Pół roku po zdobyciu mistrzostwa kraju zimujesz na przedostatnim miejscu w ligowej tabeli. W szczycie jesiennego kryzysu prezentujesz, przerabiasz i grzebiesz trzy całkowicie odmienne pomysły na to, w którą stronę ma podążać klub i kto w tej przechadzce ma pełnić rolę przewodnika. Rozgaszczasz się w aurze największego kryzysu sportowego, koncepcyjnego i medialnego we współczesnej historii organizacji. Masz braki kadrowe, luki na kluczowych pozycjach, w styczniowym okienku transferowym twój pokład opuszcza trójka zawodników, o których jeszcze niedawno powiedziałbyś, że stanowią o sile twojego zespołu. Za grzechy trzeba płacić. Oto szara rzeczywistość Legii Warszawa.
Brzmi złowrogo? No brzmi, ale spokojnie, jak mawia Zbigniew Boniek, paradoksalnie wiosną przy Łazienkowskiej wcale nie musi być dużo gorzej niż przez ostatnie kilka miesięcy. Bo przecież trudno o większą katastrofę niż trzynaście porażek w osiemnastu meczach jesiennej rundy Ekstraklasy.
Dlaczego Legia potrzebowała zimy?
Legia stała się pośmiewiskiem ligi. Nagle zapomniano, że zgarnęła siedem z ostatnich dziesięciu mistrzostw Polski, że zmonopolizowała polski rynek piłkarski i że żaden inny ekstraklasowy klub nie może równać się z nią pod względem zdobytych trofeów w trwającym wieku. Nic dziwnego, piłka nożna lubi historię upadków, a Legia zaliczyła fatalną jesień. Od października w lidze gorzej punktowało tylko katastrofalne Zagłębie Lubin.
Kilkadziesiąt, może kilkaset dni skumulowało całe zło i cisnęło nim w stołeczny klub z olbrzymią siłą. Żałosne wystąpienia medialne Dariusza Mioduskiego, który kreślił dziwaczne wizje i na każdym kroku zaprzeczał sam sobie. Publiczne i zakończone fiaskiem smalenie cholewek do Marka Papszuna. Brak pomysłu na wyzwolenie potencjału swoich piłkarzy i wojenki z zarządem Czesława Michniewicza, obezwładniająca bezradność i całkowite zagubienie Marka Gołębiewskiego. Bolesne lania od Piasta Gliwice i Radomiaka, smutne porażki z Lechem Poznań, z Górnikiem Zabrze czy ze Stalą Mielec, niesatysfakcjonująco zakończona obiecująca przygoda w Lidze Europy. Niesławny kontratak z Cracovią. Bunty w szatni. Atak kiboli-bandytów na autokar po powrocie do „najnowocześniejszego ośrodka treningowego w tej części Europy” po przegranym spotkaniu z Wisłą Płock.
Miał rację Aleksandar Vuković, mówiąc, że wraca do płonącego domu.
Legia potrzebowała zimy, żeby zatrzymać nakręcającą się karuzelę klęsk i nieszczęść. Mistrz Polski potrzebował twardego resetu. Dariusz Mioduski zmienił stanowisko Jacka Zielińskiego, dał czas Vukoviciowi i zapowiedział, że odsuwa się w cień. Ile wytrzyma w tym postanowieniu? Cholera wie, nie dał się poznać środowisku piłkarskiemu jako człowiek specjalnie konsekwentny, więc do wszystkich jego obietnic podchodzimy z dystansem, ale niewątpliwie zima w Legii przebiegała nadzwyczaj spokojnie. Mini-aferka wybuchała, kiedy właściciel Legii zaprosił na klubowy koszt paru dziennikarzy na zgrupowanie w Dubaju, żeby spróbować naprawić medialny odbiór rozbitej ekipy, ale umówmy się: na dłuższą metę nikogo specjalnie to nie obchodziło. Tym bardziej, że stołeczny klub poprawił sobie nastroje, wygrywając wszystkie zimowe sparingi – 2:0 z Botewem Płowdiw, 2:1 z Krasnodarem, 2:0 z Rygą, 4:0 z GKS-em Tychy, 4:0 z Radomiakiem.
Legia przypomniała sobie, co to znaczy wygrywać. A to już coś. Nawet, jeśli to tylko niewiele znaczące mecze towarzyskie. Dom już nie płonie, ale czy aby na pewno Legia wkracza w wiosenną fazę sezonu odbudowana i dużo silniejsza?
Czy Legia się osłabiła?
Jeśli pół roku temu ktoś powiedziałby nam, że Legię w zimowym okienku transferowym opuszczą Mahir Emreli, Andre Martins i Luquinhas, machnęlibyśmy ręką z lekceważeniem, bo uznalibyśmy, że marny to prorok. No może ewentualnie pomyślelibyśmy, że Legia zaliczyła jakąś wybitną jesień i na opłacalnych warunkach spieniężyła sobie czołowe postacie rozpędzonej drużyny. A jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Martins zaliczył słabszą jesień i w nowym rozdaniu nie widział go Aleksandar Vuković. Emreli i Luquinhas najmocniej dostali podczas feralnej nocy po meczu z Wisłą Płock i choć wybrali inne drogi rozwiązania tamtej traumy (Azer poszedł na wojnę z klubem, Brazylijczyk uznał, że dużo zawdzięcza legijnej społeczności i deklarował chęć pozostania), to koniec końców obaj pożegnali się z Łazienkowską – pierwszy rozwiązał kontrakt i trafił do Dinama Zagrzeb, drugi za niezłą kasę trafi do MLS.
Czy to wielkie osłabienia Legii?
Rozpatrzmy każdy przypadek indywidualnie. Martins wyróżniał się technicznie, w dobrych czasach potrafił klasowo prowadzić grę, ale nigdy nie był gwiazdą tej ligi, a jeśli Vuković wymaga od defensywnych pomocników przede wszystkim agresji i nacisku, to całkiem zrozumiałe jest odstawienie eleganckiego Portugalczyka. Emreli to większy problem. Gość potrafi grać w piłkę. Na wszystkich frontach strzelił jedenaście bramek dla mistrza Polski. Potrafił błysnąć, szczególnie w eliminacjach do europejskich pucharów i na początku fazy grupowej Ligi Europy. Obiecywał po sobie naprawdę dużo. Ale jednak w pewnym momencie coś nie zagrało – i w głowie, i w szatni, i na boisku. Zaczął sprawiać problemy i… najzwyczajniej w świecie grać piach.
Już pal licho większe czy mniejsze pozaboiskowe odpały, facet ze skutecznego napastnika nagle przeobraził się w łamagę. Obijał obramowanie bramki z kilku metrów, pudłował, znikał na całe godziny kolejnych meczów. Nikt po nim nie tęskni, choć jeszcze niedawno wydawało się, że Legia będzie mogła wyciągnąć pokaźną sumkę na jego sprzedaży. Pewnie gdyby nie wydarzenia nocy z 12 grudnia dałoby się go jeszcze odbudować i sprawić, żeby wiosną znów grał na miarę własnego potencjału, ale… nie, ta ścieżka została na zawsze zamknięta.
Co innego Luquinhas, czyli jeden z nielicznych piłkarzy Legii, który jesienią starał się ciągnąć ten zdezelowany wózek we właściwym kierunku. On trochę zakochał się w Warszawie, Vuković zrobił z niego kapitana i planował zbudowanie ofensywy wokół jego talentu, ale wtedy przyszła oferta ze Stanów Zjednoczonych i cóż: ani Legia, ani Luquinhas za bardzo nie mogli pozwolić sobie na kręcenie nosem. Klub zarobi, piłkarz będzie mógł rozwinąć skrzydła. Tym samym Legia straciła gwiazdę ligi. Gościa, który w sprawnie funkcjonującym systemie, był w stanie robić różnicę, wygrywać mecze.
Jakie wobec tego wszystkiego poczyniono wzmocnienia? Aleksandar Vuković życzył sobie większej liczby Polaków. Ten warunek został spełniony. Patryk Sokołowski to bardzo solidny zadaniowiec, który mógłby pełnić istotną rolę w większości ekstraklasowych klubów, może poza Lechem i Pogonią. Paweł Wszołek – podobnie, choć akurat w jego wypadku dochodzi fakt, że przez ostatnie pół rozegrał raptem siedemnaście minut w Pucharze Niemiec, a resztę czasu przesiedział na ławce rezerwowych lub na trybunach w Unionie Berlin. Macieja Rosołka sprowadzono z wypożyczenia do Arki, żeby zasypać dziurę po Emrelim. W myśl komponowania melodii przyszłości ściągnięto Ramila Mustafaeva ze Stali Rzeszów. Paru piłkarzy przesunięto też z trzecioligowych rezerw do pierwszej drużyny. Powiedzmy sobie wprost: spektakularne okienko transferowe to nie było.
Jak prezentuje się skład Legii?
Rzućmy okiem na skład dzisiejszej Legii, która – wedle zapowiedzi i sparingów – wciąż ma operować na systemie z trójką stoperów, dwójką wahadłowych, czwórką środkowych pomocników i jednym napastnikiem.
Bramka. Ponoć w świetnej formie znajduje się Artur Boruc, ale jak to ostatnio z Borucem – nic nie wiadomo, ma już swoje lata, nic już nie musi udowadniać, ale organizmu nie oszuka i pewnie nie zawsze będzie w najwyższej dyspozycji sportowej i zdrowotnej. Klub miał sprowadzić mu doświadczonego zmiennika. Nic takiego się nie stało. Dalej na ławce rezerwowych zasiadają niedoświadczeni Cezary Miszta i Kacper Tobiasz.
Środek obrony. Wiele będzie zależało od funkcjonowania trójki stoperów, której rola, naturalne predyspozycje, mądrość, doświadczenie i dyspozycja dnia często są i będą decydujące o losach całych spotkań. Dramatu nie ma, potencjał jest duży, ale wątpliwości też wcale niemało. Liderem jest Mateusz Wieteska. Do zdrowia powoli wraca wiekowy Artur Jędrzejczyk. Talent potwierdzić będzie musiał Maik Nawrocki. To docelowa wyjściowa trójka. Reszta to zmiennicy, dodatkowe opcje. Mattias Johansson rozpatrywany jest przede wszystkim jako pół-prawy stoper, ale to przecież nominalny prawy obrońca. Lindsay Rose niepewnie wyglądał w sparingach. Mateusz Holownia to ligowy przeciętniak, wyrobnik. Joel Abu Hanna wrócił do treningów, ale potrzebuje jeszcze czasu, żeby dojść do pełni formy po kontuzji. Tutaj każdy uraz może sporo namieszać.
Wahadła. Jezus Maria, naprawdę, trudno w to uwierzyć, że Legia tak mocno forsuje ustawienie z dwóją wahadłowych, skoro od dwóch okienek transferowych nie jest w stanie znaleźć kompletnych piłkarzy na te pozycje. Jeszcze lewa strona to pół biedy. Filipa Mladenovicia trzeba obudować. Rok temu był najlepszym piłkarzem ligi, jesienią potrafił stawać się jednym z najgorszych. To dalej charakterny piłkarz z dobrą lewą nogą, z niezły strzałem i groźnym dośrodkowaniem, ale trzeba zbudować wokół niego umiejętny system. Yuri Ribeiro miewał mecze słabe, miewał mecze solidne, teraz leczy kontuzję, ale w zdrowiu wstydu nie przyniesie. Ale prawa strona… tu jest dopiero bajzel. Lirimowi Kastratiemu brakuje piłkarskiej inteligencji i defensywnego zaangażowania, Kacprowi Skibickemu jakiegokolwiek doświadczenia, Mattiasowi Johanssonowi talentu ofensywnego. Nie ma komu robić różnicy, choć pewien poziom za jakiś czas prezentować powinien Wszołek.
Środek pola. Istotną rolę pełnić będzie Bartosz Slisz. Czesław Michniewicz nazywał go odkurzaczem, ale też zżymał się na jego braki techniczne. Vuković będzie wymagał od niego częstszej gry bez piłki niż z piłką przy nodze, więc 22-letni piłkarz jest pewniakiem do pierwszego składu. Obok niego zazwyczaj wychodzić będzie Patryk Sokolowski, który w tym sezonie poprawił statystyki i wpisuje się w rolę ósemki. Więcej minut dostanie też agresywny i zaangażowany Jurgen Celhaka, a sztab Legii wciąż nie skreśla też Igora Charatina, który jednak przydaje się bardziej w rozegraniu niż w destrukcji, co będzie wiązało się z tym, że swoje szanse otrzymywać będzie w konkretnych fragmentach poszczególnych spotkań.
Ofensywni pomocnicy. Duet Luquinhas-Josue miał trząść ligą. Cóż, został tylko jeden z nich. Portugalczyk podobał nam się już jesienią. Pcha grę do przodu, klasowo egzekwuje stałe fragmenty gry, ma oczy dookoła głowy, lubi mieć piłkę przy nodze, a futbolówka trzyma się jego stopy. Czysto piłkarsko – ligowy top. Przez ostatnie kilka miesięcy nie dorastali do niego koledzy. Chcielibyśmy zobaczyć go w lepszym towarzystwie. Wiosną u jego boku śmigać ma Bartosz Kapustka. Przed kontuzją, odbudowany – gwiazda Ekstraklasy. Teraz pewnie będzie potrzebował kilku miesięcy, żeby znów zachwycać, ale docelowo wciąż w stolicy wiążą z nim spore nadzieje. Po jego nieobecność opcji jest kilka – solidny Rafa Lopes, utalentowany, ale znikający Muci albo najszybszy na świecie (ha ha) Kastrati, dla którego w tym systemie naprawdę nie znajdujemy godnej roli i pozycji.
Napastnicy. Tomas Pekhart będzie musiał pokazać, że poprzedni sezon nie był przypadkiem. Kiedy gra Legii opierała się na dośrodkowaniach na jego głowę, potrafił strzelać często, gęsto i seryjnie. Jesienią był zaś bezradny, zagubiony, nieużyteczny. Po odejściu Emreliego nie ma wielkiego konkurencji, znów wszystko zależy od niego. Im prostsza będzie gra Legii na wiosnę, tym lepiej dla niego.
Na co stać Legię na wiosnę?
– Radomir Antić zawsze mówił, że nie zawsze najlepsi zawodnicy tworzą dobrą drużynę, ale dobra atmosfera tworzy mocny zespół. Wierzę w te słowa – mówił Vuković na konferencji prasowej przed inauguracją rundy wiosennej Ekstraklasy.
To dobre podsumowanie miejsca, w którym znalazła się Legia. Mistrz Polski jest personalnie słabszy niż pół roku temu. Zamknął się pewien etap, zaczyna się nowa historia, do tego mocno tymczasowa, bo nowy dyrektor sportowy dopiero zaczyna swoją pracę, dopiero szuka nowego trenera i dopiero będzie dobierał nowych piłkarzy pod letnie okienko transferowe. Legia wiosną zawalczy o utrzymanie. Aleksandar Vuković słusznie diagnozuje, że mistrz Polski powinien gryźć murawę. Jego zespół nie powinien szukać kwadratowych jaj. Dużo będzie zależeć od zdrowia kluczowych piłkarzy, ale filary mają być stabilne: kompetentna trójka stoperów, waleczny środek pola ze Sliszem na czele, magik Josue, wybiegane wahadła, skuteczny Pekhart. Nie ma tu nic nowego, nic ciekawego.
To szara rzeczywistość.
Skład Legii jest wystarczająco silny, żeby nie drżeć o ligowy byt do ostatniej kolejki, ale to tylko tyle.
Czytaj więcej o Legii:
Fot. Newspix