Reklama

Peter Wright – błazen zasiadający na tronie darta

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

09 stycznia 2022, 13:52 • 16 min czytania 16 komentarzy

Jest bez wątpienia jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w darcie. Jego stroje, fryzury oraz taneczne wejścia na scenę stały się wręcz ikoniczne. Choć kiedy radykalnie zmienił swój wygląd, na początku był uważany za klauna. Błazna, którego nie da traktować się poważnie. A później zamykał krytykom usta, kiedy naprzeciwko tarczy robił prawdziwe show. Aktualnie jest dwukrotnym mistrzem świata i śmiało może być uważany za gościa, któremu należy się miejsce wśród dziesięciu najlepszych zawodników darta w historii. Poznajcie Petera „Snakebite” Wrighta – człowieka, który dziś znajduje się na szczycie, chociaż w 2014 roku chciał rzucić ten sport i zająć się zwykłą pracą.

Peter Wright – błazen zasiadający na tronie darta

DON’T STOP THE PARTY

Trudno dziwić się rozterkom, z którymi Szkot borykał się przed ośmioma laty. Wówczas już od sześciu sezonów był w pełni profesjonalnym zawodnikiem, pragnącym żyć z rzucania lotkami do tarczy. Przez długie lata wydawało się to marzeniem ściętej głowy. I to nie jednej. Bo bynajmniej nie było tak, że pewnego pięknego dnia Peter ogłosił żonie swój wspaniały plan na utrzymanie rodziny. Wręcz przeciwnie. W 2007 roku to Joanne, czyli wybranka jego serca, przekonała go, by postawił wszystko na darta. Wierzyła w niego. Widziała, że Peter jest dobry, zresztą był rozpoznawalną postacią w środowisku – na mistrzostwach świata BDO zadebiutował już w 1995 roku. Ale do prawdziwie mistrzowskiego poziomu – a tylko na takim przez lata dało wyżyć z tego sportu – brakowało mu pełni poświęcenia.

Trudno zresztą by takie w sobie wykrzesał. Oczywiście, potrafił spędzać przy tarczy kilka godzin dziennie. Jednak to wszystko robił po godzinach pracy. A tej się nie bał, w końcu trzeba było utrzymać rodzinę. Pracował między innymi jako monter opon w warsztacie samochodowym. Lecz przez ten czas dart jako sport cały czas się rozwijał. W świadomości masowego widza przestał być kojarzony wyłącznie z barową rozgrywką, w trakcie której w kłębach tytoniowego dymu zawodnicy przeplatają swoje kolejki przy tablicy, z tymi zamawianymi przy barze.

I tak, kiedy w 2007 roku oglądał turniej Grand Slam of Darts, stwierdził że grał z ludźmi, których właśnie widzi w telewizji. Niektórych nawet potrafił pokonać. Teraz oni grali w zawodach, których pula nagród wynosiła trzysta tysięcy funtów, a on mógł na to tylko patrzeć. Skoro oni potrafią żyć z ukochanego sportu, to dlaczego jemu ma się to nie udać?

Reklama

Możemy się tylko domyślać, jak wielką wiarę musiała pokładać w nim Joanne. Tak, jak możemy się domyślać jak ogromny zawód musieli oboje poczuć po pierwszym sezonie w którym Peter mógł określać się mianem profesjonalisty. 1200 funtów. Nie, nie zgubiliśmy tam zera. I nie chodzi o zarobek miesięczny. Wright zgarnął dwanaście stów za cały sezon. To była absolutna katastrofa.

Ale on się nie poddał, uparcie jeżdżąc na kolejne zawody. Widział, że w tym sporcie drzemie ogromny potencjał, choć uprawianie go na topowym poziomie wiązało się chociażby z kosztami podróży. A żeby utrzymać kontakt ze światową czołówką, podróżować trzeba było również – jakby to powiedzieli wyspiarze – na kontynent.

Wright w pogoni za marzeniem wytrwał sześć lat, aż musiał zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Czyli stanem swojego konta, który wynosił okrągłe zero. Wobec takiego obrotu spraw obiecał sobie, że albo zakończy nadchodzący turniej PDC World Darts Championship 2014 sukcesem, albo po prostu zakończy karierę. A było o co walczyć – pula nagród wynosiła 1 050 000 funtów, z czego ćwierć miliona zgarniał zwycięzca, finalista zaś wracał do domu z czekiem o wartości stu tysięcy.

Szkot dobrze wszedł w rozgrywki, pewnie wygrywając dwa pierwsze mecze. W trzecim jego prawdopodobnym rywalem miał zostać legendarny Phil Taylor. Anglik to bezdyskusyjnie najwybitniejszy darter w historii, który aż szesnaście razy zdobywał tytuł mistrza świata. I choć wówczas miał ponad 53 lata na karku, to daleko było mu do miana legendy odcinającej kupony od lat świetności. Wciąż był światowym numerem 1 rankingu PDC Order of Merit oraz obrońcą mistrzowskiego tytułu.

Tymczasem stary wyga sensacyjnie przegrał z pewnym dwudziestotrzyletnim młokosem, aczkolwiek uchodzącym za ogromny talent darta. Nazywał się Michael Smith i to on został rywalem Wrighta w następnej rundzie. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że skoro młody Anglik pokonał swojego rodaka, to jest równie groźnym przeciwnikiem. Ale nie ulega wątpliwości, że Peter miałby mniejsze szanse ze znacznie bardziej utytułowanym przeciwnikiem. Ciekawy był też sam przebieg meczu z Bully Boyem. Pomimo niezłej gry, Szkot przegrywał w setach 2:3, a grano do czterech partii. Ale wtedy Wright zagrał na kosmicznym poziomie, wygrywając sześć na siedem ostatnich legów. Wykręcił fenomenalną średnią 105.07. Ale co najistotniejsze, odwrócił losy spotkania ze Smithem. Jakże symboliczny jest to mecz w obliczu tego, co obaj zawodnicy zaprezentowali w tegorocznym finale mistrzostw świata…

Reklama

Obejrzyjcie końcówkę meczu z 2014 roku. Smith miał w nim sporo pecha – w jednym z podejść strącił z tarczy ostatnim uderzeniem dwie lotki znajdujące się na potrójnej dwudziestce!

W 2014 roku Szkot dotarł do finału PDC World Darts Championship, gdzie na drodze do ostatecznego triumfu stanął mu Michael van Gerwen. Jednak w kontekście tego pojedynku interesujące jest zdarzenie, które miało miejsce podczas mistrzostw świata rozgrywanych rok wcześniej. Otóż do światowego czempionatu 2013 obaj zawodnicy grali ze sobą kilkukrotnie, a stosunek wygranych rozkładał się mniej więcej po równo. Lecz wtedy Wright, który słynie z charakterystycznego wyglądu na scenie, ale na co dzień jest spokojnym człowiekiem, pokusił się o opinię na temat swojego rywala. Było to tym dziwniejsze, że zwykle Szkot nie bawił się w żaden trash talk z przeciwnikiem. Tymczasem przed meczem stwierdził iż uważa, że Holender nie jest wystarczająco dobrym zawodnikiem by go pokonać.

Jak bardzo musiały mu dzwonić w uszach te słowa, kiedy prowadząc 2-0 w setach ostatecznie dał się ograć Mighty Mike’owi 2-4.

Jak bardzo musiał ich żałować, gdy w 2014 roku spotkali się w finale mistrzostw świata, w którym Holender zwyciężył 7-4.

Sam Szkot po latach oczywiście zweryfikował swoje poglądy na umiejętności van Gerwena, który do tej pory aż trzykrotnie zdobywał tytuł mistrza świata i przez wielu fanów darta jest uważany za drugiego najlepszego zawodnika w historii, zaraz po Philu Taylorze. A co najlepsze, na tarczy regularnie spuszcza Snakebite’owi łomot, będąc graczem, przeciwko któremu Szkot ma jedną z najgorszych statystyk stosunku zwycięstw do przegranych.

– Nie byłem gotowy, by zostać wtedy mistrzem świata. Teraz zdaję sobie z tego sprawę. Wiele nauczyłem się ze swoich porażek. One zmieniły wszystko – mówił Wright w wywiadzie dla kanału PDC – Przegrałem wiele finałów w różnych turniejach. Głównie przeciwko Michaelowi. Dlatego jest najlepszy na świecie. Ale od tego momentu zmieniłem się mentalnie. Porażki mogą Cię wiele nauczyć. Wielu ludzi tego nie potrafi, ale ja analizuję, co zrobiłem nie tak i co mogę zmienić.

W każdym razie, pomimo porażki w finale, PDC World Darts Championship 2014 zakończyły się dla Wrighta ogromnym sukcesem. Za dotarcie do finału rozgrywek zgarnął sto tysięcy funtów. Ta gaża uratowała jego karierę, dzięki czemu przez następne lata na wielkich turniejach fani mogli słuchać w głośnikach Pitbulla śpiewającego „Don’t Stop The Party”.

A na każdej kolejnej imprezie Peter Wright tylko się rozkręcał. Również pod względem pomysłów stylizacji, jakie przychodziły do głowy jemu oraz jego żonie.

IROKEZ, ELF I… ULUBIONY DRINK?

Praktycznie każdy sport posiada ludzi, którzy względem charakteryzacji swojego wizerunku znacznie odróżniają się od reszty. Jeżeli w piłce nożnej mówimy Kolumbia, to przed oczami wyrastają nam bujne czupryny Carlosa Valderramy i Rene Higuity. W skokach narciarskich Janne Ahonen zawsze będzie kojarzył się z maską, w której wyglądał niczym postać z gry komputerowej. Z czym zaś może kojarzyć się Peter Wright? Na to pytanie trudno odpowiedzieć jednoznacznie, bo i oryginalnych elementów w swoim wyglądzie Szkot posiada więcej, niż jeden. Zresztą, nie chodzi tylko o wygląd.

Okej, wielu darterów ma efektowne i oryginalne wejścia na scenę. Johna Hendersona w rodzinnym Aberdeen do meczu wyprowadzał dudziarz, przygrywający na tradycyjnym szkockim instrumencie ichniejszą melodię ludową, po czym muzyka zmieniła się na kawałek „Rockin All Over The World”. U Dirka van Duijvenbode’a na wejściu z głośników naparza drum & bass. William O’Connor rozgrzał do czerwoności publiczność w Dublinie, kiedy ta mogła zaśpiewać kawałek „Zombie” zespołu The Cranberries, gdy ich pupil pojawiał się na scenie.

Wright idzie o krok dalej. Do bądź co bądź chwytliwej piosenki Pitbulla dokłada taniec. Po wejściu na scenę rozkłada ręce i pląsa krokiem odstawno-dostawnym wte i wewte. Do czego zresztą chętnie przyłączają się obecne na zawodach cheerleaderki.

Do tego często zaskakuje publiczność – oraz przeciwników – swoimi kreacjami, z których aż bije kiczem. Ale to nieważne – liczy się show, jakie zafunduje publiczności. Musi być barwnie, kolorowo, ale też tematycznie. Z tego względu Szkot może tylko dziękować za to, że mistrzostwa świata odbywają się pod koniec roku, zahaczając jeszcze o okres świąteczny. Kreatywności w doborze strojów bynajmniej mu nie brakuje. Strój świętego Mikołaja? Był. Tak samo, jak przebranie elfa. Nasz osobisty faworyt, to kostium Grincha, ale i w tym roku zaprezentował się w gustownej marynarce, imitującej światełka choinkowe.

Oczywiście, pomysłowość jego – oraz jego żony, która bardzo angażuje się w koncepcje artystyczne – nie ogranicza się wyłącznie do okresu świątecznego. Pete gra w Australii? Proszę bardzo, na głowie ma namalowaną flagę tego kraju, oraz zielono-złotego irokeza w ichniejszych barwach narodowych. Kiedy zmarł Eric Bristow – jedna z legend darta – Szkot wymalował sobie motyw z koszuli zmarłego mistrza, w której ten rzucał na zawodach.

A skoro już płynnie przeszliśmy do tematu tego, co dosłownie robi ze swoją głową, to Wright nie zawsze nosił tak wymyślne irokezy, w dodatku przyozdabiane malowidłami. Powód, dlaczego zaczął prezentować taki styl, był prozaiczny.

– Chciałem się odróżnić od innych kolesi i pomyślałem o zmianie koloru włosów. Pierwszy raz wystąpiłem tak podczas UK Open Blue Square, więc przefarbowałem włosy na niebiesko. Ale za tydzień miałem kolejne zawody i chciałem nowy kolor. Jo powiedziała mi „nie możesz tak robić, włosy ci powypadają” – wspominał Wright.

Inspirację do zmiany fryzury stanowiła jego córka, która często nosiła różne kolory włosów. Z kolei żona momentalnie podchwyciła pomysł. Sama zna się na rzeczy – prowadzi zakład fryzjerski o wdzięcznej nazwie Medusa Hair. Do stworzenia fryzur Petera nie używa normalnej, trwałej farby do włosów, ale sprayów koloryzujących, które zmywają się w kilka minut. Jednak całość przygotowania głowy męża trwa znacznie dłużej. Zwykle zajmuje około dwóch godzin, co ma dodatkowy atut. Na fotelu fryzjerskim Szkot może się wyciszyć przed spotkaniem. Choć jak sam przyznawał, kiedy stworzenie jednej z kreacji zajęło Jo ponad cztery godziny, wysiedzenie tak długiego czasu w bezruchu było już nieco męczące.

Bo, jak wspomnieliśmy, głowa Petera to nie tylko różne kolory irokezów. To również tematyczne malowidła, dopełniające całości obrazu. Jednak zwykle ma namalowaną paszczę węża szykującą się do ukąszenia. To kolejny element kreowanej przez niego postaci – ksywka Snakebite. I tu pojawiają się dwie wersje historii powstania tego przezwiska. Sam tłumaczy ją w następujący sposób:

– Po prostu lubię węże. Sam jestem trochę jak wąż – jestem spokojną osobą, która lubi być sama. Jeżeli zaczniesz mnie zaczepiać, ugryzę cię.

Istotnie to, co Wright pokazuje na darterskiej scenie, to tylko wykreowana postać, która niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Peter to najnormalniejszy na świecie facet po pięćdziesiątce, z kochającą żoną i trójką dzieci. Jest wręcz nieco introwertyczny, a w wywiadach przed kamerami sprawia wrażenie nieśmiałego. W zachowaniu w ogóle nie przypomina osoby, która potrafi wyjść i zabawić tysiące ludzi na trybunach oraz miliony przed telewizorami. Tak, taka widownia ogląda zmagania dwóch osób rzucających do tarczy.

-Wygląd pozwala mi się schować za postacią, którą kreuję. Snakebite. Włosy, szalone wejścia i stroje. Ludzie patrzyli na to i mówili, że wyglądam jak głupek. Tak, może wyglądam głupio, ale nie jestem głupkiem.

Lecz jego pseudonim artystyczny w brytyjskiej kulturze ma jeszcze jedno znaczenie. Otóż snakebite to nic innego, jak nazwa… taniego drinka, złożonego z cydru oraz ciemnego piwa. Ulubionego napoju tamtejszych studentów, chcących niewielkim kosztem wprawić się w dobry nastrój przed wyjściem na miasto. A także mieszanki, która podobno bardzo smakuje samemu Wrightowi. I choć zawodnik pozostaje przy pierwszej wersji z analogią własnego charakteru do zachowania węża, to przyznacie chyba, że drugie znaczenie jego pseudonimu znacznie bardziej pasuje do oldschoolowych rzutek.

ZA CO LUDZIE KOCHAJĄ DARTA I DLACZEGO WARTO DO NICH DOŁĄCZYĆ?

Ale kreacja Wrighta raz została odrzucona przez PDC, a miało to miejsce podczas mistrzostw świata w grudniu 2012 roku. Wówczas Szkot nawiązał współpracę z firmą Foxybingo, działającą w branży gier loteryjnych. Z tego względu chciał czasowo zmienić ksywkę na Foxybite. Na potrzeby reklamy żona stworzyła mu fryzurę na którą składał się rudy irokez oraz lis, będący logo firmy. PDC sprzeciwiła się pomysłowi, powołując się na zapis mówiący, że ksywka zawodnika nie może odnosić się do nazwy jego sponsora, a miejsce na reklamy jest przeznaczone na koszulkach graczy.

– Wszystkie moje ubrania są pokryte sponsorami, więc dlaczego włosy miałyby nie być?- komentował decyzję Wright.

W ramach ciekawostki dodajmy, że chodziło występ w pojedynku w drugiej rundzie mistrzostw, w którym przegrał z… Michaelem van Gerwenem.

KTÓRE MISTRZOSTWO SMAKOWAŁO LEPIEJ?

Od przegranego finału w 2014 roku Wright już na dobre zadomowił się wśród elity darta, nie wychodząc poza top 10 rankingu PDC Order of Merit. W tym czasie wygrywał kilka turniejów o mniejszej puli nagród, chociaż obsadzonych światową czołówką. Lecz zwycięstw w tych największych – a przynajmniej najlepiej płatnych – zawodach było jak na lekarstwo. Do tych drugich zaliczają się PDC World Cup of Darts oraz UK Open. Pierwsze z wymienionych zwyciężył grając w parze z dwukrotnym mistrzem świata, Garym Andersonem. Z kolei w UK Open pokonał w finale Gerwyna Price’a.

Lecz mistrzostwo PDC? Tam zawsze znalazł się ktoś lepszy. A to wspomniany Anderson. A to Adrian Lewis – genialny gracz, ale przy tym furiat, który z Wrigthem również miał scysję. W dodatku Szkotowi zdarzyła się jedna poważna wpadka, której może się wstydzić. W 2019 roku odpadł w swoim pierwszym meczu z Tonim Alcinasem.

Aż nadszedł rok 2020 i wielki triumf starego wygi, który przecież debiutował na mistrzostwach świata BDO w 1995 roku. Chociaż początek zawodów w jego wykonaniu zwiastował powtórkę z poprzednich mistrzostw. W pierwszym meczu Szkot okropnie męczył się z Noelem Malicdemem, na którego pokonanie potrzebował złotego lega. Czyli ostatecznej rozgrywki – kto pierwszy wyzeruje licznik, przechodzi dalej. Wtedy Wright potwierdził jeden ze swoich największych atutów. On po prostu nie pęka na robocie. Wygrał więc tego ostatniego lega na sporym luzie.

Później rozkręcał się z każdym meczem, docierając aż do finału, w którym czekał on. Jego największe przekleństwo. Cholerny Michael van Gerwen, który od czasu pokonania Szkota w ich pierwszym finale – oraz odejścia na emeryturę Phila Taylora – zyskał status najlepszego spośród obecnie grających zawodników. Holender bronił wówczas mistrzowskiego tytułu.

Finał stał na świetnym poziomie, a obaj zawodnicy wykręcili średnie rzutów na poziomie 102.79 i 102.88. Przy czym ta wyższa należała do… van Gerwena. Jednak to Snakebite był lepszy w kluczowym elemencie darta, jakim jest gra na podwójnych. Czyli trafieniach, którymi trzeba zakończyć lega. Co z tego, że do tamtego momentu Mighty Mike był zawodnikiem, który wygrał ze Szkotem blisko sześćdziesiąt razy, przegrywając tylko kilkanaście meczów? Że Holender ewidentnie zdawał się mieć patent na swojego rywala? Poległ w starciu decydującym, najważniejszym. W wielkim finale mistrzostw świata, dzięki któremu uważany za klauna Szkot w końcu wywalczył upragnione trofeum. I dokonał tego jako drugi najstarszy zawodnik w historii.

Wydawać by się mogło, że nic nie może smakować tak wspaniale, jak tytuł zdobyty w takich okolicznościach. Po pokonaniu jednego z najlepszych zawodników w historii, z którym regularnie dostawało się po głowie.

Ale naszym zdaniem, drugi tytuł Wrighta, który wywalczył w tym roku, mógł wywołać w nim nawet bardziej przyjemne uczucia. A wszystko przez kibiców.

Owszem, Wright do dziś ma swoich oponentów na trybunach. Jednak większość fanów nie tyle przyzwyczaiła się do ekscentrycznego stylu Snakebite’a, co wręcz go polubiła. Zresztą posłuchajcie reakcji fanów zgromadzonych w londyńskiej Alexandra Palace w meczu z van Gerwenem. To był jeden wielki entuzjazm. Z tym kojarzą się kibice oglądający darta na żywo. Spontaniczność, energia, chóralne śpiewy, ale wszystko stworzone w pozytywnym kontekście. I ubrania niczym z balu przebierańców, w którym wielu ludzi nie ustępuje szkockiemu zawodnikowi. No właśnie – szkockiemu.

Chyba wszyscy dobrze wiemy, że angielscy kibice to – co tu dużo mówić – banda chamów, co udowodnili chociażby podczas piłkarskiego Euro. Podobnie jak w trakcie trwania piłkarskiego czempionatu, tak i tutaj wielu fanów darta oraz opinia publiczna musiały wstydzić się za bydło na trybunach, którego suma ilorazu inteligencji była niższa, niż wynik uzyskany z jednego podejścia Wrighta do tarczy. I wcale nie musiały to być rzuty, dające 180 punktów.

I tak, zdajemy sobie sprawę z animozji, jakie od lat występują pomiędzy Anglikami i Szkotami. Zanim zaczniecie uważać nas za odrealnionych od kibicowskiej rzeczywistości, pozwólcie, że wyjaśnimy to, o czym Anglicy zgromadzeni w Ally Pally powinni wiedzieć. Rzecz w tym, że nie mieli pojęcia o historii Wrighta, co źle o nich świadczy jako zagorzałych o fanach dyscypliny. Albo mieli ją gdzieś, a to wystawia im złe świadectwo jako ludziom. Bo tak naprawdę gwizdali na swojego człowieka.

Peter Wright, pomimo że reprezentuje Szkocję, jest bardzo związany z Anglią, gdzie mieszka. Jego matka zaszła w ciążę w bardzo młodym wieku i urodziła go mając zaledwie szesnaście lat. Biologiczny ojciec od razu ją porzucił. Jej rodzina była przeciwna temu, by tak młoda i w ich mniemaniu nieodpowiedzialna osoba zajęła się wychowaniem dziecka, stąd siostry chciały jej odebrać małego Petera. Zdesperowana młoda mama zdecydowała się uciec ze Szkocji do Londynu. Zatem Snakebite został wygwizdany w mieście, w którym dorastał.

Na angielskiej ziemi otrzymał od matki pierwszy zestaw lotek, którym celował w okoliczne drzewa, bo rodzicielce nie wystarczyło pieniędzy na tarczę. To w Anglii grał w darta z ojczymem oraz jego znajomymi. Starzy wyjadacze barowych rozgrywek regularnie go pokonywali, ale przez nich młody połknął bakcyla. Ćwiczył po kilka godzin dziennie i zaczął ogrywać starszych rywali. A ci stwierdzili, że dzieciak ma smykałkę do darta i polecili mu zapisać się do klubu.

W końcu zaczął na poważnie ćwiczyć rzucanie do tarczy w barze ojca George’a Noble’a – słynnego angielskiego sędziego rzutek, którego okrzyk przy wyniku 180 rzucanym przez zawodnika jest tak samo sławny, jak „Lets Get Ready To Rumble!” Michaela Buffera, zapowiadającego hitowe bokserskie pojedynki. Mało tego, podczas pierwszych mistrzostw świata w jakich brał udział, Wright reprezentował… Anglię.

Wreszcie, to Peter Wright podczas tegorocznych mistrzostw świata PDC, w półfinale z Garym Andersonem dokonał rzeczy wielkiej. Sam mecz stał na niezwykle wysokim poziomie, a Snakebite pobił w nim rekord w liczbie rzuconych maxów w trakcie jednego meczu, notując aż dwadzieścia cztery takie podejścia do tarczy. Poprzedni rekord liczby sto osiemdziesiątek należał do… Andersona.

Po tak spektakularnym wyczynie, dzień później przez prawie cały mecz był wygwizdywany i wyzywany tylko dlatego, że jego przeciwnikiem w finale był Anglik, Michael Smith. Ten sam gość, który w 2014 ograł Phila Taylora, po czym w następnej rundzie trafił na Wrighta. Ich tegoroczny mecz był w zasadzie kalką spotkania, które rozegrali osiem lat temu.

Obaj zawodnicy w finale nie zagrali aż tak rewelacyjnie, jak w swoich poprzednich występach. Zarówno po Szkocie jak i Angliku widać było ogromne nerwy, spowodowane stawką spotkania. Jednak ostatecznie to Snakebite lepiej wszedł w mecz, zgarniając dwa pierwsze sety. Lecz Bully Boy nie odpuszczał i doprowadził do prowadzenia 5:4. Kiedy w kolejnym secie wygrał dwa legi, wydawało się, że ku uciesze pijanej gawiedzi zgromadzonej na trybunach, po trzech latach obcego panowania mistrzowski tytuł powróci w angielskie ręce.

Ale wtedy Peter Wright wszedł na prawdziwie mistrzowski poziom i zafundował rywalowi powtórkę z 2014 roku. Tylko dłuższą i bardziej bolesną. Spośród dziesięciu rozegranych legów, oddał mu zaledwie jednego, sam zaś wygrał dziewięć. Kibice zgromadzeni w Alexandra Palace mogli tylko nieskutecznie starać się zdeprymować Szkota. A następnie patrzeć z niedowierzaniem na to, jak nic nie robiący sobie z ich gwizdów Wright odwraca losy spotkania.

Tym samym Snakebite dołączył do wąskiego grona zawodników, którym udało się wywalczyć tytuł mistrza świata więcej, niż jeden raz. Gość, którego gablota tytułami przez długi czas świeciła pustkami, w ciągu trzech lat dwa razy został mistrzem świata. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa zapowiadając, że przed emeryturą planuje zdobyć jeszcze kilka tytułów.

A w jaki sposób tak barwna postać uczciła swój drugi triumf? Czy zaraz po łzach szczęścia, zmieszane ze sobą piwo i cydr lały się litrami? Nie do końca. Szkot celebrował zdobycie drugiego mistrzostwa… kubkiem herbaty oraz makaronem instant firmy Pot Noodle o nowym smaku żeberek, którego wcześniej nie próbował.

I to jest cały Peter Wright. Bo Snakebite to tylko wykreowana postać, za którą kryje się najnormalniejszy na świecie człowiek.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Grodzicki wbija szpilkę Baldzie. „Lepiej ściągnąć mniej piłkarzy, ale bardziej jakościowych”

Mikołaj Wawrzyniak
5
Grodzicki wbija szpilkę Baldzie. „Lepiej ściągnąć mniej piłkarzy, ale bardziej jakościowych”

Komentarze

16 komentarzy

Loading...