Jurij Szatałow urodził się w Rosji, mieszkał na Ukrainie, potem przyjął polskie obywatelstwo. Nie jest profesorem z ośrodka studiów wschodnich, ale właśnie – chcieliśmy porozmawiać z kimś, kto rozumie dzisiejszą sytuację na granicy ukraińsko-rosyjskiej, ale z perspektywy „zwykłego” człowieka. – Nie będzie wojny. W żadnym wypadku. Jak pan kiedyś się wybierze na Ukrainę, to pan zobaczy, że ludzie o tym nie rozmawiają, nie myślą. Nie ma za bardzo takiego tematu. Politycy i media straszą, bo grają w swoje gry. Zapraszamy.
Urodził się pan w Rosji, ale spędził dużo czasu na Ukrainie, grając w tamtejszych klubach.
Tak, zgadza się.
Ale nie polubił pan Ukrainy z tego, co czytałem [- Jak Ukrainiec dostanie ciężarówkę jabłek, to zje jedno, resztę ponadgryza – mówił Szatałow w Przeglądzie Sportowym].
Ten artykuł, o którym pan myśli, był trochę przekręcony. Ja mówiłem o władzy. Nie o ludziach. Mam porównanie – szesnaście lat mieszkałem w Rosji, później siedemnaście lat na Ukrainie, no i od tamtego momentu w Polsce. Wiem więc, że nie mogę mówić – ten naród jest gorszy, ten słabszy. Znam je – wszędzie jest to samo. Krytykowałem natomiast ukraińską władzę, która bardzo mi się nie podobała.
Jest tak nadal?
Oczywiście. Nadal jej nie cenię. Przedłużałem teraz trenerską licencję w grudniu, mam dużo kolegów z Ukrainy i z kim nie rozmawiam – wszyscy nie lubią tamtejszej władzy. Kiedy naród żyje biednie, jak można być za taką władzą? Nie można.
Co się jej najbardziej zarzuca?
Nie ma żadnej pomocy dla ludzi. Oni zajmują się własnymi sprawami, a ludzie zostali zostawienie sami sobie. Weźmy za przykład emerytury. Mama mojego kolegi, która całe życie pracowała w szkole i uczyła matematyki, ma 450 hrywien emerytury. To są grosze. Tragicznie to wszystko wygląda, więc pytam: jak można szanować taką władzę? Ona od tego jest, by pomagać ludziom, dbać organizację kraju. A tam tego nie ma.
Ciągle jest ten sam problem z władzą, czy bywało lepiej?
Gdy jeszcze jeździłem na Ukrainę, bo rodzina tam mieszkała, było zdecydowanie lepiej. Rządził wtedy Wiktor Juszczenko. Żyło się w porządku, była organizacja, płacono godne emerytury i renty. A teraz… Wygląda to średnio.
To prawda, że zrzekł się pan ukraińskiego obywatelstwa?
To nie było zamierzone. Takie miałem wymagania – gdy starałem się o polskie obywatelstwo, musiałem zrzec się ukraińskiego.
Myśli pan, że dojdzie do wojny Rosji z Ukrainą?
Nie. W żadnym wypadku. Jak pan kiedyś się wybierze na Ukrainę, to pan zobaczy, że ludzie o tym nie rozmawiają, nie myślą. Nie ma za bardzo takiego tematu. Politycy i media straszą, bo grają w swoje gry. Rosja ma swoje interesy, Ukraina tak samo, podobnie Zachód.
Ma pan teraz jakichś bliskich na Ukrainie?
Nie, bardziej kolegów.
I to oni panu przekazują, że nie ma strachu przed wojną?
Tak. Nawet jak była kolacja po zakończeniu tych kursów na przedłużenie licencji, to poruszyłem temat wojny. Oni raz, że nie boją się wojny, to dwa, twierdzą, że nawet jak się zacznie, to nikt na nią nie pójdzie. Przeciwko swoim nikt nie będzie walczył. Wie pan, co druga rodzina w Rosji ma swoich krewnych na Ukrainie i na odwrót. To jest wszystko bardzo powiązane.
Z drugiej strony – była choćby aneksja Krymu.
Gdy byłem piłkarzem, to często jeździliśmy na obozy na Krym. Tamci ludzie nigdy się nie identyfikowali ani jako Ukraińcy, ani jako Rosjanie. To był półwysep autonomiczny. Nikt tam nie mówił po ukraińsku, ale też nikt nie mówił, że czuje się Rosjaninem. Oni uważali, że są autonomicznym krajem i tyle. Teraz trzeba ludzi spytać – czy mieszka im się lepiej niż za ukraińskich czasów, czy gorzej.
Dlaczego pana zdaniem akurat teraz doszło do eskalacji tego konfliktu?
Robi się kryzys ekonomiczny na świecie. A jak Stany Zjednoczone rozwiązywały takie kryzysy w przeszłości? Wojną. Zawsze do niej dążyli. Natomiast ani Rosja nie chce, ani Ukraina nie chce wojny.
Czyli to jest blef Putina?
Oczywiście. Każdy, kto gra w karty, blefuje. Putin ukrywa swoje prawdziwe cele. Nie chce wojny.
To znów – a inwazja na Gruzję?
Nie zgadzam się! Gruzja zaatakowała Abchazję! Rosjanie ich wsparli. Zresztą czytałem o tej historii w polskiej prasie i Komisja Europejska przyznała, że to Gruzja zaatakowała.
Zawsze jest jakieś usprawiedliwienie dla Rosji?
No, też prawda. Wszyscy ukrywają prawdziwe cele. Jak ktoś nie ma prawdziwego dostępu do tych sytuacji, nie jest wojskowym czy kimś takim, to trudno to sobie poukładać w głowie.
Nasz prezydent powiedział: – Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę.
Nie, nie. Ja zawsze zadaje takie pytanie: po co Rosji ziemia na Ukrainie? Jak jechałem z Moskwy do Władywostoku, to przez cały dzień nikogo nie było widać przez okno. Po im jeszcze więcej ziemi? Nie mogą swoich wygonić z Moskwy na Wschód, a będą jeszcze dodatkowe ziemie brali?
Może po to, żeby nie były to tereny niejako należące do NATO.
To inna sprawa – każdy chce stawiać płot wokół swojego domu. Rosja ma bazy w Syrii i kilku innych państwach. A Stany Zjednoczone mają ich nieporównywalnie więcej w wielu krajach. Rosjanie boją się ataku. A ona nie jest taka mocna w sensie ekonomicznym. Militarnie jest już lepsza, ale nie byłaby w stanie wytrzymać ekonomicznie długiej wojny. Dlatego uważam, że Rosja chce odsunąć NATO od siebie, ale nie kosztem wojny.
Po prostu Rosja chce zrobić z Ukrainy drugą Białoruś?
Tak, dlatego ten konflikt istnieje. Rosja chce być bezpieczna i nie chce mieć pod swoimi granicami amerykańskich baz. Dlatego tak kombinują. Nie sądzę jednak, że takie uzależnienie Ukrainy od Rosji jest możliwe. Natomiast Ukraina musi mieć zawsze silną władzę, wybraną w pełni demokratycznie. A nie przejętą siłą, jak wtedy w Kijowie.
Zachód pomoże Ukrainie w przypadku wojny?
Logicznie myśląc – Rosja ma broń atomową, toteż nie do końca sądzę, że Zachód chciałby się w to mieszać.
Fot. FotoPyk