Reklama

Ostatni wysoki lot Jagiellonii

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

23 stycznia 2022, 12:00 • 25 min czytania 5 komentarzy

Ireneusz Mamrot pożegnany w nieprawdopodobnych okolicznościach, mimo że kilka godzin wcześniej prezes klubu oficjalnie deklarowała, że może spać spokojnie. Roszady na stanowiskach działaczowskich. Pozycja w tabeli odległa, gra nudnawa, potencjał poszczególnych piłkarzy zgromadzonych w klubie – średni. Dziś trudno w to uwierzyć, ale niemal ta sama ekipa była o pół kroku od tytułu mistrzowskiego.

Ostatni wysoki lot Jagiellonii

Jak to możliwe, że Jagiellonia Białystok trenera Mamrota tak bardzo różniła się od Jagiellonii Białystok trenera Mamrota? Czego wtedy zabrakło, by postawić kropkę nad i? Czego mógł się wówczas cały Białystok nauczyć?

Wspominamy ostatni wysoki lot Jagiellonii i z miejsca widzimy też przyczyny obecnego bardzo twardego lądowania.

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 17/18: SKOK W NIEZNANE

Reklama

Średniak w tabeli, kiepska gra, brak jakichkolwiek możliwości nawiązania do dawnej złotej ery. Ten opis pasuje do Jagiellonii Białystok 2021/22, ale wielu uważało, że już sezon 2017/18 może wyglądać właśnie w ten sposób. Ostatni wysoki lot Jagiellonii rozpoczął się bowiem od małego trzęsienia ziemi.

Z klubu po trzech latach odszedł Michał Probierz, kończąc swoją drugą kadencję, bo łącznie przepracował przecież w Białymstoku aż sześć lat. Wydawać by się mogło, że to będzie koniec pewnego cyklu, koniec pewnego projektu, zwłaszcza, że przecież Probierz miał w Jagiellonii sporo do powiedzenia nie tylko w kwestiach bezpośrednio dotyczących pierwszej drużyny, ale i całej organizacji klubu, całej długofalowej polityki.

Skalpy ściągnięte przez Probierza? Puchar Polski. Brązowy i srebrny medal Mistrzostw Polski. Ale przede wszystkim wprowadzenie Jagi na zupełnie inny poziom reputacji. Gdy Probierz zaczynał – Jaga była w Ekstraklasie właściwie świeżakiem, klubem, który po latach niepowodzeń i klepania po niższych ligach wreszcie doczołgał się do elity. Gdy Probierz Jagę opuszczał, była to co najmniej trzecia siła ligi, regularnie bijąca się w czubie. To jest coś, czego nikt już Probierzowi nie odbierze – to właśnie podczas jego pracy, w obu kadencjach, białostoczanie zaliczyli gigantyczny “awans społeczny”.

Długo zastanawiano się – kto za niego? Kto wskoczy w takie wielkie buty, kto będzie w stanie godnie zastąpić człowieka, który ten nowy Białystok budował niemalże od fundamentów?

– Odchodził Probierz i przede wszystkim była duża niepewność, co tu się wydarzy. Mówiło się o Gattuso, Penewie, Bartoszku – nazwisk padało bardzo dużo, również z tej wysokiej półki  – wspomina w rozmowie z nami Kuba Seweryn ze Sport.pl. – A finalnie ogłoszono Mamrota. Niesprawdzonego wyżej. I przecież on w pierwszej lidze nie osiągnął nie wiadomo czego. Dobra praca w Chrobrym, awans z tym klubem na zaplecze, ale tam ostatecznie nie otarł się o awans. Miał też mało czasu, bodajże miesiąc od zakończenia sezonu do meczu pucharowego w Gruzji.

Reklama

Jakkolwiek to brzmi – przejść z poziomu Gennaro Gattuso na trenera Chrobrego Głogów – mogło brzmieć wówczas dla kibiców średnio. Nawet jeśli Mamrot zdążył już się z kibicami Jagiellonii zapoznać.

– Mamrot nie był w Białymstoku anonimowy – Jagiellonia niedługo wcześniej grała Puchar Polski z Chrobrym, gdzie głogowianie zagrali bardzo dobrze. Interesowano się kim jest Mamrot, co to za drużyna. Natomiast na pewno zjechała po niego winda i on tę szansę wykorzystał – mówi nam Jerzy Kułakowski z Radia Białystok. – Złośliwi mówili, że dostał zespół zbudowany przez Probierza, ale taktycznie Mamrot grał inaczej, może trochę ciekawiej dla oka. Na pewno ja osobiście tej kandydatury nie skreślałem. Oczywiście wszyscy porównywali go do Probierza, jak wejdzie w te buty. Po Probierzu został ogromny sentyment, odchodził na własne życzenie z wielką reputacją w Białymstoku – można było mówić o nim w samych superlatywach, największy sukces w historii klubu. Mamrot okazał się człowiekiem innym, trochę bardziej wycofanym, może momentami nieśmiałym, ale zawsze gotowym do odpowiedzi. Można było z nim spokojnie porozmawiać.

To nie była łatwa rola, to nie było łatwe wejście. Ireneusz Mamrot zastępował człowieka, który został trenerem 90-lecia, który wprowadził do słownika piłkarskiego zwrot o “pierdolnięciu whisky”, który budował w Białymstoku coś dużego. Gościa, który włożył do gabloty pierwsze trofeum. Ale to tylko część presji – bo przecież trudno było nie porównywać Mamrota z kontrkandydatami do stanowiska trenera Jagi. Gdzie Penew, który wcześniej prowadził kadrę Bułgarii, gdzie Mamrot. Gdzie Gattuso, nawet jeśli wówczas nie miał nie wiadomo jakich doświadczeń trenerskich, a gdzie skromny trener Chrobrego Głogów, który jeszcze przed momentem dorabiał w dziennikarstwie. No, obok dziennikarstwa, bo sam tłumaczył:

– Wiadomo jaka jest specyfika niższych lig – zarówno granie, jak i bycie trenerem łączy się tam z tzw. normalną pracą. Grałem w Brzegu Dolnym, a byłem wychowankiem Polonii Trzebnica. Zaproponowano mi powrót do klubu, po raz kolejny zresztą. Miałem wtedy już około 30 lat, a to był taki moment, że w Polsce było o wiele trudniej o pracę niż dzisiaj. Postawiłem Polonii warunek, że wrócę, ale chcę mieć tam robotę. A w związku z tym, że ci ludzie znali mnie i wiedzieli, że jestem – nieskromnie powiem – sumiennym człowiekiem, dostałem angaż w gazecie. Zajmowałem się tam wszystkim. Najmniej pisaniem. Od czasu do czasu coś musiałem sklecić – jakąś relację z meczu czy coś. Do tego to się sprowadzało. Dlatego zawsze prostuję, że nie jestem byłym dziennikarzem. Nigdy nim nie byłem. Ale – o dziwno – nie mogę się z tym przebić w mediach. Bo tamta historyjka brzmi lepiej niż prawda.

Prawdą jest jednak, że Mamrot nie miał pięknej karty zawodniczej, a jako trener dopiero budował markę.

– Wkurzało mnie pytanie, na które odpowiedziałem zbyt wiele razy – jak sobie poradzę po trenerze Probierzu? Porównania są normalne. Może nie na tę samą skalę, ale w Głogowie jest teraz to samo. Odszedłem po tylu latach, więc to normalna rzecz. Ale myślę, że zarówno ja, jak i Grzesiek Niciński będziemy się po prostu skupiać się na robocie. Przy zwycięstwach nikt nie będzie do tego wracał, ale jestem przygotowany na to, że jeśli się pojawią porażki, to porównania będą się mnożyć – mówił Mamrot. – Gdy prezes Kulesza zadzwonił, wyczuł moje zdziwienie. Powiedział, że oddzwoni jutro, żebym sobie to przemyślał. Nie spałem tej nocy zbyt długo. Ale nie zastanawiałem się już nad tym, czy przyjąć propozycję. Myślałem, jak to będzie wyglądać. 

To był skok w nieznane. Oczekiwania? Im bliżej pierwszych meczów, tym niższe. Kredyt zaufania dość wysoki, bo Jaga przecież zaczynała powoli słynąć z cierpliwości do trenerów, Mamrot był dopiero piątym zatrudnionym na przestrzeni dekady. Ale nastroje? Przede wszystkim niepewność i wątpliwości. Jak się miało okazać – rozwiane w nieprawdopodobnym stylu.

POSKŁADAĆ SIĘ PO BURZY

Pierwszy cel Ireneusza Mamrota? Poskładanie drużyny po tym finiszu sezonu 2016/17. Frustracja była przeogromna – w niewydrukowanej tabeli Jagiellonia została nawet mistrzem Polski, a zdarzenia z ostatniego meczu na długo będą siedzieć w głowie i piłkarzom, i kibicom z Białegostoku. Zwłaszcza, że to nie był przecież pierwszy sezon, w którym Jaga kończyła na minusie w kwestii błędów sędziowskich. 

Ten ostatni mecz, dwie odrobione bramki z Lechem Poznań, napięcie w Warszawie, gdzie legioniści oglądali mecz Jagi już po końcowym gwizdku w swoim starciu z Lechią… Finisz bardzo pamiętny i finisz dla Jagi bardzo bolesny. Wicemistrzostwo to i tak najlepszy wynik w historii klubu, ale naprawdę do tytułu zabrakło jednego gola. Feta oczywiście i tak się odbyła, kibice świętowali bezprecedensowy sukces, piłkarze nie zrywali z szyi srebrnych medali w geście niewymownej złości, ale pozowali chętnie do zdjęć, świadomi, jak dobrą robotę wykonali.

Ale ten niedosyt pozostał, ten niedosyt, połączony z odejściem Probierza, trzeba było jakoś przekuć w motywację do walki w kolejnym sezonie.

Początki? Cholernie trudne. Mamrot zaczynał od meczów pucharowych i o ile Dinamo Batumi pewnie odprawił, o tyle z Gabalą kompletnie położył rewanż. To o tyle istotne, że przecież to miał być właśnie kolejny naturalny krok – skoro już umocniliśmy naszą pozycję w ścisłej ligowej czołówce, czas pokazać się w pucharach. Naturalnie, Jaga miała spore problemy wynikające z ogólnej przebudowy. Odpuszczono Kostę Vassiljeva, co ostatecznie okazało się doskonałym posunięciem, estoński pomocnik kompletnie zgasł w Piaście. Ale sprzedano również Jacka Góralskiego, co w praktyce wywracało do góry nogami sytuację w drugiej linii. W tym feralnym rewanżu z Gabalą trójkę w środku pola stworzyli Grzyb, Romańczuk i Mystkowski. Pospisil dopiero się wprowadzał, nieodłączny żołnierz Mamrota, Bartosz Kwiecień, był jeszcze piłkarzem Korony. To jednak i tak marne wytłumaczenie, bo Gabalę zwyczajnie trzeba było puknąć.

– Rewanż z Gabalą – to był dziwny mecz. W pierwszym spotkaniu skończyło się 1:1, a tam Jaga miała mnóstwo sytuacji by wygrać. Sam na sam, kontra trzech na jednego, cały czas przewaga – wspomina Kuba Seweryn. – A w drugim meczu? Przypadkowy rykoszet, 0:1. Oni się cały czas bronili, w końcówce poszła kontra, 2:0 i po pucharach. W lidze świetny początek, 12 punktów w 5 meczach, ale potem zaczęły się problemy. Jaga długo nie potrafiła wygrać, traciła punkty, także w dziwny sposób – z Piastem Sheridan nie trafił z pół metra, tego typu sytuacje. Była taka seria ośmiu meczów, w trakcie których Jaga wygrała raz – z tym, że to było zwycięstwo nad Legią. Natomiast wtedy trochę pojawiały się wątpliwości – może to za wcześnie dla Mamrota? Może za mało doświadczenia? Ale końcówkę jesieni miał znowu dobrą.

To też była pułapka przy każdej zadyszce, zwłaszcza, że naprawdę imponujący cień rzucał nadal Michał Probierz. Zwycięstwa? Probierz zostawił samograja. Porażki? Mamrot nie dźwignął wyzwania. A runda szła tak, że obie narracje się przeplatały. Gdy Jaga skompromitowała się w pucharach i odpadła z Pucharu Polski, można było w Mamrota powątpiewać. Gdy ogrywał 5:1 Koronę czy pokonywał u siebie Legię – można było wierzyć. Białostoczanie zimowali jednak na trzecim miejscu. Odpowiedzi miała przynieść wiosna.

BEZJAKIEM ICH. PROBLEM Z NAPASTNIKAMI

Z dzisiejszej perspektywy jest już jasne – ani Michał Probierz, ani Cezary Kulesza w pojedynkę nie zdziałali tyle, ile razem w Jagiellonii Białystok. Wiadomo, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą, ale z drugiej strony – trudno to postrzegać inaczej, gdy delikatne obniżenie skuteczności na rynku transferowym dotknęło i Probierza w epoce post-białostockiej, i Białystok w epoce post-probierzowej. To o tyle istotne, że na długiej liście sukcesów Jagi Probierza wysokie miejsce miało budowanie coraz wyższego budżetu w oparciu o dobrze prowadzoną politykę transferową. Tanio kupić, drogo sprzedać. Znaleźć w I lidze, w rezerwach, na bocznicy u ligowego rywala, wypromować i spieniężyć. Przecież takiego Romanczuka wypatrzono aż w Legionovii Legionowo.

Jednym z pierwszych sygnałów, że Jaga obniży tutaj loty, był transfer Romana Bezjaka. Transfer, który na papierze wyglądał solidnie – niedawna przeszłość w Bundeslidze, niezłe występy w Chorwacji – który wydawał się skrojony pod potrzeby drużyny, który miał gwarantować udaną wiosnę – okazał się niewypałem. Generalnie wydaje się, że do mistrzostwa Jadze zabrakło wówczas jedynie napastnika, zwłaszcza, gdy zimą odszedł również Fiodor Cernych.

W układance Mamrota niemal wszystko było na swoim miejscu – niezła bramka, solidnie wyglądali Burliga i Guilherme, Runje trzymał obronę, Romańczuk właśnie zaczął być rozpatrywany w kontekście reprezentacji Polski. Novikovas był gwiazdą ligi, Pospisil, gdy już się wprowadził, grał na dobrym poziomie. Udało się załatać dziury po Vassiljevie, po Góralskim, przy rozkwicie formy Frankowskiego nawet odejście Cernycha dało się znieść. No ale został ten napastnik…

Bezjak zawalał, ale nie był złym piłkarzem – zawalał w kluczowych momentach, jak karny z Wisłą, trochę brakowało mu skuteczności, ale płkarsko nadawał się. Jaga miała wtedy inny problem z napastnikiem – on był często odcinany od podań. Kto inny strzelał te bramki, najczęściej Novikovas. Wymowne, że Świderski odpalił, ale dlaczego – bo miał uderzenie z dystansu, bo sam potrafił wziąć piłkę ze sobą. Nie musiał dostawać jej na nos, w pole karne – opowiada nam Kuba Seweryn.

Jak to w ogóle ze ściągnięciem Bezjaka było? Bardzo szczerze opowiadała nam o tym Agnieszka Syczewska, która nie uciekała od odpowiedzialności.

– Romana Bezjaka znalazłam na… Allegro. Jest taki portal, nazywa się TransferRoom. Wymyślili go Anglicy, którzy chcą w ten sposób ominąć menadżerów, pośredników i wszystkich tych, którzy chcą się przytulić do pieniędzy z transferów. Każdy zespół ma swoją kadrę i możesz sobie kliknąć. Chcę wypożyczyć Burligę, to wstawiasz sumę – tłumaczyła w mediach.

Zresztą, przecież w klubie był jeszcze Cillian Sheridan, który swoje powinien ustrzelić. Ostatecznie najlepszym strzelcem w tamtym sezonie był Novikovas, a więc skrzydłowy – i on w lidze nie doskoczył do choćby dziesięciu goli. Tej solidnej dziewiątki brakowało. Ale tak jak wspominał Seweryn – problem wydawał się szerszy, związany ze stylem gry. Tym bardziej jednak warto doceniać, jak udane wyniki notowała Jaga na początku roku.

Pięć kolejnych zwycięstw. Ogranie 2:0 Legii przy Łazienkowskiej. Awans na pierwsze miejsce w ligowej tabeli. Pytanie: czy uda się dorównać wynikom Probierza, zostało nagle zmienione na: czy uda się je przebić.

– Wiemy jak to jest – przegrasz, do niczego się nie nadajesz. Wygrasz – karuzela w drugą stronę. Zawsze jest w tym dużo przesady. Ja nie lubię tak do tego podchodzić. Wiadomo, że po przegranym meczu jestem zły, ale nie załamuję się, nie rozpaczam. Tak samo po wygranych, sam siebie trzymam na wodzy. Cieszy nas oczywiście styl, w jakim wygraliśmy, ale już trzeba patrzeć do przodu. Dobrze pan wie, że sport uczy bardzo dużo pokory, a piłka szczególnie – mówił w rozmowie z jednym z nas Ireneusz Mamrot już po zwycięstwie nad Legią. Wydawało się wówczas, że Jaga… nie jest do końca zadowolona z tak wczesnego opuszczenia cienia.

Bo to był taki mecz, po którym już trudno było deprecjonować białostoczan, zwłaszcza w kontekście tarapatów ligowych rywali. Agnieszka Syczewska widziała to podobnie: bardzo długo Jaga jechała po cichutku, w drugim szeregu, szykując gdzieś swój wielki skok. Po Legii już się tak nie dało, trzeba było atakować z otwartą przyłbicą i jasnym celem: gramy o mistrza.

– Myślę, że całej drużynie o wiele bardziej służyła opinia tego cichego „Kopciuszka”. W spokoju robiliśmy swoje. Szaleństwo mediów po starciu z Legią przeszło jakiekolwiek granice. To, co się działo wówczas z Romańczukiem również wywołało ogromne zdziwienie. Taras ledwo znajdował czas na trening, bo jeździł z wywiadu na wywiad. Jeszcze w międzyczasie załatwialiśmy wszelkie formalności związane z jego polskim obywatelstwem. Zdecydowanie łatwiej nam było w tym spokoju robić swoje. Dla mnie najważniejsze jest to, że my znowu walczymy o najwyższe cele. W ostatnich latach była to sinusoida. W tym sezonie jesteśmy w grze o mistrzostwo, w ubiegłym zgarnęliśmy srebrne medale. To tylko pokazuje, że się rozwijamy – zauważała Syczewska.

Trener miał zbliżoną optykę.

– Do tej pory mówiło się o Górniku, Legii, Lechu, a o nas nie i jak mam być szczery, bardzo mi to pasowało. Uważam jednak, że będziemy potrafili się od tego odciąć. Nie można wychodzić na boiska z myślą, że jest się faworytem, tylko trzeba się koncentrować na konkretnych zadaniach. Podoba mi się pod tym względem Górnik Zabrze. Jesienią praktycznie cały czas był niesamowicie chwalony ze wszystkich stron, a cały czas byli konsekwentni i grali swoje – tłumaczył po zwycięstwie nad Legią.

MAMROT TIME

To był czas Mamrota, zwłaszcza, że za punktami szła też widowiskowość całej drużyny. Już jesienią ukuto termin “Mamrot Time”, nawiązujący do słynnego “Fergie Time”. Jak wyliczaliśmy – gdyby mecze trwały tylko 87 minut, Jaga kończyłaby jesień z dorobkiem o 8 punktów uboższym. Gole zdobyte w ostatnich sekundach meczów pozwoliły białostockim piłkarzom najpierw na zimowanie w okolicach podium, a potem na ten szalony lot wiosną.

Tylko jesienią Jaga w końcówce:

  • – uratowała trzy punkty w meczu z Górnikiem (2. kolejka)
  • – uratowała trzy punkty w meczu z Pogonią (3. kolejka)
  • – uratowała trzy punkty w meczu z Koroną (5. kolejka)
  • – uratowała punkt w meczu z Cracovią (8. kolejka)
  • – straciła dwa punkty w meczu z Lechią (9. kolejka)
  • – uratowała trzy punkty w meczu z Legią (10. kolejka)
  • – uratowała punkt w meczu z Lechem (12. kolejka)

– Mamrot Time – apogeum tego określenia przyszło z Arką Gdynia. Bardzo ważny mecz, dzień przed moimi 50-tymi urodzinami. Komentowałem go na żywo na stadionie i w tej końcówce dostałem ekstazy. Nawet poniósł się mój komentarz na Youtube i w białostockim środowisku. Emocje były tak wielkie, że krzyczałem bodajże, że chyba nie dożyję tej pięćdziesiątki. Odlot. Natomiast pamiętajmy, że i to Mamrot Time jest kalką – wcześniej mówiło się o Probierz Time – wspomina Jerzy Kułakowski z Radia Białystok.

– Wiosenne 2:0 z Legią za Mamrota było jednym z najlepszych meczów, jakie rozegrała Jagiellonia. Pamiętam, mróz jak cholera, zamarzały nasze stanowiska na Łazienkowskiej. Ja wziąłem sobie taką dmuchawę z domu, żeby szyba nie zamarzała – dobrze zrobiłem, koledzy w boksach, żeby coś widzieć, drapali swoje boksy kartami kredytowymi. Natomiast sam mecz – tak dobrze grającej na Łazienkowskiej Jagiellonii nie pamiętam. Nie dali zrobić Legii sztycha. Inna sprawa, że wtedy wielu poniosło i mówili, że Jaga mistrzem, już faworytem – dodaje białostocki dziennikarz.

Mamrot kupił wszystkich, Białystok cały czas żył Jagiellonią, kibice z kolei – snem o mistrzostwie. Ofensywnie, efektownie, z fantazją, w dodatku z tą walecznością i zaciekłością, która pozwalała wyszarpywać punkty w końcówkach. Znamienne – gdy już przychodził dzwon, to bardzo bolesny, jak to 1:5 z Lechem Poznań.

– Naprawdę dużą wagę przykładam do gry defensywnej. Na początku sezonu traciliśmy dużo bramek i to mnie bolało. Natomiast fakt, że dużo poświęcam ofensywie i bywało, ze zapłaciłem za to w przeszłości wysoką cenę. Nasza gra jest czasami mocno ryzykowna. Były mecze, gdzie przegrywaliśmy, bo – przykładowo – straciliśmy piłkę blisko bramki. Ale tego od drużyny wymagam. Tłumaczę im, że ryzyko biorę na siebie, a jak się nie uda, ja poniosę za to największe konsekwencje – wyjaśniał sam Ireneusz Mamrot na Weszło.

ZMARNOWANE DNI, ZYSKANE SZANSE

– Na pewno wtedy była duża szansa. Legia miała w tamtym sezonie Jozaka, finiszowała Klafuriciem. Lech się pogubił. Wielka szkoda więc, że tego mistrzostwa się nie udało zdobyć. W końcówce sezonu myśmy przegrali trzy kolejne mecze u siebie – Wisła Płock, Górnik Zabrze, Wisła Kraków. Wisła Płock była wtedy niezła, brzęczkowa, Górnik dziabnął nas z kontry po wyrównanym spotkaniu. Najbardziej boli ta Wisła Kraków. Mieliśmy multum sytuacji, a oni trafili po przypadkowym rożnym. Mieliśmy karnego, którego nie wykorzystał Bezjak – wspomina Kuba Seweryn.

Wisła Kraków była do pokonania, nie ma co do tego wątpliwości.

Śmieszna sprawa z tym karnym, bo miał go nie strzelać, ale tydzień wcześniej Novikovas wygłupił się panenką na Koronie. Myślę, że w takim kluczowym momencie Novikovas by to wykorzystał. Gdyby Jaga wygrała ten mecz, to bez względu na wynik z Poznania z ostatniej kolejki byłaby mistrzem Polski. To mecz, którego chyba najbardziej się w Białymstoku żałuje. Ten tytuł został przegrany kilka kolejek wcześniej. Na przykład 0:0 z Legią u siebie w rundzie mistrzowskiej – Legia chciała tego remisu. Gdyby Jaga wygrała wcześniej z Wisłą Kraków, to Legia musiałaby gonić, musiałaby się otworzyć, remis by jej nie urządzał – analizuje Seweryn.

Z Wisłą cuda w bramce krakowian wyczyniał Cuesta, bo to nie tylko karny, ale też dwie fantastyczne interwencje już w “Mamrot Time”. Wielu czuło, że pewna szansa ucieka bezpowrotnie, ale też wielu wciąż wierzyło w pomyślny finisz ligi. Bo przecież ten sezon tak naprawdę był jedynie potwierdzeniem wcześniejszych trendów – trendów, dzięki którym Jaga stała się stałym elementem ligowego topu. Rosła sportowo, rosła organizacyjnie, rosła kibicowsko. Kurczę, nawet pod względem dowcipkowania w social mediach wbiła się do czołówki, gdy brawurowo rozbroiła bombę w postaci pamiętnego “defensywnego rzutu rożnego”.

– Mamrot w pierwszym sezonie stworzył najlepszą moim zdaniem Jagę pod względem gry w historii. Może zabrakło doświadczenia, by sięgnąć po mistrza na finiszu. Ale trudno się do niego przyczepić. To nie on zawalił w kluczowych momentach. Mecze Jagiellonii z Górnikiem, z Wisłą – przecież były dobre, przesądziły błędy indywidualne. Nic nie mógł zrobić, gdy piłkarze pudłują do pustej bramki – wspomina Kuba Seweryn.

Warto tu dodać – naprawdę za tą dobrą grą szły wszystkie inne aspekty funkcjonowania klubu.

W maju wracamy po dziesięciu latach na Jurowiecką. Gdy zaczynałam pracę w Jagiellonii, to jednym z moich pierwszych zadań było zorganizowanie przeprowadzki na Legionową. Teraz wracam na Jurowiecką do nowego apartamentowca. Rozwiną się nasze działy, przyjmiemy większą liczbę pracowników. Kolejną inwestycję jest budowa trzech, pełnowymiarowych boisk, głównie przeznaczonych dla młodzieży. Z powodów klimatycznych będą one pokryte sztuczną nawierzchnią. Mamy dwanaście grup młodzieżowych, więc musimy im zapewnić odpowiednie warunki. Stawiamy na najlepsze granulaty, najlepszą trawę, by zmniejszyć te szkodliwe działanie do minimum – tłumaczyła Syczewska.

– Mam nadzieję, że taka zima jak tegoroczna już się więcej nie pojawi, bo bardzo na tym ucierpieliśmy. Nadal poszukujemy opcji na rozwój bazy dla pierwszej drużyny. Może to wydawać się z lekka absurdalne, ale zwyczajnie mamy pecha. Gdy już znajdujemy dla siebie jakieś lokum, to pojawiają się problemy: jak nie las, to lotnisko, jak nie lotnisko, to bagno. Kolejny, ciekawy teren – nie ustalona własność. Nie poddajemy się. Problem jest taki, że Białystok jest bardzo zabudowany, więc ciężko znaleźć dobry grunt. Od czegoś trzeba zacząć. W tym tygodniu odbieramy pozwolenie na budowę wspomnianych boisk. Jestem świeżo po spotkaniu w Ministerstwie Sportu, które nas prawdopodobnie dofinansuje. Sporo się dzieje. Projekt jest naprawdę spory, więc mam nadzieję, że się powiedzie – puentowała kwestie organizacyjne w rozmowie z Weszło.

Przed ostatnią kolejką sytuacja była jasna – Jaga musi zrobić u siebie robotę z Wisłą Płock, natomiast Lech Poznań musi się postawić Legii Warszawa na własnym terenie. Co przy ówczesnej sytuacji Lecha, na skraju ogromnej zadymy z udziałem kibiców, nie wydawało się niemożliwe. Kolejorz grał o uniknięcie własnego blamażu, o zepsucie święta największego rywala oraz o spokojne dogranie meczu do końca, bo pojawiały się jasne sugestie – “Kocioł” nie pozwoli na dekorację legionistów przy Bułgarskiej, mecz w przypadku negatywnego wyniku gospodarzy może zostać przerwany.

Dlatego w Białymstoku tliła się wiara.

– Właśnie stoję w oknie, widzę już rozwieszone żółto-czerwone flagi na ulicach prowadzących na stadion. Mimo, że od poniedziałku nie ma biletów, co i rusz ktoś dobija się drzwiami i oknami z pytaniem, czy może jednak coś się znajdzie – mówiła nam Agnieszka Syczewska przed ostatnią ligową kolejką.

Pisaliśmy tak:

Wystarczył krótki spacer po Białymstoku, by zrozumieć, jak to miasto bardzo pragnie tytułu. Ludzi w barwach Jagiellonii można było spotkać na każdym kroku, nawet w budce z kebabem pracownica nosiła żółto-czerwone kolory. Prawdziwy szał miał jednak miejsce pod hotelem, z którego piłkarze ruszali na stadion. O 15:30 czekało na ich kilkadziesiąt osób i z każdą minutą ta liczba rosła, by zatrzymać się pewnie gdzieś na kilkuset. Był doping, były race, każdy chciał zobaczyć piłkarzy z bliska, krzyknąć im parę słów wsparcia. Wyglądało to imponująco, wszyscy mieli świadomość, że ekipa Mamrota może dziś przejść do historii. (…) Na stadion przyszło 20086 osób, młynowy przed rozpoczęciem spotkania rozkręcał doping ze środka boiska. Kapitalna sprawa, choć też do pewnego momentu, bo w jednej chwili kibiców Jagi poniosło, kiedy zaliczyli falstart przy wbiegnięciu na murawę.

Dalszy ciąg wszyscy znamy. Lech miał już, kurwa, dosyć. Legia wygrała walkowerem, kibice z Warszawy wręczyli z wysokości sektora gości replikę trofeum za zwycięstwo w Ekstraklasie, Dominik Furman, wówczas piłkarz Wisły Płock, krzyknął w korytarzu do białostoczan: i tak Legia, panowie, i tak Legia mistrzem. Swoją drogą – wówczas sędzia brutalnie skręcił ekipę Jerzego Brzęczka, niejako oddają Jadze to, co zostało zabrane rok wcześniej. Tytułu to jednak Jadze nie dało.

Dało srebro. Drugie wicemistrzostwo na przestrzeni paru lat i punktowe potwierdzenie: Jaga jest drugą siłą w Polsce. Nie w sezonie 2017/18, ale na przestrzeni pełnych czterech sezonów. Wyliczaliśmy wówczas na Weszło dorobek za lata 2013-2018, wyszło nam, że to Jaga jest przed Lechem Poznań.

1. Legia Warszawa – 286 punktów (85 zwycięstw – 31 remisów – 32 porażki)
2. Jagiellonia Białystok – 248 punktów (73-29-46)
3. Lech Poznań – 247 punktów (69-40-39)
4. Lechia Gdańsk – 209 punktów (56-41-51)

Srebro. Znów europejskie puchary. Pełen stadion. Udane przejście od epoki Probierza, do epoki Mamrota. Wprawdzie bez takiego pełnego happy endu, ale czy ktoś w Białymstoku kręciłby nosem na srebro np. po porażce z Gabalą?

Problemy zaczęły się później. I – niestety dla Jagi – trwają do dzisiaj.

POCZĄTEK KOŃCA

Lot trwał dalej, bo kolejny sezon rozpoczął się od kapitalnego dwumeczu z Rio Ave.

– Mecz w Portugalii – fantastyczny, byłem na nim. Gent, którego piłkarze potem trafili do bardzo mocnych klubów, też był do pokonania, Jagiellonia naprawdę mogła zrobić Belgom kuku na wyjeździe, grała dobrze. Po dziesiątej kolejce sezonu 2018/2019 była liderem – wspomina Seweryn.

– Dwumecz z Rio Ave… Spotkanie w Białymstoku to oberwanie chmury. Śmieszna sytuacja, Portugalczycy weszli do szatni przy słonecznej pogodzie, piętnaście minut, wychodzą, a tutaj basen. Jaga wygrała 1:0 po bramce Machaja, bodaj jego jedynej, mimo, że Mamrot bardzo w niego wierzył i ściągnięto go na jego prośbę. Rewanż to była futbolowa uczta – 3:1, 4:2, same emocje. Również dwumecz z Gentem nie był zły, Jaga się postawiła, w rewanżu kto wie co by się stało, gdyby Bezjak wykorzystał znakomitą sytuację na 2:1. Tam bramkarz dokonał cudu – dodaje Jerzy Kułakowski. Raz jeszcze Bezjak, raz jeszcze cud z udziałem bramkarza rywali.

Łabędzi śpiew? Jeszcze nie. Drugi sezon Mamrota nie był wcale taki fatalny – finał Pucharu Polski i piąte miejsce to jednak zbyt mało jak na ambicje ówczesnej Jagi. Zwłaszcza, że czuć było rosnące nieporozumienia. Dwie porażki po 0:4, ze Śląskiem i Zagłębiem, przegrany finał na Narodowym, ale do tego też kwasy w szatni. To wszystko przekładało się na atmosferę wokół drużyny, a jak cholernie ważna była cała atmosfera – pokazały ostatni sezon Probierza i pierwszy sezon Mamrota. Jaga zaczynała powszednieć. Potem zbrzydła. A potem zmieniła się w to, czym jest obecnie.

– W pewnym momencie za dużo obcokrajowców zrobiło się w tej szatni, mieli negatywny wpływ, a Mamrot nie potrafił sobie z tym poradzić. Petew jeszcze myślę, że mógłby to wyciągnąć, ale zmiana na Zająca to już było ostateczne pójście w kierunku dolnych rejonów tabeli – ocenia Kuba Seweryn. Jerzy Kułakowski z kolei zwraca uwagę na jakość składu.

– Patrzę na skład z tamtego meczu przeciw Wiśle Płock – jest po prostu dużo lepszy niż dziś. Kelemen, Runje, Guilherme, Frankowski, młodszy Taras, będący w dobrej formie Pospisil, Świderski, Novikovas… Ten skład nie istnieje. Ja wiem, że składy się zmieniają, ale nie da się porównać tego, czym dziś dysponuje Jaga, z tym, czym dysponowała wówczas. Z tamtej drużyny biła jakość. Jagiellonia długo potrafiła być mistrzem polowania – co się stało od tamtej pory, nie wiem. Może okazało się, że nos zaczął prezesa Kuleszę zawodzić. Nie wiem. W każdym razie od pewnego momentu z tymi transferami zrobiło się gorzej. Nie udawało się zastąpić utraconej jakości, nie mówiąc o znalezieniu piłkarzy lepszych. Zaczął się powolny zjazd – wspomina dziennikarz Radia Białystok.

– Ogon w pewnym momencie kręcił psem, ta szatnia zrobiła się trudna. A jak zaczęła się bałkanica na poważnie, to zrobiła się bardzo trudna – uśmiecha się Seweryn.

Ireneusz Mamrot próbował nad tym zapanować, ale zamiast odbicia – osuwał się w tabeli niżej i niżej. I tak jak cofał się zespół – tak cofał się cały klub.

– Zdecydowanie wtedy bardziej żyło się Jagiellonią, to mogę zdecydowanie powiedzieć. Rozmawiamy z kolegami w środowisku i wszyscy to dostrzegamy. Może nie zmęczenie, ale to, że ten mecz Jagiellonii przestał być w mieście takim świętem. Te mecze Jagi są tak słabe jakościowo – oczywiście z wyjątkami, ale pozycja w tabeli nie jest przypadkowa. Nie pomogła pandemia, bo było bez kibiców, ale po powrocie na stadiony oni nie wrócili. Kiedyś mieliśmy standard 12 tysięcy widzów, jak przyjeżdżały topowe drużyny to 18-20 tysięcy. Dzisiaj o dziesięciu tysiącach nawet nie myślimy. Na meczach jest 4-5 tysięcy widzów. To smutne – opisuje Kułakowski.

– Już trzy lata minęły od tego, co Jaga prezentowała jesienią 2018. To tak dawno temu. A Jaga wciąż w dużej mierze, szukając dobrej formy, polega na tamtych zawodnikach. Nie jest w stanie dziś ściągnąć zawodnika, który pociągnie ten zespół. To jest problem ze skautingiem, z dyrektorem sportowym – wysypały się dwie opcje na dyrektora sportowego, jest kłopot. Robi się nieciekawie. Już nawet prezes Strzałkowski mówił w Radiu Białystok, że Płatek jest na ostatnich rozmowach, a tutaj jednak nic z tego. Mamy 21 stycznia, a zobacz gdzie jest Jaga jeśli chodzi o transfery. Tylko Alomerović, a braków multum. Zaraz się obóz skończy i będzie ten sam błąd – Jaga ściągnie piłkarzy po obozie i będzie zaskoczenie, że nie wyglądają jak powinni. Będzie ratowanie się jak swego czasu z Borysiukiem i Makuszewskim – dodaje Seweryn.

CZY W TYM TUNELU JEST ŚWIATEŁKO?

O tym, jak bezradna stała się Jagiellonia, najlepiej świadczy ten pierwszy pomysł na wyjście z impasu. Bo przecież Jaga delikatną rewolucję miała przejść już w ostatnich miesiącach. Gdy kończyła się przygoda Probierza, postawiono na sporą przebudowę, powierzając tę misję nieoczywistemu kandydatowi bez historii w Ekstraklasie. A teraz? Budowa Jagi 2021/22 wyglądała jak bezradna próba zmieszczenia się w garnitur z komunii. Wrócił Mamrot, wrócił Pazdan, wrócił nawet Quintana. Trzon pozostał niezmienny, o wynikach znów mieli decydować ci sami ludzie, po których często było widać tak głębokie wypalenie, że nie mogła im pomóc żadna sentymentalna iskra, którą pewnie miał wykrzesać Mamrot.

Czy jest jakieś światełko na poprawę? Na powrót do tamtych tłustych lat, gdy Jaga była numerem dwa w Polsce?

– Światło w tunelu? Chciałbym je widzieć. Ale żeby je zobaczyć, trzeba bardziej myśleć sercem niż rozumiem. No chyba, że Piotr Nowak. Pamiętam kilka miesięcy temu taką jego wypowiedź w Kanale Sportowym, że chce wrócić do pracy trenera – “jak ktoś chce coś wygrać, niech dzwoni do Nowaka”. Zapytałem go o to na konferencji: co pan chce z Jagiellonią wygrać? Odpowiedział, że na razie chce zająć wyższe miejsce, robić krok po kroku. Ale kto wie. Może taki człowiek jest potrzebny? Mający, z całym szacunkiem dla Ireneusza Mamrota, na ten moment większy autorytet? Jeśli Nowak poukładałby to tak, jak swego czasu w Lechii, to byłoby już coś – mówi nam Kułakowski, niejako potwierdzając, jak długą drogę w dół przebyła Jaga. Od piątego miejsca, które było rozczarowaniem, do patrzenia tęskno w stronę Lechii Nowaka, która przecież medalu nie zdobyła.

– Pewną nadzieję daje prezes Petrkiewicz. Mam nadzieję, że dostanie faktyczna władzę w klubie, na co się z nim umówiono. Pokazał w Arce, że potrafi to poukładać, również pod względem sportowym. Z konieczności może wejść teraz w buty dyrektora sportowego. Natomiast tak naprawdę trudno być optymistą w tym momencie. Szukamy kogoś, kto szarpnie, pociągnie to wszystko, ale patrząc na logiczne przesłanki – szczerze ich nie ma. Trzeba tylko liczyć, że może coś się komuś w końcu uda – gorzko ocenia Seweryn.

Jak przy każdym wysokim locie – lądowanie bywa bardzo twarde. Dziś w Jadze już wiedzą, że nie da się poderwać tej maszyny do lotu wyłącznie ściągając pilotów sprzed lat – trzeba pójść mocno do przodu, być może już zupełnie inną drogą. Przemiany w klubie – Nowak za Mamrota i Pertkiewicz za Syczewską, to rewolucja o wiele większa, niż podmianka Probierza za Mamrota.

Miejsce na zbudowanie nowej Jagi? Wszystko na to wskazuje. Bo ta stara podczas drugiej kadencji Mamrota udowodniła – jej miejsce jest w klubowych kronikach i księgach, na boisku już radości kibicom nie zaoferuje.

JAKUB OLKIEWICZ I LESZEK MILEWSKI

CZYTAJ WIĘCEJ O JAGIELLONII:

Fot.Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...