Poznałem na studiach dziewczynę, która po kilku godzinach akademikowej imprezy powiedziała mi: – Chcę mieć jak najszybciej dwójkę dzieci. Najpierw synek, a potem córeczka.
– A masz już faceta, z którym chcesz spędzić życie? – spytałem.
– Nie, ale jak będę mieć, to szybko będziemy mieć dzieci.
Miała wtedy 20 lat, rok później była już mężatką i szybko pojawiła się w jej życiu dwójka potomstwa. Dziś wychowuje je sama, bo małżeństwo nie okazało się szczęśliwe. Ale swój cel spełniła. Był synek, a potem córeczka.
Zaczynam w ten sposób, bo myślę, że to dobra analogia do tego, co przed sezonem założyła sobie Wisła Kraków. Władze „Białej Gwiazdy” nie miały jeszcze drużyny, która gwarantuje spokojne utrzymanie po zmianie formatu rozgrywek, w którym spadają trzy kluby i jednocześnie uznały, że wkrótce będą grać atrakcyjną piłkę, przy okazji ogrywając wielu młodzieżowców, a więc ten sezon potraktują jako proces. Skupiły się na przyszłości, a nie teraźniejszości. Skończyły w sytuacji, w której Wisła do końca będzie się bić o utrzymanie. Patrzyły na siebie przez pryzmat kolejnych sezonów, uznając, że to co tu i teraz jest tylko środkiem do celu. Długofalowy cel nie ma sensu, jeżeli nie masz do niego solidnych fundamentów. Dzieci nie będą szczęśliwe, jeśli twoje małżeństwo nie będzie szczęśliwe. Nie będziesz grać ofensywnie i ogrywać młodzieży, jeśli nie masz drużyny, która zagwarantuje ci utrzymanie. Wisła chciała synka i córeczkę nie mając jeszcze udanego małżeństwa, które gwarantuje stabilizację.
Gdybym prowadził dzisiaj klub w Ekstraklasie, najbardziej chciałbym za tydzień zmierzyć się z Wisłą Kraków lub Legią Warszawa. Bo to bardzo prosta zabawa. Wystarczy dobrze ustawić obronę i czekać. Po prostu czekać. Z przodu Wisła nic nie zrobi, bo nie ma pomysłu, zwłaszcza, gdy nie dajesz jej wolnych przestrzeni. Będzie klepać piłkę w ślamazarnym tempie, przegrywać ją bez końca przez Colleya i Frydrycha, aż w końcu sama ci poda (jak Colley ze Stalą, z czego padła bramka). Wtedy wystarczy, że sprawnie przyspieszysz akcję i wykorzystasz w kontrataku masę dziur, które pozostawi wokół siebie wysoko ustawiona linia obrony. Wisła nie jest ponadto szczególne charakterna czy agresywna. Dziś to przeciwnik idealny.
Nie da się budować skutecznego ataku pozycyjnego, gdy twoi piłkarze nie mają wielkiej jakości, nie rozumieją siebie nawzajem i generalnie wyglądają tak, jakby po raz pierwszy spotkali się na boisku. Nie da się stawiać na ofensywną piłkę, gdy nie opanowałeś jeszcze skutecznej piłki. Tak samo jak nie da się wykonywać celnych przerzutów, gdy przerasta cię podanie dołem na pięć metrów. Nie da się grać jak Pogoń, gdy nie masz piłkarzy jak Pogoń.
Nie można powiedzieć, że Wisła nie miała na siebie pomysłu. Ewidentnie go miała. Gdy Jarosław Królewski deklarował przed sezonem, że celują w miejsca osiem – jedenaście, niektórzy twierdzili, że to minimalistyczne podejście. Minimalizmem nie były jednak cele poboczne, które urosły do rangi najważniejszych – ogrywanie jak największej liczby młodzieżowców i zaszczepianie ofensywnego stylu. To wszystko było ważniejsze niż gra pod punkty. Siłą rzeczy więc punktów zaczęło brakować, a Adrian Gula nie zamierzał rezygnować ze swojej i klubowej koncepcji.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, było to złapanie zbyt wielu srok za ogon. Mam wrażenie, że opieranie stylu gry tej konkretnej drużyny na tych konkretnych pryncypiach jest pozbawione sensu. Nie wiem, kogo winić za to, w którym miejscu znalazła się dziś Wisła. Są trzy punkty widzenia i z każdym się po części zgadzam.
Można winić władze klubu, które wymyśliły sobie trenera stawiającego na styl niepasujący do obecnej Wisły Kraków, a jednocześnie nie ściągnęły piłkarzy, którzy mogliby marzenia o takim stylu uwiarygodnić.
Można winić Adriana Gulę, który z uporem maniaka wprowadzał swoją wizję i w żadnym momencie nie przestawił wajchy na nieco prostszą i pragmatyczną piłkę.
Można wreszcie winić zawodników za to, że nie potrafili wykonać tego, co przekazuje im szkoleniowiec.
I pewnie każda z tych grup ma dużo za uszami, ale wszystko sprowadza się nie tyle do porażek personalnych, co do porażki koncepcji. W Wiśle zawiódł w pierwszej kolejności pomysł, a w drugiej ludzie. Ładna dla oka piłka to w naszej lidze ekstrawagancja, do której często wzdychają zarządcy klubów, a która jest dostępna tylko dla tych najlepszych (aktualnie – dla Lecha, Pogoni i Rakowa). Gdy nie masz jakości, możesz grać ładnie (i skończyć jak ŁKS lub Miedź), albo skutecznie (i być na miejscu Stali). Gdy trener beniaminka mówi, że chce grać po awansie ofensywną piłkę, w głowie od razu zapala się lampka. Bruk-Bet zaczął ofensywnie i dziś jest faworytem do spadku. Nawet Legia wygrała ostatnie mistrzostwo Polski pragmatycznymi pomysłami. Tą ligą rządzi pragmatyzm.
Podkreślają to często piłkarze, którzy przychodzą z innych lig. Świetnie podsumował to kiedyś Pelle van Amersfoort, który powiedział mi, że Holendrzy myślą jak grać w piłkę, a Polacy, jak wygrać mecz. Dokładnie tak jest w Ekstraklasie. Można żyć ideałami i próbować to zmieniać, a potem ląduje się punkt nad strefą spadkową (jak Wisła z Krakowa). Można też krakać tak jak ekstraklasowe wrony i nie przejmować się ligowym bytem (jak Wisła z Płocka).
Wszyscy wiedzieli, że Adrian Gula stawia na ładną dla oka piłkę i jest specjalistą od pracy z młodzieżą. Wisła chciała właśnie takiego trenera, ale to była naiwna misja. Bo do takiej filozofii budowania klubu trzeba mieć też narzędzia, a Gula ich nie miał. To tak, jakby kupić jeepa w sytuacji, gdy potrzebujesz samochodu tylko do dojazdów do pracy. Możesz go mieć, ale to kosztowna ekstrawagancja, która osłabi twój poziom życia na innych polach (bo zamiast na fajne wakacje, wydasz na naprawy i paliwo). To jednocześnie nie oznacza, że jeepy są z definicji złe. Świetnie sprawdzą się w terenie, jeśli potrzebujesz samochodu właśnie do jazdy w teren. Tylko że ty potrzebowałeś akurat taniego w utrzymaniu hatchbacka.
Nie ten czas.
Nie to miejsce.
Nie ten człowiek.
Nie mam poczucia, że Wisła Kraków pokazała prawdę o Adrianie Guli, który przez lata był dyżurnym kandydatem na trenera dla najlepszych polskich klubów. Słowak dał się poznać jako trener zaangażowany, rzetelny, konsekwentny w swoich działaniach i mający klarowną wizję na zespół. Inna sprawa, że ta wizja po prostu do Wisły Kraków nie pasowała, przez co nie można wyrobić sobie pełnego zdania na jego temat. Potrafię wyobrazić sobie scenariusz, w którym Gula – nie wiem, strzelam – zdobywa mistrzostwo Polski z Pogonią, sprzedając przy okazji Mateusza Łęgowskiego za kilka milionów euro, preferując przy tym efektowny futbol. Ma dobry pomysł na piłkę, ale pod jednym warunkiem – gdy ma do tego narzędzia.
Są trenerzy uniwersalni, którzy sprawdzą się i w ofensywnym stylu, i defensywnym, i potrafią długofalowo budować, i okażą się niezłymi strażakami. Są jak plastelina, która dopasowuje się do okoliczności. To jednak znacząca mniejszość, do której Gula nie należy. To trener o jasno sprecyzowanym profilu. Pozostając w analogii motoryzacyjnej, na rynku trenerskim jest znacznie więcej jeepów i hatchbacków, a nie crossoverów, które łączą oba te typy aut. Z wyborem trenera jest jak z wyborem samochodu – musisz określić swoje potrzeby, a potem dopasować do nich konkretny model. Wisła dobrze dopasowała model do potrzeb, natomiast źle określiła swoje potrzeby.
Gdyby Gula został na stanowisku, prawdopodobnie do końca sezonu oglądalibyśmy wymiany piłek pomiędzy Frydrychem i Colleyem, kompletną bezproduktywność z przodu, brak wyrazistych liderów, pożary wywoływane przez Sadloka, połacie wolnej przestrzeni w defensywie i spadek z ligi. Gula był jak ten jeep, którego chcesz używać do jazdy po mieście i kończysz tak, że jeździsz pół godziny po centrum szukając odpowiednio szerokiego miejsca parkingowego.
Gdy zatrudniasz trenera o określonym profilu, musisz mu stworzyć mu odpowiednie środowisko. Nie ma sensu ściągać Marka Papszuna, jeśli nie chcesz oddać mu pełni władzy. Waldemar Fornalik raczej nie sprawdzi się w bardzo medialnym klubie i wiesz to z góry. Nie możesz zatrudniać Piotra Stokowca, a potem zarzucać mu, że nie gra atrakcyjnie, tak samo jak nie możesz zarzucać Michałowi Probierzowi, że podkręca temperaturę na konferencjach prasowych. Trenerzy-strażacy często nie radzą sobie w sytuacji, gdy powierza się im budowanie czegoś na lata. Podobnie było z Gulą. Nie możesz zatrudnić trenera do drużyny, która ma kadrę na jedenaste miejsce i liczyć na to, że będzie grał w podobny sposób, co zespoły z podium, a przy okazji wypromuje ci młodych zawodników. Albo jedno, albo drugie, albo trzecie.
To wszystko sprawia, że moim zdaniem w Wiśle nie przegrał najbardziej Gula, nie przegrali piłkarze.
Przegrała koncepcja.
Nowe władze Wisły zaliczają tym samym trzecie fiasko trenerskie (obecna skuteczność: trzy na trzy). I nie mam na myśli tylko końcowego efektu, bo ocenianie przez pryzmat finału historii to pójście na łatwiznę. Przy wszystkich trzech wyborach – Artur Skowronek, Peter Hyballa, Adrian Gula – szwankował sam proces rekrutacji.
Skowronek stał się pretekstem do personalnej gierki pomiędzy Jakubem Błaszczykowskim a Piotrem Obidzińskim, którą potem obaj panowie przenieśli na łamy mediów (Błaszczykowski zaatakował, Obidziński odpowiedział). Oczywiście nie został zatrudniony po to, by jeden mógł dowalić drugiemu, ale nie jest to zdrowa sytuacja, gdy przy zatrudnianiu szkoleniowca pojawiają się w strukturach klubu poważne kwasy. Przy zatrudnianiu Petera Hyballi Jakub Błaszczykowski miał wszystko, by idealnie prześwietlić jego postać (osobista znajomość z poprzednich lat i kontakty). Przy Reymonta byli zszokowani, jakiego szaleńca zatrudnili i efekt końcowy wyszedł przekomicznie w zestawieniu z całą ofensywą marketingowo-medialną, jaka poszła za niemieckim szkoleniowcem. Nie wzięła się ona z tego, co Hyballa zrobił na boisku, a z tego, co powiedział w wywiadach. No i wreszcie Adrian Gula, którego koncepcja okazała się nietrafiona.
Nie można zarzucić władzom Wisły, że wszystko robią źle. Sytuacja finansowa jest już stabilna. Zarzucano im, że w klubie nie ma dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia, a więc go zatrudniły. Nie ma też niepotrzebnego podsycania nadziei, co zdarzało się w przeszłości. Jednocześnie można zastanowić się, czy obecna polityka personalna nie jest powielaniem błędów klubu, którego stadion mieści się po drugiej stronie Błoń. Czym różnią się Ring, Kliment czy Skvarka od Loshaja, Sadikovicia czy Balaja? To prawdopodobnie nieźli piłkarze, ale nie będą funkcjonować, jeśli nie mają do tego odpowiedniego środowiska.
Przy Reymonta zawsze grały w ostatnich latach postacie, które wpisują się w tożsamość „Białej Gwiazdy”. Paweł Brożek, Marcin Wasilewski, Arkadiusz Głowacki, Rafał Boguski, nawet Łukasz Burliga. Dziś jedynym Polakiem, mogącym być liderem szatni, jest Maciej Sadlok. Broni go tylko staż, a nie forma, bo przecież lider nie może być pierwszym zapalnikiem. Mógł nim stać się Alan Uryga, ale przez cały sezon się leczy. W Wiśle są albo niestanowiący monolitu obcokrajowcy, albo młodzi Polacy, jeszcze niegotowi na to, by robić furorę w lidze. Brakuje filarów, które zawsze w tym klubie były. Wisła doszła dziś dokładnie do tego momentu, w którym przed chwilą była Cracovia, która w ostatnim czasie zaczyna wreszcie budzić pozytywne emocje. Oba kluby znalazły się tam na własne życzenie. “Białą Gwiazdę” różni to, że zareagowała bardzo szybko, bo przecież na konferencji prasowej padło, że po meczu z Rakowem nikt nie myślał o żegnaniu słowackiego szkoleniowca.
Wisła miała dwa wyjścia. Albo zwolnić Gulę i zatrudnić nowego trenera, który postawi na znacznie bardziej pragmatyczny styl (co zrobiła), albo dać Guli popracować, jeśli ten zechciałby złamać swoje ideały i wyrzucić do kosza wszystko, o czym mówił piłkarzom w ostatnich miesiącach (ale jak w oczach piłkarzy wypadłby wtedy trener?). Wszystko sprowadza się do jednego – uproszczenia stylu i sfokusowania się na wyniku, a nie przyszłości. Zmianę myślenia potwierdził niejako na konferencji prasowej prezentującej Jerzego Brzęczka Tomasz Pasieczny, który mówił, że klub musi urealnić swoje oczekiwania i zmienić priorytety. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że Wisła patrząc kilka kroków do przodu straciła pół roku na pomysł, który trzeba teraz zresetować i od przyszłego sezonu zacząć wdrażać go ponownie (lub zmienić koncepcję). Strata pół roku to oczywiście scenariusz optymistyczny, bo widmo spadku jest naprawdę realne. Teraz pragmatyk, jakim z pewnością jest Jerzy Brzęczek, musi zerwać ze wszystkim, co wprowadzał Gula i uratować Ekstraklasę. W zupełnie inny sposób. Bo ci piłkarze pokazali, że na obecnym etapie do efektownego stylu po prostu się nie nadają. Jednocześnie to na tyle uznany i elastyczny trener, by myśleć o ponownym wprowadzeniu tej koncepcji w przyszłości.
Mimo że nie brakuje głosów, że mecz ze Stalą to jeden z najgorszych meczów Wisły w ostatnich latach, przed Jerzym Brzęczkiem wcale nie stoi zadanie z kosmosu. Może to nie jest tak dobra kadra, by zachwycała widzów efektownymi akcjami, ale nie jest też tak słaba, by nie miała utrzymać się w lidze. Moim zdaniem Brzęczek będzie musiał potraktować piłkarzy Wisły jak ludzi, którzy spotkali się ze sobą po raz pierwszy i mają stworzyć drużynę na zupełnie nowych zasadach (już abstrahując od faktu, że w sobotę dokładnie tak wyglądali).
Zatrudnienie byłego selekcjonera w Krakowie to coś, co z oczywistych powodów wisiało w powietrzu od dłuższego czasu. Sam Brzęczek pewnie wyobrażał sobie, że przejmie Wisłę w innym momencie, natomiast taki jest już ten zawód: zwykle trenerzy są zatrudniani w momencie, gdy w zespole panuje kryzys.
Brzęczek, w przeciwieństwie do Guli, będzie rozliczany tylko z wyników. Przynajmniej przez najbliższe pół roku, bo opcja przedłużenia jego kontraktu na sezon 22/23 jest uzależniona od pozostania w lidze. Wiśle należy życzyć, że nowy trener zbuduje drużynę, która w przyszłości nie będzie musiała drżeć o ligowy byt. Jeśli ta sztuka się uda, będzie można zacząć myśleć nad ładnym stylem i ogrywaniem młodzieży.
„Biała Gwiazda” chciała wypaść na klub, który ma długofalową wizję i patrzy kilka kroków do przodu. Okazała się typowym polskim klubem, który miota się od koncepcji do koncepcji i w kryzysowym momencie wprowadza plan naprawczy.
Jeśli chcesz złapać wszystkie sroki za ogon, czasem zostajesz z wróblem na dachu.
WIĘCEJ O WIŚLE KRAKÓW:
- Wiślacy, oddajcie kibicom pieniądze za bilety. Relacja z meczu Wisła – Stal
- Kto chce dołączyć do walki o spadek?
- Merytoryczny, opanowany, interesujący Brzęczek. Felieton po występie w Kanale Sportowym
Fot. FotoPyK