin Chwicza Kwaracchelia, potrafią jednak ulotnić się z ligi rosyjskiej.
CZYTAJ WIĘCEJ O ROSJI I UKRAINIE:
- Nowy piłkarz Jagiellonii: – Obudził mnie wybuch bomby
- Rosyjski dziennikarz nagabywał Rybusa o wojnę na Ukrainie. Polak odmówił
- Taras Stepanenko dla Weszło: Chcemy jechać na mundial, ale na sportowych zasadach
- Rosyjska TV przerwała transmisję meczu Bundesligi. Powód? Bandy reklamowe
- CEO Metalista Charków: – Dziękuję Polakom za bezprecedensową pomoc
fot. WikiMedia / NewsPix.pl