Reklama

Mam tylko torbę i dziecko na ramieniu. Reportaż o Warszawie Wschodniej

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

12 marca 2022, 12:49 • 12 min czytania 47 komentarzy

Policjantka ma na swojej głowie wielką, pluszową maskę rodem z dziecięcego balu karnawałowego. Na jej czubku, między uszami, dumnie leży policyjna czapka. Towarzyszący jej policjant ma torbę wypełnioną batonikami. Gdy do policjantki podchodzą trzy dziewczynki, ta przykuca i ze wszystkimi zbija piątkę. Policjant zapewnia po chwili kolejną atrakcję – wręcza batoniki. Obok siedzi starsza kobieta. Ich matka albo babcia. Ciocia albo opiekunka. Trzyma w ręku trzy kanapki.

Mam tylko torbę i dziecko na ramieniu. Reportaż o Warszawie Wschodniej

Na twarzach dzieci wypisana jest niewinna radość. Zobaczyły zabawnych policjantów, którzy rozdają batoniki. Dla dziecka taka sytuacja to dwie minuty prawdziwego raju.

Na twarzy kobiety też pojawia się uśmiech.

Na chwilę.

Po kilku sekundach pojawiają się łzy.

Reklama

Kobieta próbuje je szybko zetrzeć spod oczu, jakby chcąc ukryć przed dziećmi, że coś jest nie tak. Bo jak można płakać, gdy śmieszna pani w stroju uroczego psa przynosi batoniki? Może to łzy wzruszenia, bo po kilkunastu godzinach w Polsce kobieta doświadczyła wielkiej pomocy i ma poczucie, że jakoś to będzie. Może to łzy strachu, bo przecież dzieci dopiero po jakimś czasie uświadomią sobie, że na Ukrainie zostało całe ich dotychczasowe życie. Kobieta płacze. Po prostu płacze. W tym samym momencie będące wokół niej dzieci nie posiadają się ze szczęścia. Szalony kontrast.

NIE MAM NIC, POZA TORBĄ I DZIECKIEM NA RAMIENIU

Jesteśmy na stacji Warszawa Wschodnia. Chyba najspokojniejszym z trzech dużych dworców w Warszawie. Co nie oznacza, że spokojnym. Zachodnia jest przeludniona. Nie dość, że jest jeszcze w fazie remontu, w niektórych miejscach jest po prostu zimno, to jeszcze obok znajduje się dworzec autobusowy. Na Centralnej z kolei panuje niewyobrażalny chaos. Na Wschodniej jest względnie spokojnie, chyba że akurat nadjedzie pociąg. Setki ludzi potrzebują wtedy doraźnej pomocy.

Ile ludzi, tyle historii. Jedni nie spali od kilku dni. Maszerowali kilkadziesiąt kilometrów do granicy, a gdy ją przekroczyli, wsiedli w pierwszy lepszy pociąg, by dotrzeć do stolicy. Drudzy koczowali na dworcu w Lwowie przez trzy doby, żeby załapać się na transport do Polski. Trzeci załapali się na nocleg w Lublinie, a więc na tle innych mogą mówić o komfortowej podróży. Dla części Warszawa Wschodnia jest tylko przystankiem przed podróżą do Krakowa, Gdańska czy Berlina. Dla kolejnych stacją docelową, dla jeszcze innych miejscem, w którym odpowiedzą sobie na pytanie: co dalej?

OBEJRZYJ REPORTAŻ WIDEO O DWORCU WSCHODNIM:

Pani w odblaskowej kamizelce podchodzi, zagaduje, chwyta za ramiona. Gdy podchodzi, na twarzach przyjezdnych od razu gości spokój. Ma na swojej kamizelce napis: psycholog. Pracuje na co dzień z Białorusinami i Ukraińcami. Mówi, że ze względu na panującą sytuację, paradoksalnie ma mniej pracy. Mieszkający w Warszawie Ukraińcy zapewne będą potrzebowali wzmożonej pomocy psychologicznej, ale jeszcze o niej nie myślą. Teraz są w szoku. Teraz działają. Zaspokajają bardziej podstawowe potrzeby niż leczenie traumy. Psycholog mówi, że mając mniej pracy, mogłaby siedzieć w domu, ale woli pomóc. Została wolontariuszką.

Reklama

Mówi o traumie. Zauważa ją w reakcjach uchodźców już teraz. Podchodzi do niej przerażona kobieta z dzieckiem. Przyjechała bez pieniędzy. Bez kontaktów. Nie ma nikogo, do kogo może pojechać. Jest kompletnie zagubiona. Nie wie, co będzie dalej. Stoi przed piekielnie trudnymi życiowymi wyborami. Trzy tygodnie temu nawet nie zastanawiała się, czy kiedyś będzie musiała je podjąć. Jeszcze będzie czas na to, by pomyśleć o mieszkaniu albo pracy. Teraz trzeba zaopiekować się pilnymi potrzebami. Ukrainka jest po wyczerpującej podróży z dzieckiem na ramieniu.

Potrzebujesz noclegu?

– Tak.

Psycholog wypełnia wraz z kobietą formularz, który ta będzie musiała pokazać w noclegowni. Zagubienie zamienia się w zaskoczenie. Gdy przyjeżdżała na dworzec, nie wiedziała, gdzie dalej podąży. Uciekła przed wybuchami i czuje się już bezpiecznie. Ale nie ma nic. Pieniędzy, mieszkania, pracy. W mgnieniu oka dostała miejsce, gdzie może odpocząć po wycieńczającej ucieczce z ostrzeliwanego kraju, wziąć prysznic, na chwilę się zatrzymać. To dla niej bardzo wiele. Bała się, że utknie na dworcu na długie dni. Emocje puszczają. Na twarzy widać łzy. Po tej wzruszającej chwili udaje się do autobusu z napisem „dyspozycja”. Kiedy ten się trochę zapełni, wraz z innymi Ukraińcami pojedzie do noclegowni. Tego dnia – do noclegowni w Nadarzynie. Mogą w niej zostać, ile chcą. Kobieta ma torbę podróżną i siatkę z jedzeniem, którą dostała na dworcu. Oraz dziecko na ramieniu. 

Oni są w ogromnej traumie. Pomijam już osoby, które przyjechały z terenu, gdzie słyszały wybuchy, widziały broń czy strzały. Nawet ci, którzy przyjeżdżają z okręgów, w których nie ma bezpośrednio działań wojennych, są potwornie zestresowani i mają naprawdę ogromną traumę. Brak poczucia bezpieczeństwa. Brak jakiejkolwiek kontroli nad tym, co się dzieje. To wszystko wywołuje ogromny lęk – mówi pani psycholog.

CHCEMY ZAPŁACIĆ ZA HOTEL. ALE HOTELU NIE MA

Obok autobusu z napisem „dyspozycja” stoją dwa kolejne. Nie ma w nich ludzi, ale są wypełnione po brzegi. Kanapkami, słodyczami, musami dla dzieci, zabawkami, lekami, torbami, szamponami, pastami do zębów, szczoteczkami, kocami, ubraniami. Pod autobus podchodzi człowiek w średnim wieku. Ma pięć pudełek z kanapkami, podstawowymi lekami i soczkami dla dzieci. Pyta, gdzie można je wypakować. W mgnieniu oka zjawia się wolontariusz, który mu pomaga. Po chwili zjawia się kolejny mężczyzna. Ma kilka zgrzewek wody mineralnej. Trzeba pomóc mu ją wypakować.

Bazą dowodzenia wolontariuszy jest punkt na środku Dworca Wschodniego, w którym panuje ciasnota. Warunki iście polowe. To z niego wydawane jest też jedzenie. Każdy może liczyć na ciepły posiłek i gorącą herbatę. Ukraińcy dostają też „pakiety”, czyli siatki, wypełnione jedzeniem, wodą i podstawowymi rzeczami. Żywności jest tu aż nadmiar. Co godzinę warszawskie punkty gastronomiczne przywożą kanapki i ciepłe posiłki. Koordynatorka zmiany wolontariuszy apeluje, by nie umieszczać na Facebooku postów o tym, że brakuje jedzenia. Nie ma sensu, by ludzie zwozili kolejne porcje. Na każdej kanapce musi być naklejona data, kiedy została ona przygotowana. Zatrucie żołądkowe to ostatnia rzecz, która przyda się wycieńczonym Ukraińcom, którzy na Warszawie Wschodniej są często w połowie podróży.

W ciasnym punkcie na środku Dworca Wschodniego dostaję kamizelkę i zostaję wprowadzony przez jednego z wolontariuszy. Do wolontariatu trzeba zgłosić się przez system. W praktyce roboty jest tyle, że każda para rąk, nawet z ulicy, się przyda. Na zbiórce wolontariuszy, która ma miejsce kilkadziesiąt minut później, dostaję garść kolejnych informacji, w jaki sposób kierować zagubionych Ukraińców. Koordynatorka przestrzega przed ludźmi, którzy proponują nocleg młodym dziewczynom. Opowiada też o rekinach taksówkarskiego biznesu, którzy potrafili wozić Ukraińców pomiędzy dwoma warszawskimi dworcami za 200 euro. Poleca, by sprawdzać wszystkie rzeczy, które przynoszą ludzie. Krzywi się na widok zaszczanych, zarzyganych, zabrudzonych sierścią kołder, które potrafili przynieść „chcący pomagać”.

Zagubienie. Ono jest wypisane na twarzach. Każdy wolontariusz ma po kwadransie zmiany idealnie skalibrowany detektor ludzkiego zagubienia. Para Ukraińców w średnim wieku stoi oparta na walizkach. Mężczyzna sprawdza coś nerwowo w telefonie, kobieta rozgląda się na boki. Pytają, gdzie można dostać nocleg. Nie chcą jechać do noclegowni. Mają pieniądze. Zapłacą. Do Warszawy przyjechało tak dużo Ukraińców, że o hotelowy pokój bardzo trudno. Miejsca zostały tylko w tych, w których za noc trzeba zapłacić powyżej czterystu złotych, albo w hostelach koedukacyjnych, gdzie zostały tylko pokoje z łóżkami dla ośmiu osób. Mężczyzna przeczesuje ukraińskie grupy na Facebooku. Szuka na nich odpowiedzi: gdzie jechać?

– Chcemy nocleg możliwie blisko dworca, bo nie wiemy, kiedy będzie trzeba jechać.

– A gdzie jedziecie?

– Tego jeszcze nie wiemy.

Oni także znaleźli się w autobusie z napisem „dyspozycja”.

W ROSJI NIE MOŻNA KRYTYKOWAĆ WOJNY I PUTINA

Wielu wolontariuszy mówi po rosyjsku lub ukraińsku. Oni mają najwięcej roboty. Mimo że oba te języki da się zrozumieć, będąc Polakiem, trudniejsze problemy i tak muszą zostać przekierowane do kogoś, kto zna język. Jednym z nich jest Zurtan, który pochodzi z Buriacji. Czyli de facto z Rosji.

– Jesteś z Rosji?

– Tak.

– I jako Rosjanin pomagasz Ukraińcom?

– Oczywiście. 

On sam uciekł z Rosji w 2021 roku. „Uciekł” to nieprzypadkowe słowo. Twierdzi, że mógł siedzieć teraz w więzieniu. Zurtan opowiada się za ideą niepodległej Buriacji, która obecnie jest autonomiczną republiką wchodzącą w skład Federacji Rosyjskiej.

– Uciekłeś z Rosji z politycznych powodów?

– Tak. Po prostu chcemy żyć w Buriacji jako państwo niezależne. Ja chcę. Mój przyjaciel siedzi teraz w areszcie na piętnaście dni. Myślę, że jego areszt przedłuży się na 45 dni. 24 lutego zrobił reportaż w Ułan Ude. Policjanci rozbili okno w jego samochodzie i zabrali go do putinowskiego sądu. Jego prawnik też została aresztowana na siedem dni. Coś na nią znaleźli. Ja też musiałem wyjechać, żeby uniknąć więzienia.

– W Rosji nie można krytykować wojny?

Oczywiście, że nie można. Nie tylko wojny, a krytykować władzy czy Putina. Robią się teraz stalinowskie czasy. Propaganda mówi, że Ukraińcy są nieczyści, ale nie wiem, co oni myślą. Pan prezydent Zełeński ma żydowskie pochodzenie i podobno to jest problem. Myślę, że w Rosji nie chcą myśleć, że Ukraina mogła być i jest państwem niezależnym i demokratycznym. Nie chcą, by inne narodowości myślały w ten sposób. Putin i jego ruski mir chcą zniszczyć Ukrainę również z tego powodu. Putin jest teraz wariatem. Ale za tę wojnę nie jest odpowiedzialny tylko Putin, ale też Rosjanie. Zbyt wielu Rosjan chce tej wojny, by uważać inaczej. Są chorzy na rosyjski imperializm, na tak zwany ruski mir. Myślę, że Ukraińcy bardzo ładnie ich z tego leczą. A ja jestem teraz w Polsce i w tym czasie chcę pomóc Ukraińcom. 

JESTEŚCIE DZIENNIKARZAMI? TRZEBA ZAMKNĄĆ NIEBO

Przez większość czasu na dworcu panuje spokój. Choć ludzi jest od groma, spokojnie siedzą i czekają na transport. Zostali już zaopiekowani. Sytuacja zmienia się, gdy nadjeżdża pociąg. Wtedy wyłaniają się chmary Ukraińców. Każdy z nich potrzebuje jakiejś pomocy. Z pociągu wychodzą starsze kobiety, młodsze kobiety i dzieci. Kilkuletnia dziewczynka niesie na ramieniu swojego psa. Kobieta po sześćdziesiątce męczy się na schodach z walizką. Walizka nie ma rączki. Kółka też zaraz odpadną. Gdy rozpoczynała się jej ucieczka, rączka jeszcze była. Kobieta odsunęła suwak na kilka centymetrów, tak, by pojawiło się miejsce na dłoń, którą można złapać walizkę. Pyta, czy nie ma na dworcu jakiejś walizki. Przeszukujemy autokar z rzeczami. Wózki są. Foteliki są. Walizek akurat nie ma. Przekazujemy dużą torbę ze sklepu meblowego, która ma stanowić zabezpieczenie na wypadek, jakby walizka kompletnie się rozleciała. I misia dla dziewczynki, która niesie na ramionach pieska.

Jedna kobieta jest po pięćdziesiątce, druga ma około trzydziestu lat. Pytają, jak dotrzeć do Koblencji w Niemczech. Gdy Ukraińcy jadą gdzieś poza Polskę, to na 90% są to Niemcy. O każdej nieparzystej godzinie z Warszawy wyjeżdża specjalny pociąg do Berlina. Kobiety pytają, czy może da się jechać bezpośrednio w okolice Frankfurtu lub Zagłębia Ruhry. Sprawdzamy połączenia autobusowe. Wszystkie wykupione, na kilka dni do przodu. Przed nimi więc podróż do stolicy Niemiec. Wsiadają w darmowy pociąg. W Berlinie powstanie kolejny problem „co dalej?”. Będą jednak bliżej finalnej destynacji podróży, która trwa już kilka dni.

Jesteście dziennikarzami? – pyta człowiek, który siedzi na karimacie z trójką dzieci i małżonką. Odpowiedź twierdząca rozpoczyna jego monolog. Pochodzi z Berdiańska. Jest lokalnym politykiem. Pokazuje legitymację. Mówi, że miasto zostało zajęte przez Rosjan. Kilka razy zarzeka się, że lokalne władze nie współpracują z okupantem. Walczą. Pomagają cywilom. Pokazuje zdjęcia. Twierdzi, że mają jeszcze dużo jedzenia. Nie poddadzą się. Kiedy wybuchła wojna, on sam przebywał w Rosji w delegacji służbowej. Po dwóch minutach monologu musi zrobić przerwę. Przeprasza, odchodzi na bok, przepija wodą. Wołamy tłumaczkę. Gdy wojna zastała go w Rosji, wrócić się już nie dało. Zabrał rodzinę i przyjechał do Polski. Po kilku minutach znów przeprasza, znów odchodzi na bok, znów przepija wodą. Wraca z łzami w oczach.

Napiszcie, że trzeba zamknąć niebo nad Ukrainą! Polski i europejski parlament muszą o tym wiedzieć! Mogę udzielić wywiadu, mogę iść do telewizji. Chcę donieść wszystkim o tym, co dzieje się w Berdiańsku. Walczymy. Nikt z nas nie współpracuje z Rosjanami. Miasto jest już zajęte. Zamknijmy niebo!

JADĘ DO KIJOWA ROBIĆ ZDJĘCIA

Na Dworcu Wschodnim swoje stanowiska mają operatorzy komórkowi. Oferują darmowe karty z pakietem internetu. Nie tylko Ukraińcom, a każdemu, kto tylko pokaże paszport i zostanie wprowadzony do systemu. Sprzedawca śmieje się, że dziś jest spokojnie. W ostatnich dniach po kartę SIM stały kolejki na dziesiątki ludzi.

– Wczoraj jedna pani bała się pokazać paszport. Nie chciała, by ktoś zobaczył jej narodowość. W końcu wyszło, że jest Rosjanką. Zobaczyli to ludzie… No i ta pani musiała niestety uciec. Zaczęli ją obrażać. 

W jednej z dworcowych restauracji siedzi mężczyzna. Jest kierowcą autokaru. Zwozi ludzi spod granicy na Warszawę Wschodnią. Pyta, czy robimy materiał o tym, co się dzieje na dworcach.

– A mógłbym coś powiedzieć?

– Proszę.

– Chciałbym bardzo podziękować wszystkim wolontariuszom, którzy udział biorą w tej akcji. Bez wolontariuszy byłoby to niemożliwe. Bardzo chętnie pomagają, czy w załadowaniu ludzi, czy w odbiorze na dworcu. Gdy przyjechaliśmy na Dworzec Wschodni, podeszli pod drzwi, pytali, jak można pomóc. Teraz jestem z panią z dzieckiem i od razu się pytają o wózek. Powiem wam, że dzięki nim chce się jeszcze bardziej pomagać i ta praca staje się sensowna. Wszyscy razem coś możemy zrobić, bo na wojnę nie pójdziemy. Super, że chociaż tak pomagamy. Dziękuję wam. 

Gdzieś obok przemyka Amerykanin. Ma wypchany plecak, w którym jest masa sprzętu fotograficznego. Jedzie do Kijowa, by robić zdjęcia z wojny.

Jestem freelancerem fotografem z USA. Zazwyczaj pracuję w Ameryce Środkowej, ale zdecydowałem, że chcę zgłębić temat Ukrainy. To dzisiaj globalny problem i duża szansa dla mnie, aby wykonać pracę, która ma znaczenie i którą dostrzeże cały świat.

– Nie boisz się?

– Jest to trochę przerażające. Pracowałem już kiedyś w strefach konfliktu, ale nigdy w strefach wojny. Na szczęście mam na miejscu kolegów, który mnie wesprą i dadzą wskazówki. Nie skupiam się na strachu, a na pracy – mówi z pewnością w głosie, jakby nie do końca przejmował się tym, że jedzie na wojnę.

Obok kas biletowych zorganizowano kącik dla dzieci. Są kredki, pluszowe misie, zabawki, naklejki. Dzieci rozczulają najbardziej. Dopiero za kilka lat dowiedzą się, że uciekały przed wojną. Na razie wypełniają kolorowankę. I cieszą się, że wokół nich jest tyle innych dzieci, a miłe panie w jaskrawych kamizelkach chcą się z nimi bawić. Ta sielankowa atmosfera udziela się parze staruszków, którzy puszczają z telefonu ukraińskie piosenki. Kobieta wesoło macha rękoma w rytm i śpiewa. Jej mąż także nuci pod nosem. Nie myślą o tym, że nie zasłużyli na tak niespokojną starość. Czekają na transport do bezpiecznego miejsca, w którym dalej będą śpiewać przy ukraińskich piosenkach puszczanych z telefonu.

JAKUB BIAŁEK

CZYTAJ WIĘCEJ O WOJNIE NA UKRAINIE: 

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

47 komentarzy

Loading...