Reklama

Roy Hodgson – trener z innej epoki

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

29 stycznia 2022, 09:54 • 30 min czytania 15 komentarzy

Kiedy Roy Hodgson rozpoczynał swoją trenerską karierę, Diego Armando Maradona stawiał dopiero pierwsze kroki w seniorskiej piłce jako zawodnik Argentinos Juniors. Ze stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski ustępował Kazimierz Górski. W kinach pojawił się kultowy „Taksówkarz”, w telewizji zadebiutował „Muppet Show”, a zespół ABBA wydał album „Arrival” ze słynnym przebojem „Dancing Queen”. O mistrzostwo świata kierowców Formuły 1 rywalizowali James Hunt i Niki Lauda, na kortach Wimbledonu zatriumfował Björn Borg. Na świat przyszli Francesco Totti, Andrij Szewczenko i Michael Ballack, zmarli zaś Feliks „Papa” Stamm, Agata Christie i Mao Zedong. Europę wciąż dzieliła żelazna kurtyna, na swą premierową odsłonę czekała sieć telefonii komórkowej pierwszej generacji, a TikTok nie śnił się nawet najbardziej śmiałym pisarzom science-fiction. 1976 rok. Cholera, to był po prostu inny świat. No i zupełnie inny futbol.

Roy Hodgson – trener z innej epoki

Pomyślcie tylko, jak wiele piłkarskich rewolucji przetrwał Hodgson.

Startował tuż po tym, gdy Ajax Amsterdam i reprezentacja Holandii zademonstrowały światu futbol totalny w pełnej krasie. Na własnej skórze doświadczył, jak wiele w kwestiach taktycznych zmieniła korekta przepisu o spalonym i zakazanie bramkarzom chwytania podań. Przyglądał się bacznie narodzinom finansowej potęgi Premier League i kryzysowi Serie A. Obserwował zmiany na rynku transferowym wywołane przez prawo Bosmana. W kolejnych klubach wdrażał nowinki z zakresu przygotowania siłowego i motorycznego, czerpiąc pełnymi garściami z rozwoju medycyny sportowej. Chcąc nie chcąc godził się z tym, jak gigantycznym, zglobalizowanym biznesem staje się piłka nożna. Śledził szalone poczynania rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza i naftowych potentatów z Bliskiego Wschodu. Przyjął do wiadomości, że wielu z jego podopiecznych potrzebuje ledwie kilku lat, by rozmnożyć majątek do siedmiocyfrowych sum.

Mogło się wydawać, iż frajdę z zasiadania na ławce trenerskiej odebrało mu dopiero zamieszanie związane z systemem wideoweryfikacji. Przestał nadążać za kolejnymi zmianami w przepisach. – Nie rozumiem, jak mogliśmy do tego dopuścić – narzekał. – Ciągłe zmiany rujnują piłkę nożną. To zaprzeczenie zasadom, jakie akceptowane są przed zawodników od najmłodszych lat. Dotarliśmy do sytuacji, kiedy nikt już nie wie, kiedy zagranie ręką stanowi przewinienie. To absolutny nonsens. Nie chcę ani korzystać na tych zmianach, ani na nich tracić, bo nie mam wątpliwości – to zabija naszą grę.

18 maja 2021 roku, gdy jego Crystal Palace było już pewne utrzymania w Premier League, 74-letni wówczas Hodgson zapowiedział, że to jego ostatni sezon w klubie z Selhurst Park. Dziennikarze pytali wprost: „to co, emerytura?”. Anglik tylko się uśmiechał: – Nigdy nie mów nigdy. Widziałem zbyt wielu szkoleniowców, którzy kończyli kariery z wielką pompą i fanfarami tylko po to, by po krótkim czasie z powrotem wypłynąć na powierzchnię. Ja wolałbym tego uniknąć.

Reklama

Teraz Hodgson wraca do Premier League, by ratować przed spadkiem Watford. To jego 21. miejsce pracy.

ROY HODGSON – SYLWETKA, HISTORIA, BIOGRAFIA

Selekcjoner z zaskoczenia

Kiedy w lutym 2012 roku Fabio Capello w aurze skandalu zrezygnował z posady selekcjonera reprezentacji Anglii, wśród kibiców zapanowało lekkie przerażenie. „Synowie Albionu” mieli bowiem za sobą doprawdy fatalną turniejową passę. Od mistrzostw Europy w 1996 roku nie udało im się ani razu dotrzeć choćby do półfinału wielkiej imprezy, a przecież na każdą z nich jechali z medalowymi aspiracjami. Mundial w Republice Południowej Afryki zakończył się dla nich blamażem w starciu z Niemcami. Na Euro w 2008 roku w ogóle się nie zakwalifikowali, co w kraju potraktowano jako wielką hańbę. Gwałtowne rozstanie z Capello na kilka miesięcy przed startem kolejnych mistrzostw Starego Kontynentu znów nie wróżyło zatem dla angielskiej drużyny narodowej niczego dobrego.

W oczach mediów i opinii publicznej najwłaściwszym kandydatem do zastąpienia Capello był Harry Redknapp. Doświadczony, charyzmatyczny, złotousty manager pracujący wtedy w Tottenhamie. Jawił się on jako tak wielki faworyt do przejęcia sterów w kadrze na krótko przed turniejem, że publicznie poparcia udzielił mu nawet Phil Gartside. Członek zarządu angielskiej federacji i jeden z czterech mężczyzn, od których zależał wybór nowego szkoleniowca.

Gartside najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że pozostała trójka nie chce o Redknappie słyszeć.

Reklama

Roy Hodgson i Harry Redknapp

Dlaczego? Sam Redknapp pisał w swojej autobiografii, że chodziło o jego pryncypialną niezależność. Przedstawił siebie jako szkoleniowca funkcjonującego poza ramami wytyczanymi przez federację, podczas gdy jego zdaniem władze angielskiego futbolu poszukiwały kogoś bardziej poukładanego. Czy wręcz: ugładzonego. Do tego dołożyć należy wieloletni konflikt Redknappa z sir Trevorem Brookingiem, wysoko postawionym działaczem Football Association. No i z pewnością nie bez znaczenia był też fakt, iż Tottenham zagwarantował sobie sowite odszkodowanie, gdyby ktoś chciał podebrać im managera. W efekcie medialny kandydat numer jeden tak naprawdę wcale nie liczył się w zakulisowej grze o posadę. Nawet z nim nie porozmawiano. 14 maja 2012 roku zwolnione przez Capello miejsce zajął natomiast Roy Hodgson. I w wielu angielskich domach można było usłyszeć pełen zdumienia komentarz: „ale jak to, kurwa, Roy Hodgson?”.

Hodgson? HODGSON?!

Ten sam, który jako trener Liverpoolu wytrzymał niespełna 200 dni, a kibice The Reds byli bliscy wywiezienia go z Anfield na taczce? Ten sam, który biegle posługuje się pięcioma językami, ale w żadnym nie powiedział jeszcze niczego porywającego? Ten safanduła, ten nudziarz, ten pierdoła? Przecież jego płomienna przemowa nie nakłoniłaby nawet psa do pobiegnięcia za rzuconym kijem, a co tu mówić o nakręceniu atmosfery w reprezentacji Anglii…

Nie chce mi się wierzyć, że przedstawiciele FA naprawdę rozmawiali tylko z Royem Hodgsonem. Sprawa musi mieć drugie dno – dziwił się Phil Neville, były reprezentant kraju. – Ta kandydatura nie wzbudzi ekscytacji wśród kibiców – dyplomatycznie oznajmił przedstawiciel stowarzyszenia fanów drużyny narodowej. – Miejmy nadzieję, że federacja przedstawi nam argumenty, które kierowały nią przy takim, a nie innym wyborze. O ile takowe istnieją – pieklił się w swoim felietonie Daniel Taylor. I dodał: – Liverpool pod wodzą Hodgsona bronił się przed spadkiem z ligi. Federacja spróbuje chyba wymazać ten wpis z jego CV. Z kolei Chris Waddle wypalił bez ogródek: – Wyjście z grupy będzie dla Anglii sukcesem. Zwycięstwo na Euro to byłaby historia na miarę Grecji w 2004 roku.

„I co ja robię tu?”

W całym tym medialnym zgiełku najwięcej spokoju zdawał się zachowywać sam Hodgson. Podpisał czteroletnią umowę z federacją i zdawał sobie sprawę, że nawet ewentualne niepowodzenie na Euro 2012 nie pozbawi go posady. Posady, o której kilkanaście lat wcześniej nie ośmieliłby się nawet śnić. Gdy zaczynał trenerską karierę, planował popracować w zawodzie przez dziesięć, może piętnaście lat. Zaoszczędzić trochę forsy, przeżyć kilka fajnych przygód i wyluzować. Otworzyć jakiś mały biznes. Może biuro podróży? Albo księgarnię? Anglik jest przecież molem książkowym. Uwielbia przede wszystkim powieści obyczajowe – historie ludzi zmagających się z egzystencjalnymi problemami, poszukujących sobie miejsca w świecie. W każdej przeczytanej książce Hodgson pozostawia cząstkę siebie, a jednocześnie każda z nich odciska pewne piętno na jego osobowości. Jest on tego zresztą w stu procentach świadom i uważa to za stąpanie po cienkim lodzie.

Ostrożność jest niezbędna – zaznaczył na łamach magazynu „Big Issue”. – Rzeczy, które robisz. Ludzie, których spotykasz. Książki, które czytasz. Filmy, które oglądasz… Pochłoniesz nieopatrznie treść i po chwili już robisz lub mówisz coś, co zostało przez tę treść podświadomie zainspirowane. To ryzyko.

Stonowana postawa Hodgsona podziałała kojąco na opinię publiczną. Anglik zadziwił paroma decyzjami przed startem mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie, nie znajdując na przykład miejsca w kadrze dla Rio Ferdinanda, ale zasadniczo sprawiał wrażenie właściwego człowieka na właściwym miejscu. Wbrew ponurym wizjom niektórych ekspertów, „Synowie Albionu” zdołali wyjść z grupy i z turniejem pożegnali się po porażce w rzutach karnych w ćwierćfinałowej konfrontacji z reprezentacją Włoch. Drużyna zaprezentowała się solidnie w defensywie, co uznano za niezły fundament do dalszego rozwoju. Gianfranco Zola porównał nawet Hodgsona do legendarnego Arrigo Sacchiego. Nie odpuszczał tylko pokrzywdzony i sfrustrowany Ferdinand, który po porażce Anglików z Włochami stwierdził: – Andrea Pirlo zagrał fenomenalnie, ale bardzo możliwe, że u nas taki zawodnik nie znalazłby się w kadrze.

Roy Hodgson

Kibice docenili Hodgsona. W trakcie meczu z Włochami skandowali jego nazwisko, pojawiły się nawet transparenty z napisem „Roy – ufam tobie”. Popularny dziennikarz Henry Winter po powrocie z turnieju napisał na temat Roya artykuł tak pochwalny, że aż ocierający się o laurkę. – Kiedy ukraiński selekcjoner Ołeh Błochin zaproponował krytycznie nastawionemu reporterowi „wyjście na zewnątrz i załatwienie spraw po męsku”, Hodgson szeroko otworzył oczy ze zdumienia. Jest zbyt cywilizowanym człowiekiem, by takie rozwiązanie w ogóle przyszło mu do głowy. W poniedziałek porozmawiał z mediami na lotnisku. W inteligentny i szczery sposób podsumował występ reprezentacji Anglii, opowiedział o mocnych i słabych stronach swojego zespołu. O planach na przyszłość. To nie Capello wciąż zerkający w kierunku tłumacza. To nie Keegan i jego wieczne hiperbole. Hodgson potrafi studzić emocje wokół kadry.

Czyż nie brzmi to sielankowo?

Problem tylko w tym, że na mundialu w Brazylii podopieczni Hodgsona zdobyli zaledwie jeden punkt i odpadli z turnieju już po fazie grupowej, a na mistrzostwach Europy we Francji skompromitowali się w 1/8 finału, przegrywając 1:2 z reprezentacją Islandii. W sumie Roy poprowadził ekipę „Synów Albionu” na trzech turniejach rangi mistrzowskiej i nie udało mu się wygrać ani jednego spotkania w fazie pucharowej. W 2012 roku przyniósł kibicom nadzieję, to prawda, lecz cztery lata później był już jedynie bohaterem memów. Obiektem medialnych kpin i bezpardonowych ataków. – Jestem rozbity, załamany i zdewastowany – przyznał.

Nie zapewniło mu to jednak taryfy ulgowej. Jason Burt z „The Telegraph” strzelał do Hodgsona niczym z karabinu maszynowego. – Za jego kadencji reprezentacja Anglii cofnęła się w rozwoju. Ten zespół nie ma żadnej tożsamości. Zapamiętamy go tylko z dwóch wielkich turniejowych porażek i nieszczęsnego meczu z Islandią, stanowiącego jeden z najbardziej zawstydzających momentów w dziejach angielskiego futbolu.

– Celem Hodgsona były podobno mistrzostwa świata w 2018 roku – kontynuował tyradę Burt. – Nigdy nie powinien był spoglądać aż tak daleko w przyszłość. […] Czy on kiedykolwiek szczerze wierzył w proces ewolucji reprezentacji Anglii, na którego czele stanął, czy po prostu chciał utrzymać się na stołku? Wygląda na to, że to drugie. Sprawiał wrażenie porządnego człowieka, który nigdy nie miał jednak pełnej kontroli nad zespołem. Usiłował przede wszystkim uszczęśliwić swoich szefów. […] Tylko czy można oczekiwać innych rezultatów, jeśli zatrudnia się trenera, który ostatnio prowadził West Bromwich Albion?

Islandia 2:1 Anglia (1/8 finału Euro 2016)

Hodgsona odsądzano od czci i wiary. Zarzucano mu kiepskie przygotowanie taktyczne zespołu i chaos w zarządzaniu wyjściową jedenastką. Kibice reprezentacji do dzisiaj łapią się za głowę na myśl, że podczas Euro 2016 etatowym wykonawcą rzutów rożnych w kadrze był Harry Kane. Natomiast sam selekcjoner, cztery lata wcześniej tak chętny do omawiania swoich wyborów z dziennikarzami, tym razem nie miał wiele do powiedzenia. Pożegnalną konferencję prasową zaczął od stwierdzenia: „właściwie nie wiem, co tutaj jeszcze robię”. Nie chciał odpowiadać na pytania. – Jeden nieudany mecz spowodował olbrzymie szkody. Dla mnie osobiście i dla drużyny. Nawet w kontekście przyszłości. Teraz ten zespół ma wielką wyrwę do załatania. Gdyby nie ta porażka, żadnej wyrwy by nie było.

Spodziewano się, że to może być zupełny koniec Hodgsona. Że czeka go albo odcinanie kuponów w egzotycznych krajach, albo zasłużona emerytura. A jednak Anglik otrząsnął się po klęsce i powrócił do Premier League. We wrześniu 2017 roku przejął Crystal Palace, które rozpoczęło sezon ligowy od czterech porażek do zera. Hodgson najpierw przedłużył tę tragiczną passę do siedmiu meczów, a potem sensacyjnie wyciągnął „Orły” z zapaści i summa summarum zapewnił im utrzymanie w lidze. Dokonał tej sztuki również w 2019, 2020 i 2021 roku, po drodze stając się najstarszym managerem, jaki pracował w Premier League.

Crystal Palace nie prezentowało najpiękniejszego futbolu w lidze, lecz zyskało stabilizację.

Stabilizacja. U Roya to specjalność zakładu.

Andros Townsend stwierdził na łamach „The Athletic” – Byłbym dzisiaj w zupełnie innym miejscu jako piłkarz, gdyby nie wpływ Roya Hodgsona na moją karierę. Na jego treningach często ćwiczy się w trybie obrońcy kontra napastnicy. Podczas pierwszej z takich gierek Roy umieścił mnie w gronie obrońców. Byłem niezadowolony. Miałem wrażenie, że trener się na mnie uwziął. Trochę się nadąsałem, ale on powiedział tylko: „nauczę cię porządnie bronić, nawet jeżeli ma to być ostatnia rzecz, jakiej dokonam jako trener”. Tak to u niego wygląda – on nie pozwala zapomnieć zawodnikom o ich defensywnych obowiązkach. Właśnie z tego wynika stabilizacja, jaką zapewnił Crystal Palace. Był idealnym trenerem dla klubu. I dla mnie.

Wuefista na emigracji

Z pozoru Crystal Palace było faktycznie idealnym klubem do spuentowana bogatej we wzloty i upadki kariery Roya Hodgsona. Anglik urodził się bowiem 9 sierpnia 1947 roku w południowym Londynie i za młodu kibicował właśnie „Orłom”. Miał swoją ulubioną miejscówkę na trybunach, kolekcjonował meczowe programy. W asyście ojca czaił się na opuszczających stadion zawodników, by zgarnąć od nich jak najwięcej bezcennych autografów do kajeciku. Co tydzień pojawiał się nawet na meczach drużyny rezerw. Przez kilka lat sam zbierał zresztą szlify w szkółce swojego ulubionego klubu. Do pierwszego zespołu nigdy się jednak nie przebił. W wieku dziewiętnastu lat wylądował w półprofesjonalnym Tonbridge Angels FC i stało się jasne, że wielkiego piłkarza to z niego nie będzie.

Roy nie poddał się jednak bez walki. Zgodnie ze słowami Sebastiana Faulksa, autora jego ukochanej powieści zatytułowanej „Ptasi śpiew”. – Żadna moc na świecie nie jest w stanie powstrzymać połączonych sił mięśni, instynktu i woli od dotarcia do wyznaczonego celu.

Próbował więc swoich sił w tak anonimowych zespołach, jak Gravesend & Northfleet, Maidstone United i Ashford Town, równolegle robiąc papiery trenerskie. Podjął się też dorywczo pracy jako nauczyciel języka angielskiego oraz, co naturalne, wuefista. Uczniowie nie mogli przypuszczać, że kartkówki z gramatyki i sprawdziany z przewrotu w tył urządza im przyszły selekcjoner reprezentacji Anglii. – To jedyny nauczyciel, który do klasy przychodził w dresie. Ale jemu to pasowało – wspomina jeden z eks-uczniów Hodgsona. – Potrafił nas zainteresować. Lubił urządzać lekcje angielskiego wokół aktualnych tematów politycznych.

Roy Hodgson (lewy dolny róg; fot. Kentish Express)

W 1973 roku Anglik zdecydował się na nietypowy, desperacki i w sumie kontrowersyjny krok. Związał się z południowoafrykańskim Berea Park FC. A trzeba pamiętać, że Republika Południowej Afryki była w tamtym czasie bojkotowana przez większość z najważniejszych organizacji sportowych (w tym FIFA) z uwagi na stosowanie segregacji rasowej. Totalitarny system społeczno-polityczny zwany apartheidem już w latach 60. został uznany przez Organizację Narodów Zjednoczonych za zbrodnię przeciwko ludzkości i Hodgson nie mógł nie wiedzieć, w co się pakuje, gdy podpisywał umowę z klubem dopuszczającym do swoich szeregów wyłącznie białych piłkarzy. Roy zapewnia wszakże, iż w ogóle nie brał wtedy pod uwagę tego rodzaju argumentów.

Chciał zawodowo grać w piłkę i tyle.

– Nie skupiałem się na ustroju, jaki panował w RPA. Chyba wszyscy angielscy zawodnicy, jakich tam spotkałem, uważali apartheid za okrucieństwo – opowiadał Hodgson. – Niewiele mogliśmy zrobić. To niezbyt uczciwie, by wracać do moich decyzji sprzed 40 lat i analizować je pod kątem rasizmu.

Anglik właśnie w RPA odniósł pierwszy sukces w roli trenera. Poprowadził ekipę trzynastolatków z prowincji Transwal do triumfu w krajowych mistrzostwach w Durban. Wśród jego wychowanków znajdował się Roy Wegerle, późniejszy piłkarz między innymi Chelsea i Blackburn Rovers. – Był fantastycznym trenerem młodzieży – przyznał Neal Collins, wtedy początkujący piłkarz, obecnie wzięty publicysta. – Uczył nas podawania obiema nogami, kładł wielki nacisk na szybkie rozegranie piłki.  Naprawdę się pod jego okiem rozwinęliśmy. Kiepsko radził sobie tylko z wściekłymi rodzicami. Roszczeniowe mamusie nie dawały mu żyć.

Arogancki rewolucjonista

W 1975 roku 29-letni Hodgson definitywnie dał sobie spokój z karierą piłkarza. Odwiesił buty na kołku. I bardzo możliwe, że zatrudniłby się w jakiejś szkole, by na stałe zostać nauczycielem wychowania fizycznego, gdyby nie pewien stary druh, który całkowicie odmienił trajektorię jego życia. Bob Houghton. Panowie zakumplowali się jeszcze w czasach szkolnych, a ich znajomość szybko przerodziła się w prawdziwą przyjaźń. Łączyła ich pasja do futbolu, no i niewystarczająco duży talent, by grać w piłkę na wysokim poziomie. W bardzo młodym wieku postanowili więc, że zostaną szkoleniowcami. Ukończyli wszystkie kursy oferowane przez angielską federację, zdobyli wszelkie uprawnienia. Jeździli na staże do największych trenerskich sław w Anglii, żeby wymienić choćby Bobby’ego Robsona. W 1972 roku Hodgson był grającym asystentem Houghtona w Maidstone United. Potem obaj wylądowali w Republice Południowej Afryki.

Zdawali sobie sprawę (wybrzmiewa to nawet w cytowanej wcześniej wypowiedzi Harry’ego Redknappa), że w Anglii traktuje się ich trochę jak kujonów. Potencjalnych teoretyków-urzędasów z Football Association, a nie młodych, obiecujących managerów. Dlatego w 1974 roku Houghton z ochotą zaakceptował ofertę od szwedzkiego Malmö FF. I natychmiast odniósł tam wielki sukces, dwa razy z rzędu sięgając z klubem po mistrzostwo i puchar kraju. Kibice wręcz oszaleli na jego punkcie – dowodzone przezeń Malmö grało futbol z innej planety, taktycznie wyprzedzając pozostałe ekipy w lidze o całą epokę. Tym samym Houghton dobitnie udowodnił, że nawet słabiutki piłkarz może znakomicie rozumieć futbol. Gdy jeden z dziennikarzy zapytał go z przekąsem, czy ktokolwiek w Anglii pamięta jego występy w barwach Fulham, odpowiedział tylko: – Mam nadzieję, że nie. Bo jeżeli tak, to na pewno nie zapamiętał mnie z dobrej strony.

Jesienią 1975 roku działacze Halmstads BK – niewielkiego klubu, który z trudem utrzymał się z ekstraklasie – zapytali Houghtona, czy nie zdołałby polecić jakiegoś innego angielskiego trenera-cudotwórcy. W ten sposób do Skandynawii trafił również Roy Hodgson. I w debiutanckim sezonie wywalczył mistrzostwo Szwecji.

Zamieniłem wodę w wino – przyznał bez ogródek.

Bob Houghton (w środku)

Houghtona początkowo niespecjalnie w Szwecji lubiano. Malmö było bowiem postrzegane jako klub traktowany na specjalnych zasadach przez sędziów, co dodatkowo uwydatniło się w momencie, gdy Anglik nauczył swoich podopiecznych krycia strefą i zakładania pułapki ofsajdowej. Prasa oskarżała „Błękitnych” o nudny styl gry. Przeciwnicy kpili, że defensorzy Malmö od pierwszej do ostatniej minuty meczu grają z uniesioną do góry ręką, by sygnalizować arbitrom spalonego. – Jeżeli jesteśmy tacy słabi i nudni, to może niech ktoś nas wreszcie pokona? – odgryzał się Anglik. Jeden z dziennikarzy zapytał go wówczas, dlaczego tak źle znosi krytykę. – Krytyka? Nie mam nic przeciwko krytyce. To ciebie nie mogę znieść – wypalił 28-latek.

Halmstads grało w gruncie rzeczy dokładnie tak samo, jak Malmö. Ostatecznie Hodgson i Houghton uczyli się fachu ramię w ramię – mieli tych samych nauczycieli, inspirowali się tymi samymi podręcznikami, ukończyli te same kursy. A jednak do Roya szwedzka publiczność prędzej zapałała sympatią. Pewnie dlatego, że był czarnym koniem – wywalczył mistrzostwo z zespołem, dla którego sukcesem byłoby miejsce w środku ligowej tabeli. Drugi tytuł udało mu się zgarnąć w 1979 roku. Równolegle Houghton powiódł natomiast Malmö do finału Pucharu Europy, po drodze eliminując między innymi Wisłę Kraków.

Wówczas cała liga zaczęła się już w pełni wzorować na Anglikach.

Początkowo szwedzka federacja ostro nas krytykowała. Wszystkie kluby miały grać tym samym systemem co reprezentacja narodowa, aby zachowana została ciągłość – wspominał Hodgson w rozmowie z „FourFourTwo”. – Sam miałem obawy, chociaż skutecznie je maskowałem. W Szwecji grano w tak zwanym systemie niemieckim, to znaczy z libero i zastosowaniem krycia jeden na jednego na całym boisku. Nie miałem bladego pojęcia o tego rodzaju taktyce, ale gracze byli do niej do tego stopnia przywiązani, że kiedy rywal zatrzymywał się, by zawiązać sznurowadła, kryjący go zawodnik również wyłączał się z akcji i potulnie czekał obok. Na szczęście miałem kilka miesięcy na przygotowania i wdrożenie nowych założeń taktycznych. Przeciwnicy byli bardzo naiwni – kompletnie nie potrafili sobie z nami poradzić. Halmstads miało dwóch napastników i dwóch skrzydłowych. A oni tylko jednego środkowego obrońcę, bo drugi grał libero.

Z dzisiejszej perspektywy myślę, że kiepsko radziliśmy sobie z krytyką. Byliśmy młodzi i aroganccy – dodał. – Liczyły się dla nas tylko sukcesy. Kiedy Bob święcił triumfy w Malmö, prasa uznała, że to zasługa utalentowanych piłkarzy. Ale moje zwycięstwa w Halmstads potwierdziły, że kluczowy był system.

Roy Hodgson

Duetem Houghton-Hodgson inspirowali się najwybitniejsi szwedzcy szkoleniowcy. – Obaj do dziś są w Szwecji niezwykle szanowani – opowiadał Lars Lagerback. – Ich pracę obserwowałem z bliska, bo akurat wtedy kończyłem moją trenerską edukację. Zwróciło moją uwagę, że podczas okresu przygotowawczego wszystkie treningi odbywały się na boisku. Wcześniej nikt tego w Szwecji nie robił. Nie mieliśmy aż tak dobrze zorganizowanych drużyn, gdzie każdy zna swoją rolę. To był po prostu nowy styl gry, dotąd nam nieznany. A przy okazji odmienny styl pracy z zespołem od powszechnie przyjętego w Szwecji. Z kolei Sven-Goran Eriksson mówił: – Bob i Roy zrewolucjonizowali szwedzki futbol. Przyjechali tu w bardzo młodym wieku z niezwykle silnymi przekonaniami i natychmiast odnieśli sukces. Ich zespoły grały bardzo agresywny futbol w formacji 4-4-2, z wysoko ustawioną linią defensywy. To był coś zupełnie nowego.

Na tym skandynawskie (czy też szerzej: północnoeuropejskie) przygody Hodgsona się nie skończyły.

W 1985 roku sam trafił do Malmö, z którym wywalczył pięć tytułów mistrza Szwecji z rzędu. Z kolei na początku XXI wieku wylądował w Kopenhadze i został mistrzem Danii. Następnie zahaczył też o ligę norweską (Viking FK), a w 2006 roku mianowano go selekcjonerem reprezentacji Finlandii. Pod wodzą Anglika fińska kadra zaliczyła jedną z najbardziej imponujących kampanii eliminacyjnych w historii. Ostatecznie nie zakwalifikowała się na mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii, ale do drugiego miejsca w grupie zabrakło jej zaledwie trzech punktów. Podopieczni Hodgsona wygrali na wyjeździe z Polską, dwa razy zremisowali z Portugalią, pokonali u siebie Belgię. Brakowało im ofensywnego rozmachu w starciach z niżej notowanymi oponentami, takimi jak na przykład Azerbejdżan. W defensywie prezentowali się natomiast kapitalnie – zachowali czyste konto w ośmiu z czternastu spotkań eliminacyjnych.

Hodgson do dziś pozostaje niezwykle cenioną postacią w Finlandii. Dorobił się tam nawet państwowych odznaczeń. – Jego kadencja na stanowisku selekcjonera drużyny narodowej odmieniła futbolową kulturę w Finlandii. Nauczył nas dyscypliny – ocenił prezydent kraju Sauli Niinistö.

Wróg Roberto Carlosa

Mimo sukcesów odnoszonych w Skandynawii Hodgson długo pozostawał niezauważony na krajowym podwórku. Na początku lat 80. razem z Houghtonem zasiadł na ławce trenerskiej Bristol City, lecz zakończyło się to wielopłaszczyznową katastrofą. Klub po prostu zbankrutował. W efekcie w 1990 roku angielski szkoleniowiec wylądował w szwajcarskim Neuchâtel Xamax. I pozostawił po sobie na tyle dobre wrażenie, że wkrótce Helweci zatrudnili go w drużynie narodowej.

Anglik nie żałował opuszczenia Szwecji, mimo że działacze Malmö zaproponowali mu w pewnym momencie… dożywotni kontrakt. – Podatki w tym kraju były tak wysokie, że ludzie zarabiający duże pieniądze musieli oddać państwu 65% wynagrodzenia. Postanowiłem spróbować swoich sił gdzieś indziej.

W latach 1970-1992 reprezentacja Szwajcarii nie wzięła udziału w ani jednym dużym turnieju. Misja stojąca przed Hodgsonem była zatem dość oczywista – zakwalifikować się na mundial w Stanach Zjednoczonych albo przynajmniej mocno powalczyć o wymarzony awans. No i Roy postawiony przed nim cel wypełnił w wielkim stylu. Mimo że trafił do trudnej grupy – z Włochami, Portugalią czy Szkocją – to na mistrzostwa dostał się z przytupem. Helweci w dwumeczu okazali się lepsi od Italii, a w całych eliminacjach przegrali zaledwie jedno spotkanie. I, co zaskakujące, w wielu starciach pokazali naprawdę efektowny futbol. Hodgson otrzymał od federacji olbrzymią władzę i nie wahał się z niej korzystać. Na przykład organizując kadrowiczom dodatkowe zgrupowania. Wpłynął nie tylko na pierwszą reprezentację, ale ogólnie na krajowy futbol. – Za jego sprawą odmieniono w Szwajcarii cały system treningowy – mówił Joachim Loew.

Szwajcarska piłka do dziś korzysta na strukturalnych zmianach, które zainicjował Hodgson – ocenił w 2014 roku Vladimir Petković, ówczesny selekcjoner kadry. Z kolei Ciriaco Sforza wspominał: – Roy nas zjednoczył. Wniósł do zespołu nową kulturę treningu. Ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy i ćwiczyliśmy. Nigdy nie było mu mało zajęć grupowych, ale polubiliśmy to. W końcu byliśmy w stanie grać ze sobą z zamkniętymi oczami. Wypracowaliśmy automatyzmy.

Na turnieju Helweci zaczęli od remisu z gospodarzami, a potem zanotowali swój najsłynniejszy występ za kadencji Hodgsona – rozbili 4:1 reprezentację Rumunii. Gładka porażka z Hiszpanią w 1/8 finału nie zmieniła opinii szwajcarskiej prasy, która nazwała Anglika królem. Sukces miał zresztą dla trenera znaczenie podwójne. Angielska kadra nie dostała się na mistrzostwa, więc również ojczyste media poświęcały mu mnóstwo uwagi. I coraz więcej ekspertów zaczęło sobie zachodzić w głowę: „dlaczego kombinujemy z nieudacznikami pokroju Grahama Taylora i marnujemy potencjał takiego fachowca jak Hodgson?”. W połowie lat 90. Roy stał się kimś w rodzaju etatowego kandydata medialnego na stanowisko selekcjonera reprezentacji Anglii. Odpowiednikiem naszego Piotra Nowaka.

Rumunia 1:4 Szwajcaria (faza grupowa MŚ 1994)

Zanim jednak Hodgsona dostrzeżono w Anglii, zakochał się w nim Massimo Moratti, który w 1995 roku objął funkcję prezydenta Interu Mediolan. Sam trener nie ma w tej sprawie wątpliwości – Moratti nie ściągnął go do ekipy Nerazzurrich z uwagi na preferowaną filozofię futbolu, tak zbliżoną do założeń przyjmowanych przez Arrigo Sacchiego, żywą legendę konkurentów Interu zza miedzy. To było znacznie prostsze. – Kiedy prowadziłem Malmö, udało nam się wyeliminować Inter Mediolan z europejskich pucharów. Potem reprezentacja Szwajcarii pod moją wodzą pokonała w eliminacjach Włochów. Dlatego wybrano mnie. Szwajcarska federacja wcześniej odrzucała możliwość zwolnienia mnie z kontraktu, lecz w tym wypadku musiałem nalegać. Pokusa była zbyt wielka. Odszedłem po zakwalifikowaniu się na Euro 1996. Początkowo miałem zostać na stanowisku do turnieju, ale związek uznał, że potrzebuje selekcjonera na pełen etat.

Hodgson do Interu trafił w październiku 1995 roku, po niezbyt udanym starcie sezonu. Cóż, Moratti od początku swoich rządów dał się poznać jako prezes pozbawiony cierpliwości do szkoleniowców. Trzeba wszakże pamiętać, że Nerazzurri nie dysponowali wówczas przesadnie mocnym składem. Okej, w letnim oknie transferowym do drużyny dołączyli Paul Ince, Roberto Carlos i Javier Zanetti. W kadrze zespołu figurowali Gianluca Pagliuca, Giuseppe Bergomi, Maurizio Ganz czy Benito Carbone. Ale to nie był gwiazdozbiór porównywalny z tym, jakim dysponował wtedy Juventus albo Milan. Co gorsza, trener zraził do siebie jednego z najlepszych piłkarzy mediolańskiej ekipy. Wzmiankowany Roberto Carlos do dzisiaj uważa Hodgsona za – co tu kryć – kompletnego durnia. – Roy Hodgson to fatalny trener. Zniszczył mnie w Interze, każąc grać w linii pomocy – żalił się legendarny Brazylijczyk. – Nie miałbym szans na grę w reprezentacji i ominąłby mnie turniej Copa America 1997. Nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze, lecz nie wiedziałem zbyt wiele o europejskiej piłce.

Po sezonie Moratti sprzedał Roberto Carlosa do Realu Madryt. Ufał (w tym przypadku: ze szkodą dla klubu) ocenie Hodgsona. Mimo że mediolańczycy zakończyli sezon 1995/96 na siódmym miejscu w tabeli, Anglik zachował posadę. I otrzymał potężne wzmocnienia. Na Stadio Giuseppe Meazza trafili Youri Djorkaeff, Ivan Zamorano, Aron Winter, Ciriaco Sforza czy Jocelyn Angloma. To była wielka ofensywa transferowa świadcząca o olbrzymich ambicjach Morattiego.

Hodgson po raz pierwszy mógł się poczuć jak manager z europejskiego topu. Dostał od prezesa drogie zabawki.

Paul Ince i Roy Hodgson

Nie potrafił do końca wykorzystać sytuacji. W Serie A jego podopieczni uplasowali się na trzecim miejscu, remisując aż 14 z 34 meczów ligowych. Nie udało im się również odnieść sukcesu na europejskiej arenie. W finale Pucharu UEFA nieoczekiwanie silniejsze okazało się Schalke 04. Po porażce z Niemcami kibice Interu obrzucili trenera kubkami po piwie i zapalniczkami. – Roy Hodgson robił na mnie wrażenie człowieka z innej epoki – wspominał Gianluca Pagliuca w rozmowie z „The Guardian”. – Pamiętam nasze pogawędki po treningach. Można było z nim porozmawiać o tenisie czy golfie, to były jego wielkie pasje. Zawsze się też interesował naszym życiem prywatnym. Z kolei przed zajęciami każdemu zawodnikowi z osobna podawał rękę na powitanie. Zerkaliśmy na siebie ukradkiem i trochę sobie żartowaliśmy z tej ceremonii, bo nie do końca rozumieliśmy jej sens, ale Hodgson był po prostu dżentelmenem. Taki był jego styl pracy. […] Miał obsesję na punkcie Björna Borga. „Musimy grać jak Björn Borg„. „Musimy mieć mentalność Björna Borga”. Notorycznie to powtarzał.

Komunikacja zawsze leżała u podstaw warsztatu trenerskiego Hodgsona. To dlatego tak zawzięcie uczył się on języków obcych. Naturalnie każdy manager na swojej drodze dorobi się paru wrogów – w przypadku Roya najsłynniejszym jest Roberto Carlos – ale większość eks-zawodników Anglika podkreśla, iż każda z jego decyzji, nawet tych najdziwniejszych, miała swoje teoretyczne uzasadnienie. I dzięki temu łatwiej było drużynie je zaakceptować. Gorzej szło szkoleniowcowi dogadywanie się z prasą. – Traktował dziennikarzy jak wrogów. Codziennie przynosił gazety do szatni. Widać było, że krytyka doprowadza go do szału. Doświadczeni zawodnicy próbowali go uspokoić. „Inter to wielki klub, takie artykuły są normalne” – zapewnialiśmy. Ale nie słuchał – opowiadał Pagliuca. – Kiedy się wściekał, mówił tylko po angielsku. To były komiczne sceny. Wchodził do szatni i ciskał angielskimi obelgami w stronę gazety.

Wiosną 1997 roku Moratti chciał zaproponować Hodgsonowi umowę na kolejny sezon. Wbrew kibicom, wbrew mediom. Trener odrzucił propozycję. To właśnie wtedy przylgnęła doń łatka szkoleniowca, który świetnie radzi sobie na uboczu, ale ugina się pod presją wielkiego piłkarskiego rynku. Traci chłodną głowę.

Do dziś jej z siebie nie zerwał.

Zakompleksiony manager

Przed startem sezonu 1997/98 Hodgson – głęboko znużony włoskim piekiełkiem medialnym – otrzymał pierwszą poważną szansę sprawdzenia się na angielskim rynku. Objął ekipę Blackburn Rovers. Nieoczekiwani mistrzowie Anglii sprzed dwóch lat mieli za sobą akurat bardzo kiepski, nerwowy okres i od Roya oczekiwano, iż wniesie na Ewood Park to, z czym kojarzono go w Mediolanie, Szwecji czy Szwajcarii. Spokój, kult pracy. Jasne i klarowne pryncypia taktyczne. – Kiedy do nas trafił, byliśmy pogrążeni w chaosie. Jego spokój udzielił się wszystkim wokół. Uratował nas – zachwycał się Massimo Moratti.

Rovers na to właśnie liczyli.

Zawsze starałem się urządzać moim piłkarzom pozytywne pranie mózgu – z rozbrajającą szczerością przyznał Hodgson na łamach „The Telegraph”. – Futbol to jeden z niewielu sportów, gdzie niektórzy oczekują efektów bez wcześniejszych prób. To bardzo dziwne. Każdy skuteczny trening polega przecież na powtarzaniu określonych czynności. Powtarzaniu, powtarzaniu i powtarzaniu. Jeżeli jesteś tenisistą, wychodzisz na kort i godzinami pracujesz nad serwisem. Jeżeli jesteś golfistą, spędzasz godziny nad szlifowaniem poszczególnych zagrań przy użyciu konkretnego kija. Ta kultura powtarzalności treningowej musi wejść również do świata futbolu. Przygotowanie do meczu nie może polegać na tym, że pracujemy nad jakimś elementem przez dziesięć minut, a potem urządzamy gierkę wewnętrzną. To nie ma sensu. Trenerzy muszą uczyć zawodników tego, co ma bezpośrednie przełożenie na sytuacje meczowe.

Pierwszy sezon po powrocie do ojczyzny udał się Anglikowi nieźle. Rovers zajęli szóste miejsce w lidze, zakwalifikowali się do europejskich pucharów. A potem… nastąpił kataklizm. Podopieczni Hodgsona z czternastu ligowych spotkań wygrali zaledwie dwa, przegrali dziesięć. Władze Blackburn nie mogły dłużej czekać. Drużynę dotknęła wprawdzie plaga kontuzji, ale nawet to nie usprawiedliwiało dramatycznie słabych rezultatów.

Roy Hodgson

Po latach Hodgson wyznał, że największy żal ma do siebie o to, iż wylazły z niego dziwaczne, w sumie nieuzasadnione kompleksy. Po powrocie do Anglii chciał za wszelką cenę pracować w stylu szkoleniowców, którzy nigdy nie wyściubili nosa poza wyspy. W znacznej mierze odseparował się od zawodników, lwią część codziennej roboty treningowej zrzucił na barki sztabu. Krótko mówiąc – zaczął zgrywać czuwającego nad wszystkim z oddali managera. Samemu sobie wytrącił zatem z dłoni największe atuty. W Interze, Malmö czy reprezentacji Szwajcarii doceniano go za to, jak mocne są jego więzi z zawodnikami. Jak głęboko jest zaangażowany w żmudną pracę nad szlifowaniem organizacji gry, przy okazji znajdując czas na rozwijanie poszczególnych drużyn na pozostałych płaszczyznach.

Co gorsza, Anglik znowu nie trzymał ciśnienia. Ponownie przytłoczyła go presja. Jednego z podopiecznych zrugał od stóp do głów w obecności jego żony, bo po porażce ośmielił się porozmawiać z zaprzyjaźnionym dziennikarzem. Z kolei Tima Sherwooda publicznie oskarżył o grę bez zaangażowania. Sherwood brutalnie ripostował: – Trener wierzy, że jeśli będziemy robić to samo, co w poprzednim sezonie, to będzie dobrze. Wyniki sugerują coś odwrotnego. Potrzebujemy zmian. Nowej inspiracji. Ostatecznie wszystko sprowadza się do osoby managera. To jego posada wisi na włosku. Jeśli wyniki się nie poprawią, on odejdzie. Piłkarze zostaną. W tej chwili atmosfera w naszej szatni jest beznadziejna i nie ma sensu zakłamywać rzeczywistości. Team spirit całkowicie z nas uleciał.

Tydzień po tej wymianie uprzejmości Hodgson rzeczywiście wyleciał z roboty. Blackburn ostatecznie spadło z ligi.

Pierwszy raz został zwolniony. Jak dotąd żegnał się z kolejnymi drużynami na swoich warunkach, często w chwale. Spadł z bardzo wysokiego konia. Przed startem sezonu 1998/99 niemiecka federacja – rozczarowana postawą kadry na mundialu we Francji – poważnie rozważała złożenie Hodgsonowi propozycji pracy. Skontaktował się z nim nawet oficjalnie prezes DFB. Temat został zablokowany dopiero przez Franza Beckenbauera, który uznał, że selekcjonerem reprezentacji Niemiec musi być krajowy szkoleniowiec. Następnie pojawił się temat przenosin Hodgsona do AS Monaco. No i wciąż gadało się o reprezentacji Anglii. Aż tu nagle – taki blamaż. Taka klęska. – Na zewnątrz Hodgson sprawia wrażenie nowoczesnego trenera. Oczytanego poligloty, zawsze trzymającego w zanadrzu anegdotkę lub ripostę. Jednak zakulisowo mówi się o nim w Blackburn jako o zarozumiałym, nieco próżnym arogancie – pisał Alan Nixon z „The Mirror”.

Swój artykuł zatytułował tak: „Hodgson – człowiek, który stracił wszystko”.

Wzlot i upadek

Długo potrwało, nim znalazł się śmiałek w Premier League, który odważył się okazać zaufanie Hodgsonowi. Po rozstaniu z Rovers Anglik na momencik wrócił do Interu, a potem ponownie pomknął w świat, by odbudować reputację. Zahaczył o Szwajcarię, Danię, Włochy, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Norwegię i Finlandię. Dopiero udana przygoda z fińską kadrą pozwoliła mu jako-tako oczyścić nazwisko, choć na wyspach wciąż wielu postrzegało go wyłącznie przez pryzmat nieszczęsnego Blackburn. Tak czy owak, w grudniu 2007 roku Hodgson ruszył na ratunek pogrążonego w kryzysie Fulham. Co też wiele mówi o jego ówczesnej pozycji w rodzimym futbolu. Dekadę wcześniej zatrudniał go klub marzący o powrocie do Ligi Mistrzów. Teraz zespół walczący o utrzymanie w Premier League.

Początkowo zanosiło się na to, że Roy nie tylko nie poprawi sytuacji w ekipie z Craven Cottage, ale wręcz narobi dodatkowego bigosu. Prowadzone przezeń Fulham regularnie zbierało po głowie i od 20. do 36. kolejki znajdowało się na przedostatniej pozycji w tabeli. Ligowy byt udało się uratować dopiero rzutem na taśmę. Z pięciu ostatnich spotkań sezonu londyńczycy wygrali bowiem aż cztery. W tym 3:2 na wyjeździe z Manchesterem City po golu w doliczonym czasie gry. Pozwoliło im to na zrównanie się punktami z Reading, a że legitymowali się minimalnie lepszym bilansem bramkowym, degradacja spotkała The Royals.

Gdyby Fulham wtedy spadło, Hodgson prawdopodobnie nie miałby już czego szukać w Premier League.

Manchester City 2:3 Fulham (36. kolejka Premier League 2007/08)

Kibice sezon 2007/08 nazwali „wielką ucieczką”. – Hodgson podtrzymał nas na duchu. Cały czas zdawał się widzieć przed sobą szerszy obrazek i nie pozwalał, by kolejne porażki nas załamały – opowiadał Danny Murphy. – To dobrze na nas zadziałało. Trener pozwolił nam na to, byśmy w naszych głowach nie uczynili z walki o utrzymanie jakiegoś straszliwego dramatu. Jimmy Bullard dodał: – W przerwie meczu z City trener powiedział tylko: „wygrajcie to w drugiej połowie”.

W kolejnej kampanii drużyna poukładana już na spokojnie przez Hodgsona zajęła siódme miejsce w lidze i zakwalifikowała się do europejskich pucharów. Z kolei w 2010 roku The Cottagers sensacyjnie wdarli się do finału Ligi Europy, po drodze eliminując Szachtar Donieck, Juventus, Wolfsburg i Hamburger SV. To była naprawdę niełatwa drabinka. Londyńczycy zostali powstrzymani dopiero w finale przez znacznie mocniejsze kadrowo Atletico Madryt. Polegli w dogrywce i zebrali mnóstwo komplementów za dzielną postawę. Brytyjską prasę obiegła fotografia kibicowskiego transparentu z napisem „Roy na premiera”.

To jedno z moich największych trenerskich osiągnięć – skwitował Hodgson.

Tymczasem wraz z końcem sezonu 2009/10 w Liverpoolu doszło do zmiany warty. Po latach pracy z klubem ze stanowiska managera odszedł Rafa Benitez i działacze z Anfield rozpoczęli gorączkowe poszukiwania nowego szkoleniowca. Musieli znaleźć człowieka, który przeprowadzi drużynę przez burzliwy okres przebudowy. Końcówka kadencji Hiszpana nie była bowiem zbyt kolorowa i nie ulegało wątpliwości, iż The Reds potrzebują radykalnych zmian. Transferów. Nowej wizji taktycznej. Kiedy nazwisko Roya Hodgsona zaczęło się pojawiać w medialnych spekulacjach na temat następcy Beniteza, większość ekspertów wyrażała jednak daleko posunięty sceptycyzm. „To nie robota dla niego, za całym szacunkiem” – głosili. Wskazując, że Anglik, owszem, potrafi solidnie popracować z zespołem u podstaw, lecz nigdy nie dał się poznać jako wizjoner, któremu można powierzyć pieczę nad polityką transferową tak ambitnego klubu, jak Liverpool.

Hodgson, gdy spłynęła do niego oficjalna oferta, w głębi duszy podzielał te opinie. Czuł, że to nie jest misja dla niego. Nie w tym momencie. A może tak po prostu: nie i kropka. Doszedł jednak do wniosku, że taka okazja może się nie powtórzyć. „Teraz albo nigdy” – pomyślał, składając podpis pod kontraktem.

Roy Hodgson

W październiku Liverpool na jakiś czas osiadł w strefie spadkowej Premier League. We wrześniu odpadł z Pucharu Ligi Angielskiej po porażce z  Northampton Town. W rundzie jesiennej The Reds polegli między innymi w klasyku z Manchesterem United i w derbach z Evertonem.

Na początku stycznia 2011 roku Hodgson został zwolniony.

Kibice o to nie apelowali. Oni tego żądali.

Potwierdziło się to, co wszyscy obserwatorzy, a nawet sam Anglik, podejrzewali od samego początku. Liverpool pod żadnym względem nie był klubem dla niego. I nic nie świadczy o tym lepiej niż medialna aktywność Roya. Po przegranych derbach szkoleniowiec The Reds doprowadził fanów do furii, chwaląc swoich podopiecznych za „styl, jaki chcemy kontynuować”. Kiedy sir Alex Ferguson nazwał Fernando Torresa nurkiem, Hodgson z szacunkiem przyznał, że „każda opinia sir Alexa jest niezwykle cenna”. Wreszcie – gdy kibice urządzili na trybunach protest przeciwko właścicielom, trener się poskarżył: „nie ułatwia mi to pracy”. Co tu dużo mówić, Hodgson kompletnie nie rozumiał środowiska, w jakim przyszło mu pracować. Kroczył po omacku. I boleśnie się poobijał.

– Praca trenera to sadystyczna przyjemność – mówił po latach na łamach „The Guardian”. – Cierpienie nigdy się nie kończy i to jest problem. Pyta mnie o to wielu trenerów, którzy doceniają, jak długo jestem w tym biznesie. To ich nurtuje. Czy będzie kiedyś łatwiej? Czy będę spokojniejszy? Proszą, bym dał im na to zagadnienie trochę filozoficznej perspektywy. Moje tragiczne położenie polega jednak na tym, że muszę odpowiedzieć: nie. Jeśli coś się zmieni, to ewentualnie na gorsze. Postawienie stopy na drabinie po raz pierwszy zawsze jest najbezpieczniejsze. Gorzej, gdy poślizgniesz się, będąc już dość wysoko.

***

Hodgson przez całe życie czuł się niedoceniany we własnym kraju. W jednym z wywiadów porównał nawet swoje osiągnięcia do dorobku wspomnianego Fergusona. Bolało go, że jest oceniany głównie po podstawie przygód w Blackburn i Liverpoolu, potem również nieszczęsnej klapy na Euro 2016. Że niektórzy publicyści nazywają go doskonałym kompanem do rozmowy przy lampce wina, ale najzwyczajniej w świecie przeciętnym szkoleniowcem. – Wierzę, że w futbolu można odnieść sukces inny niż zdobycie trofeum. Na przykład swoją pracę w Fulham, West Bromwich Albion i Crystal Palace uważam za wielkie osiągnięcia. Jestem z tego dumny – dowodził. – Z wiekiem człowiek stara się na to wszystko uodparniać, twardnieć. Jednak pewne opinie wciąż mi doskwierają, bo nie są uczciwe.

W Watfordzie – to pewne jak w banku – też go zaboli. Ten klub prawie każdy manager prędzej czy później opuszcza dotkliwie poturbowany. Ale pewne jest również coś innego. Jeżeli „Szerszenie” sezon 2021/22 zakończą ponad strefą spadkową, Hodgson w wieku 75 lat będzie mógł po raz kolejny pogratulować sobie świetnej roboty. I tym razem na pewno spotka się ona z powszechnym uznaniem, które miło połechce jego próżność.

CZYTAJ WIĘCEJ O SŁYNNYCH TRENERACH:

fot. NewsPix.pl / Getty Images / WikiMedia

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

AbsurDB
1
Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
2
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Anglia

Piłka nożna

Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

AbsurDB
1
Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
2
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Komentarze

15 komentarzy

Loading...