Wczorajsze zwycięstwo Tottenhamu nad Manchesterem City to nie jedyne niespodziewane rozstrzygnięcie, które namieszało w tabeli Premier League. Sensacyjnie swoje wyjazdowe spotkania wygrały też ekipy znajdujące się w strefie spadkowej, które przez niejednego kibica zostały już spuszczone do Championship. Jeżeli jednak będą one w stanie dołożyć do swojego dorobku kilka kolejnych oczek w przeciągu najbliższych tygodni, na ostatnich miejscach w tabeli zrobi się ciekawie.
NIEWIELE POTRZEBA DO UTRZYMANIA
Jeszcze kilka tygodni temu w walkę o utrzymanie zaangażowane były Newcastle, Burnley, Watford i Norwich. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem był wówczas ten, w którym tylko jedna z wymienionych czterech ekip wygrywa los na loterii i utrzymuje się na powierzchni wody. Przy takim rozwiązaniu do utrzymania nie byłoby pewnie nawet potrzebne zgromadzenie legendarnych 40 punktów. To mityczna bariera, do której co roku dążą specjaliści od akcji ratunkowych. W tym przypadku wystarczyłoby po prostu zgromadzić o punkt więcej od słabszej trójki i w zupełności by to wystarczyło.
Dziennikarze The Athletic przeanalizowali sytuację spadkowiczów z ostatnich sezonów. Wyniki analizy jasno pokazują, że granica punktów, które zapewniają byt w Premier League, z każdym sezonem systematycznie się zmniejsza. Z obliczeń wynika, że różnica między najlepszymi a najgorszymi zespołami w lidze robi się coraz większa. Przez to drużyny z górnej połowy tabeli zabierają punkty, których później brakuje w jej dolnych rejonach.
W pierwszych dziesięciu sezonach, zaczynając od roku 1995 (właśnie wtedy Premier League zaczęła grać 38 kolejek), średnia punktowa czołowej szóstki wynosiła 70 punktów. W ostatnich dziesięciu latach liczba ta wzrosła do 75. Odwrotna tendencja jest za to zauważalna w strefie spadkowej. Przy identycznej próbie pierwszy wynik średniej punktowej trzech ostatnich zespołów w lidze wyniósł 33 oczka, natomiast drugi tylko 30. To pokazuje, że do utrzymania jest potrzebnych coraz mniej punktów, a czasy, w których drużyna zdobywała ich aż 40 i mimo to leciała do Championship raczej prędko nie wrócą. W całej historii Premier League mieliśmy tylko trzy takie przypadki, ostatni 19 lat temu.
BEZPIECZNA PRZEWAGA UCIEKAJĄCYCH
Sęk w tym, że po zimowym okienku transferowym Sroki z Newcastle oderwały się od pozostałej trójki w ogonie tabeli i tym samym niejako wydały na nią wyrok. Ekipa Eddie’go Howe’a nie przegrała od sześciu meczów w lidze i wypracowała sobie kilka punktów przewagi nad 18. miejscem. Mało tego, nic nie zwiastuje sytuacji, w której Newcastle znowu będzie przeżywać kryzys. Nowe transfery bardzo szybko odcisnęły piętno na grze zespołu, przez co nie mamy prawa podejrzewać, że Sroki czeka dramatyczna ucieczka przed relegacją.
KOGO KUPIŁO NEWCASTLE? BRUNO GUIMARAES – KOMPLETNY SZEF ŚRODKA POLA
Podobnie ma się zresztą sytuacja z kolejnym zespołem, który stanowi cel dla dolnej trójki. Na 17. miejscu znajduje się bowiem Everton, który również starał się wykorzystać zimowe okno transferowe, a także zatrudnił na stanowisku trenera Franka Lamparda. Obecne wyniki co prawda nie powalają na kolana, ale pewne zwycięstwo nad Leeds w poprzednim tygodniu, a także dobre wprowadzenie się do zespołu Donny’ego van de Beeka, wlewają optymizm w serca kibiców na Goodison Park. Ciężko wyobrazić sobie spadek Evertonu, który w formacji ofensywnej ma takich piłkarzy jak Dominic Calvert-Lewin, Richarlison, czy Dele Alli.
Poza tym oba zespoły mają już kilka punktów przewagi nad 18. obecnie Watfordem i nic nie zapowiada jej zmniejszenia w najbliższych kolejkach. Taka a nie inna sytuacja sprawiła, że trzy ekipy ze strefy spadkowej zostały niejako skazane na siebie. O ile można walczyć o utrzymanie z trzema innymi drużynami, tak walka z dwoma niewiele daje. Nie ma przecież wielkiej różnicy w zajęciu 18. i 20. miejsca w Premier League. Takimi kwestiami mogą być zainteresowane klubowe księgowe albo agenci piłkarzy, którzy pilnują skomplikowanych klauzul wpisanych w kontrakty swoich zawodników. Kibice jednak na to gwiżdżą. Spadek to spadek.
Tymczasem wspominane trzy zespoły postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić wszystko, by znów wyrównać stawkę i może jakoś się z tego spadku wyplątać. Wczoraj sensacyjnie Burnley pokonało na wyjeździe Brighton. Samo zwycięstwo byłoby niespodzianką, ale wygrana 3:0 to niewątpliwie sensacja. Ekipa Seana Dyche’a dokonała demolki na zespole Kuby Modera. Sporą niespodzianką było z kolei zwycięstwo Watfordu nad Aston Villą, w tym przypadku skromnie – 1:0. Dzięki takim wynikom wciąż wszystko jest możliwe. Swoją chwilę chwały miało nawet Norwich, jednak z prowadzenia objętego na Anfield nic ostatecznie nie wyszło i trzeba było przełknąć porażkę z Liverpoolem.
Obecna sytuacja w piwnicy tabeli prezentuje się więc tak:
14. Brentford – 24 punkty
15. Leeds – 23
16. Everton – 22
17. Newcastle – 22
18. Watford – 18
19. Burnley – 17
20. Norwich – 17
BURNLEY SIĘ NIE PODDAJE
Jest więc co nadrabiać, ale mimo wszystko warto pochylić się nad szansami potencjalnych spadkowiczów na ostateczne utrzymanie. Zwłaszcza, że liczba rozegranych meczów między poszczególnymi drużynami znacznie się od siebie różni, po tym jak sporo spotkań zostało odwołanych przez panującą pandemię. I dlatego takie Burnley ma ich na swoim koncie o dwa mniej niż Watford i Newcastle. Pozostaje więc furtka na wygranie ich obu i wylądowanie na 15. miejscu u boku Leeds.
Sean Dyche może mieć duże nadzieje w związku z drugą częścią sezonu, bo jego drużyna po prostu gra od kilku kolejek znacznie lepiej niż wcześniej. Dziennikarze The Athletic rzucili okiem na poprzednie sezony w wykonaniu Burnley i porównali ich wyniki z pierwszej i drugiej części sezonu. O ile osiągnięcia punktowe nie zawsze bronią tezy, że podopiecznym Anglika idzie lepiej pod koniec sezonu, to jednak statystyki strzelonych i straconych goli, czy też wykreowanych sobie sytuacji faktycznie ją potwierdzają.
Podobnie jak wyniki osiągane przez jego zespół w ostatnich tygodniach. Pięć ostatnich meczów Premier League to dla Burnley zwycięstwo, trzy remisy i tylko jedna porażka. Jeżeli dodamy, że punkty udało się zdobyć z takimi rywalami jak Arsenal, czy Manchester United, to od razu zaczynamy bardziej wierzyć w powodzenie ich misji. W pewnym stopniu podobnie dobrej myśli mogą być na Vicarage Road, bo mimo że gra Watfordu nie powala na kolana, to jednak osiągnięcia Roya Hodgsona zostały już odnotowane przez statystyków. Przed jego przyjściem Szerszenie nie potrafiły utrzymać czystego konta w 31 meczach Premier League z rzędu, po czym pod wodzą doświadczonego Anglika zrobiły to dwukrotnie w czterech spotkaniach.
ROY HODGSON – TRENER Z INNEJ EPOKI
KTO MOŻE BYĆ ZAGROŻONY?
W tym miejscu należy zadać pytanie, komu w takim razie mogą zaszkodzić ewentualne kolejne zwycięstwa Burnley i Watfordu, a być może także Norwich? Newcastle raczej będzie uciekać i kierować się ku górze tabeli, z kolei Everton nie powinien być zbyt długo uwikłany w walkę o utrzymanie. I tutaj pojawia się temat Leeds i Brentford, które mimo że mają całkiem niezłe miejsca w tabeli, to nie są one w zupełności bezpieczne. Bliżej im bowiem do strefy spadkowej, niż do zakończenia sezonu w górnej połowie stawki.
Brentford przeżywa potężny kryzys, na który składa się sześć porażek w siedmiu ostatnich meczach Premier League. Zostały one przeplecione bezbramkowym remisem z Crystal Palace. Aby przypomnieć sobie ostatnie zwycięstwo Pszczół, musimy się cofnąć aż do 2 stycznia. Konkurencja nie próżnuje i pozostanie na tak długi czas z tym samym dorobkiem punktowym może mieć bardzo przykre konsekwencje. Co jeszcze każe nam martwić się o Brentford? Terminarz. Podopieczni Thomasa Franka wcale nie będą mierzyć się jednak z najlepszymi drużynami w Anglii. Ich trzy kolejne spotkania to boje z Newcastle, Norwich i Burnley. Tym samym każda ewentualna porażka w takich pojedynkach będzie jeszcze bardziej zmniejszać różnicę dzielącą ich od strefy spadkowej.
Bezpiecznie nie może czuć się także Leeds United, które mierzy się z syndromem drugiego sezonu po awansie do Premier League i w żadnym stopniu nie przypomina drużyny z ubiegłorocznych rozgrywek. Drużyny Marcelo Bielsy już nie raz miały problem z utrzymaniem dobrej dyspozycji na przestrzeni całego sezonu. Tym razem nie chodzi o utrzymanie dobrej dyspozycji, a po prostu takiej, która pozwoli im się utrzymać. Kalendarz Pawii może zwiastować kłopoty. Już dzisiaj drużyna Mateusza Klicha mierzy się z Manchesterem United, a następne kolejki to spotkania z Liverpoolem i Tottenhamem. W najbliższych tygodniach Leeds może więc nie być na tak dobrym miejscu w tabeli jak teraz.
Gdy już wydawało się, że zabawa na dole tabeli jest zamknięta, na nowo się ona otworzyła. O ile wszyscy będziemy pewnie przeżywać pogoń Liverpoolu za Manchesterem City, wykaraskanie się ze strefy spadkowej Burnley, czy Watfordu również może być bardzo interesujące. Pierwsze bardzo ważne mecze w tym kontekście już w środku tygodnia. We wtorek obie ekipy będą nadrabiać zaległości z grudnia. Wyniki mogą po raz kolejny znacznie wpłynąć na kształt dolnej części tabeli.
Czytaj więcej o Premier League:
- Manchester City grał, a Harry Kane strzelał. Manchester City – Tottenham 2:3
- Jarrod Bowen wjeżdża do poważnej piłki. Czas na reprezentację i wielki transfer?
Fot. Newspix