Wielkimi krokami zbliżają się mecze barażowe o udział w mistrzostwach świata. Polska rozpoczyna swój bój o mundial od finału, więc z pewnością warto przyjrzeć się nieco bliżej potencjalnym rywalom. 24 marca na stadionie Friends Arena w Solnej Szwecja podejmie Czechy, a zwycięzca tej rywalizacji już 5 dni później zagra z biało-czerwonymi w Chorzowie. Lekkim faworytem spotkania są podopieczni Janne Anderssona, lecz byłbym bardzo ostrożny z typowaniem ich jako zwycięzcy. Dużym argumentem na ich korzyść jest przewaga własnego boiska, jednakże ostatnie osiągnięcia sportowe pozostawiają sporo do życzenia.
Kluczową postacią dla całej tej opowieści jest wcześniej wspomniany Andersson. Za jego kadencji „Blågult” (szw. niebiesko-żółci) zmienili nieco swoje oblicze i po raz pierwszy od dwunastu lat wystąpili na mistrzostwach świata. I to z całkiem niezłym skutkiem, bo ćwierćfinał w Rosji nie śnił się nawet największym optymistom. Jednakże za kilka miesięcy od tamtego turnieju miną cztery lata. I widać, że potencjał tej reprezentacji powoli zaczyna przerastać umiejętności 59-letniego selekcjonera. Ale o tym w dalszej części.
Reprezentacja Szwecji: generał z hot-dogiem w ręku
Zanim jednak wyjaśnię ten abstrakcyjny podtytuł, warto najpierw pochylić się nad sylwetką naszego głównego bohatera. Janne Andersson urodził się 29 września 1962 roku w Halmstad i niemalże od zawsze był związany z piłką nożną. Jego boiskowa kariera nie należała do pięknych oraz wiekopomnych, więc od razu lepiej przejść do “trenerki”, gdyż z tablicą taktyczną szło mu o wiele lepiej niż z korkami na stopach. Swoją pierwszą poważną pracę rozpoczął w rodzinnym Halmstads BK, później na chwilę zakotwiczył w Örgryte IS (nie pozostał tam długo z powodu problemów finansowych klubu), ale największe piętno na szwedzkiej piłce klubowej odcisnął w IFK Norrköping. Tam w 2015 roku po 26 latach posuchy przywrócił “Pekin” na tron Allsvenskan, co oczywiście nie obyło się bez echa. Andersson był na świeczniku i wielu sugerowało, że powinien w niedalekiej przyszłości objąć posadę selekcjonera reprezentacji Szwecji.
Rok później kadra narodowa przystępowała do mistrzostw Europy we Francji, w których ostatecznie po prostu się zbłaźniła. Już sama kampania eliminacyjna wskazywała na kiepską formę Szwedów, a sam turniej to potwierdził. Ogromne rozczarowanie przyniosło sporo zmian. Zlatan Ibrahimović, ówczesny lider reprezentacji, stwierdził, iż nie chce już grać dla Szwecji, a Erik Hamrén po 7 latach zwolnił fotel trenera. I tutaj pojawia się Janne Andersson — cały na biało. Szwed stawał przed wielką szansą, ale jeszcze większym wyzwaniem.
Naród był niezwykle głodny uczestnictwa na mistrzostwach świata. Jednak mając w grupie eliminacyjnej Francję oraz Holandię, trudno było o choćby namiastkę optymizmu. Andersson musiał zacząć budować kadrę już bez Zlatana Ibrahimovicia, co początkowo wydawało się być ogromnym problemem. Ale Janne udowodnił, że życie po tak wielkiej klasy napastniku istnieje i co więcej — może okazać się o wiele piękniejsze. Blågult w końcu uwolnili się od łańcuchów hamujących potencjał i wiecznego grania na jednego człowieka. Oczywiście stwierdzenie, że Szwecja zaczęła grać piękną piłkę, byłoby nadużyciem, ale w tym wszystkim było widać rękę Anderssona. Skandynawowie stali się twardym monolitem, w którym każdy element miał ogromne znaczenie. Nie było lepszych, nie było gorszych — wszyscy zawodnicy mieli ogromny wpływ na końcowy rezultat. Właśnie takie podejście doprowadziło do monumentalnego zwycięstwa 2-1 z Francją, awansem do baraży i pokonaniem Włochów w dwumeczu. Szwecja po raz pierwszy od 12 lat miała zagrać na mundialu.
W Rosji nie było łatwo. Grupa z Niemcami, Koreą Południową i Meksykiem śmiało mogła znaleźć się w kategorii tych śmiercionośnych. Szwedzi jednak nie pękli i wyszli z pierwszego miejsca, a później pokonali Szwajcarię po golu Emila Forsberga. Rozpędzony skandynawski monolit w ćwierćfinale nie zdołał przebić się przez twardą Anglię i na tym etapie zakończył swój udział w turnieju. Ale koniec końców był to świetny rezultat, a Szwecja okazała się jednym z czarnych koni na całych mistrzostwach.
Później Anderssonowi udało się doprowadzić do kolejnego sukcesu, jakim był awans na mistrzostwa Europy. W eliminacjach o mało nie wygrali z Hiszpanią (w doliczonym czasie gry Hiszpanie doprowadzili do remisu), która przez ostatnie lata niczym drapieżny ptak krąży wokół obozu Szwedów.
W skarbie kibica przed Euro 2020 autorstwa Sportbladet na okładce znalazł się Janne Andersson z pierścieniem na palcu oraz z… hot-dogiem w dłoni. 59-latek na konferencjach prasowych wielokrotnie podkreślał swoje zamiłowanie do tej potrawy, a przez działalność poza sportową został nawet uhonorowany wyróżnieniem Szwedzkiej Akademii Kiełbas. Jest to z pewnością barwna postać, która przez lata zyskała wielu sympatyków.
Reprezentacja Szwecji: 2021 rok w sosie słodko-kwaśnym
Ten długi wstęp musiał zaistnieć, gdyż w przypadku Janne Anderssona wypada być adwokatem diabła. Facet odmienił kadrę, rozwinął kilku zawodników i wprowadził drużynę do dwóch najważniejszych turniejów reprezentacyjnych. Za to wszystko należy mu się szacunek, ale nie ma co się oszukiwać. Janne w 2021 nieco się pogubił. Nie zrozumcie mnie źle, ten rok nie był fatalnym okresem, lecz z pewnością pozostawiającym spory niedosyt.
W pierwszym kwartale ubiegłego roku głównym tematem były oczywiście zbliżające się mistrzostwa Europy, lecz Szwecja ekscytację czuła również z innego powodu. Do kadry po niemalże pięciu latach wracał Zlatan Ibrahimović. Ten sam Zlatan, który wcześniej nie szczędził słów krytyki w kierunku Szwedzkiego Związku Piłki Nożnej, jak i samego selekcjonera. Ostatecznie wszystkie strony doszły do porozumienia i wielki powrót stał się faktem. Większa część społeczeństwa przyjęła tę informację ze sporym optymizmem, bo to w końcu legenda, która wciąż mogła dać wiele dobrego. Pojawiały się jednak również głosu sprzeciwu. Głównie z tego powodu, że największy sukces w XXI wieku Szwecja osiągnęła bez Ibrahimovicia. Obie strony miały sporo racji.
Oficjalny powrót napastnika AC Milanu przypadł na marcowe zgrupowanie, w którym to Szwecja rozpoczynała bój o udział w mistrzostwach świata. Pierwszymi rywalami Skandynawów były Gruzja oraz Kosowo. Wręcz idealni przeciwnicy na przetarcie dla Zlatana. Szwedzi wygrali oba spotkania, a sam Ibra przeciwko Kosowu zaliczył naprawdę obiecujący występ okraszony dwiema asystami. Styl kadry nie był przekonujący, ale 40-latek udowodnił, że wciąż może okazać się przydatny.
Po marcu już w pełni można było się skupić na nadchodzącym europejskim czempionacie. Z języków nie schodził temat zbliżających się powołań, a gdy już one nadeszły, to wywołały sporo kontrowersji. Wcześniej wspomniany Ibrahimović z powodu kontuzji był zmuszony opuścić turniej, ale nie to było najważniejsze. Janne Andersson zdecydował, iż do kadry dołączy Andreas Granqvist. Środkowy obrońca zagrał wręcz fenomenalnie w Rosji trzy lata wcześniej, ale w 2021 roku był już tylko cieniem piłkarza sprzed lat. Mowa przecież o zawodniku, który w tamtym okresie częściej przebywał w gabinecie lekarskim niż na boisku, a na zapleczu Allsvenskan rozegrał ledwie trzy pełne spotkania. Obrońcy tej decyzji przebąkiwali coś o atmosferze, ale to w żaden sposób się nie kleiło. Szwecja od dawna miała problemy z koncentracją w defensywie, więc dobre samopoczucie nie powinno być stawianie nad poziomem sportowym. Granen mógł pojechać z kadrą jako członek sztabu, ale Janne zadecydował inaczej.
Drugą kuriozalną decyzją było pominięcie Jespera Karlssona. 23-letni skrzydłowy szturmem wdarł się do ligi holenderskiej, gdzie stał się jedną z jaśniejszych gwiazd. Sezon zakończył z 11 bramkami oraz 9 asystami, ale to nie wystarczyło, by Janne Andersson powołał go do kadry.
Teoretycznie te decyzje w żaden sposób nie wpłynęły na końcowy rezultat podczas Euro, ale jednak dały sporo do myślenia. Janne to skostniały taktyk, który boi się wprowadzania jakichkolwiek zmian. Niezależnie od panującej sytuacji zawsze będzie stawiał na swoich żołnierzy, a o większym eksperymentowaniu nie ma mowy. W 2018 roku było to jak najbardziej zrozumiałe, ale reprezentacja przechodziła powoli przemianę pokoleniową i to powinien być czas na małą rewolucję.
Historię z mistrzostw Europy wszyscy dobrze znamy. Szwecja odpadła w 1/8 finału z Ukrainą, która w samej końcówce dogrywki przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Jednak warto zwrócić uwagę na kilka elementów. Samo nastawienie na mecz z Hiszpanią było całkowicie zrozumiałe i skandynawskie catenaccio dało upragniony remis. Niemniej w starciu ze Słowacją dało się zauważyć, iż Szwecja ma spory problem w starciach z rywalami o podobnym/nieco gorszym potencjale kadrowym. Szwedzi byli lepszą drużyną, ale poprzez założenia taktyczne trenera i ciągłą statyczność nie byli w stanie tego udowodnić. Karny Forsberga wystarczył do zwycięstwa, ale katorżniczy styl był po meczu mocno krytykowany. Podobna sytuacja miała miejsce w starciu z Ukrainą. Gdy wydawało się, że żołnierze Anderssona mają już wszystko pod kontrolą i wystarczy tylko wykończyć dzieła, znowu wkradła się ta niepotrzebna statyczność. Szwedzi czekali na dogrywkę i ostatecznie się doigrali, tracąc bramkę na sekundy przed konkursem jedenastek. Wyjście z grupy to nie jest taki zły wynik, lecz wszyscy gdzieś z tyłu głowy mieli, że potencjał tej reprezentacji jest nieco hamowany przez taktykę oraz monotonność.
Po mistrzostwach doszło do wielu zmian. Doświadczeni reprezentanci zakończyli kariery, a w ich miejsce weszli młodsi zawodnicy. Wrześniowe zgrupowanie było sporą zagadką, ale początkowo wszystko rozpoczęło się w cudowny sposób. Szwecja na Friends Arena pokonała Hiszpanię 2:1. Skandynawowie nie tylko zabiegali swoich rywali, ale również byli świetnie przygotowani piłkarsko i wykorzystali każdy błąd przeciwnika. To dało dużą nadzieję na bezpośredni awans na mundial, ale problemy pojawiły się już kilka dni później. Blågult po masie fatalnych błędów w defensywie przegrali z Grekami w Atenach 2:1. Obrońcy nie potrafili utrzymać swoich pozycji i przez to tworzyli ogromne luki w polu karnym, których po prostu nie dało się nie wykorzystać.
W październiku po dwóch wygranych meczach u siebie nastroje uległy znacznej poprawie, ale prawdziwa walka miała nastąpić dopiero w listopadzie. Szwecję czekały wtedy mecze wyjazdowe z Gruzją i Hiszpanią. Wystarczyły cztery punkty do zapewnienia awansu. Ostatecznie nie udało się zdobyć ani jednego. W Batumi piłkarze w żółtych koszulkach byli kompletnie bezradni. Dobrze zorganizowani Gruzini uwypuklili każdy kiepski element taktyki drużyny Janne Anderssona i bez większych problemów wygrali 2:0.
Po kolejnej wpadce wciąż jednak była szansa na bezpośredni awans. Trzeba było wygrać z Hiszpanią. Porażka nie zmieniłaby układu tabeli, więc wydawałoby się, że to idealny moment, by spróbować zagrać odważniej i ofensywniej. W pierwszej połowie Szwedzi byli blisko strzelenia bramki, a Emil Forsberg siał spustoszenie na placu gry. Wyglądało to naprawdę obiecująco, lecz w 63. minucie Andersson postanowił zmienić piłkarza RB Lipsk. W kluczowym momencie spotkania zdjął swoją największą gwiazdę, a po meczu tłumaczył to zmęczeniem zawodnika. Wszyscy widzieli, że Mini-Foppa z pewnością dałby radę zagrać cały mecz i kto wie — być może przesądzić o końcowym rezultacie. Bez niego Szwecja straciła cały impet i praktycznie oddała mecz Hiszpanom. Kompletna głupota i fatalna decyzja pozbawiła resztki szans na sprawienie niespodzianki i bezpośredni awans.
Reprezentacja Szwecji: kadrowicze w dołku
Janne Andersson pewnego poziomu prawdopodobnie nigdy nie przeskoczy. Nigdy nie będzie trenerem z wizją gry ofensywnej i opartej na choćby dawce fantazji. Reprezentanci już nie są tylko solidnymi wyrobnikami, gdyż kilku z nich prezentuje naprawdę nietuzinkowe umiejętności. W obecnych założeniach taktycznych opartych na najprostszych środkach trudno będzie o wykrzesanie pełni potencjału tej drużyny. To nie jest jednak jedyny problem Szwedów. Większość kadrowiczów ma problemy w swoich klubach i to z pewnością nie ułatwia sprawy przed zbliżającymi się barażami. Tylko spójrzmy:
Robin Olsen – w kadrze trudno się o cokolwiek do niego przyczepić, ale zimą postanowił dołączyć na zasadzie półrocznego wypożyczenia do Aston Villi. Szwedzki bramkarz nie ma najmniejszych szans na grę w pierwszym zespole i naprawdę trudno mi zrozumieć, co on i jego agent sobie wyobrażali, decydując się na taki ruch.
Emil Krafth – jest jedynie rotacyjnym graczem w Newcastle United, który latem najprawdopodobniej opuści St James’ Park. Jego występy w lidze oraz w pucharach były co najwyżej przeciętne.
Stoperzy – czyli Victor Nilsson Lindelöf i długo, długo nic. Od czasów Granqvista dobranie odpowiedniego partnera do gracza Manchesteru United to nie lada wyzwanie. Ani Filip Helander, ani Joakim Nilsson, ani Marcus Danielson nie prezentowali na dłuższą metę odpowiedniego poziomu.
Ludwig Augustinsson – jego odejście do Sevilli było przyjęte ze sporym entuzjazmem, ale i on nie zdołał sobie wywalczyć miejsca w pierwszym składzie. Koledzy z zespołu są lepsi, a Szwed okazyjnie pojawia się na boisku.
Emil Forsberg – wraca po kontuzji i choć początkowo jego dyspozycja nie napawała optymizmem, to z meczu na mecz wygląda to coraz lepiej. O niego Janne Andersson może być spokojny.
Kristoffer Olsson – od jakiegoś czasu nie jest w stanie dać wiele dobrego w reprezentacji, a w Anderlechcie również nie jest wyróżniającym się zawodnikiem.
Albin Ekdal – wiekowy, ale wciąż stabilny. Bardzo ważny element reprezentacji, który wciąż regularnie gra na poziomie Serie A. Najbardziej niedoceniany żołnierz ekipy Anderssona.
Viktor Claesson – po odejściu z Rosji trenuje w rodzinnym klubie i tak naprawdę nie wiadomo, w jakiej jest formie. Duża zagadka, choć gdy trzeba, to zawsze staje na wysokości zadania.
Alexander Isak – 565 minut bez bramki. Isak przechodzi najtrudniejszy okres w karierze i na podstawie jego obecnej formy trudno wierzyć, że będzie wartością dodaną dla reprezentacji.
Dejan Kulusevski – on akuratodżył w Premier League. Pod skrzydłami Conte w Tottenhamie pokazuje, jak dobrym piłkarzem w przyszłości może się stać.
Krótko mówiąc — generalnie nie wygląda to kolorowo. Janne Andersson najpewniej nie będzie eksperymentował i postawi na wyżej wymieniony skład, choć w zanadrzu ma kilku ciekawych zawodników. Jesper Karlsson, Anthony Elanga czy Mattias Svanberg przy odpowiedniej taktyce mogliby się znaleźć w pierwszej jedenastce, ale nie wiązałbym z tych jakichś wielkich nadziei.
Reprezentacja Szwecji: szansa na przełamanie fatum
Mimo tych wszystkich negatywów, które wymieniłem, jestem w stanie uwierzyć, że Szwecja na własnym stadionie przejdzie Czechów. Friends Arena to świątynia Skandynawów. Na niej piłkarze w żółtych koszulkach są w stanie wspiąć się nawet ponad swoje umiejętności. Jednak gra na wyjazdach woła często o pomstę do nieba. A przecież w razie zwycięstwa z Czechami Szwedzi będą musieli zagrać z Polską w Chorzowie.
W ewentualnym starciu Polska ma ogromne szanse na przełamanie fatum. To będzie idealny czas na odwrócenie kart historii, gdyż Szwecja tak słaba jak ostatnimi czasy nie była od mistrzostw Europy w 2016 roku. Jeszcze w październiku tonowałbym nastroje, ale w obecnej sytuacji chyba można być lekkim optymistą. Szwecja nie jest taka straszna, jak ją malują.
Marek Wadas (Futbol Po Skandynawsku)
Fot. FotoPyK
Więcej o Szwecji: