Elche zdaje się nie być łatwym rywalem dla Realu Madryt. Dopiero co parę dni temu potrzeba było dogrywki w Pucharze Króla, żeby rozstrzygnąć to starcie, ale i wcześniej, choć Real wygrywał, przepychał te mecze różnicą jednej bramki. Dziś tylko się potwierdziło, że Królewscy za mierzeniem się z Los Franjiverdes nie przepadają. Dopisali sobie bowiem tylko – a w perspektywie całego meczu – aż jeden punkt.
Real miał w tym meczu przewagę, wystarczy spojrzeć na statystykę z pierwszej połowy, która przypomina najczarniejsze scenariusza z Football Managera:
Po pierwsze jednak Królewscy mieli problemy ze skutecznością. Naczelnym przykładem jest tutaj oczywiście rzut karny wykonywany przez Karima Benzemę. To nie jest jakaś wielka filozofia, by z jedenastu metrów trafić w światło bramki, a Francuza to przerosło. Dotychczas wykonywał ten stały fragment tak samo – strzałem w lewą stronę, patrząc z jego perspektywy. W meczu z Elche chciał to zmienić – bo i bramkarz go wyczuł – ale przymierzył fatalnie. Piłka poszybowała nad bramką.
Świetną sytuację miał też Vinicius po kombinacji z Hazardem i Mendym, natomiast znów – piłka nie poszła w światło.
Po drugie, gdy piłkarzom Realu udawało się już zmieścić futbolówkę w tym cholernym prostokącie, świetnie dysponowany był Badia. Obronił choćby sam na sam z Mendym, kiedy Francuz szukał długiego rogu – golkiper świetnie się wyciągnął, zbił piłkę na rzut rożny, którego zresztą sędzia tylko z sobie znanych powodów nie podyktował. W innej sytuacji Kroos dobrze uderzał z rzutu wolnego, ale Badia był na posterunku, ponadto łapał bądź odbijał kolejne próby Benzemy.
Real był więc jak ten skrzydłowy, o którym pisze się „jeździec bez głowy”. Robił dużo szumu, prowadził grę, ale konkretów z tego nie było. Elche zaś pokazało, jak wykorzystywać swoje sytuacje.
Goście oddali dwa strzały i strzelili dwie bramki. No, lepiej się nie da. Los Franjiverdes zaskakiwali Real szybki atakami. W pierwszej połowie Fidel uniknął spalonego i idealną wrzutką obsłużył Boye, który załadował głowę. Po przewie, kiedy większość osób pewnie zastanawiała się, kiedy Real wyrówna, Elche zaskoczyło po raz drugi. Świetnie w środku przedarł się Boye, zagrał prostopadle do Milli, ten też uniknął ofsajdu i mocnym uderzeniem po długim rogu zaskoczył Courtois.
W obu przypadkach obrona Królewskich wyglądała nieporadnie. Przy drugim trafieniu nieudolnie grała na spalonego, przy pierwszym – ani nie odcięła skrzydła, ani nie potrafiła pokryć w szesnastce. No w ten sposób trudno myśleć o czystym koncie, nawet jeśli mierzysz się z drużyną, która przed tym spotkaniem nie przekraczała średniej bramki na mecz.
No, ale… Real to po prostu Real, jakkolwiek prostacko zabrzmi. Firma, której nie możesz odpuścić nawet, gdy masz przewagę dwóch goli. Nie odpuszczą. Jeśli wyczują swój moment, zagryzą.
Toteż Real ostatecznie odpowiedział. Najpiew z rzutu karnego. Ręką zagrał Milla i sędzia wskazał na wapno, do jedenastki podszedł tym razem Modrić i pewnie trafił. Potem na skrzydle zaczarował Vinicius, który z akcji zapowiadającej się na nieporadną, wymyślił dośrodkowanie do Militao, a ten przeskoczył wszystkich i zapakował głową.
Co więcej – być może Realowi należał się trzeci rzut karny. Było zagranie ręką w polu karnym Elche, ale sędzia nie reagował. Nie wstrzymał gry, nie podbiegł do monitora. Chyba błędnie.
Natomiast nie ma co zwalać na arbitra – Real mógł tutaj sięgnąć po trzy punkty, nawet pewnie powinien. Zgubiła go jednak skuteczność i pewna nieporadność w tyłach. Elche znów się postawiło.
Real – Elche 2:2
Modrić 82′ Militao 90+2′ – Boye 42′ Milla 76′
Fot. Newspix
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ: