Wydawało się, że Górnik napsuje dziś krwi Lechowi. Jasne, Kolejorz jest cholernie mocny, dopiero co rozbił 3:0 Pogoń na wyjeździe, ale zabrzanie potrafią się postawić. Przekonał się o tym przecież Raków, który ledwie zremisował w Zabrzu, ratował go minimalny spalony. Ale… nie. Lech nie miał żadnych problemów. Przyjechał, porozstawiał przeciwnika po kątach i stwierdził: – My idziemy dalej, wy spróbujcie za rok, cześć.
GÓRNIK ZABRZE – LECH POZNAŃ. DOMINACJA
A przecież często jest tak w polskiej piłce, że nie wiadomo, kto jest kto. Mierzy się teoretycznie dobry zespół z teoretycznie słabszym, ale jakby pogrzebać w ustawieniach telewizora i wyłączyć kolory – cholera wie, kto miał dominować, a kto nie. Tutaj takich problemów absolutnie nie mieliśmy. Drużyna grająca o mistrza wyglądała jak drużyna grająca o mistrza, a średniak jak średniak. Trochę logiki w futbolowej stolicy nielogiczności.
Górnik jest po prostu uboższy piłkarsko i to było widać. Musiał szukać swoich szans w kontrach, przejęciach w środku pola, no i może ze dwa razy mu to w pierwszej połowie wyszło. Na przykład wtedy, kiedy Dadok przejął piłkę, pognał na bramkę i uderzył po długim rogu, ale van der Hart zachował czujność. Natomiast ostatecznie dla Lecha było to jak brzęczenie komara – jest to upierdliwe, ale pach gazetą i po kłopocie.
Lech miał świadomość swojej siły i konkretną akcją zaskoczył gospodarzy. Rebocho został wypuszczony z boku boiska, miał sporo miejsca i nie spanikował – nie pałował w pole karne, tylko idealnie wypatrzył Amarala na przedpolu. Ten dostawił stopę i Sandomierski nie miał żadnych szans.
GÓRNIK ZABRZE – LECH POZNAŃ. GOSPODARZE BEZ SZANS
Na przerwę Górnik schodził więc z jednobramkową stratą i niby poczuciem, że jest blisko, ale bardziej ze świadomością – jednak jest daleko. Urban próbował reagować, zmienił aż czterech zawodników. Za jedną chcemy mu podziękować – zatrzymał bowiem w szatni Mvondo, a że Feddek uparł się go nazywać „Żą Żulem”, mogliśmy odetchnąć.
W każdym razie – te zmiany nie pomogły Górnikowi, tylko jeszcze bardziej go rozregulowały. Zanim chłopaki ogarnęli co i jak, było w zasadzie po meczu. Jeszcze Kownacki okazał się wyrozumiały i przyjmował piłkę na pięć metrów w polu karnym (by błagać o karnego), zamiast strzelać, ale już Amaral nie miał skrupułów. Uderzenie Kamińskiego został obroniony przez Sandomierskiego, jednak znów w drugie tempo wszedł Portugalczyk i załadował na pustaka.
Początkowo gol nie został uznany, bo asystent podniósł chorągiewkę. Feddek dziwił się, na co czekamy, zupełnie jakby komentował pierwszy mecz od 1998 roku, ale tak, tak, czekaliśmy na VAR (video assistant referee, Marcin). I VAR wskazał, że bramka była prawidłowa – Kamiński wbiegał zgodnie z przepisami.
Po tym wszystkim Górnik nie mógł się już podnieść, właściwie to powinien dziękować że nie przegrał wyżej. Zabrzanie nie oddali żadnego sensownego strzału po przerwie. Nokaut.
Lech jest w półfinale. Całkowicie zasłużenie. Mamy nieodparte wrażenie, że jakby Lech potrzebował tutaj 5:0, to by zrobił 5:0. A tak jechał sobie na trzecim biegu, swoje zrobił i teraz znów może skupić się na lidze.
Górnik Zabrze – Lech Poznań 0:2
Amaral 31′ 58′
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Minuty, które wstrząsnęły Pogonią
- Niełatwa sztuka dzielenia tortu. Rezerwowi Lecha Poznań
- Właściwe miejsce i czas. Joao Amaral
Fot. Newspix