Reklama

Bartnicki: Więcej optymizmu, wiele klubów chętnie by się z nami zamieniło

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

27 lutego 2022, 08:33 • 16 min czytania 7 komentarzy

GKS Tychy prawdopodobnie znów będzie walczył o awans do Ekstraklasy, ale nie znaczy to, że w klubie wszystko układa się idealnie i nie ma problemów. Między innymi o tym rozmawiamy z prezesem Leszkiem Bartnickim. Dlaczego przegrany baraż z Górnikiem Łęczna miał tak duże znaczenie dla postawy zespołu jesienią? Czego wtedy zabrakło do zwycięstwa? Z jakiego powodu latem przeprowadzono mało transferów? Jakie były kulisy pozyskania Mateusza Czyżyckiego? Skąd trwający od dłuższego czasu spadek frekwencji? Czy wokół klubu panuje atmosfera zniechęcenia i czy są do niej podstawy? Zapraszamy. 

Bartnicki: Więcej optymizmu, wiele klubów chętnie by się z nami zamieniło

GKS Tychy latem grał w barażach o Ekstraklasę i rozbudził apetyty. Biorąc to pod uwagę, szóste miejsce w tabeli jest zadowalające?

Końcówka poprzedniego sezonu miała ogromny wpływ na to, jak wyglądała runda jesienna w naszym wykonaniu, a zwłaszcza jej początek. Z kilku powodów. Po pierwsze – do ostatniej kolejki graliśmy o bezpośredni awans, później natomiast przegraliśmy w rzutach karnych barażowy mecz z Górnikiem Łęczna, który ostatecznie wszedł do Ekstraklasy. To na pewno odbiło się na psychice zespołu. Po bardzo dobrej wiośnie – za ten okres byliśmy na drugim miejscu – wydawało się, że wejście do elity jest naprawdę blisko, jest realne i swoją grą zwyczajnie na nie zasługujemy. Po przegranych karnych w szatni prawie wszyscy płakali, a przecież znajdowali się w niej sami mężczyźni. Był to trudny moment. Chcąc powiedzieć coś mądrego, stanąłem przed chłopakami i przypomniałem im, że dwa zespoły, które rok wcześniej odpadły w barażach, czyli Radomiak i Termalica, po roku awansowały. Szukałem pozytywnego punktu zaczepienia. W każdym razie, ta porażka na finiszu odcisnęła na nas psychiczne piętno na starcie nowego sezonu.

Druga sprawa – trudniej było nam zaplanować letnie okno transferowe, skoro do samego końca musieliśmy rozważać scenariusz i na Ekstraklasę, i na I ligę. Wiadomo, że oznaczało to szukanie piłkarzy na trochę innych poziomach.

Reklama

Po trzecie – w związku z barażami, okres przygotowawczy mieliśmy krótszy niż większość pierwszoligowej konkurencji. Proszę zwrócić uwagę, że spośród trzech zespołów, które przegrywały w barażach i tak jesteśmy najwyżej. Arka Gdynia i ŁKS są dziś za nami w tabeli. To pokazuje, że wszystkim z tego grona było jesienią ciężko.

Co do naszego szóstego miejsca. Uważam, że jest ono dobrym punktem wyjścia do tego, żeby znów wiosną powalczyć o awans. Mam jednak poczucie, że powinniśmy zdobyć 4-5 punktów więcej, ten dorobek nie do końca mnie satysfakcjonuje.

Z tego, co pan mówi, wnioskuję, że może nie zlekceważyliście Górnika Łęczna, ale byliście bardzo pewni swego przed tym spotkaniem i dlatego później tak bolało.

Absolutnie się z tym nie zgodzę. Mam zupełnie inne spojrzenie na to, dlaczego wyszło nam wtedy tak, a nie inaczej. W żadnym wypadku nie zgubiła nas przesadna pewność siebie, choć faktem jest, że kilka tygodni wcześniej pokonaliśmy Górnika bez większych problemów. Widzę inne powody tego niepowodzenia. Trzy dni wcześniej, w ostatniej kolejce, mieliśmy jeszcze szanse na drugie miejsce. Łudziliśmy się w niedzielę rano, że być może wieczorem będziemy już w Ekstraklasie, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że musiałoby się zgrać kilka czynników. Z punktu widzenia psychologicznego miało to duże znaczenie. Łatwiej jest drużynie, która w ostatniej chwili weszła do baraży i znajduje się na fali wznoszącej, niż komuś, kto do końca walczył o bezpośredni awans i swojego celu nie osiągnął. A był on w zasięgu do ostatnich minut spotkania z ŁKS-em. Mówiąc kolokwialnie, naprawdę się wtedy wyżyłowaliśmy, a już trzy dni później graliśmy z Górnikiem Łęczna. I mentalnie, i fizycznie to odczuwaliśmy.

No i nie zapominajmy, że musieliśmy sobie poradzić z absencjami dwóch zawodników ofensywnych. Damian Nowak był kontuzjowany, a Łukasz Grzeszczyk został zawieszony na trzy mecze za swoje zachowanie po spotkaniu z Widzewem w Łodzi. W ostatnich dwóch kolejkach sezonu zasadniczego i w samym barażu nie mieliśmy żadnego pola manewru na pozycjach „dziewiątki” i „dziesiątki”. W ataku praktycznie od deski do deski musiał grać Szymon Lewicki, a na „dziesiątce” Sebastian Steblecki. Przy takim nagromadzeniu meczów brakowało kogoś, kto mógłby ze świeżym zapasem sił wejść na 20-30 minut i odciążyć kolegów. Jestem przekonany, że gdyby z Górnikiem mógł zagrać Grzeszczyk, a Nowak mógłby wejść po przerwie, to przebieg rywalizacji byłby inny. Łatwiej byłoby nam utrzymać piłkę na połowie przeciwnika. Mimo to warto docenić Górnika. Miał kryzys wiosną, ale koniec końców Kamil Kiereś dobrze tę drużynę poukładał i to nie przypadek, że przyzwoicie radzi sobie ona również w Ekstraklasie i nadal jest w Pucharze Polski – rzecz jasna po pewnych zmianach w kadrze.

 

Reklama

Letniego okienka nie udało się optymalnie przeprowadzić z powodów, o których mówiliśmy? Priorytetem byli napastnicy i dwóch pozyskaliście, ale poza tym niewiele się w Tychach działo.

Większość zawodników mimo wszystko zdało egzamin w poprzednim sezonie. Ciężko było dokonywać radykalnych zmian w składzie, skoro w tabeli wiosny zajęliśmy drugie miejsce, a nikt z kluczowych piłkarzy nas nie opuścił. Wiedzieliśmy, że trzeba przemeblować atak, zwłaszcza że zakończyliśmy współpracę z Lewickim. Najbardziej obawialiśmy się o pozycję młodzieżowca. Wcześniej wyglądało to całkiem przyzwoicie. Jesienią jednak straciliśmy Janka Biegańskiego, który wybrał Lechię Gdańsk. Wiosną dobrze radzili sobie Kamil Kargulewicz i Kacper Piątek, ale potem obaj przestali być młodzieżowcami. Podobnie Łukasz Norkowski, który wrócił do Lecha Poznań. Wypełnienie tej luki stanowiło największe wyzwanie. Tradycyjnie chcieliśmy dać szansę naszej młodzieży, a ponadto zdecydowaliśmy się na sprowadzenie Marcina Koziny z Goczałkowic. Ja i Krzysztof Bizacki kilka razy oglądaliśmy go na żywo. Wydawało nam się, że będzie kolejnym, po Kargulewiczu, ciekawym chłopakiem wyciągniętym z III ligi. Całościowo nie wyszło źle, ale na pewno nie mieliśmy takiego komfortu z młodzieżowcami jak wcześniej, szczególnie w pierwszych meczach.

Po czasie nie uważa pan, że wtłoczono do składu za mało świeżej krwi? Odnosiłem wrażenie, że po rewolucji kadrowej z lata 2020 mieliście poczucie, że wystarczy dołożyć jedynie skuteczniejszego napastnika i wszystko zatrybi. 

W obliczu braku awansu świadomie nie nastawialiśmy się na wielkie zakupy. Nasi zawodnicy sprawdzili się w boju. Rewolucja, o której pan wspomniał, zbiegła się z przyjściem trenera Artura Derbina. Sezon 2019/20 nie był dla nas udany, zakończyliśmy go w środku stawki, a kadra była wiekowa. Zdecydowaliśmy się na odmłodzenie zespołu i spolonizowanie szatni. Myślę, że ogólnie to wypaliło. Dziś możemy mówić, że świeżej krwi powinno być więcej, ale mieliśmy zespół, który dopiero co otarł się o awans, dlatego były podstawy, aby sądzić, że jest on silny personalnie.

Daniel Rumin bez powodu zimą nie przyszedł. Problem z napastnikami nie zniknął. Jesienią trzech łącznie strzeliło sześć goli i dołożyło trzy asysty. To byłby przyzwoity dorobek dla jednego zawodnika. 

I tak, i nie. Zgadzam się, że trzy bramki Tomka Malca, dwa Gracjana Jarocha i jedna Damiana Nowaka to niezbyt dużo. Ale z drugiej strony: pamięta pan z głowy, ile goli strzelali dla nas napastnicy sezon wcześniej?

Też niewiele, Lewicki miał bodajże siedem.

Lewicki siedem, a Nowak dwie. W sezonie, w którym GKS Tychy miał tyle samo bramek, ile wygrywający ligę Radomiak, sami napastnicy zdobyli ich zaledwie dziewięć. To pokazuje, że tego typu statystyk nie można od razu jeden do jednego przekładać na miejsca, które zespół zajmie, albo na jego siłę rażenia. Na tym tle sześć goli z jesieni i tak nie wygląda najgorzej, natomiast zgodzę się, że mogłoby być ich więcej.

Jak słusznie pan zauważył, przyjście Daniela Rumina właśnie tym jest spowodowane. Jego temat po raz pierwszy sondowaliśmy latem, ale wówczas warunki ewentualnego transferu były dla nas nieosiągalne. Ściągnęliśmy napastnika, który przez ostatnie półtora roku w I lidze strzelił 18 goli, więc argumenty ma. Często sytuacje musiał sobie wypracowywać niemalże w pojedynkę, nie grał w drużynach nastawionych na ofensywę. To zawodnik sprawdzony, 24-letni, czyli jeszcze w dobrym wieku. W ubiegłym sezonie skuteczniejsi od niego byli tylko Roman Gergel i Karol Angielski, którzy dziś są w Ekstraklasie. Bardzo liczę na Rumina i liczę na to, że w ataku będziemy mocniejsi. To jednak naczynia połączone, napastnicy potrzebują dobrych podań. Cieszę się, że w zimowych sparingach stwarzaliśmy dużo sytuacji. Nie zawsze je wykorzystywaliśmy, ale najważniejsze, że były, bo jesienią to kulało. Jest nowy pomysł na ustawienie w ofensywie i wierzę, że w warunkach bojowych się on sprawdzi. Aczkolwiek jeśli proporcje będą takie jak w naszym ostatnim sparingu z czeskim FK Trinec, gdzie trzy razy trafili obrońcy i tylko dwa razy napastnicy, to też się nie obrażę.

Drugą linię wzmacnia Mateusz Czyżycki, który jeszcze w pierwszej wiosennej kolejce wyszedł w podstawowym składzie Warty Poznań. Jak na I ligę, to konkretny transfer. 

Głównym celem transferowym po napastniku i młodzieżowcu był ktoś uniwersalny na pozycję nr 8. Mateusz wpisuje się w nasze założenie ściągania zawodników, którzy mogą się rozwinąć i mają jeszcze potencjał sprzedażowy, jak to się ładnie mówi. W przeszłości strzelił nam dwa gole w lidze i jednego w sparingu, dobrze go znaliśmy.

Temat nie pojawił się nagle, natomiast na początku Mateusz jasno powiedział, że chce powalczyć o skład w Warcie. Śledziłem jej sparingi w Turcji i szczerze mówiąc, gdy Mateusz był najlepszy na boisku w spotkaniu z Metalistem Charków, to pomyślałem sobie, że sprawa przestała być aktualna. Nie zdziwiło mnie więc to, że przeciwko Górnikowi Łęczna na inaugurację wiosny zagrał w wyjściowej jedenastce. Nie był to występ, którego piłkarz i trener Szulczek by sobie życzyli, Warta w następnych dniach sprowadziła nowych zawodników do linii pomocy i Mateuszowi jeszcze trudniej byłoby walczyć o swoje miejsce. Postanowiłem to wykorzystać. Zadzwoniłem do Mateusza i jego agenta, mówiąc, że ma dwa dni na znalezienie się w Tychach. Jeżeli w tym czasie nie przeprowadzimy transferu, to już w ogóle do niego nie dojdzie. Cieszę się, że wszystko przebiegło sprawnie i mogliśmy przedstawić takie nazwisko jako nasz ostatni zimowy nabytek. Szybko dogadaliśmy się z zawodnikiem, nie było też problemów w rozmowach z Wartą.

Czyli kadra już zamknięta?

Nigdy nie mów nigdy. Jest jeszcze jedna pozycja, którą moglibyśmy wzmocnić w razie pojawienia się jakiejś ciekawej opcji, ale to już bez presji. Czasami nieprzewidziane okoliczności wymuszają dalsze ruchy. Nie wiem, czy zdecydowalibyśmy się na Mateusza, gdyby podczas sparingu w Opawie poważnej kontuzji nie doznał Miłosz Pawlusiński. Rocznik 2004, w grach kontrolnych jego akcje rosły. Po cichu liczyłem, że zostanie objawieniem wiosny w I lidze. Były plany, żeby grać dwoma młodzieżowcami. Dostawaliśmy sygnały, że Miłosz znalazł się na radarze Marcina Brosza w kontekście reprezentacji U-19. Niestety zerwał więzadło krzyżowe przednie i wypadł na wiele miesięcy. To sprawiło, że musieliśmy zintensyfikować poszukiwania kogoś nowego. Uważam, że jeśli brać ludzi z zewnątrz, to tylko wtedy, gdy kogoś odpowiedniego nie znajdziemy na miejscu.

To z jakim nastawieniem zaczynacie wiosnę? Aby nie było gorzej czy celujecie w trzecie miejsce? Mówienie o drugim chyba byłoby zbyt daleko idące.

Do dwunastego miejsca różnice są naprawdę niewielkie. Dwunasta Skra ma 27 punktów, czwarte Podbeskidzie ma 32. Zapowiada to niezwykle ciekawą rundę. Kilka zespołów spoza miejsc barażowych będzie chciało pójść wyżej. Arka czy ŁKS na pewno snują takie plany, a bardzo aktywna na rynku transferowym jest chociażby Resovia. W tej wyliczance są też Odra Opole czy wreszcie chcący powalczyć o coś więcej Chrobry. Te kluby myślą przynajmniej o barażach. Nie pamiętam tak wyrównanej stawki, a śledzę tę ligę od wielu lat.

Pamiętam, z jakiego pułapu zaczynaliśmy rok temu. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że do ostatniej kolejki będziemy walczyli o bezpośredni awans, z pewnością bym mu nie uwierzył. Wszystko może się wydarzyć. Chcemy przynajmniej ponownie być w pierwszej szóstce. Jesteśmy już mądrzejsi o doświadczenia sprzed pół roku i w razie czego do końcówki sezonu będziemy chcieli podejść trochę inaczej. Weryfikacja nadejdzie szybko. Zaczynamy od czwartego Podbeskidzia, a potem jedziemy do piątej Sandecji. Następnie mecz z Zagłębiem Sosnowiec, którego pozycja jest zupełnie nieadekwatna do jego możliwości i potencjału. Po trzech kolejkach będziemy znacznie mądrzejsi.

Co na finiszu sezonu możecie zrobić inaczej? Tego, że Grzeszczyk wywinie numer na Widzewie nie dało się przecież przewidzieć, tu nie chodziło o doświadczenie. 

Łukasz może być pewny, że po końcowym gwizdku – nie tylko z Widzewem – natychmiast będę go pilnował, żeby nic się nie wydarzyło (śmiech). To zbyt ważny piłkarz, żebyśmy tracili go z powodów pozasportowych. Wracając do pytania: chodzi mi o aspekty mentalne i rozkład niektórych akcentów, rozłożenie sił, umiejętność niepopadania w skrajne nastroje od euforii do załamania. To wszystko będzie niezwykle ważne. Sam fakt, że pierwszy raz graliśmy w barażach miał znaczenie. Każdy następny baraż powinien być łatwiejszy, będziemy już oswojeni z otoczką i presją, która towarzyszy takim wydarzeniom.

Jak na drużynę z czołówki, GKS słabo gra u siebie. Nie można stwierdzić, że miał zabójczy terminarz, bo w Tychach punktowały chociażby Skra, Resovia czy Stomil.

Mamy aktualnie identyczny bilans w meczach domowych i wyjazdowych: po cztery zwycięstwa, trzy remisy i trzy porażki. Mecze, o których pan wspomniał, zwłaszcza te ze Stomilem i Skrą, budziły moje największe zastrzeżenia. Właśnie wtedy zabrakło nam tych kilku punktów. Z drugiej strony, kto wie, czy najlepszych jesiennych spotkań, jeśli chodzi także o samą grę, nie mieliśmy właśnie w Tychach. Uważam, że gdy pokonywaliśmy 2:1 Odrę Opole, remisowaliśmy z Widzewem czy wygrywaliśmy z Chrobrym, pokazywaliśmy naprawdę dobry futbol. A ogólnie naszym najlepszym meczem jesienią było pucharowe starcie z Wisłą Kraków. Przegraliśmy u siebie 1:3, ale zaprezentowaliśmy się z bardzo korzystnej strony. Nie widzę jakiegoś generalnego problemu z graniem przed własną publicznością. Przydałoby się jednak poprawić punktowanie, tym bardziej, że wiosną z czternastu kolejek osiem możemy mieć w Tychach, jeżeli ze Skrą jako formalny gość zagramy przy Edukacji. Wierzę, że kibice nam pomogą i będą licznie przychodzili na trybuny. Z punktu widzenia kibicowskiego czeka nas kilka bardzo ciekawych meczów.

Oczywiście wyjazdy są równie ważne. Koniec końców każde zwycięstwo jest warte tyle samo. Trzeba się pilnować bez względu na to, z kim gramy. W ostatnim sezonie dwa razy zremisowaliśmy z GKS-em Bełchatów, czyli jedynym spadkowiczem i tych czterech straconych punktów zabrakło później do bezpośredniego awansu.

A propos kibiców. Frekwencja jest problematyczna od dłuższego czasu. Covid covidem, ale wyraźne spadki nastąpiły już wcześniej. Mimo że jestem z Tychów, zajmuję się I ligą znacznie mniej niż Ekstraklasą, odnoszę jednak wrażenie, że wokół GKS-u wytworzyła się atmosfera permanentnego braku entuzjazmu. Widzi pan wyraźne powody tego stanu rzeczy i czy są pomysły, jak poprawić sytuację? 

Moim zdaniem takie spojrzenie na klub takich osób jak pan jest niesłuszne. Ja dla odmiany nie jestem tyszaninem, mieszkam w Tychach od dwóch i pół roku i  mam wrażenie, że w klubie dzieje się wiele, by mieszkańcy mogli się z GKS-em utożsamiać. Jesienią bywały mecze, w których łącznie na boisku mieliśmy czterech zawodników urodzonych w Tychach. Biorąc pod uwagę wielkość miasta i realia pierwszoligowe, to co najmniej niezły wynik. Nasze rezerwy walczą o awans do III ligi i są oparte niemal wyłącznie na młodych chłopakach stąd. Mamy liczne grupy młodzieżowe, które coraz lepiej się rozwijają. Po raz pierwszy w historii GKS Tychy miał drużynę U-17 w Centralnej Lidze Juniorów. Jej zawodnicy mają już za sobą debiuty w I lidze lub są nich bardzo blisko. Sądzę, że tyszanie mogą czuć, że to jest ich klub, że jest się z kim utożsamiać. Są kolejne plany. Myślimy nad stworzeniem sekcji kobiecej od nowego sezonu.

Jasne, w kontekście frekwencji część winy leży zapewne po naszej stronie i wcale się tego nie wypieram. Myślimy o tym, co da się poprawić. W tym tygodniu trudno będzie nie usłyszeć lub nie zobaczyć w Tychach zapowiedzi meczu z Podbeskidziem. Mocno promujemy to wydarzenie.

Na początku w klubie nastąpił efekt nowego stadionu i frekwencja nawet w II lidze była znakomita.

Średnia wynosiła sześć tysięcy. Przez pierwsze dwa lata w I lidze ponad cztery tysiące, dziś to około dwa i pół tysiąca.

Proszę mi wierzyć, że to szerszy problem. Poza kilkoma klubami, wszystkim spada frekwencja. Z badań poważnych firm audytorskich wynika, że niestety w Polsce coraz częściej wytwarza się profil kibica kanapowego. Dziś każdy mecz I ligi można obejrzeć z transmisji na kilka kamer z komentarzem. Wzrasta liczba osób, które wybierają taką formę. Nie zwalnia nas to z walki o kibica na stadionie i cały czas tę walkę podejmujemy. Jak mówiłem, wiosną parę meczów zapowiada się niezwykle ciekawie z tego punktu widzenia i liczę, że to przyciągnie ludzi. A i tak najlepszym marketingiem zawsze będą wyniki. Jeśli będziemy wygrywali, zaczniemy przyciągać kibiców.

Czyli nie ma pan poczucia, że wielu kibiców trwale się zniechęciło, że boją się uwierzyć w walkę o awans, bo później się zawiodą, więc może lepiej niczego już nie oczekiwać?

Apeluję do wszystkich o więcej optymizmu. Miniony sezon był najlepszy dla GKS-u od czterdziestu trzech lat. Mam wrażenie, że nie wszyscy w pełni zdali sobie z tego sprawę. Okej, ktoś powie, że gadam bzdury i ma prawo tak myśleć, natomiast fakty są faktami. Tamten sezon zakończyliśmy na trzecim miejscu, w całym 2021 roku wygraliśmy 19 meczów w I lidze. Nikt w tym okresie nie wygrał więcej.

Teraz zajmujemy miejsce barażowe. Mamy stosunkowo młodą kadrę, w większości opartą na polskich zawodnikach, często z regionu. Rezerwy dobrze sobie radzą w mocnej IV lidze śląskiej, a kibice pamiętają przecież, że jeszcze nie tak dawno to pierwsza drużyna rywalizowała na tym szczeblu. Mamy 12 grup młodzieżowych, cztery z nich wywalczyły po jesieni awanse do wyższych lig. Poprawiła się też baza treningowa, co ułatwi szkolenie i sprowadzanie utalentowanych zawodników i z regionu, i z innych rejonów Polski. Już w tym roku powstanie hybrydowa, pełnowymiarowa murawa z podgrzewaniem. Mamy swoje licealne klasy mistrzostwa sportowego. Chłopcy, którzy tam chodzą, zaliczali już swoje minuty w I lidze. Wynajmujemy dom wielorodzinny, w którym mieszkają juniorzy z innych części kraju. Codziennie dowozimy do szkoły i na treningi młodzież z dalszych części województwa. Prowadzimy program Top-Talent, obejmujący indywidualne treningi dla najzdolniejszych chłopaków. Kluby Ekstraklasy zapraszają naszą młodzież na testy, choć wcale o to nie zabiegamy. Jest się czym chwalić i absolutnie nie zgodzę się z tym, że w klubie panuje marazm, że nie rozwijamy się. Jak ktoś chce, to zapraszam, niech zobaczy wszystko na własne oczy.

Nie chcemy być kolosem na glinianych nogach i budować klubu, który będzie zależny od tego, czy w danym sezonie wywalczy awans. Nie będzie tu transferów za ogromne pieniądze, stawiania wszystkiego na jedną kartę, bo w razie niepowodzenia klubu może nie być. Nie mamy zadłużenia, bez problemu w pierwszym terminie otrzymujemy wszystkie licencje. Umiejmy dostrzegać pozytywy, co nie znaczy, że nie ma jakichś minusów. Uważam jednak, że szklanka nie jest do połowy pełna, ale zdecydowanie bliżej górnych krawędzi i plusów znajdziemy znacznie więcej. Wierzę, że sukces w postaci wejścia do Ekstraklasy prędzej czy później nadejdzie. Z całą pewnością już teraz wiele klubów w Polsce chętnie by się z nami zamieniło.

Rok temu rozmawialiśmy o nowym inwestorze, sekcja piłkarska została wyodrębniona ze spółki Tyski Sport, żeby takowy się znalazł. Nic nowego się nie wydarzyło. To nadal cel czy może poszukiwania nie są już tak intensywne?

Docelowo prywatny inwestor, większościowy lub mniejszościowy, w klubie się pojawi. Nawet w ostatnich kilkunastu dniach rozmawialiśmy z dwoma podmiotami, spotkaliśmy się w Tychach. Ciągle coś się dzieje, zainteresowanie GKS-em jest, ale powtórzę: musimy mieć pełne przekonanie, że ktoś, kto tu przyjdzie wzniesie klub na jeszcze wyższy poziom, a nie sprawi, że za chwilę trzeba będzie się obawiać o jego przyszłość.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O 1. LIDZE:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Kolarstwo

„Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha
0
„Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Betclic 1 liga

Komentarze

7 komentarzy

Loading...