Porozmawiajmy o temacie, który dotyczy nas wszystkich.
Porozmawiajmy o Górniku Łęczna.
Górniku Łęczna, tym odpowiednikiem ubogiego kuzyna ekstraklasowych bywalców, ale który, gdy wszyscy idą na dyskotekę, wzbudza… no, nie zazdrość. Na pewno nie zazdrość. Na pewno też nie wyjdzie z tej dyskoteki z najpiękniejszą dziewczyną.
Ale jest. Bawi się dobrze. I daje coś od siebie, coś wartościowego, godnego zapamiętania. Co przed startem zabawy pewne nie było.
Czas na wieczór szczerości.
Gdy Górnik Łęczna awansował do Ekstraklasy, spodziewałem się najsłabszego ekstraklasowicza od lat.
Słabszego niż ŁKS, bo ten, zanim wiosną wpadł w korkociąg porażek, potrafił czasem stworzyć widowisko. Słabszego niż Zagłębie Sosnowiec, które poza tym, że straciło milion bramek, grało całkiem radośnie i zostawiło trochę dobrych emocji. Słabszego nawet od Sandecji. O której wciąż czasem myślę jak o zbiorowym śnie. No bo gdzie, jak, Sandecja w ESA. A zdarzyło się i przecież zespół z Nowego Sącza całego sezonu w strefie spadkowej nie spędził, miał swoje chwile. I pamiętam też, że lutowy mecz Sandecji Zagłębiem w Niecieczy jest ostatecznym testem zaangażowania kibica – wtorek, -20, 0:0, jakaś kuriozalnie niewielka liczba sprzedanych biletów.
Tak.
Górnika Łęczna też miałem za kandydata podobnego zbiorowego snu. Czyli historii, gdzie spojrzymy za kilka lat w tabelę ESA i nie będziemy mogli do końca uwierzyć, że Górnik Łęczna grał w 2021/2022 w ESA.
Bo przecież Górnik Łęczna, w sezonie awansu, nie był tylko beniaminkiem. Beniaminek akurat, jak się okazuje, lubi iść rozpędem, takie historie widzieliśmy.
Górnik Łęczna nie tylko nie miał oszałamiających pieniędzy, bo to także znamy. Ale przede wszystkim to, co wywoływało wątpliwość, to fakt, że Górnik Łęczna nawet nie miał formy. Wiosnę miał kiepską. Do baraży wszedł z ostatniego premiowanego nimi miejsca. Miał być do zestrzelenia. Ale baraże to złośliwa bestia i awansował, na przekór wszystkim.
Gdy awansował, w tak zwanym środowisku trudno było znaleźć narrację, która przekonująco tłumaczyłaby, dlaczego Górnik Łęczna może wzmocnić swoją obecnością Ekstraklasę. Dodać jej uroku. Każdy spodziewał się dostarczyciela punktów, który będzie szorował po dnie tabeli i spadnie w trzy miesiące.
Przypomniało mi się wtedy, że gdy Górnik Łęczna ze Smudą leciał z ligi, dominująca narracja brzmiała: łęcznianie mieli swój czas, ale on przeminął. Minęły czasy, gdy takie kluby mogły grać na najwyższym poziomie. Trochę organizacyjnej prowizorki. Brak większego zainteresowania sponsorów prywatnych. Skauting i tym podobne – zapomnij. Myślałem nawet, że Górnik Łęczna, jak na swoją skalę, ładnych kilka lat w ESA pograł, gdzieś znalazł się na piłkarskim horyzoncie i to jego sukces, ale nowoczesność jest nieubłagana – to, co kilkanaście lat temu uchodziło w klubach walczących o puchary, dziś jest dyskwalifikacją nawet wśród klubów walczących o Ekstraklasę. Spójrzcie na aktualną walkę o utrzymanie – nie ma nikogo, kto nie miałby w tej grze argumentów. Spójrzmy na walkę o mistrzostwo Polski – trzy kluby z szeroką kadrą, dobrymi trenerami, bez problemów finansowych, z zapleczem i wewnętrzną rywalizacją.
Standardy idą w górę.
A Górnik wszedł do ESA w momencie ich śrubowania i od tamtej pory zakrzywia rzeczywistość.
Nie sprzyjał mu terminarz: finał baraży to 20 czerwca. Pierwsza kolejka ESA to 23 lipca.
Później jeszcze wywiady ze szczerym do bólu Velo Nikitoviciem, który naprawdę nigdy nie owija w bawełnę, unika waty. Bo Velo powiedział przed startem ligi, że w sumie przegrywa rywalizację o piłkarzy z pierwszoligowcami. I myślał, że jednak magia ESA zadziała mocniej, ale gracze wolą zostać na zapleczu, niż iść do ESA.
Można to było wytłumaczyć inaczej niż tylko tym, że w Górniku niekoniecznie musieli więcej zarobić.
Można to wytłumaczyć tym, że wszyscy spodziewali się nie tylko rychłego spadku łęcznian, ale spadku z hukiem. A to niekoniecznie dobra promocja, niekoniecznie najlepsza forma budowy własnej kariery.
Velo, oczywiście, przyznał też, że w zasadzie jest sam. Fajnie byłoby mieć jakiś tam skauting, o którym wszyscy mówią, ale to może za jakiś czas. Kiedyś. Na razie jest sam i sobie dzwoni, sprawdza, tyle.
Kamil Kiereś chciał zawodników, ale też nie żalił się, tylko pracował z tymi, których ma. Choć nie dało się ukryć, że choćby w linii obrony dla niektórych to zbyt wielki przeskok. Przecież nawet z Corryna obrona Górnika potrafiła zrobić gwiazdę kolejki. A jednak Kiereś znalazł pomysł i jak się ten sezon nie skończy, jest wielkim jego wygranym.
Choć już się zaczynało robić bardzo źle. Już były porażki takie, że zaczęło się mówić: jak można nie wygrać z Górnikiem Łęczna. A nawet jak można nie wygrać wysoko z Górnikiem Łęczna.
A stało się – Górnik zimował poza strefą spadkową. Wyobrażam sobie, jak wielki to musiał być dla nich kop motywacji, wiary w siebie. Wszyscy im mówili, że nie mają szans, a tu już zimę skończyli na bezpiecznym miejscu – darujmy nagłe liczenie tych zaległych meczów, psychologicznie znalezienie się nad kreską miało wielki wymiar.
Dziś da się ułożyć Górnikowi Łęczna taką tabelę za ostatnie mecze.
Z czterech ostatnich meczów wygrali trzy, z czego ostatni remis z Wartą Poznań wiadomo w jakich okolicznościach. Konia z rzędem temu, kto chciałby przed sezonem postawić, że Górnik w dowolnym momencie wygra trzy kolejne spotkania – szczególnie pamiętając, jak ta sztuka takiemu choćby Zagłębiu Lubin, stabilnemu, całkiem bogatemu, nie udawała się tak długo.
A przecież Górnik jest jeszcze w ćwierćfinale Pucharu Polski. Nie położył na niego nie powiem czego, jak choćby Stal Mielec – co przecież w Stali rozumiem, bo im byt zapewni pozostanie w lidze. A jednak Górnik i tu nie wypiął się i niewiele zmienia fakt, że grali tylko z klubami z niższej ligi – trzy wyjazdy, w tym Miedź i Korona.
Przyznam, jeśli ktoś miałby mi przystawić pistolet do głowy i kazał zgadnąć, czy spadną – powiedziałbym, że spadną. Bo konkurencja także na dole tabeli jest niesamowita. Pamiętam czasy, gdy notorycznie w lidze utrzymywał się ktoś słabiutki kadrowo – teraz widzę, że spadnie ktoś, kto dołożył wielu starań, by wzmocnić porządnie zespół, czy też ma inne argumenty na swoją obronę.
Ale lubię mecze Górnika Łęczna. Lubię ich oglądać. Jest ten dreszczyk: ciekawe, czy znowu im się uda? Czy znowu oszukają przeznaczenie? Przyznam, o wiele chętniej oglądam ich, niż choćby Śląsk Wrocław. Nawet jeśli czasem mecze Górnika to głównie walka z własnymi słabościami, to mocno średni poziom nawet jak na ESA, są w tych meczach pytania, które mnie interesują.
To już coś.
Ale najbardziej Górnika szanuję za to, że wyciągnęli te legendarne wnioski. Pamiętam dobrze jak wyglądał ich ostatni lot w ESA. Gra na kredyt. Budowa długofalowa budżetu w oparciu o pieniądze, które miały przyjść w ramach utrzymania.
Cóż, nie najmądrzejsza filozofia, jeśli jesteś kandydatem do spadku. I tak też się skończyło – spadek jeden, drugi, pikowanie na całego.
Nie wiem jak skończy się ten sezon. Ale nawet jeśli potoczy się dla nich źle, to i tak jest to jedna z najbardziej efektownych historii podniesienia się z kolan. Nie zapowiadało się. A teraz, będąc w ESA, nie popełniają starych błędów, nie grają va banque. Nie robią czegoś, co by im mogło w dłuższej perspektywie zaszkodzić, jeśli powinie się noga. Patrzę na ich zimowe okno transferowe – kiepściutkie. Ale za co ich krytykować? Za to, że nie wydają ponad stan?
Górnik Łęczna zapewne nie ma potencjału, by na dłużej pozostać na ligowym horyzoncie.
Może się utrzyma, może spadnie – jak się utrzyma, za rok będzie znów faworytem do spadku.
Ale kibicuję im przede wszystkim, żeby budowali zdrowe struktury. Pieniądze, które dostaną w tym roku, by poszły tam. By klub nie był zależny tylko od tego, na jakim poziomie grał, tylko był wydolny bez względu na to, gdzie i z kim. Dopiero jeśli tego nie zrobią, zawiodą mnie i ten sezon będzie mógł stać się rozczarowaniem.
Leszek Milewski
Fot. Newspix.pl