Reklama

Stokowiec i Burlikowski. Lubin zagra jak za dawnych lat?

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

29 stycznia 2022, 11:30 • 22 min czytania 13 komentarzy

Piotr Stokowiec i Piotr Burlikowski właśnie pracują nad przygotowaniem Zagłębia Lubin do rundy wiosennej w Ekstraklasie. Rundy, w której Zagłębie prawdopodobnie będzie walczyć o utrzymanie – bo z obecna pozycją w tabeli, obecnymi personaliami oraz formą z końca jesieni trudno wieszczyć lubinianom coś więcej. Czy mogło być gorzej?

Stokowiec i Burlikowski. Lubin zagra jak za dawnych lat?

Cóż, mogło. Siedem lat temu Piotr Stokowiec i Piotr Burlikowski pracowali nad przygotowaniem Zagłębia Lubin do występów na zapleczu Ekstraklasy. Droga, którą wówczas razem przeszli, doprowadziła m.in. do zdobycia brązowego medalu mistrzostw Polski, a następnie wyeliminowania z Ligi Europy Partizana Belgrad. Jak do tego doszło i czy historia może się powtórzyć? 

Hasło “powrotu do przeszłości” w polskiej piłce jest ostatnio bardzo aktualne. Najmocniej w powroty zainwestowała Jagiellonia Białystok, która Ireneuszowi Mamrotowi oddała do dyspozycji m.in. Michała Pazdana czy Daniego Quintanę. Ale powroty zdominowały przecież narrację również wokół Pogoni (Grosicki), Wisły Płock (Furman) czy nawet Lecha (Douglas, Skorża, Amaral). Pomijamy już oklepany temat “Nawałka Heist Movie” w reprezentacji Polski, w której szkoleniowiec z charakterystyczną apaszką zbiera Piszczka, Pazdana i kolana Jakuba Błaszczykowskiego, by w Moskwie zatańczyć swój własny “last dance”.

Powrót w Zagłębiu Lubin ma jednak nieco inny charakter. Bo tutaj po siedmiu latach faktycznie wszystko wróciło do punktu wyjścia. Znów Zagłębie jest w wielopoziomowym dołku – sportowym, ale też wizerunkowym czy ogólnie związanym z zagadkową polityką klubu. Znów na ratunek ma ruszyć Piotr Stokowiec, znów w dziele budowy normalnego klubu ma pomóc Piotr Burlikowski. Różnica? Cóż, jedna. Wtedy lubiński duet faktycznie zbierał klub z dna.

Reklama

ODBICIE OD DNA

To był szok.

Być może nie aż taki, jak obecnie, gdy poważnym kandydatem do spadku jest aktualny mistrz Polski i jeden z dwóch najbogatszych polskich klubów, ale mimo wszystko – w spadek Zagłębia bardzo długo trudno było uwierzyć. Uporządkowane finanse. Całkiem nieźle opłacani zawodnicy, niektórzy z nazwiskami, niektórzy z fajnym CV. Całość jednak wyglądała na murawie tak fatalnie, że za Zagłębiem w Ekstraklasie nie tęsknili chyba nawet niektórzy kibice Zagłębia.

Stokowca zatrudniono na cztery kolejki przed końcem tamtego feralnego sezonu, oczywiście nie zdołał z tym żużlem uratować ligi, za to mógł wstępnie wyselekcjonować, które z piłkarskich wraków obecnych w szatni nadają się jeszcze do warsztatu, a które już tylko do przetopienia na żyletki. Stokowiec wziął drużynę w połowie maja, dwa tygodnie później Piast spuścił Zagłębie z ligi, miesiąc później w Lubinie dołączył do swojego imiennika Piotr Burlikowski.

Czy to były najważniejsze decyzje od czasu zdobytego mistrzostwa Polski? Cóż, tu nie ma sensu bawić się w jakieś szersze dyskusje – tak, to były decyzje absolutnie kluczowe. W jednym miejscu i czasie spotkały się podmioty, które potrzebowały siebie nawzajem. Klub, zmęczony tymczasowością, zmęczony przepłacaniem, zmęczony wiecznym topieniem potencjału w kolejnych Jeżach i Widanowach. Trener, któremu po przygodach z Polonią Warszawa i wówczas jeszcze dość chwiejną Jagiellonią marzyła się przynajmniej szczątkowa stabilizacja. No i dyrektor sportowy, który nie chciał już jedynie pomagać wiceprezesom i właścicielom, jak w Cracovii, a zacząć budować własny, długofalowy projekt.

Reklama

Wszystkie puzzle do siebie pasowały – Zagłębie po spadku nie miało innego wyjścia, jak tylko przeprowadzić głęboką rewolucję i przynajmniej na dwa sezony zagwarantować spokój nowym pracownikom pionu sportowego. Burlikowski wreszcie mógł spróbować pracy na własny rachunek, Stokowiec, już w Polonii otrzaskany z zespołem Młodej Ekstraklasy, wprowadzać młodzież z jednej z najlepiej zorganizowanych akademii w Polsce.

– Wtedy, w 2014, oni wchodzili w bagno. Było bagno w szatni, na boisku, do tego kibice, górnicza krew, potrafili się zagotować. Ten ostatni mecz z Widzewem, race na boisku i tak dalej… – wspomina Bartosz Marchewka z mkszaglebie.pl. Wyzwanie było spore, ale i możliwości spore.

I najkrócej rzecz ujmując: zażarło. Rewolucja była naprawdę imponująca, a co więcej – brzmiała jak spełnienie słów populistów. No bo też jakie są zazwyczaj pierwsze apele każdego niedzielnego fana piłki nożnej? Więcej młodych Polaków! Więcej ludzi związanych z regionem! Wywalić na zbity pysk tych wszystkich pozorantów, którzy nie przyszli tu po zwycięstwa na murawie, tylko pensje w klubowej kasie!

Początkowe komunikaty z klubu można było zresztą właśnie tak potraktować – jako wysokiej jakości, ale jednak: zwykły populizm. Burlikowski dla oficjalnej strony wyjechał od razu z ciężkimi działami.

– Mogę tylko obiecać, że do pierwszej drużyny trafią zawodnicy, którzy zasługują na grę w Zagłębiu. Gra w miedziowych barwach ma być dla nich zaszczytem i każdy ma doceniać to, że gra w Lubinie – przekonywał Burlikowski. – Odbyłem kilka rozmów z trenerem Stokowcem, mamy podobną wizję wprowadzania młodych zawodników do kadry pierwszej drużyny. Nasz szkoleniowiec udowodnił, że potrafi przygotowywać młodych piłkarzy do gry na najwyższym poziomie. Cała polska piłka musi stawiać na młodych zawodników, zmieniły się realia. Ważne, że klub obrał taki kierunek rozwoju już kilka lat temu, a moją rolą jest być częścią tego dużego projektu i zagwarantować jego skuteczną kontynuację.

Spadek okazał się może nie błogosławieństwem, ale dobrym punktem wyjścia. Pewnie w Ekstraklasie tolerancja błędów dla młodych czy nieopierzonych piłkarzy byłaby mniejsza. Pewnie presja na trenerze, dyrektorze i całym Zagłębiu byłaby większa. W I lidze można było pójść ścieżką radykalizmu. Choć i tak wspomniane wcześniej słowo “rewolucja” być może nie do końca oddaje to, co się stało w Zagłębiu. W końcu sporo przyszłych filarów Zagłębia już było w klubie – z tym, że przysypywała ich gruba warstwa zagranicznego żużlu.

Wietrzenie się udało, pierwszy wiatr odnowy porwał Rodicia, Curto, Bertilssona, Abwo, Rymaniaka, Bilka, Dzinicia, Widanowa i Banasia, schowany gdzieś w kącie Godal uchował się już tylko przez rok. Powietrze momentalnie zrobiło się czystsze, po Lubin Shore nie pozostał już żaden ślad. Zamiast zaciągu z zagranicy, chłopaki z akademii. Niektórzy aż tak związani z barwami, że w roli kibiców jeżdżący na wyjazdy z Miedziowymi, jak choćby Konrad Forenc. Pacjent został uzdrowiony, a proporcje – kompletnie odwrócone. Spadając z ligi Zagłębie grało trzynastu stranierich i dziewięciu wychowanków, w większości zaliczających króciutkie, kilkuminutowe epizody. Przed tym sezonem w kadrze znalazło się aż piętnastu graczy, którzy związani byli z klubem od wieku juniora i tylko sześć wzmocnień spoza kraju.

– Koniec końców, spadliśmy. Ale ten spadek okazał się zbawienny. Zagłębie zostało oczyszczone. Taka analogia w stosunku do teraz, Panticia i tym podobnych. Wtedy mieliśmy choćby Manuela Curto. Bartek Rymaniak, będąc kapitanem, wojował z kibicami – miano pretensje, że nie porozmawiał z nimi po spadku, nie podjął jakiejś próby dyskusji. Z drugiej strony Michał Gliwa dostał cegłówką w auto, dwóch innych piłkarzy zostało napadniętych… Atmosfera wokół piłki w Lubinie była bardzo zła – wspomina w rozmowie z nami Filip Trokielewicz z mkszagłębie.pl. – Z tego co wiem, przed Stokowcem nie stawiano celu: uratowania ligi. Miał już wtedy, obejmując zespół na finiszu, raczej skupić się na oczyszczeniu zespołu, szatni, atmosfery. Zmienić politykę klubu.

PO KAŻDEJ BURZY WYCHODZI SŁOŃCE

Rozpoczął się ok. trzyletni cykl, który do dziś jest chyba najbardziej udanym okresem w Zagłębiu po 2008 roku.

– Jak nie ma wyników, zawsze jest przyczyna. Przyczyn na pewno było więcej, niż tylko zagraniczni piłkarze. Ale powiem tak: utożsamianie się z klubem to raczej podstawa do tego, żeby drużyna funkcjonowała na tyle momencie, by w kryzysowych momentach brać odpowiedzialność na swoje barki. Po spadku ta ekipa, która została, tworzyła monolit. Na pewno nie przez przypadek tak szybko powróciliśmy do Ekstraklasy – mówi w rozmowie z nami Adrian Błąd, jeden z ważnych piłkarzy tamtych lat, ale przede wszystkim – ważnych postaci tamtej szatni.

Nie bez przyczyny zaczynamy właśnie od szatni – Błąda pierwszy raz spotkaliśmy, gdy w szaliku Zawiszy Bydgoszcz, zgodowicza Zagłębia, świętował awans bydgoszczan do Ekstraklasy. To człowiek urodzony i wychowany w Lubinie, który znał na obiekcie Zagłębia każdy kąt jeszcze w czasach, gdy lubinianie mogli co najwyżej marzyć o nowym obiekcie i wypasionej akademii. Razem z nim coraz istotniejsze role zaczęli odgrywać inni piłkarze-kibice-wychowankowie: Konrad Forenc, Arkadiusz Woźniak, Filip Jagiełło, Jarosław Kubicki.

Pierwsza liga – przyjemnie się chodziło na te mecze. Szanse zaczęli otrzymywać chłopaki stąd. Wchodził Jarek Jach, Jarek Kubicki, Krzysiek Piątek. To też spora zasługa Piotra Stokowca i dziś również przedstawia te argumenty – stawianie na młodzież. Wtedy to było uderzające, że Zagłębie, mając tak dobrą akademię, spadało z rzeszą obcokrajowców w składzie – wspomina Trokielewicz.

Zagłębie odżyło, choć i tak nie brakowało na tej drodze zakrętów, zwłaszcza jesienią. Lubinianie zaczęli od zapłaty za dawne grzechy – ograniczone ruchy na rynku transferowym wynikały nie tylko ze zmiany polityki klubu, ale też wysokich kosztów czyszczenia szatni. Szczególnie, że przecież wielu z zawodników Zagłębia miało o sobie bardzo wysokie mniemanie i niekoniecznie poczuwało się do odpowiedzialności za spuszczenie klubu z ligi. Na tym tle zresztą urosły może nie legendy, ale ładne karty tych, którzy spadek wzięli mocno na klatę.

– Na pewno poza naszymi piłkarzami stąd, wychowankami, bohaterem pierwszoligowego sezonu byli Michal Papadopulos i Lubomir Guldan. Papadopulos zgodził się na obniżenie zarobków i nie uciekł z tonącego okrętu, jak choćby Rymaniak. Guldan to też wielka klasa, na pewno mógł wtedy spokojnie znaleźć klub grający dużo wyżej – wyjaśnia Trokielewicz.

Wychowankowie i charakterni zagraniczni zawodnicy świadomi roli, jaką Zagłębie odgrywa w życiu lubińskich kibiców. Spełnienie postulatów populistów, spełnienie zapowiedzi Burlikowskiego i Stokowca sprzed sezonu. Jedyny moment zwątpienia? Chyba okres zwieńczony porażką 0:2 w derbach z Miedzią Legnica. Piotr Burlikowski w rozmowie z Zagłębiakiem przyznawał, że wówczas musiał osłaniać Stokowca własną piersią.

– Jako ciekawostkę muszę wspomnieć koniec rundy jesiennej i porażkę u siebie w derbach z Miedzią Legnicą 0:2. Po tym spotkaniu Rada Nadzorcza wraz z prezesem podjęła temat zwolnienia trenera Stokowca na co kategorycznie nie wyraziłem swojej akceptacji. To było gorące spotkanie i zakończyło się pozostawieniem na stanowisku trenera Stokowca co w perspektywie okazało się kluczowe. Ale pamiętam, zaraz po ostatnim gwizdku sędziego po meczu z Miedzią, wygrażającego mi jednego z kibiców i moją z nim utarczkę słowną. Ale gwoli prawdy ten sam kibic po awansie podszedł do mnie, przeprosił mnie za tamto zdarzenie i wielokrotnie serdecznie się ze sobą witaliśmy – wspomniał Burlikowski.

Jak wspominają to sami kibice?

– Jesień w pierwszej lidze nie była bezproblemowa, to było trudne wejście. Pamiętam mecz z Bytovią, 2:2, gdzie prowadzili 2:0. Wtedy daliśmy na stronie tytuł “FRAJERZY”. Na meczu było 2500 ludzi, mniej niż w tym czasie na koszykówce w Zgorzelcu – mówi Bartosz Marchewka. – Jesienne 0:2 z Miedzią, po którym chciano zwolnić Stokowca? Muszę powiedzieć jedno: derby ze Śląskiem są oczywiście bardzo ważne, ale do nich dochodzi często. Gdy już zdarzają się derby z Miedzią, ta pompka jest chyba nawet większa. Mało meczów o stawkę, no i derby Zagłębia Miedziowiego. Dla mnie te mecze mają dużo większą presję. Przegrać wtedy u siebie 0:2 – to było bardzo bolesne – dodaje Marchewka.

Zagłębie zimowało na trzecim miejscu, z równym wynikiem punktowym jak Wisła Płock i 3 punktami straty do Bruk-Betu. Zimą trzeba było dokończyć rewolucję, a wiosną potwierdzić, że katharsis już się dokonało, a miejscem Zagłębia jest Ekstraklasa.

ZGRANY I DOBRZE ROZUMIEJĄCY SIĘ KOLEKTYW

Budowali po swojemu, od samego początku. I chyba nikt nie ujął tego celniej, niż Adrian Błąd w rozmowie z nami.

Dla mnie to najlepszy dyrektor sportowy w historii Zagłębia. Troszkę tych dyrektorów w Zagłębiu przeżyłem i wiem jak to funkcjonowało po jego przyjściu od strony samego funkcjonowania drużyny. Wszystko było usprawnione, nic nie wybijało drużyny z rytmu. To myślę największy komplement dla dyrektora. A co potrafiło wybijać z rytmu? Myślę, że dobór personaliów do szatni (śmiech). Dyrektor Burlikowski potrafił dopasować osoby i pod względem piłkarskim, i charakterologicznym. Osoby ściągane do Lubina wpisywały się w grupę. Wzorowym przykładem Maciek Dąbrowski, postać kluczowa – wspomina piłkarz GKS-u Katowice.

Te pierwsze okienka to właśnie wzmocnienia drużyny pod kątem charakteru, stosunku do pracy, dojrzałości. Smaczną anegdotę sprzedał o tych czasach sam Piotr Burlikowski w wywiadzie z Zagłębiakiem.

– Powiedziałem kiedyś trenerowi Stokowcowi, że chciałbym ściągnąć Tosia. Bronił się trener długo i tak naprawdę to trener Stokowiec nie chciał Tosika ściągnąć. Mówił mi, że kibice będą mu wypominać, że ściąga „syna”, że on tego nie chce. Zapytałem tylko czy sportowo Ci pasuje? Odpowiedział, że sportowo tak, ale nie chce go w ZL. To mi wystarczyło, ale czekały mnie negocjacje z Kubą, bo tak na dobrą sprawę nikt w klubie nie chciał Tosika (mam na myśli również RN, prezesa, kibiców). Zaprosiłem Tosia na spotkanie w klubie i zaproponowałem mu kontrakt na poziomie bardzo niskim. Kuba podziękował dość mocno wzburzony i powiedział, że propozycja go nie satysfakcjonuje, wsiadł szybko do samochodu i odjechał do domu. Zadzwoniłem do niego po paru minutach i w trochę mocniejszych słowach wyjaśniłem mu jego ówczesną pozycję np. że go tak na dobrą sprawę nikt nie chce, kontrakt który dostaje jest na poziomie juniorskim ale go przynajmniej on go ma no i może walczyć o udowodnienie wszystkim w klubie, że się mylą i że zasługuje na więcej. Zawrócił z drogi, przyjechał do klubu i podpisał kontrakt no i jest w ZL do dzisiaj – wspominał dyrektor sportowy.

Kolejne potwierdzenie, ile znaczył charakter? Bartosz Marchewka wspomina tych, którzy przetrwali huragan zmian.

– Na pewno warto zauważyć, że Stokowiec nie skreślił wszystkich ze starego zespołu, potrafił zrobić weryfikację, sprawdzić kto mu się przyda. Wiadomo, że zostali Guldan czy Papadopulos, ale mnie zapadł w pamięć Cotra. Może dlatego, że pamiętam też jego późniejsze słowa z Partizanem “my nie możemy się nikogo bać”. To w kontekście kogoś, kto wcześniej spadł z Zagłębiem z ligi, wiele mówiło – wspomina kibic i dziennikarz.

Brzmi trochę jak laurka, ale fakty są takie, że faktycznie te dwa pierwsze sezony były jak ze snu. Każdy związany z Lubinem wspomina je wyłącznie ciepło, nawet przy uwzględnieniu, że “Stoki” nie zawsze pozostawia u piłkarzy sentyment do swojej osoby.

– Stokowiec po prostu robi wyniki. Wiadomo, że ma niejednoznaczną opinię wśród byłych piłkarzy. I jak się czyta niektóre ich opinie, wspominki, to dają do myślenia. Ale on dał ostatnio taki wywiad, w którym odniósł się do zarzutów. Powiedział, że jeśli ktoś nie akceptuje jego pomysłu na zespół i tego, że on ma rygorystyczne podejście, to rzeczywiście ktoś taki będzie niezadowolony. A kibice ostatecznie tego oczekują – kogoś, kto ma pomysł na zespół. Kto rozdziela zadania. Kto wie czego potrzebuje, żeby cele zrealizować – opisuje Marchewka.

I słowa Błąda wydają się podkreślać, że wówczas właśnie taki zespół udało się zebrać, również dzięki zdolnościom Burlikowskiego, który piłkarzy oceniał nie tylko pod kątem przydatności czysto sportowej, ale też tego, jak będą funkcjonować w Lubinie, pod wodzą Stokowca.

– Tarcia między Burlikowskim i Stokowcem? Na pewno były. Ale gdy tylko Burlikowski podjął pracę w Lubinie po raz drugi, był zdecydowanym zwolennikiem zatrudnienia Stokowca. To najwięcej mówi o tamtej pierwszej współpracy – wspomina Trokielewicz. – Moim zdaniem byli zgrani. Miałem znajomych w strukturach klubu i nigdy między wierszami nie dali znać, że coś tam jest nie tak – dodaje Marchewka.

ZNOWU IDZIE WIOSNA. DWA STRACONE GOLE

Największe i najbardziej spektakularne sukcesy Zagłębia czasów Stokowca i Burlikowskiego to oczywiście czas już po powrocie do Ekstraklasy, brązowy medal, potem dwumecz z Partizanem Belgrad. Ale czas, kiedy ten duet na dobre się uwiarygodnił, to przede wszystkim wiosna w I lidze. Wiosna, podczas której Zagłębie Lubin straciło tylko dwa gole. Nie w meczu. W rundzie.

– Jak to się stało, że straciliśmy tylko dwa gole wiosną? Dużo rzeczy wpływało – taktyka, przygotowanie fizyczne, skład osobowy. Doszedł w tamtym momencie do nas choćby Maciek Dąbrowski, który był mega wzmocnieniem dla nas. Wygrywaliśmy mecz za meczem, z każdym spotkaniem czuliśmy większą pewność siebie – wspomina Adrian Błąd. – Staliśmy się wtedy na warunki pierwszej ligi drużyną kompletną. Przerastaliśmy tą ligę. To pokazało nam też, że jesteśmy na tyle rozwinięci, żeby spokojnie poradzić sobie w Ekstraklasie. Momentów fajnych było wiele, ale najważniejsze, że stworzyliśmy wtedy dosyć fajna szatnię. Zgraną, rodzinną. Wiele osób z szatni tamtego Zagłębia trzyma kontakt do dzisiaj. Wtedy spotykaliśmy się prywatnie i wiedzieliśmy też, że możemy na siebie nawzajem liczyć w trudnych momentach.

Rozwój był tutaj widoczny na wszystkich poziomach. Piotr Stokowiec poskromił swój tradycyjny minimalizm, za który był później tak często karcony – do końca kwietnia trzykrotnie wygrał różnicą przynajmniej trzech goli. Piotr Burlikowski dorzucił do kadry wspomnianego Macieja Dąbrowskiego, ale i Aleksandara Todorovskiego. Efekt był piorunujący.

– Wiosna w pierwszej lidze… coś nierealnego. Defensywa Todorovski-Dąbrowski-Guldan-Cotra. Do tego Forenc w bramce. Nie wiem, czy niektórzy z tych piłkarzy wtedy nie osiągnęli swojej szczytowej formy. Do tego Piątek, Tosik, Kubicki, masz Kwieka, który na pierwszą ligę dawał radę… Maszyna. To była dywizja pancerna. Todorovski notabene kolejny dobry strzał Burlikowskiego – podpisali go tuż przed końcem okienka, a grał znakomicie. Przyszedł awaryjnie, bo miał na prawej grać Stolarski, ale zerwał więzadła – wspomina Marchewka.

Awans w takich warunkach był formalnością. Zagłębie skończyło ligę na pierwszym miejscu, 4 punkty nad Bruk-Betem, 8 punktów nad Wisłą Płock. Czwarta Olimpia Grudziądz traciła do Miedziowych… 24 punkty.

WRÓCILI SILNIEJSI

Czy to był najsilniejszy beniaminek w XXI wieku? Nawet Raków Częstochowa potrzebował tego jednego sezonu na otrzaskanie się z ligą, Warta Poznań była cudowną przygodą, ale jednak – zwieńczoną poza strefą pucharową. Zagłębie Lubin oczywiście startowało z zupełnie innego miejsca, w I lidze spędziło zaledwie rok, w dodatku ani przez moment nie spotkało się z wymuszonymi sytuacją finansową i organizacyjną cięciami w strukturach. Ale mimo wszystko – rezultat i tak robi wrażenie.

Znów wszystko rozpoczęło się od bardzo logicznego okna transferowego. Udało się zatrzymać Macieja Dąbrowskiego, wzmocniono skład Krzysztofem Janusem czy Martinem Polackiem. Pozostali w drużynie dynamicznie rozwijający się Piątek czy Kubicki. Piotr Burlikowski zdołał też w styczniu nakłonić władze klubu na ściągnięcie Filipa Starzyńskiego.

Pisaliśmy wówczas:

Piotr Burlikowski w swoim najlepszym wydaniu raz jeszcze.
Mówimy przecież o piłkarzu, który:

– w trzy mecze po przyjściu do nowego klubu z zawodnika pierwszego składu zdążył przesiąść się na ławkę i ostatecznie na trybuny

– w trzecim spotkaniu wszedł w 83. minucie, by po czterech kolejnych mieć na koncie dwie żółte kartki
– wychodził w pierwszym składzie pięć razy na 23 możliwe
– uzbierał 342 minuty przez całą rundę
– od końcówki października do drugiej połowy stycznia, gdy rozegrano 10 spotkań, ani razu nie zameldował się na murawie

To wszystko liczby Filipa Starzyńskiego z jesieni. Spędził ją nie w Anglii, Niemczech czy Hiszpanii, ale w Belgii. I to też nie w Anderlechcie – tylko w Lokeren, ósmym zespole poprzedniego sezonu i jedenastym obecnego.

Burlikowski jednak doskonale wiedział, że taki playmaker w Lubinie powinien być gwarantem liczb, zwłaszcza, gdy obuduje się go odpowiednim towarzystwem w środku pola i na skrzydłach. To miało być – i ostatecznie było – uzupełnienie tej układanki, którą Stokowiec zachwalał przed sezonem jeszcze w I lidze.

– Moje Zagłębie, jak wszystkie moje poprzednie drużyny, będzie ofensywne. Chcemy utrzymać ofensywny styl gry. To ma być Zagłębie, które prze do przodu, stara się grać widowisko dla kibica. Wyniki 0:0 nie przyciągną ludzi na stadion. W dzisiejszym świecie pełnym komercji, ludzie pójdą do kina, teatru. Nikt nie przyjdzie na mecz, jeśli nic się nie będzie działo. W tym względzie jestem ryzykantem. Wolę 4:4 niż 0:0 – mówił przed rundą w serwisie „Łączy nas piłka” Stokowiec.

Jasne, po latach czas trochę zweryfikował słowa o ofensywnych drużynach Stokowca, ale wtedy? W I lidze Zagłębie grało właśnie tak, jak zapowiadał wcześniej Stokowiec. A potem dorzucono tutaj gościa, który grą defensywną się nie plamił, ale do przodu dawał potężną jakość. I zagrało. 3 gole i 10 asyst w jednej rundzie. Dorobek Filipa Starzyńskiego sprawił, że rzutem na taśmę, z numerem 23, piłkarz pojechał na pamiętne francuskie Euro.

– Tym ruchem Burlikowski odblokował Zagłębie. Dał mu rozpęd. To był styczeń, a w czerwcu przecież Starzyński był w takiej formie, że pojechał na Euro. Wiadomo, że wiele nie grał, ale był w kadrze ćwierćfinalisty Euro. To się w głowie nie mieści – przypomina Marchewka.

Real miał swoich “Zidanes y Pavones”, w Zagłębiu też coraz więcej zaczęło się pod tym względem zgadzać. Jeśli transfery prosto do pierwszego składu, to faktycznie hitowe wzmocnienia jak Todorovski czy Starzyński. Jeśli szukanie młodych zdolnych – to od razu taki majstersztyk jak wyciągnięcie z Lechii Dzierżoniów Jarosława Jacha i Krzysztofa Piątka. Jak wychowankowie, to Kubicki, Jagiełło, Rakowski. Co więcej – cały czas, każdy zapytany o tamten okres w klubie, podkreśla wzajemne stosunki i relacje. A choćby fakt, że Woźniak i Błąd mieszkali ściana w ścianę. A że Polacek z Forencem znaleźli wspólny język. Ba, nawet w kwestii Piątka i Papadopulosa mieliśmy takie opinie:

Kogokolwiek zapytalibyście o to w Lubinie, nikt nie ma wątpliwości, że stosunki „Bani” z czeskim napastnikiem były kluczem do wszystkiego, co później wydarzyło się w jego karierze. „Papa” imponował tężyzną fizyczną, więc Piątek, chcąc mu jak najszybciej dorównać, przez pierwszy rok w Lubinie harował za zamkniętymi drzwiami siłowni za dwóch. A przy tym będąc na boisku bardzo często pytał dziś już snajpera Piasta o to, jak zrobić to czy tamto, jak ustawić się w takiej a takiej sytuacji, co jeszcze może poprawić w swojej grze. A Papadopulos nie zżymał się, gdy dzięki jego naukom chwilowo to młodszy kolega był numerem jeden. Zresztą Jurkiewicz mówi wprost: – Takich zawodników jak Papadopulos i Guldan chce się mieć w klubie do końca kariery, a najlepiej także później, w roli członków sztabu szkoleniowego. To, jak sami grają, to jedno. Ale to, ile mogą dać wchodzącym do zespołu piłkarzom, czyni ich tak pożądanymi.

– W sezonie 15/16 drużyna poszła za ciosem. Ja za wiele nie grałem, może przegrałem rywalizację, ale wyglądało to dobrze. Znowu dokooptowano pasujące pod system i szatnię postacie, choćby Krzysiu Janus był wtedy mega wyróżniającą się postacią. Zespół już był mocny, a zrobił kolejny krok do przodu – mówi nam Adrian Błąd.

Po spadającym Zagłębiu, nudnym, przepełnionym anonimami z zagranicy i mocno antypatycznymi charakterkami, nie było już żadnego śladu.

– Takie opus magnum tamtego sezonu to Legia idąca na mistrza, Legia Czerczesowa. Dopiero co ograła 4:0 Cracovię, a tu przyjechała i nawet nie kichnęła. W dodatku patrzysz w skład – swoje chłopaki. Atmosfera była znakomita, a zespól bardzo dobry – potwierdza Bartosz Marchewka.

2:0 po golach Tosika i Piątka. Potem 3:1 w Szczecinie po bramkach Kubickiego, Woźniaka i Łukasza Piątka. Posiadające wielką wymowę 3:0 z Lechem Poznań, dwie bramki Macieja Dąbrowskiego. Wreszcie triumf nad Piastem w ostatniej kolejce. Brązowe medale, ledwie dwa punkty za wiceliderem z Gliwic, pięć punktów za Legią, a trudno było nie odnieść wrażenia – gdyby Starzyński trafił do klubu latem, nawet mistrzostwo byłoby w zasięgu.

To był czerwiec 2016 roku. Latem “Figo” pojechał na Euro, a chwilę później Zagłębie przeszło Partizan w Lidze Europy. Apogeum.

POKONAĆ WIELKIEGO

Jacek Jurkiewicz, który stanowił o sile lubińskiego skautingu młodzieżowego, pokazywał nam wówczas kartkę z rozpisanym całym Partizanem. Roczniki w okolicach 2000, perełka za perełką, tego oglądają już w Serie A, tego wstępnie widzą u siebie kluby z Bundesligi. Od pierwszej minuty grał Nikola Milenković, dzisiaj piłkarz Fiorentiny. Z ławki wszedł niejaki Dusan Vlahović, którego właśnie zakupił do siebie Juventus.

– Partizan to był sam szał. Każdemu klubowi życzę, żeby przeżył coś takiego, pokonał taką firmę. Rozmawiam często z Portowcami, życzę im takiego Partizana. Walka o bilety, ten wyjazd do Belgradu, a u siebie mecz jak równy z równymi, naprawdę dobry. Mówiło się po tym meczu, że możemy pójść dalej, realna jest faza grupowa i tym podobne – wspomina Marchewka.

Zachował się jeszcze w sieci nasz obszerny reportaż z Lubina. Zagłębie wówczas niemal odfrunęło – 11 tysięcy widzów, oprawa godna meczu polsko-serbskiego, ze wszystkimi tego konsekwencjami na trybunach, dziesiątki skautów i obserwatorów ze środowiska piłkarskiego. No i ostatecznie – awans po rzutach karnych. Prawdziwy “mit założycielski”, na który można było budować.

– Myślę, że najbardziej eksplodowała fascynacja Zagłębiem w regionie po ograniu Partizana. Wtedy naprawdę ten region zaczął się jeszcze bardziej utożsamiać z Zagłębiem. Miasto tym żyło. Ostatnio Piotr Stokowiec wspominał w telewizji klubowej – 11 tysięcy widzów na trybunach, to się nie zdarza w Lubinie często. Czuło się wtedy, że Miedziowi są dumą okolicy. Chwalono też Zagłębie w całej Polsce – przypomina Filip Trokielewicz.

Co ważne – wydawało się, że Zagłębie pójdzie za ciosem. Wprawdzie w grudniu okazało się, że Piotra Burlikowskiego podkrada do siebie centrala i dyrektor sportowy zamieni gabinet w Lubinie na ten w siedzibie PZPN-u, ale okienko zdążył jeszcze przecież przygotować.

– Miedziowi ściągnęli Świerczoka, Pawłowskiego, Czerwińskiego, Kopacza i Matuszczyka. Te transfery były jeszcze spod ręki Burlikowskiego. Szczególnie do dziś pamiętany jest Świerczok – kibice często wracają do rundy, w której zdobył szesnaście bramek. Szczególnie ze względu na to, jacy inni napastnicy przychodzili do Lubina w ostatnich latach – zaznacza Trokielewicz.

– W duecie z Piotrem Stokowcem napisali już historię Zagłębia – awans, medal, puchary, Partizan, nawet rozwój Piątka czy sprzedać Jacha do Crystal Palace – zgadza się Marchewka.

Sęk w tym, że potem coś nagle po prostu się zakończyło. W sezonie 2016/17 Zagłębie nie zdołało awansować do górnej ósemki, pomimo wspomnianych transferów. Nie udało się w pełni rozwinąć Buksy, Piątek za to musiał opuścić klub przedwcześnie – i efektem tego w wielki świat wyruszył nie bezpośrednio z Lubina, ale z Cracovii. Zdaje się, że klub nieco spudłował z następcami Stokowca, nieco spudłował z następcami Burlikowskiego. Do tego coraz bardziej mętniały stosunki na samej górze, gdzie regularnie dochodziło do przetasowań w zarządach i radach nadzorczych, tak w klubie, jak i w KGHM-ie.

Po trzech latach tłustych, rozpoczętych w I lidze, a zakończonych przygodą w Europie, nadeszły cztery lata chude. Zagłębie znów jest nudne, przepełnione zagranicznymi średniakami, zniechęcające kibiców do tłumnego odwiedzania stadionu, trwoniące talenty z akademii, które przecież nadal wpływają do pierwszej drużyny.

Zagłębie jest w punkcie wyjścia. I ponownie blask ma tej łajbie nadać para Burlikowski-Stokowiec.

JAK ZA DAWNYCH LAT

– To ponowne wejście imponuje kibicom – ocenia Bartosz Marchewka z mkszaglebie.pl. – Również tym, jak sprawnie się rozpoczęły ich ponowne rządy. W całej Polsce trochę się śmiano z Zagłębia, że ma strukturę korporacyjną, wszystko trwa zanim się zbierze rada nadzorcza i zaakceptuje transfer… Pamiętamy sagę z Sevelą i szukaniem jego następcy. A tu widzimy uderzenia, transfery, szybkie działanie. No nowa nadzieja. Gwiezdne wojny – uśmiecha się nasz rozmówca.

Ale takie nastroje dominują w całym Lubinie. Jasne, Stokowcowi pamięta się minimalizm, rozbiera na czynniki pierwsze jego kadencję w Lechii Gdańsk, analizuje wywiady z byłymi zawodnikami biało-zielonych. Ale potem następują takie posunięcia jak opaska kapitańska dla Kopacza i można się poczuć z powrotem jak w 2014 czy 2015, gdy lubiński tandem odgruzowywał “stare” Zagłębie.

– Wydaje mi się, że to najlepsza reakcja – reakcja, której oczekiwali też kibice. Nie dyskutujemy o tym, kto przyjdzie, tylko mamy gotowy zespół na wiosnę w lidze, solidnie wzmocniony. Mamy ludzi, którym ufamy za sterami. Odgrzewany kotlet? Nawet jeśli, to chętnie do tego stołu zasiądziemy. Jeszcze ta informacja, że Kopacz kapitanem… To są ruchy, którymi Zagłębie odzyskuje wiarygodność u własnych kibiców. I za to należą się słowa uznania prezesowi Kielanowi. Jankowski próbował czarować młodzieżą w PowerPoincie, a Kielan nie czaruje, tylko bierze Stokiego i Burlika – chwali Marchewka.

Jest nadzieja, choć jest też obawa. Ostatni raz na sentymentach i starych sprawdzonych sposobach budowała Jaga Mamrota… – Życzę trenerowi Stokowcowi i Piotrowi Burlikowskemiu, żeby klub funkcjonował tak, jak za tamtych czasów. Wtedy wyniki same przyjdą – ucina jednak Adrian Błąd.

I zdaje się, że do tych życzeń trzeba się przyłączyć. Już raz lubinianie zamienili Zagłębie Widanowów i Dziniciów w Zagłębie Kubickich i Dąbrowskich. Może teraz uda się zamienić Zagłębie Panticiów i Solerów w…

W cokolwiek. Gorzej już w końcu chyba być nie może?

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

CZYTAJ WIĘCEJ O ZAGŁĘBIU LUBIN:

Fot.FotoPyK

 

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

13 komentarzy

Loading...